Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Norwegia jest piękna, a już szczególnie klify. Jeden z nich wydaje się wyjątkowy, bo kryje wspomnienia. Moje nogi wiszą w powietrzu, a ja przepraszam zwierzątka, na których mogłam niechcący usiąść — graniczy to z dziecinnością, ale przecież każdy z nas ma w sobie choć małą cząstkę dziecka. Zakorzenioną głęboko, związaną z jakimś elementem życia czy czynnością. Wpatruję się w zachodzące słońce, które barwi horyzont na pomarańczowo-różowo, i płynącą dołem rzekę mieniącą się jak płynne złoto. Od zawsze uwielbiałam to miejsce. Jako mała dziewczynka przyjeżdżałam tu z mamą — urodzoną artystką starającą się ukazać jego piękno na płótnie. I mimo że nigdy nie mówię tego na głos, nie wierzę, żeby kiedykolwiek jej się udało.

Słyszę szelest kroków zmierzających w moją stronę. Odwracam się szybko i z ulgą stwierdzam, że to tylko Finn. Uśmiecha się do mnie lekko i siada obok. W blasku słońca widzę jego brązowe, kręcone włosy, których pojedyncze loki opadają na czoło. Spostrzegając, że się w niego wpatruję, pyta:

— Co jest? — Spod przymrużonych powiek wyglądają na mnie brązowe oczy.

— Nic — odpowiadam i odwracam wzrok. Chłopak tylko wzdycha, bo wie, że nie wyciągnie ze mnie prawdy. Przyzwyczaił się do upartej, i na dodatek naiwnej, Liv. Chwytam za wiszący na szyi drewniany krzyżyk. Od dziecka byłam wychowywana na przykładną chrześcijankę. No i mają przykładnego zabójcę niewinnych zwierzątek.

Na chwilę zapada cisza przerywana jedynie zaspanym ćwierkaniem ptaków i pobrzękiwaniem kluczy. Właśnie, kluczy. Dopiero teraz zauważam, że mój towarzysz trzyma w rękach pęk metalu.

— Już wracamy? — pytam zawiedziona z nutą desperacji w głosie. Nie chcę wracać do domu. Nie chcę wracać do normalności ani życia, które jest nudne i nużące jak odtwarzany w pętli skecz. Przyjechaliśmy, by odpocząć od tego wszystkiego — od rodziców, rodzeństwa, codzienności. Czemu akurat klif? Ponieważ tutaj można odetchnąć. Finn może wyspać się za wszystkie czasy, a ja czysto myśleć i pisać. Właśnie dlatego przyjechaliśmy na biwak właśnie tutaj.

Finn spogląda na mnie spod kwadratowych, dużych okularów.

— A chcesz?

— Nie — jęczę żałośnie. Chłopak dusi w sobie śmiech, a ja rozluźniam się lekko. Wstaję, otrzepuję spodnie i podaję mu dłoń. Chwyta ją i również się podnosi. Unosi czarne, grube brwi, czekając, co powiem.

— Co zrobisz, jeśli teraz skoczę? — pytam z powagą w głosie, jednak Finn uznaje to za dobry żart.

— Kupię trumnę.

— Serio pytam.

— Po pierwsze nie skoczysz, po drugie ja też mówię serio — odpowiada, wkładając ręce do kieszeni. Opuszczam głowę lekko zawiedziona. Ja skoczyłabym za nim. Poświęciłabym wszystko. Widząc moją minę, dodaje, rozkładając ramiona: — Chodź. — Wpadam w jego uścisk. Finn jest jak mój starszy brat, którego nigdy nie miałam. No ale dzisiaj zachowuje się stosunkowo nadzwyczaj miło.

— Jaką byś kupił? — pytam, odchylając się i patrzę mu w oczy. Widzę w nich rozbawienie.

— Dużą, żebyś się zmieściła.

Uderzam go dosyć mocno w ramię.

— Wredota! Uważaj, żebym to ja nie musiała kupować trumny!

— I co ty byś robiła beze mnie, Liv? — wzdycha, kręcąc głową i oddala się w kierunku namiotu, masują rękę.

— Otaczała się w chwale świętego spokoju! — zdążam odkrzyknąć, nie zwracając uwagi na brak jakiejkolwiek poprawności językowej. Chłopak zatrzymuje się.

— Tylko nie pierdzielnij w tę rzekę.

— Przecież specjalnie nie skoczę...

— I właśnie to mnie martwi. Ty wszystko robisz niespecjalnie, Liv — rzuca przez ramię, znikając za namiotem. Mam ochotę odkrzyknąć, że łże, ale sumienie mówi co innego. Niespecjalnie również żyję. Siadam z powrotem na ziemi.

Jednak za chwilę materiał się rozsuwa i wygląda zza niego roześmiana twarz z aureolą brązowych loków. Kiwa na mnie dłonią, abym podeszła. Powstrzymując się przed wywróceniem oczami, niechętnie się podnoszę. Finn ponagla mnie ze zniecierpliwieniem. Specjalnie mozolnie przemierzam kilkanaście metrów, aby go wkurzyć. W końcu po wielokrotnym podnoszeniu i opuszczaniu stóp znajduję się w środku. Chłopak wciąż uśmiechnięty wskazuje na mój materac. Wytężam wzrok spod okularów, aby po chwili wyszczerzyć z zachwytu zęby. Na mojej poduszce siedzi mały gryzoń podobny do chomika. Jego intensywnie brązowa sierść kontrastuje z białą poszewką.

— To leming, gatunek gryzonia z rodziny chomikowatych — szepcze. Tym razem nie wytrzymuję i teatralnie przewracam oczami. Finn zawsze był kujonem i prawdziwym mądralą. W szkole nikt go nie lubił i tylko we mnie znajdował przyjaciółkę. Był po prostu „lamusem". Do tej pory nie wiem, dlaczego się z nim zadaję. Choć przecież lamusy trzymają się w gronie osób podobnych do siebie.

— Zamknij się i nie recytuj Wikipedii — odpowiadam ze znużeniem, po cichu podchodząc do gościa. Wystawiam pulchną rękę, starając się nie robić gwałtownych ruchów. — No hej, mały. Przyszedłeś w odwiedziny?

Zwierzątko zwraca się w moją stronę, mierzy wzrokiem wyciągniętą dłoń. Powoli się zbliża, obwąchując ją. Patrzę triumfalnie przez ramię na Finna. Nagle ostry ból przeszywa moją rękę i odskakuję jak oparzona. Gryzoń uczepił się zębami. Macham kończyną, krzycząc, i próbuję go odepchnąć. Słyszę jedynie głośny śmiech z tyłu. W końcu zwierzę upada na ziemię i sprintem wypada z namiotu. Mierzę morderczym wzrokiem przyjaciela, który nadal dusi się i opanowuje śmiech. Kieruję spojrzenie na zakrwawioną rękę. Trzeba przyznać, że zęby to ma niezłe. Lewą, nie zranioną, ręką przeszukuję apteczkę. Po chwili już opatrzona, karcę Finna.

— A co, jeśli miał wściekliznę?! — krzyczę, choć mnie samą trochę bawi sytuacja. Chłopak wyciąga ręce w geście obronnym.

— Ja ci łap nie kazałem wyciągać. Chciałaś, żeby ci paznokcie poobgryzał czy co?

Chwytam leżącą książkę i, udając obrażoną, wychodzę z impetem na zewnątrz. Wygodnie układam się w trawie kilka metrów od przepaści. Wpatruję się na zmianę to w zmierzające ku zachodowi słońce, to w tekst „Krwi Olimpu", aż usypiam w ich ramionach.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro