Rozdział 29
Sama się sobie dziwiła, że zaangażowała się w coś takiego. Cała grupa, z którą miała matematykę, w zastraszającym tempie przystrajała salę, dwie dziewczyny przekładały tort na ozdobny talerz, jeszcze inni pilnowali, by nikt nie wszedł do sali nieproszony, a zwłaszcza ich nauczyciel. Ona sama kończyła pisać na tablicy ozdobny napis „Dziękujemy”. Giana i ona wpadły na ten pomysł w dzień, kiedy oficjalnie podano informacje, że Dominic odchodzi. Potem miała wrażenie, że wszystko działo się automatycznie. Ludzie zaangażowali się bez najmniejszego problemu, część z nich okazała się naprawdę fajnymi ludźmi i nawet udało im się złapać kontakt.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy ustawili się około dwa metry od drzwi. Po chwili wraz z jedną uczennicą wszedł do pomieszczenia. Chór głosów krzyknął niespodzianka, a oszołomiony nauczyciel przez chwile nie umiał się odezwać. Dopiero po chwili, kiedy zrozumiał, o co chodzi, na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech. Zaczął rozmawiać ze wszystkimi po trochę, wiedział że żal mu odejść z tej pracy, od tych ludzi. Wiedział jednak, że to najlepsza możliwa decyzja, której nie zamierzał nawet przez moment żałować. Miał przed sobą jeszcze wiele okazji do spełniania się zawodowo, a człowieka przegapić jest łatwo, dlatego wolał potem żałować, niż utracić kogoś na kim mu tak bardzo zależało. Podszedł w końcu do niej, jako jedyną przytulając i wiedząc, że to jego ostatni dzień w tym miejscu chciał pokazać, kim dla niego jest, przestać się ukrywać, ale na tym musiał skończyć. I tak wszyscy dookoła się na nich patrzyli, pewnie stałaby się głównym tematem plotek przez niego.
— I jak ci się podoba — powiedziała tak cicho, by tylko on był w stanie to usłyszeć, a następnie się odsunęła.
— Ogromnie — zapewnił.
Giana patrzyła na wtulającą się blondynkę w niego, widziała jak niektórzy szeptali między sobą, ale kiedy tylko odsunęli się od siebie sama do niego podeszła i przytuliła, mówiąc. Ten cały się spiął, ale nie chciał robić większego widowiska, więc spróbował kulturalnie ją odepchnąć, co udało mu się dopiero za drugim podejściem. Postanowili usiąść na swoich miejscach i zjeść zamówione ciasto, towarzyszyły temu liczne rozmowy, śmiechy i wspomnienia. To był dla niego miły widok, ale najbardziej cieszył go widok Cassandry, która jak gdyby nigdy nic żartowała z grupką osób, jedząc normalnie, nie będąc do tego zmuszoną. Podszedł do niej i kilku osób, przysiadając się do nich.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam — starał się zachować dystans od dziewczyny, ale słabo mu to wychodziło.
— Absolutnie, niech pan siada z nami — życzliwie uśmiechnęła się brunetka niskiego wzrostu, co było widoczne, nawet kiedy siedziała. Koło nosa miała pełno piegów, a zęby zdobił aparat ortodontyczny.
— W sumie to mogę zadać pytanie? — odezwał się ktoś inny, ale nie zdążył dokładnie zarejestrować kto — Czemu pan odchodzi?
Nie wiedział jak odpowiedzieć, zerknął na Cassie, a ta jedynie kiwnęła mu głową. Nie zrozumiał jednak, co ten gest miał oznaczać, dopóki nie chwyciła go, za rękę. Ze zdumieniem spojrzał prosto na nią, ale dostrzegł tylko jej uśmiech. Nikt więc o nic więcej nie pytał, tylko zaczęli normalną, luźną rozmowę. Mieli ze sobą dwie lekcje z rzędu, więc mieli sporo czasu, który jednak minął całkiem szybko. Każdy poszedł na swoje kolejne lekcje, tylko ona na chwile postanowiła zostać.
— Liczę na to, że ci nie przeszkadzało to, że chwyciłam cię za rękę — niepewność w jej głosie była mocno wyczuwalna — Po prostu mam dosyć ukrywania się, chce żyć jak cała reszta, móc wyjść gdzieś razem.
— Teraz w końcu będziemy mogli — pogłaskał ją po głowie, a następnie pocałował w czoło — A to dzisiaj to twoja sprawka prawda?
— Skąd niby ci to przyszło do głowy?
— Tort truskawkowy, raczej mój ulubiony smak nie był przypadkowy — pogłaskał ją po policzku, lekko przechylając głowę.
— No dobra, dobra... — westchnęła — Przyznaje się, ale teraz czy chcesz, czy nie muszę iść na lekcje. Widzimy się w domu.
Puścił ją, a ona wyszła, zamykając za sobą drzwi. Na korytarzu czekała na nią część osób, z którymi wcześniej rozmawiała i mieli razem kolejne zajęcia. Zaczęli iść w odpowiednim kierunku, ale kiedy ujrzała Josepha odeszła na chwile od grupy. W momencie, gdy ujrzał ją, idącą w jego stronę rozłożył ręce, w które po chwili wpadła. Pogłaskał ją po głowie, otulając ją szczelniej ramionami.
— Cześć po raz drugi — odsunął się od niej — Jak tam po matmie?
— Dobrze, niespodzianka się udała. Było lepiej, niż się spodziewałam — zapewniła — Przychodzisz dzisiaj do mnie w końcu? Trzeba zrobić ten francuski.
— Dzisiaj nie dam rady — przybrał smutny wyraz twarzy, nie chciał zdradzać jej powodów, przez które musiał zrezygnować — Ale jutro jak chcesz, w końcu zobaczysz, jak mieszkam i może wpadniesz do mnie?
— Jasne — ucieszyła się na jego propozycję — Napisz mi tylko o której i daj adres.
— Pewnie Blondi — przewróciła oczami na to nowe przezwisko z jego strony — A teraz leć, bo się spóźnisz jeszcze.
— To do jutra, głupku — wystawiła mu czubek języka, tak, tylko żeby on to widział.
Szybkim krokiem ruszyła do sali, gdzie nowi znajomi od razu ją do siebie przywołali, co było bardzo miłe z ich strony. Czuła się wśród nich swobodnie, tak jakby było tak już od dłuższego czasu. Bywało tak, że milkła podczas rozmowy, przysłuchując się im, ich słowom, przyglądając ruchom ich dłoni, mimice twarzy, każdemu nawet temu maleńkiemu szczegółowi. Bała się, że to, co miała, jest tylko jakimś głupim snem, który pryśnie. Strach jest rzeczą normalną i naturalną, niektórych motywuje do działania, innych nie koniecznie. Nieważne, jaki lęk jest, nie można pozwolić mu się ogarnąć, bo zasłania on oczy człowiekowi. Korzystaj z niego, ale nie pozwól, by on korzystał z ciebie.
Reszta zajęć minęła jej całkiem szybko, chociaż chwilami myślała, że zaraz zaśnie. Następnego dnia wychodziła z Gianą i jej znajomymi, potem miała iść do Joshiego. Wcześniej przesiedziałaby sobotę w domu, wykonując ćwiczenia i słuchając muzyki. Jeden człowiek w jej życiu, a nagle zaczęło się tyle zmieniać. Na razie wydawało jej się, że na lepsze i tak zostanie, ale nie chciała robić sobie nadziei. Los często sobie robi z nas żarty, odbiera to, co jest dla nas cenne. Czasem to wynagradza, innym razem postanawia dokopać jeszcze mocniej. Jeśli w ogóle nie cierpisz, to znaczy, że najprawdopodobniej jesteś już martwy.
Otwarła drzwi, wchodząc do środka domu. Od razu poczuła zapach przyrządzanego jedzenia i mimo że zapach był piękny, lekko się wzdrygnęła. Poszła w kierunku kuchni, gdzie mężczyzna cedził makaron. Przytuliła się do jego pleców, a on obrócił się, kiedy tylko poczuł jej dotyk. Przywitał się z nią, przelotnie muskając ją w usta. Poprosił ją, by wyciągnęła dwa głębokie talerze, a kiedy to zrobiła, nałożył na oba makaron, a następnie sos.
— Dzisiaj nie za bardzo mi się chciało, więc skromniej — wyjaśnił — Muszę cię kiedyś zmusić do siedzenia przy garach, bo to rola baby zazwyczaj.
— Matko... — westchnęła — Myślisz stereotypowo. To tak jakbym ja stwierdziła, że matematycy to zrzędliwi, upierdliwi nauczyciele, niemający ani krzty szacunku do ucznia.
— Ale ja chyba temu przeczę? — uniósł lekko brwi, biorąc jednocześnie posiłek do stołu.
— Wydaje mi się, że właśnie przestałeś — prychnęła.
— Niby czemu? — zaciekawiła go ta rozmowa — Czyżbyś uważała mnie za zrzędę?
— Tak bym tego nie określiła — zamilkła na chwilę — Bardziej za idiotę — dodała nieco ciszej, unosząc kącik ust.
— Ty zołzo mała — podszedł do niej i zaczął ją łaskotać — Zapłacisz mi za to, jeszcze będziesz mnie błagać o litość!
Pisnęła i zaczęła przed nim uciekać, ciągle się śmiejąc. Gonili się niczym małe dzieci wokół sofy, gubiąc się chwilami w tym, kto kogo miał gonić. Trwało to kilka minut, póki nie przybiegł Rocky, który skoczył do ciemnookiego, gryząc go po nodze, co zaowocowało jego krzykiem. Wściekły odrzucił psa kawałek od siebie, ale ten się nie poddawał, tylko chwyciła go dziewczyna, powstrzymując od dalszego ataku. Zganiła szczeniaka i dopiero wtedy go puściła.
— Nie wiem co ten kundel do mnie ma — praktycznie warknął z irytacji — Nic temu cholernemu psu nie zrobiłem, a on robi wszystko przeciwko mnie, gdyby nie to, co zrobił, już bym się pozbył.
— Dominic! Nie mów tak, jest jeszcze mały — próbowała go jakoś udobruchać, ale rezultatu to nie dało — Trzeba go po prostu nauczyć dyscypliny, a jak już to opanuje i ty go pokochasz, zobaczysz. Daj mu tylko czas.
— Ej widziałaś mój telefon? — zapytał nieco spokojniej, szukając urządzenia po kieszeni — Jeszcze chwile temu miałem go w kieszeni, a teraz go nie ma.
— Poszukajmy, może gdzieś wypadł.
Szukali kilka minut, ale nigdzie go nie było. Przerażony pobiegł na górę, mając nadzieję, że tym razem przeczucia go zawiodą. Psa nigdzie nie było, w żadnym z pokoi, więc wbiegł do na wpół otwartej łazienki. Zwierzę machało radośnie ogonem, wpatrując się w toaletę, do której i on zajrzał. Zobaczył tam praktycznie cały zamoczony telefon, zaczął klnąć na głos, próbując go wyjąć. Miał nadzieję, że uda mu się włączyć, ale szczerze w to wątpił. Zszedł na dół i wyjął opakowanie ryżu, wsypując je do pierwszej lepszej miski, a następnie dając tam nieszczęsną komórkę. Już nawet nie miał siły, by się złościć, po prostu bez słowa usiadł i zaczął jeść zimne już spaghetti. Cass nie chcąc go jeszcze bardziej rozgniewać, zrobiła to samo. Po skończonym posiłku milczeli przez chwilę, tylko to nie była jedna z tych kojących, przyjemnych przerw na ciszę. Ta sprawiała, że atmosfera stawała się coraz cięższa, spadając na ich ramiona i miażdżąc widocznie za słabe na takie obciążenie ramiona. Zielonooka już nie mogła tego wytrzymać, więc chwyciła jego dłoń, ale nawet nie uniósł głowy. Nadal wpatrywał się w ten sam punkt u swoich stóp. Zaczęła gładzić jego skórę kciukiem, dokładnie przypatrując się widocznym na jego ciele żyłom.
Serce waliło jej w klatce piersiowej, miała wrażenie, że on także słyszał jego uderzenia. Odnosiła wrażenie, że zaraz uderzy za mocno i wyrwie się z jej ciała, pozbawiając ją życia. Postanowiła jednak kolejny raz spróbować zwrócić jego uwagę, by powiedział chociaż słowo. Czy aż tak dużo wymagała? Miał już ponad dwadzieścia lat, mógł nie strzelać focha o wszystko, zachować się jak dorosły człowiek i po prostu poszukać jakiegoś rozwiązania tej sytuacji. On zamiast tego siedział nadąsany niczym pięciolatek, który nie dostał wymarzonej zabawki. W innych okolicznościach może i by się nad nim litowała, ale nie tym razem. Stanęła w rozkroku nad nim, mając jego kolana między swoimi nogami i poprosiła, by na nią popatrzył. On nadal jednak nic sonie z tego nie robił, więc usiadła na nim i zrównała jego wzrok ze swoim.
— Stało się, nie cofniesz czasu. Ja też nie mam takiej mocy, ale to nie znaczy, że możesz zachowywać się jak rozpieszczony gówniarz — stanowczość jej głosu go zaciekawiła, więc postanowił zmienić taktykę i być posłusznym — To gówno można kupić nowe, jak się zepsuło, albo oddać do naprawy. Czasem różne rzeczy dzieją się mimo naszej woli, trudno. Takie jest to życie: fatalne, idiotyczne, nieprzewidywalne, ale to nie znaczy, że możesz się dąsać o to, że coś idzie nie tak. Jesteś facetem, powinieneś mieć jaja, a jak widać, trochę ich ci brakuje.
Szczęka mu opadła, ostatniego zdania się nie spodziewał. Było to niczym kubeł zimnej wody i mimo woli musiał się z nią zgodzić. Jego zachowanie było absurdalne, ale w złości często nie panował nad sobą, jego opanowanie ulatywało wtedy z niego. Było w nim więcej z chłopca niż z dorosłego człowieka. Tak jakby przemijanie dla niego się zatrzymało, a tylko zewnętrzna skorupa się starzała. Z drugiej strony był jednak osobą odpowiedzialną, rozważną. Widocznie w niektórych kryje się mieszanka cech, które powinny się wykluczać.
— Przepraszam — powiedział, jednocześnie się w nią wtulając — Masz rację. Powiedziałbym, że postaram się tak więcej nie robić, ale zbyt dobrze mnie znasz.
— Tak znam cię — potwierdziła — I wiem, że jeszcze wiele razy odwalisz coś podobnego, ale wybaczam. Kocham cię mimo wszystko, głupku perfidny.
— To tak się teraz bawisz? Będziesz mnie przezywać za karę? — zaśmiał się, zasłużył sobie na to, bo przecież ona mu nic nie zrobiła, a on był przez ten moment taki, jakby skrzywdziła go doszczętnie.
— Nie tyle, co za karę, co dla własnej przyjemności, ale wiesz, uczę się od najlepszych. Przyjaźnie się z Joshim w końcu, ten lubi tak od czasu do czasu się przekomarzać.
Nie lubił nadal tego człowieka. Niby nie powinien postrzegać go jako konkurencji, ale to było silniejsze niż on. Jak miał od tak zaufać komuś, kto początkowo podawał się za chłopaka Cassandry, a potem jak gdyby nigdy nic okazuje się, że to było zwykłe kłamstwo. Nie umiał obdarzyć go nawet odrobiną sympatii, nieważne jak bardzo próbował. Dla niej jednak mógł udawać, jeśli to miałoby wywołać na jej twarzy uśmiech. Wtulił się w nią jeszcze mocniej, próbując jakoś zagłuszyć poczucie winy. Coś go jakby gryzło w środku i nie wiedział jak pozbyć się tego dziwnego uczucia. Miał nadzieję, że minie.
Pogładził ją po włosach. Wciąż były kruche i łamliwe, ale zdecydowanie stały się przyjemniejsze w dotyku. Trzymając ją tak jak w tym przypadku, widać było, że przybrała na wadze, ale kiedy ostatnim razem stanęła na wadze, nie chciała mu powiedzieć, ile ona pokazała. Aż do wieczora jednak chodziła jakby przygaszona, mniej się odzywała. Próbowała zgrywać pozory, że wszystko jest dobrze, że w nią to nie uderzyło, ale zbyt dobrze już ją znał, by dać się nabrać. Miał nadzieję, że zrozumie, że to, co było wcześniej to zło, coś, co nigdy nie powinno istnieć w jej życiu. Szkoda, że nawet nie wiedział, czy wtedy nadal będzie go w nim chciała. Nie wiedział jaki los był im pisany, ale chciał być przy niej, nie dopuszczał do siebie innej myśli, żył w przekonaniu, że to wszystko musi się skończyć dobrze.
W jego myślach nagle pojawił się obraz jego ojca, tego uśmiechniętego ze zdjęcia z dnia ślubu. Młody mężczyzna przytulał na nim drobną, piękną kobietę o długich włosach w skromnej białej sukni. Ślub jego rodziców był bardzo skromny, ale w czymś takim było dużo uroku. Lepiej dzielić ważne chwilę z garstką najbliższych osób niż z praktycznie obcymi ludźmi. Początkowo byli ze sobą bardzo szczęśliwi, on miał pracę, pierwsze dziecko, mieli gdzie mieszkać. Potem przyszły gorsze dni, zaczynało brakować pieniędzy, a było więcej niż trzy głowy do wykarmienia. Coraz rzadziej wracał wieczorami, upijał się i ledwo żywy wracał do domu, od razu zasypiając. I tak było dzień w dzień, przynajmniej tak opowiadała mu matka. Nigdy nie poruszyła tematu, jak doszło do rękoczynów, a on wolał nie naciskać, wystarczająco dużo przeżyła. Chciał wiedzieć, ale nie mógł jej zmusić do mówienia. Uśmiechnął się na wspomnienie już starszej kobiety, znała go jak nikt inny dotychczas i zdarzało się, że rozumiała wszystko, zanim wydusił z siebie, chociażby jedno słowo. Była z nim szczera — kiedy nie wiedziała, mówiła mu od razu, nie próbując udawać wszechwiedzącej. Miała swoje tajemnice, swój ból, ale jak miałby się jej dziwić po tylu latach spędzonych w piekle. To ona nauczyła go człowieczeństwa, wspierała go, gdy wydawało mu się, że cały świat jest przeciwko niemu. Czasem zastanawiał się, jakby to było, gdyby jego tata był do niej podobny, czy on i jego rodzeństwo miałoby szanse na szczęśliwe dzieciństwo.
— Domi, odpłynąłeś — klepnęła go po policzku, od kilku minut próbując z nim porozmawiać.
— Przepraszam, zamyśliłem się — speszył się — Już jestem wśród żywych.
— A o czym tak myślałeś? — spytała, gładząc go lekko po policzku — Wiesz, że mi możesz powiedzieć.
— O niczym takim, nie przejmuj się. Zdarza się nawet najlepszym.
— Proszę, powiedz — nalegała, zachowując spokojny wyraz twarzy.
Westchnął, patrząc w jej zielone oczy, po czym położył czoło na jej ramieniu. Nie chciał widzieć jej reakcji. Opowiadał jej o swojej rodzinie, pomijając szczegóły dotyczące ojca. Opowiadał o swoich stłuczonych kolanach, o momencie, kiedy zostali sami z mamą, kiedy zaraz po szkole chodził roznosić ulotki lub gazety, byleby tylko dorobić chociaż trochę pieniędzy by było za co kupić jedzenie. Potem wspomniał o uzależnieniu tego człowieka, nie mówił o przemocy, jaką stosował wobec większości rodziny. Gładziła jego włosy, starając się go uspokoić, widziała, jak znosi opowieść o tym. Kiedy skończył zamilkli na chwile, dopiero wtedy zauważył, że łzy spływają mu po twarzy. Od ostatniego razu, gdy to robił, miał wrażenie, że minęły całe wieki. Dziwnie się czuł, kiedy była świadkiem aż takiej jego słabości, tak jakby rozebrała go z całego wstydu.
— Hej, Dominic popatrz na mnie — poprosiła go, kiedy cały czas unikał jej spojrzenia — To, co teraz powiedziałeś, nie zmienia tego, jak cię postrzegam, kocham cię, nieważne ile ran nosisz w sobie.
— Dziękuje — złożył krótki pocałunek na jej czole, po czym zerknął na zegarek. Długo im to zeszło — Już po dwudziestej, nawet nie wiedziałem, że czas może mijać tak szybko.
— To ja polecę się przebrać, umyje się z rana — oznajmiła, wstając z jego kolan.
— Zaraz przyjdę do ciebie.
Kiwnęła głową na znak zgody i ruszyła po schodach na górę. Zgarnęła szybko kilka ubrań z pokoju, by po chwili być już w łazience. Zdjęła koszulkę, a potem odpięła stanik, zsuwając go ze swojego ciała. Spojrzała na wystające żebra, dotykając każdego z nich palcami. Odwróciła się, by napuścić wody do wanny. Ciepła ciecz napełniała ją powoli, a kiedy osiągnęła satysfakcjonujący ją poziom, zakręciła strumień. Ostatnie części jej garderoby zlądowały w koszu na pranie, a ona położyła się, odsłaniając każdy szczegół swojej budowy. Przymknęła powieki, skupiając się na wsłuchaniu w swój własny oddech. Było to dla niej bardzo relaksujące. Dopiero po kilku minutach nałożyła na włosy szampon, wcierając go w nie. Kwadrans później stała już ubrana do pasa, a od góry owinięta w ręcznik. Była na siebie zła, że zapomniała wziąć ze sobą górnej części garderoby. Nie bardzo wiedziała, co ma robić w takiej sytuacji, ale wielkiego wyboru nie miała.
— Dominic!! — krzyczała, mając nadzieję, że słyszy kilka razy. W końcu musiała się poddać, bo jedynie zdarłaby sobie gardło na marne.
Owinęła się szczelniej, mając nadzieję, że nadal siedzi na dolnym piętrze. Boso pobiegła do swojego pokoju, pilnując, by nie odkryć za dużo. Pisnęła przerażona, kiedy on siedział tam, na jej łóżku i wpatrywał się w nią. Czuła się dziwnie, kiedy tak się wpatrywał, na jej policzkach pokazał się rumieniec. Była jak sparaliżowana, nie mogła zrobić kroku w żadną stronę, mimo że tak bardzo chciała stąd uciec, zakopać się pod ziemią i nigdy więcej nikomu nie pokazywać się na oczy. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale żadne słowo nie padło. Zamknęła je, co sprawił, tylko że jej twarz stała się jeszcze bardziej czerwona.
— Matko, Cassie... — powiedział szeptem, wstając ze swojego miejsca, dokładnie skanując każdy skrawek, który był widoczny — Czemu ty mi to robisz? — przerwał, biorąc głęboki wdech — Chciałbym się teraz cofnąć, odwrócić plecami, bo widzę twoje zawstydzenie, ale nie umiem. Wiesz, co jest najgorsze? Że nawet stojąc tutaj przede mną, półnaga i sprawiająca, że w środku wariuje, wydajesz mi się krucha i delikatna, taka niewinna, boję się, że i to zniszczę.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, jak zareagować, czy w ogóle jakoś powinna. Po prostu stała niczym skała, a jedynym dowodem na to, że nadal żyła był jej urywany oddech i mruganie powiek. Zresztą i tak nie miałaby na to czasu, bo jego wargi się zbliżyły do jej, delikatnie je muskając. Początkowo nie zareagowała zszokowana całą sytuacją, ale potem oddawała go, dokładnie czując jego strach, niepewność, ale i wielkie pragnienie, oddanie wraz z ogromnym uczuciem, jakim ją darzył. Jego dłonie powędrowały na jej ramiona, gładząc je, dzięki czemu zaczynała się rozluźniać. Uniósł ją niczym pannę młodą by następnie zanieść ją i najdelikatniej jak potrafił ułożyć na łóżku. Jej ręce mimowolnie powędrowały pod jego koszulkę, co sprawiło, że ona sama stała się dla niego odsłonięta. Czuła się zażenowana, bała się, co siedzi w jego głowie w tej myśli. A co jeśli by się jej brzydził? Tego się tak panicznie bała, próbowała się zasłonić, ale natychmiastowo ją od tego powstrzymał.
— Cass, jesteś piękna — zapewnił ją, pozwalając się wkraść lekkiemu uśmiechowi na swoją twarz, ale przede wszystkim czułość była na niej widoczna — Kocham cię, kocham każdy twój cal. Jeśli jednak chcesz, bym się cofnął, to powiedz, bo potem może być na to za późno. Wystarczy jedno twoje słowo.
Nie wiedziała, czy tego chce, czy to odpowiednia chwila na coś takiego. Jednocześnie bardzo chciała tej chwili i mu ufała, a z drugiej strony nie czuła się na to gotowa, bała się tego. Przed tym wyborem jednak uciec nie mogła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro