Rozdział 27
Przyjemnie było budzić się w jego ramionach, czuć jego skórę przy swojej. Powoli przypominała sobie, jak wczoraj do tego doszło i aż się uśmiechnęła. Wyślizgnęła się spod pościeli i w dobrym humorze pobiegła po psa. Niosąc go na rękach, drapała go za uchem, a kiedy wróciła, usiadła na łóżku i zbliżyła szczeniaka do twarzy mężczyzny, którą zaczął lizać. Z niechęcią otwarł oczy i odskoczył od winowajcy swojej pobudki. Śmiech dziewczyny rozniósł się po pokoju.
— Zapłacisz mi za to — spojrzał na nią z mordem w oczach — Jest sobota, nic by się nie stało, gdybym jeszcze trochę pospał!
— Ale obijać się też nie wolno — uśmiechnęła się.
— W nagrodę dostaniesz większą porcję śniadania — burknął i wstał po ubrania. Zarumieniła się, widząc go, jakby jego nagość była dla niego najnormalniejsza w świecie — Pasuje ci czerwień Skarbie.
Zirytowała się, a kiedy jeszcze dodatkowo cmoknął w jej kierunku, miała dosyć. Sama nie wiedziała, czemu tak zareagowała, ale wyszła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Westchnęła głęboko, czując walące serce i gorące od wstydu policzki. Pierwszy raz była w takiej sytuacji i usprawiedliwiała się tym, że przez to nie wiedziała, jak ma się zachować. Bała się tylko, że to się powtórzy, a ona nadal będzie obrażać się o głupoty. Nie chciała się tak zachowywać, ale to było silniejsze od niej. Tuż obok jej nogi Rocky zabiegał o uwagę, więc wzięła go na dół, po czym nakarmiła. Dzięki temu przypomniała sobie, że musi kupić mu kilka rzeczy, ale nie chciała robić tego sama, a Dominic raczej nie byłby szczęśliwy, gdyby zabrała go ze sobą. Wysłała do Josepha SMS-a z prośbą o pomoc, a kiedy dostała twierdzącą odpowiedź, pobiegła się przebrać.
Za duża czarna bluza i dresy w tym samym kolorze wydały jej się najlepszą opcją. Do tego ubrała botki, krzycząc na pożegnanie, mając nadzieję, że on to usłyszy. Usiadła przed wejściem i wpatrywała się w ulice. Niby mieszkała w spokojniejszej okolicy, ale aut i tak było pełno. Czasem wydaje nam się, że w końcu nastała sielanka, możemy odpocząć od pędu, ciągłej gonitwy za pieniądzem, rozwojem i uwagą drugiego człowieka. W takich właśnie momentach życie lubi zaskoczyć, udowodnić nam, że nic nie jest wieczne. To od nas zależy, jak przyjmiemy wszelakie niepowodzenia. Nie liczy się ile razy i w jaki sposób się upada, ważne jak się z tego wychodzi. Już za samo powstanie z dna powinno się być docenionym, tak wielu nigdy tego nie robi i zanika, zatracając jakikolwiek sens własnego istnienia.
Nagle coś uderzyło ją w plecy. Serce zabiło jej szybciej, miała wrażenie, że zaraz wyleci. Szybko odskoczyła, zanim otworzyły się do końca. Ujrzała te same ciemne oczy, które ostatnio towarzyszyły jej każdego dnia. Kiedy zrozumiał, co się stało, szybko do niej doskoczył, sprawdzając, czy aby na pewno nic się nie stało.
— Już daj mi spokój, nic mi nie jest — zapewniła, spuszczając głowę, bo nie przepadała, kiedy tak dokładnie przeszukiwał ją.
— Dobrze... — westchnął, odsuwając się od niej — Naprawdę nie chciałem, nie wiedziałem, że tutaj siedzisz.
— Spokojnie, zdarza się nawet najlepszym — przytuliła go, chcąc skończyć już ten temat.
Odwzajemnił jej uścisk, ciesząc się jej zapachem. Pachniała wanilią, więc widocznie musiała używać jakichś perfum lub innych kosmetyków o tym zapachu. Ostatnio przytyła, ale wciąż przerażała go jej kruchość, tak jakby miała się rozpaść, gdyby dotknął jej zbyt mocno. Czuł wewnętrzną potrzebę opiekowania się nią, a z drugiej strony bał się, że nie da rady. Decyzja o próbie pomocy bez niczyjej pomocy zmieniła jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jeszcze nie umiał określić czy to był dobry wybór, wiedza tego typu przychodzi z czasem. Czasem trzeba jej szukać, innym razem stworzyć, za kolejnym przychodzi sama, a bywa, że nigdy nie uzyskujemy tej odpowiedzi. Jednak po co nam to, skoro, tak czy inaczej, trzeba iść dalej? Czy ta właśnie rzecz jest nam aż tak niezbędna?
Dopiero kiedy przyjaciel dziewczyny chrząknął, odsunęli się od siebie. Przywitał się z Cassie i pogadali chwilę o tym, co się wydarzyło, kiedy się nie widzieli. Dla niej widocznie nie był to miły temat, źle się zachował poprzedniego dnia, ale nie mógł już tego cofnąć. Chłopak opowiadał o tym, jak jego najmłodsza siostra wdarła się, kiedy go nie było do jego pokoju i porysowała mu ścianę. Postanowili kupić również farbę i wałki, a następnie pójść do niego i odmalować to, co zostało zniszczone.
— Może mógłbym jechać z wami? — wtrącił się Domi — W końcu i tak nie mam nic do roboty.
— Emm... — popatrzyła na swojego rówieśnika — Przeszkadzałoby ci to?
— Jasne, że nie — entuzjazm w jego głosie natychmiast znikł, ale starał się to nadrobić uśmiechem.
— To ja idę po kluczyki — powiedział i praktycznie natychmiast zniknął.
Zapanowała niezręczna cisza. Żadne z nich nie miało odwagi się odezwać, bojąc się, że padnie jakieś nieodpowiednie słowo i zranią siebie wzajemnie. W tym samym milczeniu wsiedli do auta, kiedy wrócił winowajca tej sytuacji. Ruszyli spod podjazdu. W radiu leciała jakaś piosenka, nie zważali ja nią uwagi. Równie dobrze mogłoby jej nie być.
Nie wszystko, co mamy jest nam niezbędne. Niektóre przedmioty i fakty są nam potrzebne w najmniej spodziewanym momencie, jeszcze kolejne w chwili, której się spodziewaliśmy. Co do tych bezużytecznych istnieją chyba po to, byśmy mogli zaspokoić swoją żądzę posiadania. Ciekawe, jaki procent społeczeństwa unika tego pragnienia kolekcjonowania dóbr. Niepotrzebne na co dzień statystyki każdego kolejnego dnia są spisywane, rozrysowywane w diagramach, ukazywane w tabelkach. Ludzi rozpoznajemy po numerach, tak jakby to one określały, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. To my o nas decydujemy, tak samo ona robiła, chociaż nieświadomie. Wiele razy wyzbywała się siebie, tak jakby właśnie w niej czekał najgorszy z możliwych potworów. Najczęściej okazuje się, że ten ktoś w środku nas jest naprawdę wartościową i wartą uwagi istotą, ale nie każdy do tego dojrzewa. Każdy ma czas, w którym to zrozumie, a wcześniej nie można go do tego poganiać. On sam musi zechcieć, bo inaczej to nie ma sensu. Życie to ciągłe odkrywanie i walka z samym sobą, ale ludzie cię zostawią a z własną osobą, trzeba wytrzymać do samego końca.
— To dokąd najpierw? — zapytał uśmiechnięty kierowca.
— Zoologiczny — padła odpowiedź z ust dziewczyny — Potem po farbę.
— Wedle życzenia — skręcił w lewo, pogłaśniając muzykę — W ogóle Joseph czym się interesujesz?
Podobno człowieka można zranić nawet spojrzeniem, jednak ona żałowała, że to nieprawda i Dominic jest cały i zdrowy. Zastanawiała się, po co to robi, ale nie miała odwagi zapytać. Miała nadzieję, że uda jej się to zrobić potem. Ten dzień nagle przestał jej się wydawać czymś przyjemnym. Wiedziała, że będzie go źle wspominać przez najbliższy czas. To wszystko jednak działo się z jej wyboru. To ona niepostrzeżenie powiedziała „Tak, możesz", zgadzając się na ten cały cyrk. Jedna decyzja, jedno słowo, a tak wiele się stało. Nawet nie zauważamy jak duży wpływ mamy na swoje życie i jak wiele możemy w nim zmienić, jeśli tylko chcemy. Nie trzeba do tego wielkich umiejętności, każdy to potrafi niezależnie od wieku, wykształcenia, życiowego doświadczenia, to po prostu ma się w krwi.
Zatrzymali się pod niewielkim sklepem, na którego witrynie widniały namalowane odciski łap. Przypatrywała się chwilę i odpięła pasy, po czym ruszyła w tamtym kierunku. W momencie, kiedy zauważyła, że idzie sama, odwróciła się. Dominic wraz z Josephem prowadzili niemą walkę na spojrzenia. Westchnęła. Nie wiedziała, czy śmiać się z tego widoku, czy jednak się na nich wściec.
— Chodźcie tutaj, idioci! — zawołała ich, lekko pukając w szybę — Radzę szybko.
— Jasne, Skarbie — powiedział z czarującym uśmiechem ciemnooki, a kiedy wyszedł, objął ją w talii — Idziesz młody?
Trąciła go łokciem po tych słowach. Czuła jak jej ciało coraz bardziej się napina, ale wolała to zignorować. Już miała dosyć nerwów, by jeszcze przejmować się swoim ciałem. Szła zgodnie z rytmem jej narzuconym, miała ochotę zerknąć czy jej przyjaciel idzie za nimi, ale było jej to skutecznie utrudniane. Popchnęła drzwi i zobaczyła dookoła siebie wiele różnych rodzajów karm, witamin i tym podobnych. Po lewej stronie widniały akwaria pełne kolorowych ryb wszelakich gatunków. Podszedł do nich staruszek, któremu zaczynały już wypadać siwe włosy. Miał na sobie żółtą koszulkę z logiem sklepu, a dodatkowo niebieski fartuch. Ciepły wyraz pomarszczonej przez czas twarzy pozwolił jej na chwilę odetchnąć.
— W czym mogę wam pomóc? — spytał uprzejmie pracownik.
— Szukamy karmy dla małego szczeniaka, mieszańca z labradorem — usłyszeli za sobą głos Joshiego — Przydałaby się tez jakaś obroża, smycz i legowisko. Jakieś zabawki do gryzienia, bo to różnie ze szczeniakami bywa.
— O... Widzę, że mamy do czynienia z doświadczonymi klientami — zaśmiał się — Lubię takich. Zaczekajcie chwile, a ja wam przyniosę, co trzeba.
Po tych słowach mężczyzna ruszył do półek, zdejmując z nich kilka worków ze zdjęciami najróżniejszych psów. Położył to wszystko na ladę i nie przerywając, zapytał o lubiane przez nich kolory, a kiedy padła odpowiedź najpotrzebniejsze akcesoria wylądowały na tym samym miejscu, co poprzednie. Przyglądali się całej stercie.
— Chodźcie, chodźcie młodzi — zachęcił ich — Co do jedzenia dla waszego pupila zależy od waszego budżetu. Osobiście polecam tą — wskazał na niebiesko-zielone opakowani — Klienci są z niej zadowoleni, nie zdarzało mi się słyszeć skarg.
— To poproszę — powiedziała dziewczyna.
Wybór całej reszty poszedł sprawnie, więc już po kilkunastu minutach wkładali wszystko do bagażnika. Również wybór farb był całkiem prosty, bo chłopak wiedział, czego chce. Dopiero kiedy dziewczyna chciała jechać z brunetem, pomóc mu malować ściany Dominic zaczął protestować. Gdyby nie to, że byli wśród ludzi pewnie doszłoby do nieprzyjemniej kłótni. Otoczenie innych osób jednak skutecznie im w tym przeszkodziło. Josh czuł się jak intruz, więc skłamał, że źle się poczuł i sam zrobi to innym razem. Odniósł wrażenie, że nawet się tym nie przejęli. Zabolało go to w pewien sposób, ale nie narzekał. Tłumaczył sobie, że tak to już mają zakochani w związku. Chciał tego zaznać, ale raczej się na to nie szykowało. By znowu być szykanowanym? Wszystko byłoby pewnie w porządku, ludzie by go zaakceptowali, gdyby nie Giana. To właśnie ją uwielbiano, więc to, co ona sądziła, było niczym święte. Uważała swojego kuzyna za wybryk natury, za chorego umysłowo, a przecież wciąż miał godność, nie mogła mu jej odebrać. Wciąż żył, więc wciąż należał mu się szacunek. Tylko ona nie potrafiła tego zrozumieć. Czasami wspominał chwile, kiedy byli sobie niczym brat z siostrą, kiedy grali w jakieś idiotyczne (chociaż nie dla nich wtedy) gry na starym, zacinającym się komputerze, biegali po podwórku, okładając się kijami jakby to były miecze. To były piękne lata, które zniszczyło coś, na co on nie miał wpływu, po prostu taki był i nie potrafił, nawet nie chciał tego zmieniać.
Jego dom tak pełny, ale co z tego miał skoro nie mógł im powiedzieć prawdy? Nie zaakceptowaliby go, a przynajmniej tak sądził. Czy są granice rodzicielskiej miłości? Czy coś, co nie jest zgodne z wizją dziecka, może zniszczyć tę relację? Matka już od początku trzyma swoją pociechę blisko serca, najgorsze jest, to kiedy z własnej woli odpycha je od siebie. U niego jednak były wielkie pokłady troski, ciepła atmosfera wypełnia każdy kąt. Bywały wrzaski, kłótnie, ale zawsze prędzej czy później się godzili. Tak powinno to wyglądać, a jednak czuł, że to nie jest miejsce dla niego. Miewał taką myśl, która pojawiała się tak szybko, jak znikałaby uciec z domu, ze szkoły, uciec od swojego życia. Czy to jednak możliwe? Jedne problemy odejdą w zapomnienie, a na ich miejsce przyjdzie dwa razy więcej nowych. To indywidualna decyzja, ale pamiętaj, że nikt nie będzie cierpiał za ciebie.
Odtworzył w pamięci uśmiech Cassie, kiedy pan Winslet przytulił ją z zaskoczenia. Miał wrażenie, że w jej oczach pojawiły się wtedy iskierki. Na niego nigdy tak nie patrzono, chociaż tak bardzo chciał wiedzieć, jak to jest. Poniekąd zazdrościł swojej przyjaciółce, ale też nie do końca potrafił zaufać jej wybrankowi, a w jego towarzystwie czuł się źle. Zresztą jak się czuć przy kimś, kto uczy w twojej szkole, a ty nagle jesteś skazany na jego towarzystwo na dodatek w dniu wolnym. Jej szczęście było jednak ważniejsze, nie chciał jej przysparzać dodatkowych kłopotów, a zresztą co dopiero ją odzyskał. Stąpał po niepewnym podłożu, każdy krok mógł być tym ostatnim. Nie chciał tego, zwłaszcza że kolejny raz mogłaby już mu nie wybaczyć.
Położył farby w rogu swojego pokoju i położył się, ignorując nawoływania, rysunek na ścianie, który po próbach zmycia jedynie stał się niezidentyfikowaną plamą. Sufit w końcu był czysty, więc wpatrywał się w niego, ignorując resztę otoczenia. Może za tydzień, rok, dekadę już go tutaj nie będzie, zniknie z tego świata. Czy byłaby to jakakolwiek różnica? Czy w ogóle ktoś zauważyłby jego brak? Chciał widzieć swój pogrzeb, wiedzieć jak ludzie patrzyliby na jego martwą twarz. Ciekawe kto by się skrzywił, kto zaśmiał. Zresztą to tylko gdybanie, przecież nie wiemy, ile czasu nam jeszcze zostało. Tylko samobójcy wyznaczają swój czas, kiedy nikt nie zdąży ich powstrzymać. On przecież by nie potrafił, ma tutaj rodzinę, bliską osobę, ktoś na pewno miałby mu to za złe. Każdego dnia mówił sobie, że inni mają gorzej, że to nie czas dla niego. Potem nadchodziło jedno pytanie, wwiercało się w jego umysł i zsyłało kolejne. Kiedy będzie ten czas? Czy nadejdzie chwila, kiedy już nie wytrzyma i otoczy swoją szyję sznurem, by pozbawić swojego ciała duszy? Czy będzie się wtedy wahał? Zbyt dużo tego, a zbyt mało odpowiedzi. Nawet jak postawimy jakąś tezę, to nie jesteśmy tak naprawdę jej pewni, bo przecież nic nie ma na pewno oprócz końca.
W tym samym czasie Cassandra siedziała przed talerzem, z którego od kilku minut próbowała cos zjeść. Widelec z makaronem powoli wędrował do jej ust, a z każdym połknięciem miała wrażenie, że łzy zaraz pociekną po jej twarzy. Nie chciała dalej tego robić, ale Dominic siedział i pilnował, by nie odeszła od stołu. Po dwudziestu minutach zjadła połowę tego, co jej nałożył i wiedziała, że więcej już nie da rady. Wstała i podeszła do niego, lekko go obejmując, bojąc się, że mógłby być o to zły, ale nic takiego się nie wydarzyło, a zamiast tego odwzajemnił jej uścisk, lekko całując w czoło.
— Przepraszam — usłyszała szept koło swojego ucha — Wiem, że cię zmuszam, widzę, jak patrzysz mnie w takich momentach, widzę twój ból. Nawet więcej, ja również go czuję, ale proszę, uwierz mi skarbie, że robię to dla twojego dobra. Tak bardzo nie chce cię stracić, nie przeżyłbym tego, uwierz mi.
— Wierzę ci — oparła głowę o jego klatkę piersiową już nieco spokojniejsza, w tym wypadku odpowiadało jej to, że był od niej sporo wyższy — I tak nie mam innego wyboru.
— Och, Cassie... Człowiek zawsze ma wybór, tylko jeśli mu on nie do końca odpowiada woli udawać, że nie miał go wcale i mówić, że to, co się stało to nie jego wina — westchnął — Jesteśmy wolni, nie jak ptaki, bo my nie potrzebujemy się przemieszczać, by takimi być.
Zamilkli na moment, wsłuchani w bicie swoich serc. Każdy w ciszy rozważał wypowiedziane słowa i odnajdywał w nich to, co jest ważne dla niego. Czasem w milczeniu można odnaleźć dużo więcej, niż myślimy. Ludzie są nam potrzebni do życia, nie umiemy się bez nich obejść, ale wszyscy czasem potrzebują usiąść w spokoju, sam ze sobą i pomyśleć. Tak wielu jednak boi się własnych rozważań, tak jakby to w nas kryły się największe potwory. A co jeśli to prawda?
— Idę nakarmić Rocky'ego i idę się położyć — oświadczyła, odsuwając się od niego, a następnie dopowiedziała nieco ciszej — Jak chcesz, to pościel jest u mnie zmieniona.
— Dobrze Mała, czekam na ciebie — pogładził jej policzek i uśmiechnął się do niej.
Rozdzielili się. On poszedł na górę, a dziewczyna zawołała psa i nasypała mu karmy do jednej z misek, a do drugiej nalała wody. Pogłaskała go po grzbiecie, czując pod palcami jego miękką sierść. Zaczął obracać się na brzuch, domagając się więcej uwagi, ale przygotowała mu posłanie i ruszyła w ślad ciemnookiego. W swoim pokoju zauważyła go siedzącego ze skrzyżowanymi nogami w czarnych dresach. Głowę miał schowaną w dłoniach, więc początkowo jej nie zauważył. Zdjęła większość swoich ubrań, pozostając w samym podkoszulku. Podeszła do niego, opierając czoło o jego plecy. Obrócił się w jej stronę, po czym przysunął ją bliżej siebie.
— Dzisiaj już nie drażnię się z tobą tak jak wczoraj — zaśmiał się — Ale ty chyba masz inne plany.
— A czemu tak mówisz? — nie dając mu odpowiedzieć, pocałowała go, na co on natychmiast odpowiedział tym samym.
Jego dłonie powędrowały pod koszulkę, delikatnie dotykając jej nagich pleców. Pozwalała mu na to, zresztą sama tego chciała. Potrzebowała odpocząć od wszystkiego dookoła, zapomnieć o całym źle, które ją otaczało, a on skutecznie jej w tym pomagał. Kiedy był tuż obok, łatwiej jej było odsunąć złe myśli, jakoś zebrać się w sobie i dalej iść przed siebie. Poczuła dotyk ciepłych ust na swojej szyi, więc lekko odchyliła głowę. Palce wplotła w jego włosy, delikatnie za nie ciągnąc. Niespodziewanie odsunął się od niej, kładąc się, wciąż trzymając jej ciało blisko swojego.
— Jesteś piękna — nie spuszczał z niej oczu nawet na moment — Wiesz o tym, prawda?
Nie odpowiedziała, jedynie się uśmiechała, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę słyszy te słowa. Położyła się obok niego. Czy tak właśnie wygląda szczęście? Czy to stan, kiedy kilka czułych słów sprawia, że wiesz to, że jesteś na właściwym miejscu? W takich momentach miała wrażenie, że jest coraz bliżej odkrycia swojego, bo przecież ten stan dla każdego może wyglądać inaczej. Bywało jednak tak, że bała się tego, że to tylko sen, który zniknie, zostawiając jedynie ból w klatce piersiowej w miejscu, gdzie powinno być serce. Jeśli by tak było, to nie umiałaby wrócić do rzeczywistości, wolałaby już na zawsze śnić.
Opuszkami uderzał w jej ramię, wystukując niemy rytm. Miał w swoich ramionach najbliższą sobie osobę, bo zajęła pierwsze miejsce w jego życiu, stała się dla niego kimś, kogo wybrałby spośród całej reszty ludzi. Wiedział, że to złe i tak nie powinno się stać, ale nie potrafił inaczej. Gdyby jej nagle zabrakło... Wolał nawet o tym nie myśleć, nie wybaczyłby sobie tego. Czuł się za nią odpowiedzialny. Miał wrażenie, że zawsze będzie dla niego tą samą kruchą dziewczyną, którą jest dla niego teraz. Przeszłość i to wszystko miało im już towarzyszyć do samego końca, ale przecież jeśli się bardzo chce, to można dokonać wielkich rzeczy.
— Kocham cię, Domi — usłyszał jej cichy głos, który go rozczulił. Uwielbiał te słowa od niej.
— Ja ciebie też — odpowiedział, a chwilę potem zauważył, że zasnęła.
Przez chwile jeszcze wpatrywał się w przestrzeń, ale po chwili dołączył do niej w krainie Morfeusza.
***
Tak... Widzimy się po dosyć sporej przerwie, ale nie mam rozdziałów na zapas. Ten jest w dużej części świeży, ale jakoś pojawienie się w Stusłówkach jakoś mnie zmotywowało i postaram się wrócić do pisania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro