Rozdział 26
Dni zaczynały jej się zlewać w całość, godziny były takie same, tworzyły stale jedną, praktycznie identyczną całość. Co dopiero wróciła do szkoły, a już minął ponad miesiąc. Jedyne co się zmieniło, to zbliżyła się do Dominica, był dla niej bezcenny. Nie potrafiła określić dokładnie swoich uczuć i czy już go kocha, czy może to nadal nie to. Jasne, że czuła się przy nim bezpiecznie, ufała mu, czerpała przyjemność ze wzajemnych czułości, ale czy to wystarczy? Czy jest granica, określająca czym taka relacja między dwojgiem ludzi ma być? Są teorie, jakieś objawy typowe, ale ponieważ każdy jest inny, to także obdarowuje tym inaczej. Miłości nie da opisać się ogólnikowo, nie da się jej zamknąć w tabelkach i statystykach, nie da się jej zbadać, wyjaśniając potem naukowymi regułkami. Jest niepojęta i tak chyba już zawsze pozostanie. To my musimy odkryć, czym ona jest i nie dla społeczeństwa, znajomej, przyjaciela, tylko czym jest dla nas samych.
Właśnie mijał jej kolejny dzień w szkole, piątek był zwiastunem weekendu, odpoczynku. Każdy czekał tylko na niego, jakby był bóstwem, a przecież to tylko dwa dni tygodnia. Tyle że się nie trzeba uczyć (niektórzy w dni powszednie też tego nie robią, a jeszcze inni robią to codziennie). Lubimy idealizować to, co zwyczajne, to co wydaje nam się niezbędne w danym momencie albo z zazdrości. Jeśli chodzi o przedmioty, jest to nieszkodliwie, ale inaczej już jest, gdy w naszych oczach ktoś stanie się aż nazbyt cudowny. Nie ma ludzi idealnych, a prawdziwe i szczere relacje polegają na zauważeniu oraz zaakceptowaniu wzajemnie swoich wad. Łatwiej wtedy poznać siebie, a jednocześnie wiemy czego się spodziewać po drugiej osobie.
Wyszła na dźwięk dzwonka, oznajmiającego koniec lekcji. Obiecała Josephowi, że z nim wyjdzie. Prosił już od dłuższego czasu, aby mu wybaczyła, kajał się, ale ona nie potrafiła tego zrobić. Wiedziała, że może jest dla niego surowa, ale nie umiała inaczej. Chciała także, by się postarał, bo na razie były tylko słowa, a zero czynów. Jedno musi popierać drugie, inaczej traci to jakikolwiek sens.
Czekała dobre dziesięć minut, zanim się pojawił. Plecak miał przewieszony przez jedno ramię, włosy porozrzucane na wszystkie strony. Jego oczy były zielone tak jak jej, ale miały inny odcień, według niej dużo ładniejszy. Nie zastanawiała się jednak dłużej nad kolorem jego tęczówki, a spojrzała na jego dłonie, w których trzymał dwa ulgowe bilety miejskie. Zdezorientowana chciała się odezwać, ale zamiast tego pociągnął ją za rękę, rzucając zwykłe „Za chwile się spóźnimy". Nie odezwała się, mając nadzieję, że wkrótce będzie wiedziała, dlaczego się tak zachowuje. Przyśpieszył prawie że do biegu, a jej coraz ciężej było za nim nadążyć. Starała się to zrobić, bo cóż jej innego pozostało? Nie chciała znów być na dnie, poddawać się. Człowiek z założenia jest stworzony do zwycięstwa, mimo tych drobnych porażek, ale jeśli się podda, przegrywa już na starcie. Zatrzymali się dopiero, wchodząc do autobusu.
— O co tu chodzi? — zapytała z lekką zadyszką — Gdzie my jedziemy?
— Zobaczysz — rzucił, kasując czerwone świstki papieru — Myślę, że ci się spodoba, chociaż to trochę inna forma spędzania czasu niż z Gianą.
— Powiedz mi, proszę Joshi — prawie skomlała, była zbyt ciekawa, tego, co wymyślił.
— Idź, zajmij miejsca — powiedział i odwrócił się do niej tyłem.
Burknęła pod nosem i ruszyła w kierunku dwóch wolnych miejsc, a na jednym z nich usiadła, na kolejnym postawiła swoją torbę. Wyjęła telefon i napisała do Dominica, że nie wie, kiedy wróci, ale jest bezpieczna. Kiedy już miała wysyłać, przysiadł się do niej brunet, więc szybko kliknęła i schowała urządzenie. Poczochrał i tak już roztargane włosy, a głowę schylił delikatnie w dół. Bawił się swoimi palcami, niczym małe dziecko, które trochę przypominał w pewnych momentach, chociaż jego wygląd absolutnie tego nie zdradzał. Na prawej dłoni miał trzy pieprzyki ułożone w linii prostej, a dookoła kilka mniejszych. Pełno było ich też na przedramieniu, ale jego twarz brązowe ślady ominęły. Nosił się głównie na czarno, ale zdarzały mu się jakieś kolorowe koszulki. Pasował mu taki styl, ciemne, luźne ubrania, wyglądał nawet uroczo, jak się uśmiechał. Joseph był przystojny, nie można mu było tego odmówić, ale czy on sam to zauważał? Najciężej jest zauważyć własne piękno. To tak jakbyśmy przed sobą mieli jedynie kłamliwe zwierciadła, pokazujące tylko nasze wady. Niektórzy za to moją lustra, które aż zanadto upiększają obraz, co jest tak samo złe. Czy nie ma nic pośrodku?
Próbowała go jeszcze podpytywać o cel ich podróży, ale powiedział tylko tyle, że kawałek będą musieli przejść piechotą. Nic poza tym nie chciał jej wyjaśniać, cały czas powtarzając tę samą wymówkę. Zrezygnowała już ostatecznie z dopytywania go, więc zajęła się podziwianiem widoków za szybą pojazdu. Małe i duże domy ustawiały się w rzędy, niektóre z nich zakręcały w kolejne ulice. Wyobrażała sobie, jak mogą żyć ich mieszkańcy, w prawie każdym przypadku były to szczęśliwe rodziny, o której ona marzyła od tak dawna. Jedli właśnie wspólnie obiady, siedzieli przed telewizorem, w innych dzieci z niecierpliwością czekały na przybycie ojca lub matki, inne wciąż czekały na swoich właścicieli.
— Cassie, wysiadamy — szturchnął ją w ramię, odrywając ją od rozmyślań — Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej, więcej czasu będziemy mogli tam być.
— A ja nadal nie wiem, czy warto — wyszeptała, idąc za nim do wyjścia — Daj mi chociaż podpowiedź, jedną tylko, a potem przestanę nudzić.
— No dobra — westchnął — Dla rodziny niepołączonej krwią zrobię wyjątek w moim systemie niespodziankowym. Jest tam miękko.
— I co to ma mi niby wyjaśnić — wyjęczała zirytowana.
— Na tym to polega, Cass — zaśmiał się, ruszając przed siebie.
Byli na obrzeżach miasta. Prowadził ją wąskimi, choć uroczymi uliczkami. Przyglądała się jego ruchom i poddawała się jego woli, ciekawość ją zżerała. Chciała już wiedzieć, co przygotował, coraz bardziej była skłonna mu wybaczyć. W końcu tak jak mówił: byli rodziną, innej nie miała. Po jakiś dziesięciu minutach marszu zasłonił jej oczu. Nie skomentowała, wiedziała, że i tak nic tym nie osiągnie. Z upływem czasu zaczęła słyszeć szczeknięcia. Uśmiechnęła się, zaskoczył ją i to naprawdę pozytywnie.
— Voilà — odsłonił jej oczy, ukazując sporych rozmiarów schronisko — Może nie jest to miejsce na idealne przeprosiny, ale myślę, że na szczere jak najbardziej. Przepraszam, zależy mi na tobie i nie chce cię stracić przez jakąś głupotę. Po prostu bałem się, że pan Winslet cię zrani, a nie zniósłbym tego.
— Kochany jesteś — przytuliła go — Ja też przepraszam, że tak zareagowałam. Nie powinnam.
— Dobra koniec czułości — uniósł ją, lekko okręcając dookoła siebie — Czas na pokazanie ci mojego królestwa. Najpierw przedstawię ci kogoś, co ty na to? Na pewno polubisz tę osobę.
— Jak uważasz — odpowiedziała, idąc tuż za nim — Często tu bywasz?
— Zależy — wzruszył ramionami — Bywa, że jestem tutaj co tydzień, a zdarzało się, że przez ponad miesiąc nie mogłem się zjawić.
— Jasne — kiwnęła głową za zrozumieniem.
— Jesteśmy — powiedział, wpuszczając ją do małego pomieszczenia.
Za biurkiem siedziała schylona kobieca postać. Dookoła niej było pełno najróżniejszych papierów poustawianych w równe kupki. Uniosła głowę, ukazując spojrzenie piwnych oczu i delikatny uśmiech, który na jej widok się powiększył. Dziewczyna wstała. Miała około trzydziestu lat, na pewno nie więcej. Kręcone blond włosy rozrzucały jej się we wszystkie strony, sięgając jej ledwo do podbródka. Podeszła do Cassie i bez żadnego słowa ją objęła.
— Ty jesteś przyjaciółką naszego Psiego Ojczulka! — pisnęła uradowana — W końcu mogę cię poznać!
— Psi Ojczulek? No niezły masz przydomek, Joshi — zaśmiała się, po czym zwróciła się na nowo do swojej rozmówczyni — Jestem Cassandra, miło mi cię poznać.
— Lilith, dla przyjaciół Lila — podała jej rękę — Pewnie chcesz pozwiedzać trochę naszą placówkę. Mamy tutaj dosyć sporo psiaków, niektóre to jeszcze szczeniaki, a inne często są po przejściach i wymagają ogromnej troski, ale powinnaś sobie dać radę. Trafił ci się jeden z naszych lepszych wolontariuszy. A ty — mówiąc to, wskazała na bruneta — Możesz jej pokazać naszego najnowszego pupila, powinien wam obojgu się spodobać. Stara miejscówka naszej Rasty.
— Jasne szefowo — zaśmiał się i wyszli.
Przechodząc obok boksów, opowiadał jej o swoich ulubieńcach. Wymieniona wcześniej suczka zdechła ze starości. Była jedną z najbardziej rozpieszczanych tutaj, bo jej dawny właściciel bił ją, głodził, była zawiązana na za krótkim łańcuchu. Najgorsze było to, że po pijaku poranił jej całą tylną łapę, po czym to zignorował. Kiedy tylko trafiła do schroniska, musiała mieć ją amputowaną. Nikt nie wie jak długo była w takim stanie i jak to dokładnie zrobił. Niektórzy ludzie nie mają serca, nawet dla bezbronnych istot, które same się nie obronią. Czemu tak bardzo społeczeństwo niszczeje, gnije od środka i to na dodatek z własnej woli? Przecież mogłoby być inaczej, może nawet lepiej niż jest teraz, ale nikt nie chce zauważyć zgnilizny, którą nosi w sobie. Ten świat jest naprawdę bardzo dziwny.
Otwarł drzwi do jednej z większych klatek i próbował złapać małego czworonoga, który z wyglądu przypominał labradora. Uciekał przed chłopakiem i unikał jego rąk za każdym razem kiedy, tylko się do niego zbliżały. Czasami zatrzymywał się i pokazywał zęby. Był naprawdę słodki, kiedy skakał to w jedną to w drugą stronę, uciekając nastolatkowi. Cassie przez chwilę wpatrywała się w ten widok, ale po zastanowieniu uklęknęła ja jedno kolano, wystawiła ręce i próbowała zawołać małego rozrabiakę. Zdziwiła się, kiedy podbiegł do niej, ale uniosła go delikatnie i zaczęła głaskać po pyszczku. Lizał ją po palcach lub trącał mokrym nosem. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego jej znajomy tak lubił to miejsce.
— Zdrajca — prychnął jej kolega — Żeby babę wybrać. Ta tak zwana męska solidarność chyba nie istnieje.
— Oj nie narzekaj — odpowiedziała mu — Po prostu wiedział kogo wybrać.
— No na jego miejscu też pewnie wybrałbym ciebie — przyznał — Chyba że byłby jakiś przystojniak w pobliżu to co innego.
— A ty masz w ogóle kogoś na oku? — zapytała, jednocześnie siadając i opierając się o siatkę — Czy lepiej, żebym nie pytała o to?
— To czy mi się ktoś podoba to żadna tajemnica — usiadł obok niej i oparł głowę o jej ramię — Problem w tym, że mnie by nikt nie chciał. Bo i po co komuś zakompleksiony chłopak, który unika ludzi, przez to, co mu zrobiła jego kuzynka? Po co komu ja?
— Mi jesteś potrzebny.
— Ciekawe, do czego i które z nas bardziej potrzebuje tego drugiego?
— To nieważne kto potrzebuje tego drugiego — powiedziała, drapiąc futrzaka za uchem, a jednocześnie nie tracąc kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą — Ważne, że w jakiś sposób jesteśmy tu i teraz. To jest chyba najważniejsze, by po prostu być.
— Możliwe — przyznał jej rację.
Zastanowiła się, jak będzie wyglądać ich relacja za kilka tygodni, miesięcy, lat. Czy nadal będą umieć sobie ufać? A może zdarzy się coś, co sprawi, że odsuną się od siebie? Tak bardzo chciała wiedzieć, by ewentualnie zaradzić temu, co miało się wydarzyć. Tak łatwo jest stracić kogoś ważnego, ale czas goi rany albo sprawia, że wdaje się w nie zakażenie. To wszystko zależy od tego, jak przyjmiemy to, co przynosi nam los. Siedzieli przez chwile ciszy, każde zamyślone i wpatrzone w jeden punkt. Bali się, a przynajmniej takie mieli wrażenie. Ciężko im było określić, co tak naprawdę czują. Emocje to skomplikowana rzecz, nie da się pstryknąć palcami i odkryć ich wszystkich tajemnic. Trzeba spróbować poznać samego siebie, chociaż coraz mniej z nas zagłębia się w cokolwiek. Zatraciliśmy umiejętność patrzenia w głąb, tak jakby przestało być nam to potrzebne. Tak łatwiej nam się żyję i umiera, a może po prostu w tym pędzie o tym zapominamy? To są tylko spekulacje, mało jest rzeczy, które wiemy na pewno. Jasne, że są te badania i tam wszystko jest potwierdzone, ale co nam to daje? Wiedze? Kto ją wykorzystuje na co dzień? Tylko ludzie pracujący w danym zawodzie i interesujący się tym są zdolni się temu poświęcić.
W pewnym momencie maluch zaczął o sobie przypominać, szarpiąc za ubrania. Oboje zaczęli go głaskać i drapać za uszami, a ten ciągle zabiegał o ich uwagę. Wtulał pyszczek w jej pierś, a po chwili przymykał oczka.
— Myślisz, że mogłabym go zabrać ze sobą? — zastanowiła się, kiedy zasnął — Wiem, że to duża odpowiedzialność, ale dam przecież radę.
— Formalności zajmą nam chwilę — ostrzegł — Musisz być pewna swojej decyzji, bo ja ci nie wybaczę, jak coś mu się stanie.
— Możesz być o to spokojny — zapewniła — To, co od czego trzeba zacząć?
— Musimy iść do Lilith, ona ci wszystko wytłumaczy — wstał i otrzepał ubrania z ziemi — Na razie musimy go tutaj zostawić, tylko zapamiętaj numer, bo jeszcze nie ma imienia.
Odłożyła futrzaka, zamknęła to, co trzeba i zastanowiła się jak na nowego współlokatora, zareaguje Dominic. Sama nie chciałaby być postawiona przed faktem dokonanym, ale z tego, co kiedyś mówił, lubił psy, więc nie powinien mieć nic przeciwko, a jej rodziców i tak to nie obchodziło. Zbyt rzadko bywali w domu. Ostatnio zajrzeli tydzień temu, spytali, czy wszystko w porządku, przenocowali i rano znowu ich nie było. Matka obiecała, że wkrótce zadzwoni, ale w jej wypadku ta obietnica była tylko pustym słowem. Nie czekała na to, rozmowa i tak by polegała na pytaniu o szkołę, samopoczucie, oceny i wydatki. Zawsze to samo, znała to już praktycznie na pamięć. Coraz bardziej żywiła do niej niechęć, za to ojciec był jej obojętny. Pani Agnes jednak była kimś, kto nosił ją dziewięć miesięcy pod sercem. Nie umiała wyjaśnić, czemu czuła jakieś zobowiązanie wobec niej, to nie jej wina, że wpadli. Przynajmniej to sobie starała się wmawiać.
Powrócili do kobiety, co ją zadziwiło. Pierwsze jak weszli padło pytanie „Co tak szybko?". Szybko usiedli naprzeciwko niej i wyjaśnili, jakie mają zamiary. Lila ucieszyła się, czego nie wstydziła się okazywać. Wyjaśniała jej, jak trzeba pielęgnować nowego członka rodziny, jaką karmę najlepiej jest zakupić oraz dała kontakt do weterynarza. Udało się ominąć szczepienia przeciwko wściekliźnie i chorobom zakaźnym oraz odrobaczaniu, ponieważ było to zrobione zaraz po jego przybyciu. Musiała tylko podpisać papiery i zgłosić się do specjalisty by wydał psią książeczkę zdrowia.
— Gratuluje — podała jej rękę kręconowłosa — Na pewno nie będziesz żałować tej decyzji. Musisz kupić kilka rzeczy, ale dasz sobie radę. Jakbyś potrzebowała pomocy, masz tam zapisany mój numer.
— Dziękuję — wzięła folie wypełnioną papierem, który świadczył o tym, że może go zabrać ze sobą.
— Nie ma za co, a teraz lećcie po niego! — krzyknęła, machając im na pożegnanie.
Nie czekali na to, by wykonać jej polecenie. Po chwili już wychodzili z nim na rękach. Nieopodal był sklep zoologiczny, więc Joshi kupił smycz, karmę i posłanie. Po godzinie wchodzili do domu dziewczyny. Przywitał ich widok zdenerwowanego matematyka, ale kiedy tylko zobaczył zwierzę, wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Patrzył to na bruneta, to na swoją dziewczynę, a w międzyczasie na powód całego zamieszania.
— Co to tutaj robi? — odezwał się po dłuższej chwili.
— To mój nowy pies, zostaje z nami — oznajmiła dziewczyna, puszczając malucha na ziemie — I nie ma już odwrotu, nie licz na to.
— Pomyślałaś może, że mam uczulenie albo coś takiego? Albo chociaż, że nie chce mieszkać ze zwierzęciem?!
— Pomyślałam, ale to ty mieszkasz u mnie! — podniosła głos, nie tak to miało wyglądać — Jak ci się nie podoba, to możesz się wyprowadzić! Nikt cię nie zmusza do bycia tutaj, a ja tym bardziej!
— Wyobraź sobie, że jestem za ciebie odpowiedzialny! — wykrzyknął, nie zauważyli, nawet kiedy przyjaciel dziewczyny zostawił ich samych ze sobą — Jesteśmy razem, mieliśmy sobie ufać, a ty co?! Sprowadzasz jakiegoś kundla! Na dodatek bez głupiego pytania, co o tym sadze! Tylko tyle byłoby mi potrzebne, ale rób, co chcesz w końcu...
— Dzięki, że myślisz, co ja czuję! — wrzasnęła — Jesteś walniętym egoistą!
Nie czekała na jego odpowiedź, a wzięła kundelka i biegiem ruszyła do swojego pokoju, który zamknęła z głośnym trzaskiem. Kiedy tylko padła na swoje łóżko, łzy pociekły z jej twarzy. Czuła się bezsilna, nie tak to sobie wyobrażała. Nie chciała krzyków, nie chciała tego wszystkiego powiedzieć. Bolało ją serce, naprawdę ją bolało. Jedna z niewielu bliskich jej osób nawrzeszczała na nią, a gdyby tylko mógł to pewnie, zwyzywałby ją od najgorszych. Płakała, była słaba i bezbronna. To było koszmarne uczucie, nie chciała tego więcej przeżywać. Gdyby mogła, zapadłaby się pod ziemie, a najgorsze było to, że nie czuła poczucia winy. Nie zrobiła przecież nic złego, a nawet jeśli to przecież nie specjalnie. Nie musiał przecież tak reagować.
Nie wiedziała, ile czasu tak spędziła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi i prośbę o wpuszczenie. Nie odzywała się, wciąż dając spływać słonej cieczy po jej policzku. Dźwięki jednak nie ustawały, a mężczyzna wciąż mówił, jak bardzo żałuje tego, co się stało przed chwilą. W końcu nie wytrzymała.
— Odejdź! — wydarła się.
— Nie odejdę — on nadal był spokojny, co na nią również podziałało kojąco — Kocham cię i nie zostawię cię. Zaakceptuje nawet tego futrzaka, miałem gorszy dzień, dlatego tak się zachowuje.
— Jeśli się kogoś kocha to nawet w złości, nie mówi się takich rzeczy — wpuściła go, mówiąc to — Trudno jest kogoś zyskać, ale łatwo stracić, a wiesz, co jest najgorsze w tej całej sytuacji?
— Nie wiem — odpowiedział.
Wzięła głęboki wdech, po czym ze świstem wypuściła powietrze. Zbliżyła się do niego i złączyła swoje usta z jego. Tym razem to ona mogła ich poprowadzić, starała się pokazać mu tym gestem wszystko, co chciała mu przekazać. Pociągnęła go delikatnie za kasztanowe włosy. Były miękkie i przyjemne w dotyku, prawie tak bardzo, jak jego wargi. Przejechała językiem, a po chwili wsuwała język, łącząc z tym należącym do niego.
— Ja ciebie też kocham, Domi — wyszeptała, kiedy się od siebie oderwali.
— Co ty powiedziałaś? — nie dowierzał — Powtórz to.
— To, co usłyszałeś, głupku — zaśmiała się, znowu go całując.
Wyjaśnili sobie wszystko i dawno nie czuli się tacy szczęśliwi. Bawili się z nowym mieszkańcem, dyskutując o tym, jak można by go nazwać. Padło kilkanaście propozycji, ale żadne z nich nie przypadło im do gustu. Po długiej dyskusji zdecydowali się nazwać go Rocky. Przygotowali mu razem legowisko. Robiło się już ciemno, więc Domi chciał wyjść z pokoju dziewczyny. Ta jednak zatrzymała go, tłumacząc, że skoro są razem nie stanie się nic złego, jeśli zaczną sypiać razem w jednym łóżku. Nie takie rzeczy ludzie robią, a ona tylko nie chciała być sama. Zdjął spodnie i skarpetki, po czym ułożył się obok niej, przyciągając jej ciało jak najbliżej swojego. Splótł ich palce i starał się być jak najciszej by usłyszeć bicie ich serc. Mimo wysiłku nie mógł tego usłyszeć, więc po kilku próbach dał sobie spokój. Zamiast tego rozkoszował się ich zapachem.
Przysypiał już powoli, kiedy wbiegł na niego Rocky. Pogłaskał go, ale po chwili poczuł dziwną wilgoć. Natychmiast podskoczył, widząc sporej wielkości plamę. Zdenerwowany zdjął go z łóżka, kiedy dziewczyna śmiała się w głos. Pies nie rozumiejąc, co się dzieję, merdał wesoło ogonkiem, myśląc, że dobrze zrobił.
— On zostaje tutaj, a ty idziesz ze mną — oznajmił, a ona śmiała się jeszcze bardziej, zerkając na niego — Z czego aż tak się śmiejesz?
— Popatrz na swoje bokserki — powiedziała z udawaną powagą, po czym zaczęła dalej rechotać.
— Kurwa... — westchnął, widząc we wskazanym miejscu mokrą plamę. Widocznie pościel musiała przesiąknąć moczem — Idziesz ze mną, a ten pchlarz tutaj zostaje.
— Nie mów tak o nim — stanęła w obronie malca — Ale jak tak bardzo ci zależy, to zostanie sam tutaj, ale pod warunkiem, że drzwi będą otwarte.
— Wszystko, byleby z dala od niego — westchnął.
Po chwili byli w jego sypialni, a on szukał świeżych ubrań dla siebie. W końcu zsunął dolną część garderoby, a zielonooka speszona odwróciła wzrok. Na jej twarzy malowały się mocne rumieńce i tym razem to okularnikowi było do śmiechu. Nie zakładając nic na siebie, podszedł do niej, całując po szyi. Wzdrygnęła się, kiedy zassał skórę i nie puszczał przez kilka minut, które dla niej były wiecznością. Ułożył dłonie na jej tali, podwijając podkoszulek. Czuła się naprawdę niezręcznie, była spięta jak nigdy dotąd.
— I jesteśmy kwita — wyszczerzył się, odsuwając się od niej — Słodko Ci z tymi rumieńcami, Skarbie.
— To niesprawiedliwe! — odpowiedziała — Ja nie paraduje przed tobą bez bielizny!
— Mogłabyś zacząć — zaśmiał się, zdejmując podkoszulek i całkiem nagi wszedł pod kołdrę — Ja bym się nie pogniewał.
Była wściekła na niego, więc stwierdziła, że nie będzie od niego gorsza. Zdjęła luźne spodnie, które miała na sobie, potem stanik. Pochodziła po pokoju, próbując się ośmielić do zdjęcia kolejnych części garderoby. Do tego jednak kategorycznie brakło jej odwagi. Zamiast tego usiadła mu na kolanach, wtulając się w jego klatkę piersiową. Nie zdążyła zarejestrować momentu, kiedy zasnęła.
***
Przepraszam Was, że nie dodaje rozdziałów, ale po prostu nie ma czego. Postaram się wrócić do regularnego pisania i publikacji, ale no narazie jest z tym ciężko, bo wiadomo nowa szkoła, ludzie. Według planów jakie miałam powinnam już brać się za korekte, ale cóż nie wyszło. Za kolejny rozdział powolutku się biorę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro