Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Nie zmrużył oka ani na moment. Dziwnie się czuł, mając ją obok, jednocześnie wiedząc, że jeden zły ruch mógłby ją skrzywdzić. To wszystko działo się za szybko jak dla niego. Przecież miał nic jej nie mówić o swoich uczuciach, ale to wszystko powiedział mimo swojej woli. Dał się opanować emocjom, a one bez dawki zdrowego rozsądku bywają niszczycielskie. Nie powinno się słuchać tylko jednego z nich. Serce czasem pozwala sobie na zbyt duże porywy, błędy, a rozum na zbyt wielki dystans i zagubienie człowieczeństwa. Trzymając się tylko z jedną z tych dwóch, możemy wpaść w naprawdę niezłe tarapaty, dlatego naprawdę można pozazdrościć tym, którzy tak perfekcyjnie między nimi balansują. Gdyby tak można było wiecznie trzymać się na granicy i nie dawać się owładnąć byłoby o wiele prościej. A on czego częściej się słuchał? Ciężko było na to odpowiedzieć, bo zależało to na, który moment jego życia się akurat patrzyło.

Cassandra za to była osobą, której uczucia zawsze obejmowały władze. Pragnienie ciepła, ludzkiej życzliwości i czułości odbierało jej siłę. Była słaba już w dniu swoich narodzin, bo nikt nie potrafił okazać jej tej bezgranicznej, rodzicielskiej miłości. Kochała ją jedynie babcia, ale mimo to zawsze, gdzieś w niej była świadomość nienawiści, jaką żywili do niej państwo Skelton. Czemu to dziecko musiało cierpieć przez błędy innych? Na to pytanie raczej nikt ze stąpających po tym świecie nie odpowie. Tak już jest i my nie zawsze mamy na to wpływ, chociaż mimo to warto się starać. Być może komuś się w końcu uda.

Podwinął nieznacznie jej podkoszulek, dzięki czemu ukazał mu się mocno zarysowany szkielet dziewczyny. Po dłuższym wahaniu odsunął ubranie tak, aby ujrzeć żebra dziewczyny, po których delikatnie przejechał dłonią. Miał wrażenie, że na skutek tego zaczną wydawać dźwięki niczym dzwoneczki, ale nic takiego się nie działo. Zamiast tego Cassie zaczęła cicho mruczeć, otwierając jedno oko.

- Nie lubię łaskotek - schowała swoje ciało, a jej zazwyczaj blada twarz przybrała jasnych odcieni różu

- Tylko jedna osoba to robiła i lepiej, żeby tak pozostało.

- A mogę zapytać, kto to był? - jego głos był niepewny, a twarz schował, wtulając się w swoją towarzyszkę - Jeśli... Jeśli nie chcesz, to nie mów, zrozumiem.

Westchnęła cicho, a tuż przed oczami ukazała jej się niezbyt wysoka kobieta, która odeszła osieracając serce młodej dziewczynki, a swojej wnuczki. Jej siwe, wiecznie pofalowane włosy spinane w piękny kok, smukła, pomarszczona twarz i kochające spojrzenie zielonych oczu. Miały taki sam odcień, dlatego, jeśli miałaby wybrać coś, co jej się w sobie podoba, wybrałaby właśnie to, ze względu na tę kobietę.

- Moja babcia - powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszał - To ona mnie wychowała... Przynajmniej póki jeszcze żyła.

- Brakuje ci jej? - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Tak i to bardzo. Chciałabym, by ktoś potrafił mi ją zastąpić, załatać pustkę, jaką po sobie zostawiła - przerwała na moment - Wiesz, co? Ty z każdym dniem wiesz o mnie więcej i więcej, a ja? Jesteś mi niczym obcy człowiek, dziwnie mi z tym trochę tak szczerze.

- No dobrze, ale proszę, nie przerywaj mi - poprosił.

Zaczął mówić o swoim ojcu, o jego nałogu. O tym, jak czekał na niego, bojąc się o jego życie, że to ten raz, kiedy upił się po raz ostatni. Cały swój ból, swoją niepewność z tamtych lat starał się przekazać, lękając się tego, co ona sobie o nim pomyśli. Kiedy doszedł do momentu śmierci tego człowieka, na którego za każdym razem wołał tata, nie wytrzymał i pozwolił popłynąć łzą. Podobno chłopaki nie płaczą, ale to tylko głupie powiedzenie, zupełnie odbiegające od prawdy. Mężczyzna też czuję, też cierpi, ale duma nie zawsze pozwala mu to pokazać. Czasem robi się to tak cicho, jakby to było coś hańbiącego, ujmującego na honorze, a w rzeczywistości tak nie jest. Nie powinniśmy się wstydzić tego, kim jesteśmy, ponieważ nikt z nas nie był, nie jest i nie będzie idealny. Zostaliśmy stworzeni jako istoty zdolne do licznych pomyłek i tej jednej rzeczy ewolucja nam nie zabierze, bo to właśnie dzięki nim uczymy się i zdobywamy nową wiedzę.

Otarła jego twarz i uśmiechnęła się, na co nieznacznie odpowiedział jej tym samym. Żadne z nich nie wiedziało, co powinno powiedzieć, ale tak jak było, czuli się dobrze, nie potrzebowali więcej niż swojej obecności. To czasem najlepsze co możemy dostać i nic innego nam tego nie zastąpi, chociażby się usilnie próbowało. Samotność jest wtedy, kiedy ty sam ją odczuwasz. Nie wtedy, kiedy nie masz nikogo, bo nawet w takim momencie można się czuć szczęśliwym. Można mieć dziesiątki znajomych i przyjaciół, ale tak naprawdę nie mieć nikogo. Miliony z nas tego doświadcza, tylko nie każdy chce się do tego przyznać.

- Myślisz, że jest szansa? - spojrzała w jego oczy, kojarzyły jej się z bardzo gorzką czekoladą. Mogła śmiało stwierdzić, że miały piękny odcień - Dla nas.

- Czy ja wiem - westchnął - Nie kochasz mnie, zresztą przez jakiś czas nadal uchodzę za Twojego nauczyciela.

- To zmieńmy to - usiadła po turecku, nie odrywając od niego wzroku - Mam dość bycia ofiarą losu, chce w końcu obudzić się któregoś dnia i być szczęśliwą. Chyba to mi się jeszcze należy. Daj mi siebie pokochać, kiedyś to się na pewno stanie.

- Bardzo tego chcesz? - zapytał z wciąż widocznym wahaniem.

Zamiast odpowiedzieć, zbliżyła się do niego i pocałowała. Robiła to niezdarnie, ale nie to przecież było ważne. Dominic początkowo nie zareagował, zaskoczony takim gestem ze strony blondynki, ale kiedy tylko się ocknął, przejął kontrole nad całą sytuacją, starając się poprowadzić ją przez to. Domyślił się, że to był pierwszy raz, kiedy robi coś takiego, co w dwudziestym pierwszym wieku mając siedemnaście lat, jest podobno dziwne, ale jemu to sprawiało swego rodzaju satysfakcje i uznał to za urocze. Czasem uderzali zębami o te należące do drugiej osoby, ale to było w tym zupełnie inne. Nowość, a jednocześnie delikatność, jaka między nimi panowała, nadawała temu wszystkiemu jakiejś magi.

Po chwili ich usta oddaliły się od siebie, a on oparł czoło o jej. Dla niej to było niczym kilkanaście długich minut, a tak naprawdę minęła tylko chwila. Podobało jej się i to bardzo, gdyby mogła, pewnie by to powtórzyła, ale na kolejny raz nie miała już odwagi, by zapoczątkować. Ich oddechy łączyły się w całość. Strumienie powietrza tworzyły jedno, układając się w rozmaite wzory, niczym pary na parkiecie tanecznym, ale oni nie mogli tego zauważyć. Zresztą i tak niewiele by to wniosło do ich życia.

- Kocham Cię, Cassandro Skelton - wyszeptał, znów ją całując.

Czuła się, jakby nagle wszystkie złe chwile znikły gdzieś za nimi, pozostawiając jedynie delikatne dreszcze na jej ciele. Dawno nie czuła czegoś aż tak przyjemnego, zwłaszcza kiedy jego język mozolnym ruchem przejechał po jej wardze, aby wkrótce obijać się o ten należący do zielonookiej. Robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy, chociaż wolałaby tego uniknąć.

W końcu brakło im tchu. To wszystko działo się tak szybko. Co dopiero zemdlała w szkole, a on odkrył jej wystające kości, co dopiero trafiła do szpitala, co dopiero zrozumiał kim się dla niego stała, a już znaleźli się w takim punkcie. Czasem los nas zaskakuje, ale czy powinniśmy narzekać z tego powodu? Raczej nie, bo nawet po największej burzy przychodzi słońce. Czasem tylko mamy zbyt mocne okulary przeciwsłoneczne, by je zauważyć.

- Pokocham cię. Jestem tego pewna, Domi - wydusiła z siebie, kiedy tylko odrobinę uspokoiła oddech.

- Poczekam, Cassie - pogładził czule jej policzek wierzchem dłoni - Dla niektórych ludzi można czekać nawet całą wieczność, a ty jesteś jednym z nich. Świecisz przy mnie mocniej niż niejedna gwiazda.*

- Tani romantyk z ciebie, głupku - zaśmiała się.

- Równie dobrze mógł ci się trafić jakiś dupek, a tak to masz swojego romantycznego głupka - również się do niej dołączył i oboje zaczęli sobie żartować, śmiać się w głos jakby znali się od zawsze.

Po dłuższej chwili poprowadził ją na dół, wciąż w dobrym humorze. Posadził ją przy stole i mimo że wiedziała co to oznacza, nie przeszkadzało jej to specjalnie. Miała zbyt dobry humor, by przejmować się kaloriami ten jeden raz, a to, co mu powiedziała wcześniej, było prawdą. Chciała w końcu zaznać, chociaż odrobiny beztroski, chciała wiedzieć, jak to jest, obudzić się z uśmiechem na twarzy i wiedzieć, że ma się powód, by iść naprzód, by się nie poddawać. Pragnęła tego całą sobą, a matematyk mógł pomóc jej to osiągnąć. Nie chciała go wykorzystywać - to nie tak, a raczej razem z nim osiągnąć coś, poszerzyć swoje horyzonty. Miała tylko nadzieję, że nie zrani go swoją osobą. Wystarczająco dużo przeszedł z tego, co jej wcześniej opowiedział, a istniała możliwość, że to jeszcze nie wszystko. Nigdy nie wiadomo co jeszcze skrywa się w drugiej osobie.

Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nie zauważyła, kiedy tuż przed jej twarzą pojawił się talerz z dwoma tostami posmarowanymi dżemem. Postanowiła nie psuć tego, co stało się te kilka minut temu i zignorowała głos, który bronił jej tego robić. Ugryzła i zaczęła powoli przeżuwać, czując ciężar, który zbierał się w jej ciele, mimo że jeszcze nie przełknęła. Nie chciała sprawiać przykrości swojemu towarzyszowi, więc wkrótce naczynie było puste, a ona miała wrażenie, że zaraz to wszystko zwróci. Nic takiego jednak nie zrobiła, starając się zachować, chociażby pozory normalności. To wszystko między nimi dopiero nabierało nowego kształtu, mimo że pędziło już od samego początku.

Za oknem robiło się coraz ciemniej, więc musiało być około dziewiętnastej. Wiosna dawała o sobie znać coraz częściej, kiedy otwierając okno, do pomieszczenia wpadało świeże (przynajmniej w teorii) powietrze, które napawało jakimś nikłym, wewnętrznym optymizmem. Na drzewach zaczynały rosnąć już niewielkie liście, a kwiaty z każdym dniem ogarniały coraz większa przestrzeń. Wcześniej nawet nie zwróciła na to uwagi, ale teraz to co innego. Czekała ją długa droga, ale w końcu nie była w niej sama. Miała kogoś obok, kto mógł ją podtrzymać przy kolejnym upadku, chociaż miała nadzieję, że takowy nie nastąpi. Chciała być silna, ale wydawała się samej sobie bezsilna, tak jakby każdy cios mógł ją zmieść z powierzchni ziemi. Nie takiej rzeczywistości pragnęła, ale sama nie potrafiła jej zmienić. Pragnienie osiągnięcia wymarzonej sylwetki przysłaniało jej racjonalne myślenie i normalne postrzeganie świata.

Usiedli razem przed telewizorem, a on objął ją swoim ramieniem. Na początku nie wiedziała, jak mogłaby zareagować, ale postanowiła po prostu się w niego wtulić. Miło było czuć ciepło jego ciała, uderzanie jego palców o jej udo i to jak głaskał drugą dłonią jej kolano. Było tak dziwnie przyjemnie. Nawet nie wiedziała jak postępować, ale on chyba nie wymagał czegoś takiego także od niej, a przynajmniej taką miała nadzieję. Obrazy przed nimi zmieniały się nieustannie, Dominic co jakiś czas zmieniał kanał, a ona w pewnym momencie uznała, że musi z nim o czymś porozmawiać. Chciała znów usłyszeć jego głos.

- Chyba wrócę wkrótce do szkoły - jego twarz na te słowa wyrażała czyste zdziwienie - Joseph i Giana pisali, chociaż na tego pierwszego jestem nadal trochę wściekła. Przebrzydły kłamca.

- Na pewno tego chcesz? - zapytał z troską, spoglądając na nią.

- Tak - odrzekła z pewnością - Nie mogę się wiecznie chować, uciekać, bo co mi to da? Ostatnio miewam dosyć dużo czasu na przemyślenia. Za każdym razem, kiedy tylko jestem sama, a czasem nawet i tego nie potrzebuję, to daję się pochłonąć rozważaniom. Chce być, chce żyć i narodzić się na nowo.

- Pomogę ci w tym - pogładził czule jej włosy, już od dawna nie mógł pokazywać tego, co czuł - Oczywiście, jeśli tylko tego chcesz.

- Chce tego.

Zamilkli. Jedynie aktorzy z jakiegoś filmu wypełniali swoim istnieniem to pomieszczenie. Nie zwracała uwagi wcześniej na fabułę i teraz nie mogła się zorientować, co się działo, więc po czasie zrezygnowała. Przyglądała się kilku osobom, które wcześniej widziała na okładkach gazet lub w jakiś artykułach na różnorakich portalach w internecie. Nie potrafiła jednak rozróżnić ich po nazwiskach czy czymkolwiek innym. Nie było jej to zbytnio potrzebne. Kiedy dwójka bohaterów wchodziła do jakiegoś dziwnego pomieszczenia, pojawiła się sporo ilość efektów specjalnych. Niejednemu mogłoby to zaimponować, ale dla niej były to tylko tanie sztuczki dla zdobycia publiczności. Najdziwniejsze jest to, że czasami my także ich używamy, chociaż nie dają aż takich skutków. Robiąc przykładowo z siebie błazna przed klasą, tworzymy swego rodzaju iluzje po to, by zdobyć popularność, znajomych. Jednak ich nadmiar sprawia, że to wszystko robi się już nudne, mdłe. Z niczym nie należy przesadzać, bo można zrobić naprawdę ogromny błąd i zniszczyć swoje dzieło. Łatwo jednak o tym zapomnieć na co dzień.

Wplątała delikatnie palce w swoje włosy. Przestały być przyjemne jak niegdyś w dotyku, kiedyś je uwielbiała, a od dłuższego czasu widziała w lustrze potwora. Nienawidziła siebie, dlatego zaczęła się głodzić, ale przecież stale sobie powtarzała, że ma nad tym kontrole. Jednak czy rzeczywiście tak było? Nie na wszystko można odpowiedzieć, ale tutaj odpowiedź była, bo ona sama nie była już tą samą osobą co kiedyś. Dążenie do ideału zabrało to, kim była dawniej. Straciła władze nad samą sobą, nad swoją rzeczywistością i dała się opanować wizerunkom z gazet, forów internetowych i wszelakim środkom masowego przekazu. To wszystko wżarło się w nią, nie pozwalając wrócić do normalności. Trudno jednak określić czy coś takiego kiedykolwiek istniało. Już w dniu jej poczęcia była skazana na marny los, a ona nic nie mogła z tym zrobić. Płaciła za cudze błędy. Ona nim była. Pomyłką swoich rodziców. Gdyby tylko mogli bez szwanku się jej pozbyć, już pewnie dawno temu by to zrobili. Jak wtedy by się między nimi potoczyło? Przecież jedyne co między nimi było to pieniądze, kariera i praca. Czy gdyby nie ona to wszystko między nimi tak by się potoczyło? To jednak tylko gdybanie, które nic nowego wnieść nie potrafi.

Przypomniała sobie swoje pudło, gdzie schowane były jej najcenniejsze rzeczy. Dla innych to były tylko nic nieznaczące zdjęcia, tanie przedmioty, a dla niej były to bezcenne wspomnienia. Nawet w czymś małym i niepozornym może kryć się coś bezcennego. Zawsze chciała pokazać to wszystko komuś bliskiemu, ale nigdy nie miała komu. Uznała, że w swoim czasie pokaże to wszystko swojemu współlokatorowi, ale nie teraz. Najpierw musiała poczuć do niego to, co on żywił do niej, a to nie było łatwe zadanie i dobrze o tym wiedziała. Mimo tego sama zaproponowała coś takiego. Czy to był akt desperacji, czy wielkie pragnienie kochania i bycia kochanym?

Spojrzała na jego twarz. Jego okulary miały całkiem grube szkła, ale widywała gorsze. Kasztanowe włosy były porozrzucane na wszystkie strony, tak jakby nigdy nie widziały grzebienia. Na twarzy miał lekki zarost, co dopiero teraz zauważyła. Przejechała po nim opuszkami palców, a on wtedy zwrócił się ku niej. Kąciki jego ust uniosły się lekko, kiedy tak spoglądał na nią. Nie wypowiedział ani słowa, sam nie wiedząc czemu. Tak chyba było lepiej, a między nimi wytworzyło się jakieś napięcie, oczekiwanie. Nic się jednak nie działo, a oni trwali tak, patrząc jedynie na siebie. Zbliżył się do niej i już myślała, że ją pocałuje, ale zamiast tego dmuchnął w nią, po czym ukazał rząd przyżółkłych zębów. Może nie były jak jakiegoś modela, ale za to dodawały mu jakiegoś niewyjaśnianego uroku.

- Serio musiałeś? - spytała poirytowana - Gorzej niż dziecko!

- Dzieci są urocze - odpowiedział, jakby nic złego nie zrobił - Chciałbym mieć kiedyś co najmniej dwójkę, a ty?

- Nie zmieniaj tematu - odburknęła.

- No powiedz, Cass.

- Chciałabym mieć córkę - westchnęła zrezygnowana - Miałaby na imię Andrea. Bardzo mi się ono podoba.

- Nie jest złe - przyznał - Ja sam nie wiem jakie imiona, po prostu bym chciał. Ciekawe jak to jest być odpowiedzialnym za taką małą istotę, która zawsze w ciebie wierzy i kocha cię bez względu na wszystko.

- Czasem jednak rodzic nie zawsze odwzajemnia uczucia swojej pociechy - wyszeptała, mając nadzieję, że nie dosłyszy, ale był zbyt blisko niej.

- Przepraszam... Zmieńmy temat.

Padło na rozmowę o powrocie dziewczyny do szkoły i odejściu mężczyzny z pracy. Świadomość, że to przez nią nie napawała ją optymizmem. Poczucie winy gnębiło ją, od kiedy tylko o tym usłyszała, ale czy miała na to jakikolwiek wpływ? Był już dorosły, więc sam o sobie decydował, a ona nie chciała mu w tym przeszkadzać. Mogła wyrazić swoje zdanie, ale nie zmienić jego wyborów, nieważne jak bardzo by tego chciała. Człowiek jest istotą, która jakimś cudem posiada wolną wolę i odbieranie jej komuś jest równoznaczne z odbieraniem mu jego ludzkości, a tak można zmieść go z powierzchni ziemi. Tak łatwo kogoś zranić, a my nie zdajemy sobie wtedy z tego sprawy. Myślimy, że nic złego się nie stało, próbujemy się usprawiedliwiać na rozmaite sposoby, a przecież, zamiast tego moglibyśmy naprawić swój błąd. Mało kto jednak robi coś takiego, bo pęd, w jakim żyjemy nie pozwala nam się zatrzymać i zobaczyć jak wiele podłości możemy wnieść w cudzą codzienność. Gdyby tak cofnąć się kilkaset lat wstecz. Ciekawe jak wtedy to wszystko się toczyło. Czy było lepiej, niż jest teraz, a może gorzej? Porównywanie tego, co już minęło do tego, co mamy, teraz jest raczej bezowocne, bo i tak nie zmienimy świata. Najpierw powinniśmy zacząć od samych siebie, ale zbyt często zapominamy o tym.

Zaczęli obgadywać nauczycielkę od geografii. Naprawdę nikt jej nie lubił, nawet wśród grona pedagogicznego, ale chyba w każdej placówce edukacyjnej musi być ktoś taki. Jakiś postrach spośród nauczycieli. Była jeszcze nauczycielka wychowania fizycznego, która jednocześnie wszystkich irytowała i śmieszyła. Łagodnie mówiąc, do chudych nie należała, ale to był mały problem, bo w końcu nie zawsze ma się na to wpływ, ale ona praktycznie się nie poruszała. Przez większość zajęć siedziała na wąskiej ławeczce, gapiąc się w telefon lub coś robiąc ze swoimi paznokciami. Lepiej chyba nie było wiedzieć co. Nabijali się, próbując naśladować głos tych dwóch kobiet i typowe dla nich sformułowania. Każda ich próba była jeszcze bardziej komiczna od poprzedniej.

W końcu zaczęli omawiać także niektórych uczniów. Pewne osoby miały dziwne zwyczaje, a inni aż za bardzo lubili się popisywać. Zdobywali w ten sposób znajomych, ale tracili samych siebie, być może nie zdając sobie z tego sprawy. Kiedyś może zrozumieją swój błąd i będą tego żałować, ale teraz nie ma na to wielkiego wpływu. Można im tłumaczyć, ale w większości wypadków oni już dawno zapomnieli, kim byli. Zbyt mocno pochłonęła ich rola błaznów, a potem będzie się to za nimi wlokło latami. „To ten, co robił z siebie idiotę". Nasze nawet niepozorne wybory mają ogromny wpływ na naszą przyszłość, chociaż żyjąc głównie teraźniejszością, nie zastanawiamy się zbytnio nad tym, a czasem naprawdę powinno się to zrobić.

Ta niedziela była dla nich naprawdę przyjemnym dniem, ale następny dzień miał przynieść im ponurą rzeczywistość. Tak bardzo chcieli, by następny dzień nie nadchodził albo ten trwał trochę dłużej. Jednak nic nie mogli na to poradzić mimo szczerych chęci. Oboje jednak wierzyli, że kiedyś coś się zmieni, ale nie mieli przecież pewności. Wiara jednak czyni naprawdę wiele. Wystarczy tylko trzymać się jej nawet w najgorszych momentach, a ona pomoże nam iść do przodu. Tak wiele z nas traci ją jednak już na samym starcie, więc szybko tracą siły do dalszej walki. Bez pomocy innych mogą upaść i więcej nie wstać. Cieszyli się swoją obecnością, starając się zapomnieć o nadchodzącym dniu. Chyba nikt nie lubi poniedziałków.

***

*Nawiązanie do znaczenia imienia Cassandra - „świecąca przy mężczyźnie"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro