Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Wpatrywała się w okno, nie potrafiąc zrobić kroku w żadną stronę, a nawet kiedy już jej się to udawało, szybko powracała na swoje poprzednie miejsce. Widziała zapalone światła w domach, wyobrażała sobie szczęśliwą rodzinę jedzące wspólnie kolacje. Wszystko w tych domach wydawało jej się takie cudowne, piękne i obce. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła jakikolwiek posiłek z rodzicami, a jeśli cokolwiek takiego się wydarzyło, to raczej nie było w tym ani grama czułości i tych wszystkich rzeczy, o których od dawna marzyła. Miała wrażenie, że nigdy tak naprawdę nigdy nie żyła, a jedynie egzystowała. Wzrastała ku górze niczym róża, która jest jednym z wielu gatunków kwiatów. Pięknie pachniała, pięła się coraz to wyżej, broniąc się kilkoma kolcami, a potem przychodził czas na ścięcie i usychała. Nigdy jednak nie czuła, nie radowała się z tego, że ktoś ją podziwia. Miała powłokę zewnętrzną, ale brakowało jej duszy. Cassandra jednak mimo nachodzących ją myśli nigdy nie była do niej podobna, doświadczała złych uczuć i umiała cierpieć, a gdyby była jak owa roślina, byłoby to kompletnie niemożliwe.

Po dłuższym czasie zaczęły ją boleć nogi od stania, więc odeszła kilka kroków w kierunku szafy, której po namyśle wzięła krótkie spodenki w czarnym kolorze, bieliznę i biały podkoszulek na ramiączkach. Wychodząc z pokoju, starała poruszać się jak najciszej, byleby nie zbudzić śpiącego w jej domu mężczyzny. Zwłaszcza że jeśli nie pomylił pokojów, to był naprzeciwko łazienki. Bez zbędnych hałasów udało jej dojść do celu. Napuściła tym razem ciepłej wody, chcąc dać samej sobie szanse na odpoczynek i zrelaksowanie się. Dotknęła czubkami palców swojej bluzy, po czym chwyciła ją pewniej i pociągnęła ją do góry, ściągając ją jednocześnie z siebie. Zerknęła w lustro, dokładnie przypatrując się swojemu ciału. Dotknęła jednego z żeber, badając jego budowę.

Czy to naprawdę jest piękne? — pomyślała, ale szybko odgoniła od siebie tę myśl. Nie po to się starała przez tak długi czas, aby teraz żałować. Zbyt wiele ją to wszystko kosztowało. Teraz nie było już odwrotu, a przynajmniej ona sama go nie widziała. Może Dominic miał rację i dla niektórych było już za późno, a ona była jedną z takich osób? Może jej wędrówka po linie nad przepaścią już teraz zakończyła się porażką, a ona niczym porcelanowa lalka spadła i potłukła się na maleńkie kawałeczki. Odpięła zapięcie, próbując skupić się z powrotem na kąpieli, a biały materiał zsunął się z jej ramion cicho, niemal niezauważalnie opadając na podłogę. Następnie zajęła się dolną częścią ubioru, dzięki czemu mogła dokładnie obejrzeć swój każdy szczegół. Widziała każdą chrostkę, najmniejszy pieprzyk, każdą wystającą kość i nierówność. Zastanawiała się, czy to na pewno jest ona? Zbyt wiele rzeczy zakłócało teraz jej umysł. Była coraz bardziej zmęczona, chciała zamknąć powieki na jak najdłużej, a może nawet już nigdy się nie obudzić. Jeśli istnieje życie po śmierci, mogłaby się spotkać ze swoją ukochaną babcią. Ona zawsze wierzyła, że jest coś potem, ale nigdy nie zmuszała swojej wnuczki do takiego przekonania. Dawała jej wolność, mając nadzieję, że to ją jakoś uszczęśliwi. Kobieta miałaby złamane serce, gdyby teraz widziała tą niegdyś radosną dziewczynkę w takim stanie, ale ludzie się zmieniają. Na to nie było, nie ma i nie będzie nigdy rady. Tak to wszystko było już skonstruowane i nic nie można z tym zrobić.

Włożyła stopę do wody, aby przyzwyczaić się do temperatury. Po dłuższym namyśle weszła, siadając z nogami zgiętymi w kolanach. Rozkoszowała się ciepłem, jakie ją otaczało. Zanurzyła głowę, mocząc blond włosy, przez co delikatnie pociemniały. Skuliła się jeszcze bardziej, przez co jej twarz prawie całkowicie była pod powierzchnią cieczy. Nie było uporczywego tykania zegara, była tylko ona i cisza. Nikt jej nie poganiał, mogła się delektować tą chwilą jak ostatnio niczym innym. Zbyt wiele smutku nosiła w sobie, by zachować w sobie radość na dłużej, więc wszystkie przejawy euforii były krótkie, tak jakby zupełnie ich nie było.

Unosząc się krople, spływały z jej twarzy, tworząc nowe, ale nietrwałe obrazy. Były niczym pary na parkiecie, które nie mogły się spotkać mimo starań. Nie wszystko jest nam dane, a z niektórymi sprawami należało się pogodzić i nauczyć z nimi żyć. Nie jesteśmy wszechmogący, cudów nie możemy zrobić. Nałożyła białą maź na włosy, wcierając w nie. Piana, która powstała, zsuwała jej się na oczy, przez co musiała ją co chwilę ścierać, by nie doświadczyć nieprzyjemnego pieczenia. Przypomniała sobie, że gdy była małym dzieckiem, panicznie bała się spłukiwać wody prysznicem w obawie przed tym uczuciem. Kiedy tylko babcia ją do tego zmusiła, mocno przyciskała gąbkę do twarzy, aby na pewno nic nie spłynęło tam, gdzie nie trzeba. Odganiając od siebie wspomnienia, umyła resztę swojego ciała dosyć powolnymi ruchami. Nigdzie się nie spieszyła, bo bała się zasnąć, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Mogło być to jakieś złe przeczucie, ale równie dobrze zwykła paranoja.

W momencie, kiedy jej skóra się trochę pomarszczyła, głównie u dłoni, postanowiła już skończyć się myć. Wyszła, owijając swoje ciało szarym ręcznikiem, a następnie starła nim z siebie wilgoć. Bez zbędnych przemyśleń założyła wcześniej przygotowane przez siebie ciuchy i wyszła z pomieszczenia. Po drodze do swojego pokoju uderzyła się o komodę stojącą przy ścianie. Pisnęła, a po chwili błagała los, aby dwudziestosześciolatek tego nie usłyszał. Poczekała moment dla pewności, a potem szybko zamknęła drzwi od swojego pokoju. Opadła na materac, jednocześnie zrzucając na niego ciężar, który przez długi czas nosiła na barkach. Część jej chciała wstać i jak zazwyczaj w takich chwilach wziąć pudło wypełnione wspomnieniami, jednak tym razem wolała zrezygnować. Wystarczyło jej łez na najbliższy czas, a gdyby tylko je otworzyła znów, mogłaby się rozpłakać. Była za delikatna, przez co również stawała się łatwa do skrzywdzenia. Każdy z nas chce być silny, podziwiany przez innych, doceniony. Niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, a po prostu robią wszystko, aby tak właśnie było, bo tak mówi im podświadomość. Ci, którzy wiedzą o tym próbują to zdobyć lub ignorują to, czasami wyrządzając sobie tym krzywdę. Niewiedza często bywa jednym z lepszych rozwiązań.

Przykryła się kołdrą i leżąc na boku, na zmianę zamykała oraz otwierała oczy, tak jakby oczekując zobaczenia odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Nic takiego nie następowało, a ona z niezmiennym uporem wpatrywała się w ten sam punkt. Ciężko było ujrzeć nawet to, co prawdziwe jak szafa, biurko czy ona sama. Stawiała, że jest około północy, może trochę później, ale nie była tego pewna, bo nie czuła się na siłach, by szukać swojego telefony tylko po to, aby sprawdzić, która godzina.

Kiedy gapienie się w ciemność jej się znudziło, przewróciła się na drugi bok, potem znowu i znowu, aż w końcu położyła się na plecach, zasłaniając usta pościelą. Słychać było jedynie jej nierównomierny oddech, który ginął, stając się częścią tego, co niewidoczne. Nie wszystko, co widać, jest ważne, a przykładem jest nawet powietrze, a o jego istnieniu niejednokrotnie zapominamy. Przecież go nie braknie, jest jeszcze długo. Docenilibyśmy je dopiero wtedy, kiedy by nam go nie starczyło.

W końcu nadszedł ranek, ale ona nie miała nawet siły wyjść z łóżka. Była bezwładna, nie miała kontroli nad samą sobą. Obserwowała jak sufit, przybiera coraz to inne odcienie bieli z powodu coraz większej ilości światła, które wpadało do pomieszczenia. Co, jeśli słońce by zgasło? Czy istniałaby nadal biel, czerwień, fiolet, róż, ale również czerń? Co by się stało z nami oraz wszystkim, co żywe i nam znane? Naukowcy mówią, że wszystko by zginęło, ale nikt tak naprawdę nie wie, bo nie przeżył tego na własnej skórze. Dla niej ta gwiazda gasła prawie każdego dnia, bo ona była znakiem nadziei, której zaczynało jej coraz bardziej brakować. Kochała zielony kolor, taki sam jak trawa, bo był oznaką tego samego, co życiodajna kula gazowa. Jej oczy również były tej barwy, ale one były pozbawione tej cudownej, dającej siłę cnoty. Podobno ona umiera ostatnia, ale we wszystkim są wyjątki. Zupełnie jak w matematyce, a rzekomo jest królową nauk.

Usłyszała, że ktoś wchodzi, więc mimo wewnętrznej niechęci usiadła po turecku. Zerknęła na ciemnookiego w starych dresach i podobnym podkoszulku, do tego, który sama miała na sobie. Włosy były w nieładzie, twarz wciąż jakby pogrążona we śnie, ale mimo to szedł, nie chwiejąc się, a w głowie mając ułożony plan działania. Zajął miejsce naprzeciwko niej, siadając w tej samej pozycji.

— Jak się spało? — zadał pytanie przychrypniętym głosem.

— Dobrze — odpowiedziała, unikając jego wzroku.

— Kłamiesz — stwierdził, wiedząc, że i tak ma racje — Nie patrzysz na mnie, a poza tym raczej dobrze nie oznacza kąpieli w środku nocy oraz robienia sobie krzywdy, prawda?

Nie odpowiedziała, a tylko zaczęła odrywać odstające skórki przy paznokciach. Pomyślała, że musi zadbać jakoś o swoje dłonie, kiedy po kolejnym takim ruchu nieznacznie polała się krew. Starła ją kciukiem i przyjrzała się małej, czerwonej plamce. Wydawała jej się w tamtym momencie niezwykle intrygująca, tak jakby, nic poza nią nie istniało.

— Cassie... — powiedział poddenerwowany jej zachowaniem, ale wewnątrz go zabolało. W końcu miała mu zaufać — Powiedz mi teraz, tylko tak zupełnie szczerze, czy często zdarza Ci się nie spać. To ważne, więc nie zmyślaj.

— Raz śpię, a raz nie — dała wymijającą odpowiedź — Bywa, że przesypiam całą noc, część lub wcale. Nie wiem, od czego to zależy, tak po prostu jest i nic nie mogę na to poradzić.

— Ale ja spróbuje — przerwał, a po chwili z głośnym świstem wypuścił powietrze — Teraz muszę jechać do pracy, a ty musisz przez ten czas na siebie uważać, zrozumiano?

Kiwnęła głową, a on odszedł, pozostawiając ją samej sobie po raz kolejny. Nic więcej nie zrobiła, tylko czekała aż wróci, by się z nią pożegnać. Wierzyła, że to zrobi, ale nic takiego się nie działo. Mogła się tego spodziewać, bo to nie był jego obowiązek. Równie dobrze mógłby ją zostawić samą na pastwę codzienności, a jednak tego nie zrobił. Musiało jej wystarczyć to, co miała, bo w każdej chwili mogła stracić i to, tak jak wszystko, co się wcześniej dla niej liczyło. Trzeba doceniać każdego człowieka w naszym życiu, bo kiedyś może nam braknąć czasu, aby powiedzieć proste słowo, jakim jest „Dziękuję”. To tak niewiele kosztuje, a może dać naprawdę wiele. Być może uratujemy kogoś tym niewielkim kosztem.

Postawiła stopę ja podłodze, ignorując delikatny dreszcz, który po niej przeszedł. Nie założyła pantofli, lecz boso zeszła na dół do kuchni, wyciągnęła szklankę z szafki. Przypatrywała się, jak przeźroczysty płyn wypełnia, coraz to bardziej podnosi się, zapełniając naczynie praktycznie po same brzegi. Zakręciła kran i przyłożyła szkło do złączonych warg. Zwilżyła je, a potem biorąc niewielkie, łyki upijała zawartość trzymanego przedmiotu. Po kilku minutach znów był pusty, więc opłukała go, wytarła i odłożyła na poprzednie miejsce. Oparła się o blat, odliczając uderzenia swojego serca oraz momenty, w których wypuszczała powietrze. Jej oddech był nierównomierny, oddychało jej się ciężko i miała wrażenie, że zaraz upadnie, jednak nic takiego się nie działo. Usiadła na podłodze, próbując doprowadzić się do normalnego stanu. Skupiała się na wdychaniu powietrza nosem i wydychaniu ustami, a kiedy osiągnęła cel, ruszyła do salonu.

Miała ochotę trochę poćwiczyć, spalić niechciane kalorie, ale bała się tego, co się może z nią stać. Nie chciała znów trafić do szpitala, zbyt wiele było tam ludzi, którzy naprawdę tego potrzebowali, a ona tylko niepotrzebnie zajmowałaby miejsce. Oprócz tego znów musiałaby siedzieć naprzeciwko zupełnie obcych sobie ludzi, którzy chcieli mieć wszystkie jej tajemnice na wyciągnięcie dłoni. Chcieli, by się otworzyła, rozebrała się ze śmiertelnej powłoki i ukazała nagą osobowość. Nie potrafiła im tego dać, nawet nie chciała. Psycholog czy psychiatra nie zawsze może pomóc, a przynajmniej nie każdy. Pewni ludzie muszą trafić na odpowiedniego specjalistę, któremu po jakimś czasie zaufają w pełni. Oczywiście, że można budować takową relację, ale wymaga to czasu i wiele zaangażowania, chociażby z jednej ze stron.

Usiadła na kanapie, biorąc czarny pilot do dłoni i naciskając odpowiednie przyciski. Jak zwykle włączyła kanał muzyczny, bo najbardziej przypadał jej do gustu. Trafiła akurat w środek piosenki „Born is the way" i śpiewała wraz z wokalistką.

— Jestem piękna na swój sposób, ponieważ Bóg nie popełnia błędów — przerwała na moment, a później starała się nadgonić za piosenkarką — Jestem na właściwej ścieżce, kochanie. Taka się urodziłam.

Po chwili Gagi już nie było, nie było piękna. Była ona, powietrze i poczucie winy. Piosenka jakby zaginęła, wtapiała się w ściany i znikała, nie docierając do jej uszu. Było jej źle ze sobą, z tym, kim jest i nie umiała sobie wytłumaczyć, dlaczego jeden tekst potrafi wzbudzić w niej tyle emocji, trafić do jej duszy i zmienić ją w drobny pył. Teraz jednak słyszała tylko ciszę, która otulała ją z każdej strony, wypełniała płuca, krążyła we krwi i w końcu docierała do umysłu, by tam zacząć burzyć wszystko, co wciąż miało prawo istnienia. Taka się urodziła, taka była kochana przez swoją babcię, więc nie mogła być błędem Stwórcy.

Nie, przecież nie po to się tyle starałam — pomyślała, prowadząc swój własny, mały bunt z samą sobą, co tylko pogarszało jej stan. Zbyt wiele razy widziała zawód w oczach ludzi, rodziców oraz, co gorsza, samej siebie. Kiedy człowiek nie wierzy w samego, siebie stara się ulepszać się na rozmaite sposoby, przykładem tego są rozmaite operacje plastyczne, gdzie człowiek stara się „upiększyć" swój wygląd. Wystarczy mieć pieniądze, a w niektórych przypadkach pomagają w tym znajomości. Szkoda, że tak mało ludzi potrafi pokochać samego siebie, ale problem tkwi w tym, jak widzą nas ludzie bądź tym jak my myślimy, że nas widzą. Pozory mogą mylić, nigdy nie wiadomo, kim jest dana osoba, kiedy zostaje sama. Nie oceniaj książki po okładce, a człowieka po wyglądzie zewnętrznym, bo możesz popełnić wielki błąd, którego być może będziesz żałował do końca życia. W tym zwykłym przechodniu może być ukryta cudowna osoba, szczera dusza i wielkie serce, ale łatwo jest przejść obok i nawet nie zwrócić na nią uwagi.

Podobno miała szanse, ale nie wiedziała, ile jest w tym prawdy. Nie wszytko co jest mówione przez społeczeństwo, okazuje się prawdą. Czasami ma jedynie jej ziarnko, a innym razem nie ma go w ogóle. Oczywiście, że zdarzają się przypadki, że jest jej zdecydowana większość, ale to bardzo rzadkie zjawisko, ciężkie do zaobserwowania. Jesteśmy śmiesznymi istotami, gubimy się w swoich własnych kłamstwach, wplątujemy w to innych, tworzymy własne absurdy, nie widząc tego, jak wiele zła wnosimy do świata. A moglibyśmy zrobić przez ten czas tak wiele dobrego, jednak jesteśmy na to zbyt ślepi. Mamy do tego wszystkiego niezbędne rzeczy, wielu ma również umiejętności, ale zawsze jest jakaś wymówka. Bo to brak czasu, rodzina, praca, zmęczenie i odkładanie na następny dzień. Nawet nie wiemy, czy takowy nadejdzie, ale mimo to ciągle z czymś zwlekamy. Szkoda się nad tym zastanawiać zbyt długo i niepotrzebnie tracić nerwy, bo skutek i tak nie będzie widoczny. Dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż gardzimy sobą nawzajem i chyba nigdy to się nie zmieni. Może kiedyś zmądrzejemy, na razie nasze zachowanie bywa komiczne w swoim tragizmie.

Już nie myślała, znów czuła dźwięk, gdzieś daleko za sobą, ale nie mogła go dokładniej umiejscowić. Po prostu był gdzieś, nie odgrywał żadnej roli tak jak ona w tamtym momencie, a przynajmniej, tak jej się wydawało. Miała nadzieję, że to wszystko, co nazwano życiem, jest tylko snem, który minie wraz z uniesieniem powiek, a wszystko, co jest jej znane, zniknie zastąpione czymś nowym, lepszym, łatwiejszym do zrozumienia. Wybudzenie się jednak nie nachodziło, a ona leżała tak przez długie minuty, będąc niczym roślina. Oddychała, więc wciąż pozostawała wśród żywych, ale nie miała duszy, a wiatr mógł z nią zrobić dosłownie wszystko. Nic jej tutaj nie trzymało.

Mijał czas, a ona wciąż bezczynnie leżała w jednym miejscu. Po raz kolejny nie potrafiła zrobić żadnego gestu. Miała wrażenie, że w rogu pomieszczenia siedzi szatan i z wyraźnym rozbawieniem zerka na nią, ewentualnie czasem dźga ją w bok palcem, śmiejąc się z jej reakcji. To było jednak tylko odczucie, które było tylko w jej głowie. Fikcja miewa to do siebie, że bywa za bardzo realna. Wabi nas swoim pięknem, aby później uderzyć w słaby punkt, a innym razem zaczyna atakować już na samym starcie, przynosząc później chwilową ulgę. Ciężko określić, która opcja jest gorsza, bo każda niesie za sobą ból — ranę, którą ciężko wyleczyć za pomocą plastra, bo tutaj najczęściej potrzebna jest fachowa pomoc. Nie każdy ma kompetencje do ratowania ludzi z opresji, niektórzy się do tego po prostu nie nadają, jeszcze kolejni potrzebują jej niczym roślina wody, by piąć się w górę, do słońca.

Usłyszała dźwięk zamykanych i otwieranych drzwi, co zmotywowało ją do zmienienia pozycji. Dominic szedł właśnie z czarną reklamówką w prawej dłoni. Na środku miała jakiś złoty napis, którego nie widziała w całości z odległości, jaka ich dzieliła. Podszedł do niej i odgarnął włosy z jej czoła, a następnie zajął miejsce tuż obok. Podał jej ciemny przedmiot, podwinął nogę i oparł się o poduszkę leżącą na sofie.

— Taki mały prezent odemnie — odezwał się, kiedy miała zobaczyć, co jest w środku — Idź na górę do łazienki i tam zobacz, co to, a następnie, jeśli dasz rade, zejdź tutaj.

Przytaknęła gestem głowy i wstałaby wykonać jego polecenie, bo i tak nic lepszego nie miała do roboty. On w tym czasie wybiegł na zewnątrz po to, co zostawił w samochodzie. Szybko zabrał kolejną rzecz i wrócił do środka, jak gdyby nigdy nic siadając w poprzednim miejscu. Po chwili zeszła ubrana w skromną, białą sukienkę. Jedyną ozdobą był srebrny, niezbyt gruby pasek. Była na nią za duża i wyglądała w niej źle, a również tak się w niej czuła. Wolała nie widzieć się w lustrze, ale nie chciała robić nikomu przykrości, więc postanowiła zejść.

— I jak odczucia? — zadał pytanie, lustrując jej sylwetkę od góry do dołu i z powrotem.

— Jest piękna — spuściła głowę, próbując przekonać do tego samą siebie — Dziękuje.

— Nie kłam, Cassie — pokiwał zrezygnowany głową — Jesteś za szczupła na nią. Chude nie zawsze jest piękne, można być ładnym takim, jakim się jest i nie trzeba się upiększać.

Skuliła się w sobie, czując narastające poczucie winy. Już kolejny raz przez ostatnie kilka godzin. Przesunęła dłonią po ręce, starając się dodać sobie otuchy, tym drobnym gestem. Zbliżył się do niej i podał jej podobny pakunek, co poprzedni. Ona bez zbędnych słów wróciła tam skąd przyszła, licząc, że tym razem trafi się jej coś lepszego. Weszła do pomieszczenia i rozsunęła suwak z boku, a następnie zsunęła to, co miała na sobie z siebie. Wpatrywała się w swoje odbicie, które ukazywało się w szklanej tafli lustra. Wychudzona dziewczyna w samej bieliźnie wpatrywała się w ponurą twarz blondynki, jej zielone oczy wyrażały jedynie smutek i zamyślenie.

Czy to jest piękno — pomyślała, za co natychmiastowo się skarciła. Przecież nie po to poświęcała się przez tak długi czas. Wierzyła w to, że jeszcze wszystko się ułoży. Otworzyła kolejne zawiniątko i wyjęła tym razem coś o mniejszym rozmiarze. Założyła ubranie, które sięgało jej niewiele poza uda. Kreacja była luźna, więc wyglądała w tym całkiem znośnie. Kwiecisty wzór sprawiał, że odnosiło się wrażenie, iż wygląda trochę jak mała dziewczynka. Wróciła do czekającego na nią ciemnookiego i czekała na jego reakcje ze zniecierpliwieniem.

— Jesteś taka śliczna, Cass — powiedział półgłosem — Nie rób sobie więcej krzywdy.

— Przecież nic złego sobie nie robię — zaprzeczyła prędko.

— Jesteś jak żywy szkielet — już praktycznie szeptał, a serce ściskało go na widok jej wychudzonych nóg — To nie jest nic dobrego.

Popatrzyła na niego, czując kolejne łzy. Miała wrażenie, że ostatnio za często jej się to zdarzało, ale nie potrafiła nic na to zaradzić. Była słaba psychicznie i nie umiała walczyć już nawet ze samą sobą. To wszystko to było dla niej o wiele za dużo. Miała ochotę zamknąć powieki i nigdy więcej ich nie otworzyć, by nie zaznać kolejny raz cierpienia, które nas dotyka, kiedy uświadamiamy sobie, jak bardzo słabi jesteśmy. Każdy z nas bywa bezbronny. W pewnych kwestiach nie ma wyjątków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro