Rozdział 10
Rozejrzała się dookoła. Siedzieli na ławce w parku, a o tej porze nie było tu praktycznie nikogo. Kilkoro ludzi wyprowadzało swoje pupile na spacer, inni po prostu chcieli się wyrwać z ciasnych mieszkań i trochę pomyśleć. Około godziny piętnastej były w tym miejscu tłumy młodych osób. Ten teren niedaleko centrum był miejscem, gdzie spotykały się grupki przyjaciół, a niejednokrotnie można było ujrzeć tutaj pary zakochanych.
Byli w tej chwili chyba najmłodsi w okolicy. Cassandra siedziała z podkulonymi nogami, które podtrzymywała rękami tuż obok chłopaka. Nikt nie chciał niepotrzebnie przerywać milczenia, bo w każdej chwili mogli zerwać tą cienką nić porozumienia, która się pojawiła się między nimi. Cisza ta nie była ani dobra ani zła, była i to musiało wystarczyć. Nie dało się określić jaki miała charakter, ale wymagała zaakceptowania, przyjęcia niczym szczeniak, który pierwszy raz nas widzi.
— Lubisz tu przychodzić? — zapytała szeptem mając nadzieję, że nie usłyszy.
— Tylko, kiedy nie ma tutaj ludzi — zaczął — Mogę wtedy pomyśleć na spokojnie, pobyć sam ze samym sobą. Wtedy najłatwiej odkryć kim się jest.
— Może masz racje — spuściła głowę, a jej jasne włosy opadły na jej delikatną twarz.
Patrzył na nią, dziewczynę, która zadziwiała go skromnotą i jakimś dziwnym, wewnętrznym blaskiem. Lubił na nią patrzeć, odkrywać nowe korytarze labiryntu jaki stanowiła, szukać kluczy do jeszcze nieotwartych przez nikogo tajemnic, a było to zadanie żmudne nieznając jej praktycznie wogóle. Miała jasną karnację, ale to co go szokowało to były lekko widoczne kości policzkowe. Trzeba było się jej dokładniej przyjrzeć aby to zauważyć, ale nie było to też na pewno takie trudne.
— Samotność bywa przyjacielem — zaczęła — jest z tobą, gdy wszyscy się od ciebie odwracają. Głaszcze cię wtedy po policzku niczym najukochańsza osoba. Śmieszne, prawda?
— Ale przecież bywa też wrogiem — przekonywał ją — Nie chce się jej w swoim życiu, każdy marzy o tym by mieć kogoś bliskiego. Ona zabija od środka, a przyjaciele nie powinni tego robić.
— Łatwiej jest ją znieść jeśli uzna się ją za sprzymierzeńca.
Zadziwiała go. Nie dość, że jej opinia była wyrażana w sposób inteligentny, to jeszcze potrafiła to zaargumentować. Była inna niż reszta, nie przechwalała się dyskutując, dzięki czemu można było porozmawiać z nią na wysokim poziomie. Życie uczy człowieka, pokazuje jak postępować, ale często robi to w sposób okrutny. Wabi człowieka niczym swoją ofiarę swoim pięknem, pokazuje swoje barwne walory, a to tylko po to by zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy boli jakoś bardziej, a zadany cios nie musi być jakiś wyszukany, bo wystarcza element zaskoczenia by udało się zwalić mu kogoś z nóg.
— Mówisz o sobie, prawda? — spytał.
— Nawet jeśli to czy to coś zmieni? Zwróci mi tych, którzy odeszli lub nigdy przy mnie nie byli? — przerwała na chwilę — Zresztą po co ci to mówię?
Wstała i już miała odejść, ale uchwyt na nadgarstku skutecznie ją powstrzymał od tego zamiaru. Próbowała przez moment się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt silny. Spróbowała się uspokoić, dała się ponieść emocjom, a to było niedopuszczalne. Pokazała swoją słabość po raz kolejny, a tyle razy obiecywała sobie spokój w tego typu sytuacjach.
— Puść mnie — poprosiła.
— Daj mi jeden sensowny powód abym to zrobił. — zażądał.
— Praktycznie się nie znamy! — uniosła lekko głos — Jesteś mi obcą osobą, a ja się przed tobą otworzyłam. To tak jakbym rozebrała się do naga i paradowała w ten sposób po ulicy.
— Miałaś mi zaufać, pamiętasz? — uniósł kciukiem i palcem wskazującym jej podbródek — W każdej chwili możemy się poznać, ale ty też musisz tego chcieć.
— A co jeśli nie chce? — zadała pytanie retoryczne, ale na chwilę poluźnił chwyt, co momentalnie wykorzystała.
Zaczęła biec, a on nie zamierzał jej gonić. Musiał dać jej czas, a przynajmniej tak sobie to tłumaczył. Sam musiał to wszystko przemyśleć, bo pierwszy raz od ostatniej normalnej rozmowy ze swoją kuzynką nie rozmawiał z nikim szczerze. Ostatnim razem źle się to dla niego skończyło i bał się, że kolejny raz będzie płacił wysoką cenę za szczerość. Odwrócił się i powoli ruszył w kierunku własnego domu. W jego głowie toczyła się zacięta bitwa między różnymi stronami jego podświadomości. Nie potrafił zapanować nad chaosem, który panował w jego umyśle, ale wydawało mu się, że taki stan jest lepszy od kompletnej czerni, która wielokrotnie go opanowywała.
Nacisnął klamkę i od razu poczuł jak jest chwytany za nogę przez najmłodszą siostrę. Dwuletnia dziewczynka była oczkiem w głowie chłopaka, ale wtedy nie miał siły się do niej nawet uśmiechnąć. Ciągle myślał o tych jasnych, zielonych tęczówkach. Powlókł się do swojego pokoju i padł niczym postrzelony strzałą na swoje wąskie łóżko. Założył słuchawki na uszy i dał ponieść się muzyce.
Tym czasem Cass postanowiła zrobić małe zakupy. Musiała raz na jakiś czas zjeść jakikolwiek posiłek. Nie dałaby rady żyć o samej wodzie przez rok. Widząc pełne pułki sklepowe czuła się niczym osaczona. Produkty otaczały ją ze wszystkich stron. Miała ochotę rozpłakać się na środku sklepu widząc śmietany, tłuste sery, oleje i wiele innych produktów, które w jej oczach ociekały tłuszczem wraz z niezliczoną ilością kalori. W koszyku miała kilka marchwi, niewielkiego pora i selera. W domu powinna mieć też jakieś kostki rosołowe, więc będzie mogła zrobić zupę warzywną.
Patrząc na te wszystkie rzeczy, które jadała kiedyś bez opamiętania, narastała w niej chęć ucieczki. Tłum ludzi jednak skutecznie ją od tego powstrzymywał. Podeszła do kasy, zdjęła plecak i wyciągnęła szary, skórzany portfel po czym znów założyła na ramiona szkolną torbę. Wyjęła żywność kładąc ją na sklepowej taśmie, a gdy przyszła jej kolej zapłaciła po czym najszybciej jak się dało wyszła z reklamówką w dłoni.
Po kilku minutach przekręcała klucz do wiecznie pustej fortecy. Jej sytuacja była niczym z kiepskiej, typowej baśni, gdzie księżniczka jest uwięziona i czeka na rycerza w lśniącej zbroi. Szkoda, że przyjdzie jej czekać całą wieczność zanim jej królewicz się zjawi. Zostwiła rzeczy na wieszaku biorąc jednorazówkę do kuchni. Wyciągnęła garnek z szafki, nalała do niego wody. Postawiła naczynie na kuchence, a następnie zabrała z szuflady kostkę rosołową. Dodała jednak tylko połowę, bo chciała aby w posiłku znalazło się jak najmniej chemii. Pokroiła to co kupiła wcześniej i dorzuciła do całości.
Po czasie nalewała sobie to co ugotowała na biały talerz. Przyglądała się temu co za chwilę miała zjeść i miała wyrzuty sumienia. Znów jedzenie przejmie nad nią kontrole, będzie panować nad jej ciałem i robić z nim co tylko zapragnie. Częśc jej chciała wylać to wszystko, ale resztki zdrowego rozsądku poprowadziły ją do stołu w salonie, przy którym kiedyś siedziała z panem Winsletem. Pomyślała o jego ciemnych oczach ukrytymi za okularami, które mogły tak jak wszystkie inne patrzeć na nią z pogardą. On mimo jej wyglądu i osobowości nie dał jej odczuć tego, że mógłby żywić do niej jakieś negatywne uczucia.
Odgoniła od siebie myśl o Dominicu, bo w końcu to tylko jej nauczyciel. Nie mogła mieć nadziei, bo w końcu za jakiś czas będzie tylko jednym ze wspomnień. Łyżka trafiła do jej ust, połknęła po czym przeżuty pokarm zaczął królować nad jej układem pokarmowym. Powtórzyła czynność kilkanaście razy i odsunęła to co pozostało od siebie. Nie odnosiła tego, ale ruszyła prosto do własnej sypialni, a następnie do łazienki. W dłoni trzymała świeży zestaw ubrań, który odłożyła na pralkę, co przypomniało jej o nadchodzącym czasie na wykonanie tego jakże znienawidzonego obowiązku. Zamiast się nad tym zastanawiać zatkała odpływ, odkręciła kurek z zimną wodą. wodą i patrzyła przez moment jak wanna zaczyna się napełniać. Zdejmowała każdy element ze starannością, co nie było u niej zbyt częste. Po chwili usiadła całkiem naga na zimnych kafelkach wsłuchując się we własny oddech, zerknęła na swoje uda, które bez większego problemu obejmowała dłońmi. Westchnęła wypełniając tym dźwiękiem całe pomieszczenie, które jakby w pewnym momencie robiło się mniejsze i otulało ją zimnym podmuchem ze wszystkich stron. Na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka, powoli jakby wyparowała z niej siła, ale mimo to uniosła swoje ciało i zakręciła cieknący strumień. Włożyła najpierw stopy, później powoli dokładała całą resztę, a gdy tylko zanurzyła głowę w wodzie niezwykle zaciekawił ją sufit. Patrzyła w niego bez powodu, dla samego faktu.
Dziesięć minut takiej kąpieli pomaga zrzucić sto trzydzieści trzy kalorie. Przez chwilę pomyślała, że mogłaby, kiedy tylko zechce skończyć z odchudzaniem i znów żyć jak dawniej, ale postanowiła, że zrobi to dopiero, gdy osiągnie swój cel. Jeszcze tylko dwa kilogramy i w końcu będzie piękna, a przynajmniej próbowała wmówić to samej sobie. Gdyby mogła tylko spojrzeć na siebie z boku, dowiedzieć się co zrobiła sama ze sobą. Była młoda, wciąż miała szanse wyjść z tego wszystkiego, ale nie mając nikogo bliskiego sercu było to niemal niemożliwe, a zresztą większość i tak znając prawdę spisałaby ją na straty. Niewielu potrafi pomóc złamanym duszom, bo strach przed konsekwencjami paraliżuje nawet najodważniejszych. Przed życiem i śmiercią każdy jest taki sam.
Jej wzrok wciąż był skupiony na tym samym punkcie nad jej głową, ale po dłuższej chwili zaczęła powoli się unosić. Sięgnęła po golarkę do nóg i powoli przejechała nią po nodze. Dokładnie analizowała ich kształt, starała się jak najdokładniej zachować go w pamięci, a zresztą nie po raz pierwszy. Chciała znać każdy szczegół, każdą niedoskonałość aby wiedzieć jak ją naprawić w najbliższym czasie. W pewnym momencie zauważyła, że woda robi się lekko zaczerwieniona od jej krwi. Wpatrywała się w miejsce, w którym ostry przedmiot zranił jej skóre, podziwiała jak szkarłat miesza się z przeźroczystym płynem zabarwiając ją wedle swojej własnej woli. Zaczęła wychodzić, wytarła swoje ciało w kremowy ręcznik, a następnie założyła bieliznę i za długi podkoszulek. Wypuściła wodę i o bosych nogach opuściła pomieszczenie.
Po kilku sekundach była we własnych czterech ścianach, ułożona na własnej pościeli. Jej powieki były przymknięte, a oddech wyrównany. Zasnęła, a z powodu lekko podwiniętego ubrania była widoczna kość miedniczna. Już za życia zostały z niej tylko kości.
Obudziła się, kiedy było już ciemno. Siedziała wpatrując się we wszechobecny mrok, delektowała się jego zmysłowym, delikatnym dotykiem. Głaskał ją po policzku, szeptał jej cicho do ucha jakiś zrozumiały tylko dla niego wiersz. Zaczęła nim oddychać, stawać się nim, dała się mu ponieść daleko od tego co przyziemne, ale zawsze przychodzi czas aby otworzyć oczy i wrócić do tego co jest tu i teraz. Otuliła się szczelnie kołdrą i czekała, chociaż sama nie za bardzo wiedziała na co, bo w końcu każdy spodziewa się od życia czegoś innego. Jedni chcą pieniędzy, kolejni miłości lub rodziny, a jeszcze inni zupełnie innych spraw, bo człowiek jest zwierzęciem, ale każdy osobnik jest zupełnie inny od poprzedniego. Jednak każdym z nas włada czas, a nim włada śmierć. Ona nigdy się do nas nie spóźnia, czasem przychodzi nawet za wcześnie.
Odsunęła szufladkę komody, która stała tuż obok. Odszukała dłonią słuchawki i ruszyła na poszukiwanie swojego telefonu. Zaświeciła światło, a cała czerń dookoła została zastąpiona jasnością. Wyjątkowo leżał na biurku zamiast wedle zwyczaju w kuchni. Po chwili powoli kołysała się do rytmu Breakdown Mode, była niczym chwiejąca się na wietrze roślina, która w każdej chwili mogła zostać przez niego złamana. Przy spokojnych melodiach tkwiła do rana. Była niczym wyłączona, tak jakby nigdy nie istniała, a to wszystko było tylko złym snem. Jedynym dowodem na jej obecność był oddech, który wciąż wydobywał się z jej ust.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro