Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Lekcje dobiegły końca i w tym tygodniu nie musiała tutaj więcej przychodzić. Była jednak niespokojna, krążyła nad nią chmura chandry. W każdej chwili mogła nastąpić ulewa i zmoczyć ją do ostatniej nitki, ale jak na razie nic takiego się nie stało. Była to jednak rzecz nieunikniona, więc prędzej czy później nadejdzie.

Szła zamyślona i zauważyła obecność drugiego człowieka dopiero wtedy, gdy poczuła dotyk. Odwróciła się i zobaczyła Giane. Była zdziwiona nie tyle z jej obecności, a z tego, że dotknęła kogoś takiego jak ona bez obrzydzenia. Widocznie musiała się idealnie maskować, a może wydawało się tak tylko Cass. Każdy, kto ma jeszcze resztki serca, co w dzisiejszych czasach bywa coraz rzadszym przypadkiem, łatwo popada w paranoję, a ona była jednym z takich ludzi.

— Czemu idziesz sama? — zapytała brunetka, pokazując rząd prawie białych zębów.

— Z przyzwyczajenia — Cassandra przyglądała się dziewczynie. Gdyby mogła być taka jak ona, wszystko byłoby inne.

— Pójdę z tobą — uśmiechnęła się i bez słowa poszła przed siebie — Idziesz czy nie, bo w końcu nie wiem, gdzie mieszkasz!

Niedowierzanie w to, co się działo było jedyną normalności. Bała się, że to tylko sen, który zaraz zniknie, pozostawiając po sobie ból. Życie jest raną, która nawet po zagojenie przez długi czas swędzi gdzieś pod skórą. Mimo wszystko ruszyła jednak przed siebie i wsłuchiwała się w lekkość słów osoby obok niej. Opowiadała o swoich znajomych, nadchodzących zawodach w piłkę koszykową i innych typowo szkolnych sprawach. Jej głos jakby odganiał samotność, która otaczała blondynkę każdego dnia, był łatą na codzienny stres i niepewności.

Zatrzymały się dopiero przed dość sporym budynkiem, który zawsze odstraszał ją swoimi wielkimi, pustymi wnętrzami. Wolałaby już mieszkać skromnie, ale mieć rodzinę, której innym mogła tylko zazdrościć. Człowiek nie potrafi się sam wykształcić, tak jak to powinno być, tworzy nas otoczenie i ci, którzy nas otaczają każdego dnia. Człowiek, który nie ma dookoła siebie ludzi, jest uboższy niż ktokolwiek inny na świecie, ponieważ posiada jedynie cierpienie. Gdyby tak otulić tych wszystkich biednych kocem i własnymi ramionami świat stałby się piękniejszy, a może zniknęłaby jakaś namiastka zła. To są jednak tylko marzenia złamanych dusz.

— Chcesz wejść do środka? Rodziców nie ma w domu — zapytała cichym głosem.

— Jasne.

Po paru minutach zdejmowały kurtki wraz z butami. Giana przyglądała się wnętrzu i dziwiła się, że taka szara mysz ma takie luksusy w domu, a ona o tym nie wiedziała, bo wtedy na pewno wcześniej postanowiłaby ją zaczepić. Lepiej jednak późno niż wcale, a akurat ona na pewno nadrobi zaległości. Sama nie miała tak drogich rzeczy w domu, ponieważ jej rodzice byli zwykłymi ludźmi. Matka pracowała jako kasjerka, a ojciec był księgowym. Ile razy wstydziła się własnych rodziców, dlatego, że byli zbyt normalni? Musiała utrzymywać swoje pochodzenie w tajemnicy, ponieważ straciłaby znaczenie wśród znajomych. Młodzież bywa okrutna względem siebie, ale także najbliższych osób. Tak łatwo wbić komuś nóż w plecy.

— Niezłe mieszkanie — przerwała oględziny — A gdzie jest twój pokój?

— Jest na górze. Chodź, to cię zaprowadzę — w odpowiedzi otrzymała jedynie kiwnięcie głową.

Cassandra dziwnie się czuła, goszcząc osobę ze szkolnych elit, gdy samą siebie uważała za niewartą uwagi. Otworzyła drzwi do swojej sypialni, puszczając niebieskooką przodem, a ta położyła się na jej łóżku jakby była u siebie w domu. Czuła, że jest stworzone dla niej. Na początku miała inne plany, ale szczęście jej sprzyja.

— Fajnie tu masz — postanowiła w końcu się odezwać.

— Dzięki — jej głos był cichy, czuła się osaczona przez nierealność tej sytuacji.

— W sumie to idziemy jutro do kina, więc może wybrałabyś się z nami?

Nie wierzyła, w to, co słyszy. To musiał być sen, który zaraz pęknie niczym bańka mydlana. Soboty zawsze spędzała na ćwiczeniach, słuchaniu muzyki oraz nauce. Ten jeden raz mogłoby się to zmienić, ale to wszystko to fikcja. Co, jeśli nie ma rzeczy, które są prawdziwe i wszystko, co jest nam znane to tylko iluzja? To pewnie tylko wymysł zmęczonych myśli.

— Chętnie, a której godzinie? — spuściła głowę, tak jakby zaraz jej rozmówczyni miała ją wyśmiać.

— O szesnastej jest film, ale przyjdziemy po ciebie wcześniej, a później pewnie pójdziemy coś zjeść.

— Jasne.

Gdy tylko pomyślała o jedzeniu, miała ochotę zrezygnować i spróbować się jakoś wymigać, ale taka okazja mogła się nie powtórzyć. Zaczęły rozmawiać o rzeczach błahych. Z boku wyglądały jak dobre przyjaciółki, które nie widziały się od kilku lat. Jednak jedna z nich nigdy nie miała takiej osoby oprócz swojej babci. Żyła jakby odizolowana najpierw po jej śmierci z powodu opiekunek, a następnie z niezliczonej liczby kompleksów, które towarzyszyły jej do dzisiaj.

Po godzinie znów została sama z wszechobecną pustką i wieloma wątpliwościami. Nie było jednak nikogo, kto by krzyknął jej wprost do ucha „tą drogą warto iść". Wszystkie decyzje spadały na jej kruche barki, a żebra jakby postanowiły blokować normalne oddychanie. Ciało jednak jest tymczasowe, więc po czasie traci siły, a w końcu niszczeje. Zdjęła czarną bluzę wraz ze spodniami. Pozostawała w samej bieliźnie. Przejechała palcem wskazującym po wystających obojczykach, a po kilku sekundach już odpinała stanik, który delikatnie zsunął się z jej ciała. Położyła się na podłodze, czując jak jej chłód, wnika w jej ciało. Jej dłonie przesuwały się po delikatnym ciele.

Była motylem, który pragnął szybować, ponad wszystkim, co ją otaczało. Brakowało jej tylko skrzydeł, które by jej w tym pomogły. Dążyła do lekkości, do ideału piękna, ale we własnych oczach wciąż była za ciężka, by się unieść. Chciała by ktoś ją, kiedyś pokochał, ale wiedziała, że nikt nie zwróci na kogoś takiego jak uwagi, dlatego też nie dowierzała temu, co miało miejsce zaledwie kilka chwil przedtem.

Dotknęła swoich niewielkich piersi, najpierw prawej, a potem lewej. Kiedy osiągnie swój cel, wszystko się zmieni. Chwyciła jeden z sutków między kciuk, a środkowy palec, delikatnie za niego ciągnęła. Sama nie wiedziała, czemu to robi, być może w ten sposób chciała wyzbyć się codziennych trosk. Ciężko byłoby jej to wytłumaczyć, ale na szczęście zwyczaj ten jak wiele innych rzeczy pozostawał tylko i wyłącznie jej własnością.

— Wyobraź sobie świat, świat, świat bez piosenki, bez basu, basu, basu bez perkusji. — zaczęła cicho śpiewać — Czy wyobrażasz sobie noc, noc, noc bez księżyca i kiedy przychodzi dzień, przychodzi, ale przychodzi bez ciebie?

Gdy skończyła nucić piosenkę, zastał ją sen. Jej oczy pochłonął jego ciężar i zasnęła w samych koronkowych figach, ale przecież nikogo nie ma w domu, więc nic nie może się stać.

~~~

Wrzucam wcześciej ponieważ jutro nie będę miała jak. Po za tym podoba wam się najnowsza okładka? Mi w końcu ona pasuje :) Skromna, mająca przakaz i pasująca do opowiadania.

Piosenka jak ktoś może już wie to „Poems for love” Ieyoka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro