Epilog
Setki osób obecnych na pogrzebie nawet jej nie znało. Przyszli tutaj jako uczniowie tej samej szkoły lub ciekawi jedynie tego, kim była ta dziewczyna, która jak się okazało, wbiegła naumyślnie pod koła samochodu. Od jakiegoś czasu sprawa była jedną z głośniejszych w mieście, bo w końcu nie na co dzień zdarza się, że młoda dziewczyna pozbawia się życia jeszcze na dodatek w taki sposób. Dookoła jasnej, drewnianej trumny ustawiły się najbliższe osoby zmarłej: rodzina, przyjaciele i znajomi. Praktycznie każdy z nich płakał.
Czarnowłosa kobieta opierała się o ramię nieco wyższego, eleganckiego mężczyzny. Włosy zazwyczaj zadbane i starannie ułożone, tego dnia były targane przez wiatr i porozrzucane na wiele stron, ale nie obchodziło jej to. Straciła jedyną córkę, od której uciekła niczym tchórz najgorszego sortu. Nie potrafiła dorosnąć tak wcześnie, chciała korzystać z życia i w końcu dziewczyna miała wszystko zapewnione, ale żadne pieniądze nie zastąpią dziecku miłości rodziców. Nawet najdroższe, najnowsze i najlepsze zabawki, telefony i inne gadżety nie zastąpią czułego „kocham cię" z ust osoby, która przez dziewięć miesięcy nosiła cię tak blisko swojego serca. Każda młoda kobieta, która bierze odpowiedzialność wychowania dziecka mimo młodego wieku, jest wielką bohaterką. Nie każdy ma tyle odwagi, by brać odpowiedzialność za życie takiej małej, bezbronnej istotki, więc takim matkom należy się ogrom szacunku. Jednak społeczeństwo nie zawsze jest takie łaskawe, przez co może być im dużo ciężej.
Pani Skelton zasłaniała twarz, nic chcąc by ktoś zauważył jej łzy. Tyle lat zmarnowała, a teraz nie mogła już tego naprawić. Szeptała nieustannie, tak jak miała wyznać, jak ważna dla niej była i przeprosić, że nigdy nie było jej w potrzebie, licząc na to, że jej jedyne dziecko nieważne gdzie było słyszało jej i przebaczyło to, jak wielką krzywdę jej zrobiła.
Naprzeciwko stał wysoki chłopak o ciemnych włosach. Zielone oczy były przekrwione, nieustannie lały się z nich łzy, a wory pod nimi świadczyły o braku snu. Patrząc na niego, można było mieć wrażenie, że zaraz upadnie, co się nie działo. Biała koszula pod garniturem była idealnie prosta, jakby dosłownie minutę wcześniej ktoś ją starannie wyprasował. Nie pasowała do jego stanu, sam w środku, jak i na zewnątrz był jedną wielką ruiną. Stracił przyjaciółkę. Wiedział, że już nigdy nie zobaczy jej uśmiechu i czuł się winny temu, bo przecież widział i mówiła mu, w jakim jest stanie. Mógł prosić kogoś o pomoc, kogoś, kto się zna, a może pomógłby jej tak, jak należy, ale Cassandry już nie było obok i nic nie mógł na to poradzić.
— Czemu mi to zrobiłaś, głupku? — zapytał półgłosem, przyglądając się, jak zakopują dół z tym drobnym, wymęczonym przez życie ciałkiem — T-teraz już nie mam n-nikogo.
Płonęła w nim nienawiść do człowieka, który doprowadził dziewczynę do takiego stanu. Gdyby miał honor i nie pocałował jego kuzynki, ona by tutaj jeszcze była. Może siedziałby teraz z nią w jej pokoju, oglądając jakiś serial, udając, że go interesuje, tak naprawdę starając się nie zasnąć. Mógłby z nią pożartować, pośmiać się, po prostu spędzić razem czas, nie musząc udawać kogoś, kim się nie jest. Był również zły na Giane, gdyby tylko nie mieszała się tak w cudze życie, nie wtrącała w sprawy Cassie i jej związku, ale widział w niej mniejszą winowajczynię. Najbardziej bolała go jednak złość właśnie na samego siebie.
Spojrzał w bok i zobaczył bladą, przygnębioną postać pana Winsleta. Zacisnął mocno szczękę, chcąc, chociaż tutaj udać, że toleruje tego człowieka, ale jak dla niego nie powinien się tutaj nawet pokazywać. Miał ochotę podbiec do niego, by kazać mu odejść i nigdy więcej się nikomu stąd nie pokazywać. Pogrzeb się skończył, a do chłopaka nie dotarło żadne z wypowiedzianych słów. Wolałby być teraz na miejscu dziewczyny, była dobrą osobą. Nie rozumiał, czemu jej życie skończyło się w tak tragiczny sposób, dlaczego się zabiła. Miała przecież jego, zrobiłby dla niej naprawdę dużo. W pewnym sensie ją kochał, trochę jak młodszą siostrę, trochę tak jak kocha się brata, z którym na żarty można sobie podokuczać. Była mu najbliższą osobą, której jedyną pozwolił wejść do swojego życia, kiedy był sobą, kiedy nie udawał na pokaz, by nie zostać wyśmianym i zmuszonym do zmiany. Mógł być po prostu zwyczajnym nastolatkiem, bez żadnych łatek nadanych przez rówieśników.
Ludzie zaczęli odchodzić, szeptali między sobą, wskazywali na innych palcami. Spora część podchodziła do jej rodziców złożyć im kondolencje. To nie oni powinni ich otrzymywać, byli tylko z tytułu rodzicami, ale nie odzywał się na ten temat. Nie do niego należał osąd tej dwójki, bo i tak nigdy nie miał wpływu na to, co zrobili. I tak nic nie mogło już mu zwrócić przyjaciółki. Zazdrościł wszystkim, którzy się pokłócili, bo oni mieli szanse odzyskać bliską sobie osobę, jeśli tylko zechcą i trochę bardziej się postarają, jemu ta szansa została zabrana. Nie było już praktycznie nikogo, więc podszedł do mężczyzny, którego tak bardzo nie cierpiał. Miał ochotę go uderzyć by chociaż w jednej dziesiątej cierpiał tak bardzo, jak ona, tak bardzo, jak on bez niej.
— To wszystko twoja wina — praktycznie wysyczał, będąc naprzeciwko niego — To twoja wina, że jej nie ma!
— Nic nie możesz wiedzieć na ten temat, gówniarzu — burknął, patrząc mu pusto w oczy — Kochałem ją, ja ją nadal kocham, więc lepiej się zamknij.
— To dlatego się całowałeś z Gianą? — powiedział kpiąco, tak naprawdę będąc blisko łez.
Zamilkł, a na jego twarzy malowało się zdziwienie. Dominic także w najlepszym stanie. Wyglądał, jakby w ostatnim czasie schudł, co mogło być prawdą. Nie miał siły wstać z łóżka, większość dnia przesypiał, a mimo to nigdy nie czuł się wypoczęty. Jadł tylko tyle, ile musiał, zastępując sobie wszystko inne czarną kawą. Państwo Skelton dali mu dom nad głową, ale nie umiał tam być zbyt długo, w każdym miejscu ją widział: jej piękne oczy, smutek i radość, kształt jej ust, rysy twarzy. Chwilami miał wrażenie, że wystarczy wyciągnąć dłoń, by ją dotknąć, przytulić, pocałować i kiedy to robił, pozostawała mu tylko pustka. Tym bardziej zabolały go słowa chłopaka, sam już nie mógł sobie poradzić z poczuciem winy.
— Widziała was — jego głos był szorstki, jakby zaraz miał wbić mu nóż prosto w gardło — To ją doprowadziło do tego, bo byłeś dla niej wszystkim, a zrobiłeś jej coś takiego. Jesteś winny, to wszystko twoja wina.
Po tych słowach odszedł, zostawiając go samego jeszcze bardziej zagubionego i udręczonego niż wcześniej. Miał ochotę sobie strzelić w głowę, zwłaszcza jeśli pozwoliłoby mu to odkupić winy. To prawda, że całował się z brunetką, ale to ona zaczęła i od razu jak się odsunął, pożałował i wygonił ją, każąc się jej więcej nie pokazywać. Nie wiedział, że Cass to widziała. Popatrzył na świeżo zakopany grób, gdzie leżało pełno kwiatów i wiązanek i nie zważając na swój strój i pozostałości żałobników przyklęknął, schował głowę w dłoniach i zaczął płakać. Nie obchodziło go, co sobie inni pomyślą, potrzebował tego, licząc na wybaczenie od niej tam w górze, bo wiedział, że sam sobie nigdy nie będzie potrzebował. To z jego winy jego ukochana teraz była martwa, dziewczyna, która była matką jego nienarodzonego dziecka. Za kilka miesięcy byłby ojcem, a teraz nie czuł potrzeby, by żyć dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro