Rozdział 45
Michael :
( Lotnisko w Brukseli )
Właśnie przeszedłem przez odprawę, gdy usłyszałem potężny huk. Odruchowo się skuliłem, ale na mnie nic nie spadło. Wyprostowałem się i podszedłem do grupki ludzi, stojących pod szklaną ścianą. Widać było za nią pas startowy. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku nie mogłem uwierzyć w, to co widzą moje oczy. Samolot, który właśnie miał startować był rozerwany na pół i palił się. Wyskakiwali z niego płonący pasażerowie.
-Co u licha…
Nie dokończyłem zdania gdyż przerwał mi huk kolejnej eksplozji. Tym razem w środku budynku. Był ogłuszający. Zanim nastąpił jeszcze jeden. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać w panice. Ktoś przypadkiem trącił mnie w ramię i dzięki temu otrząsnąłem się z szoku, który mnie sparaliżował. Dotarło do mnie, że to zamach terrorystyczny. Zacząłem rozglądać się wokół siebie, szukając drogi do wyjścia. Podbiega do mnie jeden z ochroniarzy obiektu.
-Proszę Pana! Proszę tędy, proszę za mną. Szybko! Tu nie jest bezpiecznie.
Krzyknął i pociągnął mnie w stronę wyjścia na pas startowy. Mijając bramki odprawy zauważyłem, że tamta część budynku jest zawalona. Do moich uszu zaczęły docierać odgłosy otoczenia. Krzyki spanikowanych ludzi, jęki rannych, płacz dzieci.. Wokół unosił się pył, który drażnił gardło i ograniczał widoczność. Służby ratunkowe właśnie weszły przez wejście, którym ja miałem wyjść. Zdałem sobie sprawę, że potrzebna jest każda pomoc. Mi nic się nie stało, więc jestem w stanie jej udzielać. Stanąłem i zatrzymałem jednego ze Strażaków..
-Chcę pomóc.- oświadczyłem stanowczo
Mężczyzna spojrzał na mnie i zapytał..
-Przeszkolenie z pierwszej pomocy masz?
-Tak. - odpowiedziałem szybko
Do zatrzymanego przeze mnie Strażaka podbiegł inny, zdając raport..
-Komendancie! Z tej strony się nie dostaniemy. Całe schody zawalone. Trzeba z drugiej, od głównego wejścia.
-Wszyscy z tej strony zostali wyprowadzeni? - zapytał
-Tak, oprócz niego..
Wskazał na mnie, Strażak. Komendant chwycił mnie za płaszcz i pociągnął do wyjścia. Strażak ruszył za nami. Gdy wyszliśmy z budynku uderzyło mnie świeże, zimne powietrze. Łapałem je dużymi haustami, żeby oczyścić gardło choć trochę z nieprzyjemnego pyłu, którego się nawdychałem. Stanęliśmy koło jednego z trzech wozów strażackich. Pozostałe dwa próbowały ugasić płonący wrak samolotu, na pasie startowym. Młody Strażak podał mi małą butelkę wody mineralnej. Przyjąłem ją z wdzięcznością, a pijąc słuchałem jak Komendant rozmawia przez CB Radio..
-Dysponuję trzema jednostkami. Dwie są przy samolocie. Ja z trzecią ruszam do budynku. Będziemy wchodzić głównym wejściem. Do akcji włączam cywila po kursie pierwszej pomocy…
Chwilę później dostaje kombinezon ochronny. Młody Strażak pomaga mi go ubrać, i nim zdąży do mnie dotrzeć co właściwie będę robił, jesteśmy już przy głównych drzwiach wejściowych.
-Jak Ci na imię? - pyta Komendant
-Michael Stark.
-Stark, masz się trzymać Smitha.
Kiwam głową, że zrozumiałem. Młody Strażak czyli Smith, daje znak żebym szedł za nim. Gdy przekraczamy próg głównego wejścia, czuję jakbym znalazł się w piekle..
_
Sara :
Nie mamy żadnych wieści od Michaela. Wszyscy pojechaliśmy do rezydencji Starków. Siedzimy w salonie i śledzimy na bieżąco informacje. Przed chwilą podali, że były trzy wybuchy, a nie dwa jak donosili na początku. Jestem w jakimś dziwnym stanie odrętwienia… z zresztą jak chyba wszyscy tu zebrani.. Czuję się jak wtedy, gdy czekałam na uderzenie jadącego na nas samochodu i słyszałam ostatnie słowa Petera.. Tylko tym razem trwa, to dłużej i ciągle nie następuje.. Zawieszenie w nicości trwa i zwiększa mój strach.. Nie wiem jak długo wytrzymam..
_
Michael :
Fasada hali przylotów i odlotów jest uszkodzona. W każdej chwili budynek może runąć. Mimo tej wiedzy, chcę tu być. Chcę pomagać.. Trzymam się Smitha, zgodnie z poleceniem Komendanta. Ludzie, którzy byli ranni, ale nie zbyt poważnie, wyszli już z budynku o własnych siłach. Na zewnątrz udzielają im pomocy sanitariusze, z coraz liczniej przybywających karetek pogotowia. Komendant daje znak gdzie mamy się kierować. Zakładam maskę tlenową na twarz, gdyż już nie daje się tu oddychać. W moje ręce zostaje wepchnięta gaśnica. Wokół nas zaczyna rozprzestrzeniać się pożar..
_
Thomas :
W wiadomościach podali, że do środka budynku weszła pierwsza ekipa ratunkowa. W napięciu czekamy na jakąkolwiek wiadomość od Michaela,która mimo mijającym minut, nie nadchodzi..
_
Michael :
Udało się nam opanować pożar. Chwilę później zaczęły podjeżdża pod budynek wozy pełne Strażaków. Pomoc nadeszła. Teraz wszystko zaczęło dziać się szybciej. Nim się obejrzałem, pomagałem wynosić trzecią, żywą, odnalezioną pod zawaloną częścią, ofiarę. Gdy chciałem wrócić do środka, wychodzący z budynku Komendant, powstrzymał mnie..
-Wystarczy. Dość już pomogłeś. Teraz zatroszcz się o siebie i daj znać swojej rodzinie, że żyjesz.
Podchodzi do jednej z karetek i przez chwilę rozmawia z Sanitariuszem. Komendant wskazuje na mnie palcem. Sanitariusz idzie ku mnie..
-Proszę ze mną.. - mówi
_
Sara :
Dzwoni komórka Thomasa..
-Numer nieznany.. - mówi
-Odbierz. Szybko. - ponagla go matka
Stella siedzi obok mnie i ściska mocno moją dłoń. Obie czekamy..
-Halo?
_
Michael :
-To ja. Nic mi nie jest..
Słyszę jak Thomasa oddycha z ulgą i przekazuje informację reszcie rodziny. Kilka sekund później mówi..
-Jest z nami Sara. Chcesz z nią chwilę porozmawiać?
-Chcę. - odpowiadam szybko
Znów upływa kilka chwil, nim słyszę..
-Michael? To Ty, to naprawdę Ty?
-Tak, to naprawdę ja. Nic mi nie jest.
Żyję.
Chwila ciszy, po czym słyszę jej odpowiedź, a raczej prośbę..
-Wróć do mnie. Proszę Cię wróć do mnie..
-Wrócę..
Odpowiadam i rozłączam się. Oddaję telefon Sanitariuszowi, zdejmuję kombinezon ochronny i idę w kierunku postoju taksówek. Nic się nie liczy, prócz spełnienia jej prośby. Wracam do niej. Wiem, że czeka. Czeka na mnie i tylko na mnie..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro