Zauroczenie (Mimo przeciwności losu)
Tamtego dnia byłam taka podekscytowana! Miałam właśnie pójść do Akademii Królewskiej. Od dawna o tym marzyłam. Tak bardzo chciałam zostać rycerzem, ale tata nie chciał się zgodzić na to, bym zaczęła chodzić do Akademii. Od zawsze chciał, żebym była jego małą, bezbronną księżniczką. A ja nie chciałam taka być. Nigdy. Od zawsze interesowało mnie rycerstwo, ponieważ moja mama chodziła do Akademii Królewskiej i była rycerzem. A ja chciałam pójść w jej ślady. Więc po wielokrotnym proszeniu, a raczej błaganiu mojego taty o zapisaniu mnie do Akademii, w końcu się zgodził. Wtedy chciało mi się skakać pod sufit z radości.
Tylko jednym minusem było to, że straciłam dwa lata szkoły przez to przekonywanie i musiałam wszystko nadrobić. Na szczęście nie przydzielili mnie do pierwszaków. Wyglądałabym wśród nich komicznie. Za to poszłam od razu do trzeciej klasy. Ale musiałam się dużo przykładać, bo jak nie, to mnie wyrzucą z kretesem. Dlatego postanowiłam być najlepszą uczennicą w tej klasie. I w szkole.
Gdy weszłam pierwszy raz do środka, byłam zachwycona. Była ogromna i niesamowita. Po korytarzach biegała mnóstwo dzieciaków. Inne był młodsze, inne starsze. Gdy szłam do pokoju dyrektora, żeby się zarejestrować, nagle znalazłam się na ziemi. Jakiś idiota wleciał we mnie lecąc na deskolotce. Leżałam tak na ziemi i przeklinałam lotnika za to, co zrobił. Nagle przed sobą zobaczyłam jakąś twarz. Był to chłopak.
Miał brązowe, rozczochrane włosy, granatowe jak nocne niebo oczy i uśmiechnął się do mnie lekko. Spytał:
-- Nic ci nie jest?
Po chwilowym szoku po upadku, powiedziałam zmieszana:
-- Tak tak. Nic mi nie jest.
-- To dobrze. -- wtedy chłopak podał mi rękę i nadal się uśmiechając pomógł mi wstać.
Otrzepałam się z kurzu i powiedzialam:
-- Dzięki za pomoc.
-- Nie ma sprawy. A tak w ogóle... zapomniałem się przedstawić. Jestem Clay. -- "Clay. Jakie ładne imię." Pomyslałam sobie. Tak się zamyśliłam, że sama zapomniałam się mu przedstawić. -- A ty jesteś? -- dodał po chwili.
Wtedy wróciłam na ziemię i powiedziałam niepewnie:
-- A... jestem Macy. -- uśmiechnęłam się do niego.
-- Księżniczka Macy? -- spytał. Nigdy nie lubiłam, jak ktoś mówił do mnie "księżniczka", bo w sumie nigdy nie chciałam nią być.
-- Tak. Ale mów mi Macy. Nie lubię, jak ktoś mówi do mnie 'księżniczka'.
-- No dobrze, Macy. -- patrzyliśmy tak na siebie kilka sekund, ale wydawało mi się, że to wieczność. -- A... -- odezwał się nagle. -- Ty jesteś tutaj nowa? Nie widziałem cię tutaj wcześniej.
-- Tak. I właśnie miałam iść do dyrektora. Ale ten idiota na mnie wpadł. A raczej wleciał.
-- Tak. Ten 'idiota' to Aaron. Uwielbia latać na swojej deskolotce. Ale niestety nie jest zbyt uważny i często na kogoś wpada.
Teraz już przynajmniej wiedziałam, kogo ukatrupić. "Ten cały Aaron pożałuje, że dzisiaj wziął deskolotkę do ręki." Pomyślałam. Staliśmy tak z Clayem w niezręcznej ciszy kilka sekund, po czym mi się przypomniało. Miałam pójść do dyrektora. Pierwszy dzień i już kłopoty. Pożegnałam się z Clayem i pobiegłam po schodach na górę, gdzie podobno był gabinet dyrektora.
Ale przez całą wizytę u niego nie umiałam się skupić. Ciągle myślałam o Clayu. O tym, jak mi pomógł i nieświadomie podpisał akt zgonu Aarona. A co najważniejsze: cały czas myślałam o jego spojrzeniu i przepięknych granatowych oczach. Na to wspomnienie aż westchnęłam cicho.
Też po wizycie u dyrektora nie umiałam przestać myśleć o brunecie.
Ale jak się okazało, że będę chodzić z nim do klasy, to tak bardzo się ucieszyłam. Ale nie pokazywałam tego po sobie. Na następnej lekcji usiadłam nawet za nim. Wzdychałam nawet patrząc na niego od tyłu. "Co się ze mną dzieje?" Pomyslałam. "Jak chłopak, którego znam tylko niecałą godzinę, aż tak namieszał mi w głowie?"
Po powrocie do zamku też nie umiałam przestać myśleć o teraz koledze z klasy. Ale moje rozmyślania przerwała moja najlepsza przyjaciółka, Emily, siedząca na krześle przy łóżku. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
-- Hejka, Macy.
Gdy na nią spojrzałam, nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy byłyśmy małe, cały czas się razem bawiłyśmy i inne podobne. Ale potem wyjechała do Emendoru (królestwa sąsiadującego z Knighton) i długo jej nie widziałam. A teraz siedziała w moim pokoju.
-- Cześć, Emily. Ale co ty tutaj robisz? -- spytałam nadal w lekkim szoku.
-- Przyjechałam zabójczym się z najlepszą kumpelą. A co? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
-- Nie no. Cieszę i to bardzo. Ale... nie spodziewałam się ciebie tutaj. -- usiadam na łóżku. Wtedy znów pomyślałam o Clayu.
Westchnęłam cicho. Ale na tyle głośno, by uszy Emily to usłyszały.
-- A co tak wzdychasz? -- spytała, patrząc na mnie z uśmiechem podrywaczki.
-- Nie wzdycham. -- nagle wróciłam na ziemię, chociaż nie zamierzenie. -- Ja tylko... myślę.
-- A o czym tak myślisz? -- Emily od zawsze była bardzo ciekawska.
-- Wiesz... -- położyłam się na łóżku i rozłożyłam ręce. -- O takim jednym.
-- Czyli chłopak. Opowiadaj. Ze szczegółami.
Wtedy najdokładniej jak potrafiłam, opowiedziałam Emily, jak dokładnie poznałam Claya. Widać bardzo zainteresowała ją moja opowieść, bo nie przerywała mi aż do końca. Gdy już skończyłam monolog, powiedziała zaciekawiona:
-- No no no. Ten cały Clay... powiem Ci... chciałabym go poznać. A powiedz mi, bo tego nie opowiedziałaś... co tak dokładnie ci się w nim podoba?
Wtedy się zastanowiłam. Oczywiście wiedziałam, co mi się w nim podobało. Ale nie wiedziałam , jak to ubrać w słowa.
-- No wiesz... -- zaczęłam. -- Wszystko w nim mi się podoba. Tak szczerze. Ale najbardziej... -- wtedy głośno westchnęłam, bo przypomniałam sobie te granatowe jak nocne niebo oczy, przez które oszalałam. -- To chyba oczy. Gdy pierwszy raz w nie spojrzałam, to... chociaż leżałam na ziemi, to czułam, że nogi się pode mną uginają. Jeszcze ten jego uśmiech... ach... widziałam, jak się uśmiechał, w jego oczach takie malutkie iskierki. Wyglądały całkiem jak gwiazdy na niebie. To było... niesamowite. Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś z granatowymi oczami. Jeszcze tak ładnymi. I to... to jeszcze zwiększyło cały efekt. No i jeszcze imię ma bardzo ładne. Clay. Takie... niespotykane.
-- Granatowe jak niebo oczy i ładne, nietypowe imię? Wow. Tym bardziej chciałabym go poznać, skoro tak ładnie o nim opowiadasz. -- widać była ciekawa Claya. -- Czekaj... -- powiedziała po chwili. -- Już wiem, co jest grane. Ty się zakochałaś.
Czekaj... co?! Ja? Zakochałam? W Clayu? Co ona wygadywała w ogóle? Szybko wstałam i powiedziałam:
-- Nie wygaduj głupot. Ja? Zakochana w Clayu? Nie! Co ty wygadujesz?!
-- Ktoś tu się wypiera. -- powiedziała Emily powoli.
-- Wcale nie! -- krzyknęłam. -- Niczego się nie wypieram. Po prostu... znam go tylko kilka godzin. Nie ma mowy o miłości. Musiałabym go lepiej poznać.
-- Ale masz na to czas i okazję. -- Emily uśmiechnęła się do mnie znowu.
Wtedy żałowałam, że powiedziałam Emily o Clayu. Mogłam to zostawić dla siebie. Ale nie. Byłam głupia i wygadałam się przy niej. Niepotrzebnie. Wiedziałam, jaki ma stosunek do przyjaźni między dziewczynami i chłopakami.
Clay
Tamten dzień nie zaczął się dla mnie zbyt fajnie. Spałem w swoim pokoju niedaleko biblioteki Merloka. Nagle mój sen przerwał jakiś głos mówiący:
-- Clay, Clay. -- Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą twarz Merloka. -- Wstawaj.
-- Merlok? -- spytałem jeszcze lekko zaspany. -- A co ty tu robisz?
-- Mógłbym cię o to samo spytać. Nie powinieneś być w szkole?
-- Ale przecież szkoła zaczyna się... -- Spojrzałem na zegarek na szafce nocnej. 7.40. -- za dwadzieścia minut?! -- Durny budzik znowu nie zadzwonił! Chciałem wtedy rzucić nim w ścianę.
Szybko wstałem i zacząłem się ubierać. W międzyczasie Merlok wyszedł z mojego pokoju, bo musiał gdzieś iść. Ale wszystko szło nie tak, jak miało. Najpierw nie mogłem znaleźć bluzki, która zawieruszyła się w koszu na pranie, potem zniknął mi telefon i szukałem go jakieś dwie minuty. A na dodatek, gdy zakładałem spodnie, omało co nie uderzyłem głową w szafkę, bo straciłem równowagę i upadłem na podłogę. No gorzej ten dzień zacząć się nie mógł.
A nie. Mógł. Bo na dodatek spóźniłem się na autobus do szkoły i musiałem do niej iść na piechotę, przez co spóźniłem się na pierwszą lekcję. A akurat była to historia.
Wszedłem do klasy po cichu, bo nauczyciel coś tłumaczył i chciałem wykorzystać okazję. Usiadłem w ławce obok Aarona. Miał on rude włosy, zielone oczy i słuchawki na głowie, których nigdy nie zdejmował. Zziajany oparłem się o krzesło. Aaron widoczniej to zauważył, bo spytał:
-- Masz szczęście, że nie sprawdzała obecności. Co się stało?
-- Nawet nie pytaj. -- powiedziałem wyczerpany. Potem spojrzałem w stronę tablicy i zacząłem przepisywać.
Na następnej przerwie ja i Aaron szliśmy przez korytarz do sali od geografii. Dokładniej, to ja szłem, a Aaron leciał na swojej deskolotce. Wtedy opowiedziałem mu cały swój poranek. I przypomniałem sobie, że przez to zamieszanie rano nawet nic nie jadłem. Dlatego też postanowiliśmy pójść do sklepiku.
-- Mam pomysł. -- powiedział Aaron nagle. -- Wyścig. Ja polecę na deskolotce a ty pobiegniesz. Ten, kto będzie pierwszy przy sklepiku wygrywa. I stawia obiad drugiemu. Gotowy?
-- Serio? -- powiedziałem zrezygnowany. -- Wystarczy, że dzisiaj rano musiałem biec do szkoły.
-- To co? Tchórzysz? Jak dobrze wiem, ty nie jesteś tchórzem. Prawda, panie Moorington?
Wtedy na niego spojrzałem zabójczym wzrokiem.
-- Nikt nie nazywa mnie tchórzem.
-- No to udowodnij. Pokaż mi. Pobiegnij. Co ci szkodzi?
-- Stracę kieszonkowe. A Merlok mi go nie da przez najbliższe dwa tygodnie. -- skrzyżowałem ręce. Merlok był nawet spoko opiekunem, ale był też niezłym skanerą. Żałował mi nawet na kieszonkowe. A jak je dostawałem, to nie było tego zbyt dużo. A wiedziałem, że biedny nie był.
-- No to tym bardziej musisz się postarać. -- rudzielec się uśmiechnął. -- No dobra. START! -- krzyknął i poleciał.
Ja pobiegłem za nim. Wiedziałem, że nie będę w stanie go dogonić. I skurczybyk o tym wiedział. "Jak go dorwę, to pożałuje, że się urodził." Pomyślałem.
Wtedy zobaczyłem, jak Aaron wpadł na jakąś dziewczynę. A dokładniej na nią wleciał. Ale nawet się nie zatrzymał, żeby jej pomóc. Dlatego ja postanowiłem to zrobić za niego. Podbiegłem do niej i spojrzałem na nią z góry. Miała długie, czerwone włosy związane w kucyka i piwne oczy. Była nawet ładna. Uśmiechnąłem się do niej lekko i spytałem:
-- Nic ci nie jest?
Po chwili powiedziała chyba trochę zmieszana:
-- Tak tak. Nic mi nie jest.
-- To dobrze. -- wtedy podałem jej rękę i nadal się uśmiechając pomógłem jej wstać.
Otrzepała się z kurzu i powiedziala:
-- Dzięki za pomoc.
-- Nie ma sprawy. -- wtedy sobie przypomniałem. Nie przedstawiłem jej się. -- A tak w ogóle... zapomniałem się przedstawić. Jestem Clay. A ty jesteś? -- dodałem po chwili, bo nie usłyszałem od niej odpowiedzi.
-- A... jestem Macy. -- uśmiechnęła się do mnie.
-- Księżniczka Macy? -- spytałem. Nie spodziewałem się zobaczyć tutaj księżniczkę. Myślałem, że nie lubi takich miejsc.
-- Tak. Ale mów mi Macy. Nie lubię, jak ktoś mówi do mnie 'księżniczka'.
-- No dobrze, Macy. -- patrzyliśmy tak na siebie kilka sekund. -- A... -- odezwałem się nagle. -- Ty jesteś tutaj nowa? Nie widziałem cię tutaj wcześniej. -- Chciałem się wtedy upewnić, po co tutaj przyszła.
-- Tak. I właśnie miałam iść do dyrektora. Ale ten idiota na mnie wpadł. A raczej wleciał.
Kiedy powiedziała "wleciał", od razu wiedziałem, o kogo jej chodziło.
-- Tak. Ten 'idiota' to Aaron. Uwielbia latać na swojej deskolotce. Ale niestety nie jest zbyt uważny i często na kogoś wpada.
Staliśmy tak z Macy w trochę niezręcznej ciszy przez kilka sekund, po czym Macy się przypomniało, że miała iść do dyrektora. Pożegnaliśmy się i weszła po schodach na górę. Ja natomiast poszedłem do Aarona.
Czekał na mnie pod sklepikiem. Kiedy mnie zobaczył, podleciał do mnie na deskolotce i powiedział:
-- No nareszcie. Gdzie ty byłeś?
-- Pomagałem dziewczynie, na którą wleciałeś. -- skrzyżowałem ręce. -- Dlaczego się nawet nie zatrzymałeś?
Aaron zaśmiał się przestraszony. I dobrze, że się bał. Bo zapewne nie tylko ja chciałem go zabić. Ta nowa dziewczyna, Macy, zapewne też chciała zrobić mu poważną krzywdę. I nie dziwiłem jej się.
-- Wiesz... no... chciałem dolecieć do sklepiku zanim się kolejki zaczną. A co? -- złapał się ręką za kark.
Spojrzałem na niego zabójczym wzrokiem. Miałem ochotę go udusić gołymi rękami. Ale w końcu się powstrzymałem.
-- A tak w ogóle... -- powiedział nagle po dłuższej ciszy. -- To... wygrałem. Dlatego stawiasz mi obiad. -- uśmiechnął się lekko.
Nadal patrzyłem na niego wzrokiem zabójcy. Ale poszliśmy do sklepiku i darowałem Aaronowi życie. Na razie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro