Rozdział 8.
Rozdział 8. "Tak jak za dawnych czasów?"
Liczba słów: 5490
Siedzieliśmy w ogromnym gabinecie ojca.
Do rodziców podeszłam od razu po meczu. Ci szybko podjęli decyzję i wyszło tak, że po raz pierwszy na imprezie po wygranym meczu nie pojawili się obaj kapitanowie i kilku zawodników.
Antonio, tata, Ryan i Alessandro zajmowali miejsca za potężnym, mahoniowym biurkiem. Ja z mamą, panią King i Sapphire siedziałyśmy na kanapie tak, że obserwowałyśmy ich wszystkich z boku. Nonna popijała kawę z fotela stojącego naprzeciw naszej kanapy, a obok niej na krzesłach siedzieli Chad, Tony, Kenneth i Tylor.
Na biurku stały dwa laptopy, na których widać było twarze trzech mężczyzn – brata pana Antonio, George'a, który był Consiglierem Fedelty oraz na drugim ekranie Capo i Consigliere'a Poderry.
Andrew i kilku innych starszych ochroniarzy, którzy przyjechali jako obstawa pani King, stało pod ścianą przy drzwiach.
Basil Callas już w normalnym stroju siedział na prostym krześle przed biurkiem, sprawiając, że był z każdej strony otoczony przez wrogą sobie mafię. Patrzył jednak zawzięcie przed siebie, nie spuszczając wzroku pod morderczymi spojrzeniami mężczyzn przed sobą.
- A więc jesteś synem Tyrone'a Callasa, Capo Ischýs, naszego wroga?
- Nazwałbym go raczej dawcą spermy – odparł sucho chłopak. – Ojcowie nie próbują zabić swoich dzieci.
- Zapoznałabym cię z moim ojcem, dzieciaku, gdyby jeszcze żył. Na szczęście zdechł wiele lat temu – wtrąciła nonna, unosząc filiżankę kawy i upijając łyk.
- Daj nam jeden powód, dlaczego mielibyśmy cię nie nafaszerować kulkami w tej chwili.
- Ponieważ mam propozycję, która może się wam spodobać.
- A więc mów – powiedział sucho pan King.
- Mój ojciec jest słabym bossem – zaczął Basil, na co nonna prychnęła „niedopowiedzenie". – Narobił sobie mnóstwo wrogów nie tylko poza granicami Ischýs ale także i wśród naszych ludzi. Może słyszeliście o ius primae noctis?
Babcia zassała powietrze w szoku.
- Pierdolisz. Nie mógł być takim skurwysynem, by to wprowadzić.
- Wprowadził – powiedział sucho Basil. – Jego ludzie go za to znienawidzili.
- Co to znaczy? – spytał Alessandro, unosząc brew.
- Prawo pierwszej nocy po łacinie – odpowiedziała nonna. – To było popularne w średniowieczu przez jakiś czas we Francji i Włoszech. Pan żądał od swoich ludzi prawa do pierwszej nocy z ich nowo poślubionymi żonami. Sprawdzał wtedy, czy były dziewicami, a oni otrzymywali za to jakieś nagrody.
Wytrzeszczyłam oczy, a moja szczęka opadła. Jakim draniem trzeba być, by to wprowadzić?
- Jego ludzie znienawidzili go za to, ale nie mogli się postawić. Jeden z jego ludzi się kiedyś sprzeciwił. Ojciec oskórował go żywcem. Skóra leży teraz jako wycieraczka przed wejściem do jego rezydencji jako ostrzeżenie dla wszystkich. Jego zwłoki oddał psom bojowym. Ludzie boją...
- Co się stało z jego żoną? – przerwałam mu, na co wszystkie spojrzenia odwróciły się w moim kierunku. – Żoną tego faceta, który nie chciał jej oddać na noc do twojego ojca.
- Zgwałcił ją publicznie przed wszystkimi naszymi ludźmi. W każdy możliwy sposób. Najpierw kutasem, później swoim pistoletem, a potem nożem jej męża. Po tym ostatnim zostawił ją wykrwawiającą się na śmierć. – W jego głosie zabrzmiała gorycz, a mi wszystko podeszło do gardła. – Później jego ludzie bali się, że taki sam los spotka ich żony, więc albo przestali się żenić, albo oddawali je bez protestu. Moja matka strzeliła sobie w głowę moim pistoletem, gdy miałem osiem lat. Zaraz po tym, jak urodziła moją młodszą siostrę. Wtedy zbuntowałem się przeciw ojcu, a on zabrał mojego młodszego brata i nowonarodzoną siostrę, a mnie zamknął w jednej ze swoich posesji razem ze swoim człowiekiem.
Gdy opowiadał swoją historię dalej, moje współczucie dla niego rosło, mimo że w jego głosie nie było żadnych emocji. Opowiadał o tym, jak ten człowiek i jego syn pomogli mu. Człowiek ojca stał się jego szpiegiem, werbował dla niego coraz więcej ludzi, a syn tego mężczyzny stał się najbardziej zaufanym doradcą i przyjacielem.
Mówił dalej o tym, jak szkolili go, by wyrósł na maszynę do zabijania zdolną do obalenia rządów jego ojca. Jak jego ojciec się o tym dowiedział, zamordował mężczyznę i zmusił Basila i jego przyjaciela do ucieczki. Jak zobaczyli gazetę, na której byłam ja z Ryanem na lotnisku w Rochester i postanowili zaryzykować jego przybycie tutaj.
- Wspominałeś coś o jakimś układzie – zauważył Ryan, patrząc mu w oczy.
- Chcę obalić mojego ojca. Mam wielu lojalnych ludzi w Los Angeles i jeszcze więcej na całym naszym terenie. Ale ojciec ma mnóstwo pieniędzy, za które kupuje lojalność pomniejszych żołnierzy, których liczba przewyższa tych lojalnych mnie.
- Potrzebujesz żołnierzy – stwierdził ojciec, patrząc na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Żołnierzy tylko do obalenia mojego ojca i pieniędzy, by móc też niektórych przekupić. I może trochę broni.
- A co my z tego będziemy mieć? – spytał Ryan, unosząc brew.
- Sojusz – odparł pewnie. – Taki stabilny przez małżeństwo. Proponuję również podzielić Kolorado na równe połowy. Będziecie mogli również rozpowszechnić wyścigi samochodowe na moim terenie z dwudziestoprocentowym zyskiem dla mnie i osiemdziesięcioprocentowym dla was. Do tego wiem, że Poderra przewozi połowę swoich narkotyków z północno-zachodniego Meksyku, co mój ojciec stanowczo utrudnia. Ja zapewnię bezpieczne przejście przez stany należące do mnie, prosto na wasz teren. W zamian chciałbym wsparcie w zdobyciu mojego terenu i pomoc w negocjacjach pokojowych z Meksykiem, Eternitą i Poderrą.
Czwórka za biurkiem wymieniła spojrzenia między sobą i mężczyznami na dwóch ekranach.
- Sojusz przez małżeństwo między kim dokładnie? – spytał Alessandro, mrużąc oczy.
- Mam dwadzieścia pięć lat i nie posiadam jeszcze żony. Reina King jest w wieku odpowiednim do narzeczeństwa – powiedział.
- A dlaczego ty nie dasz nam swojej młodszej siostry, a my znajdziemy jej męża z Fedelty?
Coś na twarzy Basila się zmieniło. W jego oczach pojawił się na sekundę wyraz takiego bólu i rozpaczy, który zniknął równie szybko, co się pojawił. Przez chwilę myślałam, że to było tylko przewidzenie.
- Ja... – zawahał się. – Calista nie wyjdzie za mąż. Nie w najbliższym czasie.
Jego stanowczy głos przeczył zgarbionym ramionom, które ułożyły się tak, jakby Basil dźwigał jakiś potworny ciężar, z którym nie mógł sobie poradzić. Zdecydowanie chodziło o jego siostrę, jednak z jego opowieści wynikało, że nie widział jej przez cały okres jej dorastania. Była razem z jego ojcem.
I wtedy prawda spadła na mnie, miażdżąc moją wiarę w dobro ludzkości niczym zawalająca się ściana zrujnowanego budynku. Siedziałam oszołomiona, podczas gry Ryan wymienił z ojcem ponure spojrzenia.
- No cóż, w takim razie – zaczął pan Antonio, ale mu przerwałam szybko.
- Czy twój ojciec zgwałcił twoją siostrę? – zapytałam cicho.
Basil odwrócił się do mnie błyskawicznie i zacisnął wargi, a jego oczy biły wściekłością i bezsilnością. Jednak czułam, że nie był wściekły na mnie. Pozostali w pokoju obserwowali mnie z wytrzeszczonymi oczami, jakby sami na to nie wpadli, a nonna odłożyła filiżankę z kawą na stolik.
- Żeby tylko – wypluł z siebie Basil, zaciskając pięści. – Dopiero niedawno dowiedziałem się o tym, co on jej robił. Od kiedy skończyła osiem lat, została jego prywatną dziwką – mruknął, na co do moich oczu napłynęły łzy. – Robił z jej ciałem takie rzeczy, jakie by mi nawet do głowy nie przyszły...
Zamilkł, przełykając ślinę. Zacisnął powieki, a kostki na jego dłoniach pobielały od tego, jak mocno zaciskał ręce. W końcu wypuścił powietrze i kontynuował.
- Rok temu próbowała popełnić samobójstwo, ale uratowano ją, przez co było jeszcze gorzej. Mojego brata również zmuszał do korzystania z jej ciała i groził, że jeśli nie będą mu całkowicie posłuszni, to przyjdę ja i sprawię, że będzie jeszcze gorzej. Chciał sprawić, by uwierzyli, iż to ja jestem potworem, który zmusza go do tego wszystkiego. – Zamilkł ponownie, przełykając głośno ślinę. – W zeszłym tygodniu trafiła do kliniki antyaborcyjnej. Mój szpieg mnie poinformował i poszedłem tam. Stavros poznał mnie od razu i przedstawił Caliście. Na szczęście żadne z nich nie uwierzyło w to, co mówił mój ojciec. Obiecałem, że tego tak nie zostawię. Że w ciągu najbliższego miesiąca ojciec będzie martwy. I zamierzam dotrzymać tej obietnicy.
- Skąd możemy wiedzieć, że mówisz prawdę? – odezwał się George.
- Ja mu wierzę – powiedziała nonna, wpatrując się w niego intensywnie.
- Ja też – przyznał Ryan.
Alessandro pokiwał głową, podobnie jak ojciec. Capo i Consigliere Poderry skinęli głowami, wyrażając zgodę i tylko pan Antonio miał nieprzenikniony wyraz twarzy, którego nie byłam w stanie odczytać.
- Zgoda. Udzielimy ci wszelkiej pomocy, byś mógł odzyskać władzę. Wtedy też uzgodnimy kwestię ślubu pomiędzy tobą a Reiną. – Pani King zesztywniała lekko obok mnie na te słowa, ale nic nie powiedziała. – Później dopiero porozmawiamy o wyścigach, przewozie narkotyków oraz zawarciem pokoju z Meksykiem. Co do sojuszy polegających zupełnie na nieagresji skontaktujemy się z naszymi sojusznikami.
- Acordo – odezwał się Capo Poderry z laptopa, po czym ekran zgasł.
- Żeby tylko nie było niejasności – powiedział pan King i nachylił się do przodu. Jego twarz przyjęła naprawdę paskudny wyraz, na co aż się wzdrygnęłam. – Jeśli złamiesz, któryś z punktów umowy, osobiście cię dopadnę. Jeśli mojej córce spadnie włos z głowy, znajdę twoich najbliższych i zrobię dokładnie to samo. Uwierz mi, fakt że, prowadzę politykę nieagresji i nie wywołuję wojen, nie znaczy, że nie jestem potworem.
- Z całym szacunkiem, nie sądzę, że istnieje większy potwór od mojego ojca – odparł Basil sucho. – Ale nie zamierzam być takim jak on. Nie zamierzam zdradzać sojuszników tak jak on.
- Ja i Ryan trzymamy swoje potwory pod maskami, bo Fedelta opiera się na lojalności. Twój ojciec trzyma go na zewnątrz, bo Ischýs rządzi strach.
- A ja zamierzam to zmienić.
- Nie będzie łatwo – zauważył ojciec.
- Mało jest rzeczy, których się boję. Trud nie jest jedną z nich.
Pan King skinął głową, po czym wyciągnął rękę. To, czego wcześniej nie zauważyłam, to to że Andrew cały czas notował coś ukradkiem na laptopie. Teraz drukarka pod biurkiem ojca zapikała, a po chwili Alessandro wyciągnął kartkę i położył ją przed moim przyszłym teściem.
Ten z nieodgadnioną miną wyciągnął swój nóż bojowy i krótkim ruchem nadgarstka przeciął skórę na swoim lewym przedramieniu. Pozwolił kilku kroplom krwi skapnąć na papier. Ryan wyciągnął do niego pióro, po czym, używając krwi niczym atramentu, podpisał się.
Basil wyciągnął swój nóż i wstał, podchodząc do biurka. Andrew zesztywniał lekko i jego ręka przesunęła się w kierunku marynarki, pod którą chował swoją broń. Nikt poza nim nie zrobił jednak żadnego ruchu.
Basil odrzucił swoje długie włosy za ramię i podszedł do biurka. Również naciął swoją rękę, a jego krwawy podpis był kolejnym pod wydrukowaną umową. Oba podpisy znajdowały się po prawej stronie, a po chwili Ryan, ojciec i Alessandro złożyli swoje po lewej jako świadkowie.
- Ty zwróciłeś się po umowę, więc jest twoja. Jeśli ją złamiesz, ja i moi świadkowie znajdziemy cię. Teraz możemy porozmawiać o szczegółach naszą piątką.
Jego prośba o opuszczenie gabinetu przez nas wszystkich pozostałych była tak oczywista, choć niewypowiedziana, ale wszyscy wstaliśmy. Nonna westchnęła, po czym wstała, wpychając filiżankę w dłonie Kennetha. Ochroniarze wyszli jako pierwsi, przytrzymując dla nas drzwi. Pani King posłała mężowi ciepły uśmiech, a Sapphire złapała mnie pod ramię i razem ruszyłyśmy do wyjścia.
- Margherita powinna zostać – powiedział Basil.
Wszyscy zamarliśmy. Odwróciłam się połowicznie, co pozwoliło mi dostrzec twarz Ryana, która nagle stężała, przybierając morderczy wyraz. Jego oczy zapłonęły z zaborczości i czegoś jeszcze, czego nie byłam w stanie odczytać, przybierając prawie czarny kolor.
Pierwszy raz widziałam taki wyraz twarzy, takie spojrzenie u Ryana. Wyglądał naprawdę tak przerażająco, że mnóstwo samokontroli wymagało ode mnie powstrzymanie się od natychmiastowej ucieczki.
Alessandro i tata wymienili spojrzenia, zaciskając szczęki. Widziałam już wcześniej to spojrzenie u Andy'ego, ale nigdy wcześniej u ojca.
Tylko pan King nie zareagował w żaden sposób. Jego twarz była wciąż tak samo nieprzenikniona jak była.
- A to niby z jakiego powodu, jeśli można wiedzieć? – wysyczał Ryan, pochylając się lekko.
Nie mogłam dostrzec twarzy Basila, bo byłam teraz za nim, ale po jego sylwetce nie dało się wyczuć nawet najmniejszej oznaki strachu.
- Jest jedna rzecz, o której jeszcze nie wspomniałem, a którą właśnie ona powinna usłyszeć. No i wy oczywiście, jako jej najbliżsi strażnicy.
Pan King zawahał się na chwilę, ale ostatecznie machnął ręką i strażnicy zamknęli drzwi. Podeszłam szybko do Ryana i usiadłam na jego kolanach, splatając nasze palce. Ten objął mnie zaborczo ramionami i mogłam wyczuć z ich napięcia, jak bardzo nie podobała mu się moja obecność tutaj.
Zarówno on, jak i Basil, byli drapieżnikami, więc wyczuwali od siebie niebezpieczeństwo. Ewidentnie oboje byli też na wybuchu, który mógł zakończyć się śmiercią jednego z nich. Albo, bardziej prawdopodobnie, obu na raz.
- Mój ojciec od lat starał się na sojusz z Sem'yą – zaczął Basil, a ja już wiedziałam, że to szło w bardzo złą stronę. – Kilka tygodni temu dostał odpowiedź. Mój szpieg poinformował mnie, że zgodzili się.
Zamarłam. Nasz największy wróg mogący bez większego problemu przebywać tuż obok nas, mógł być wyjątkowym zagrożeniem, z którym moglibyśmy sobie nie poradzić.
- To niemożliwe, Sem'ya nie zawiera sojuszy – mruknął ojciec. – Nasz szpieg w Rosji zapewniał nas jeszcze niecały miesiąc temu, że nie ma takiej opcji.
- Zmieniło się kilka rzeczy. Sem'ya chce dopaść Margheritę – powiedział, wskazując na mnie, na co Ryan się spiął i uścisnął tak mocno, że prawie udusił. – Poinformowali ojca, że udało im się umieścić szpiega w bliskim jej otoczeniu. On się nią zajmie, podczas gdy ojciec ma udostępnić swoich ludzi, by zajęli się jej ochroną i rodziną.
- Czemu ja? Czego oni chcą akurat ode mnie? – prychnęłam.
Nie byłam w stanie zrozumieć, czego mogli chcieć ode mnie Rosjanie. Może bym uwierzyła, że chodziło o to, z kim miałam wziąć ślub, gdyby nie fakt, że jako małe dziecko jeszcze nie byłam narzeczoną przyszłego Capo Fedelty. Wtedy byłam córką underbossa, ale underbossów było kilkunastu więcej, więc nie byłam jakoś wyjątkowa.
- Twoja babcia, nonna, miała poślubić Rosyjskiego bossa. Bossa Sem'yi – powiedział, na co Alessandro i ojciec wymienili zaskoczone spojrzenia. – Twój pradziadek był jednak sukinsynem, który nie pozwolił twojej babci poślubić młodego i przystojnego faceta, więc potajemnie wydał ją za twojego dziadka, pięćdziesiąt lat od niej starszego. Nie wiedział jednak, że jego starszy brat, tymczasowy Capo Eternity zawarł już umowę z Sem'yą.
Zmrużyłam oczy, bo nigdy wcześniej nie słyszałam tej historii. Po zdziwionych minach Andy'ego i taty zrozumiałam, że oni również nie byli tego świadomi.
- Miała wybuchnąć wojna, ale brat twojego pradziadka obiecał pierwszą córkę nonny pierwszemu synowi bossa Sem'yi. Do tego oddał im twojego pradziadka, by zaspokoić ich żądzę krwi. Niestety, nie powiedział o tym nikomu, bo myślał, że dożyje narodzin tej pierwszej córki. Zmarł, gdy urodził się trzeci syn nonny Rinaldo, więc o układzie nikt z was nie wiedział. Spisana umowa leżała na biurku bossa Sem'yi w Moskwie. Później twoja matka została wydana za ciebie, Richard, więc zostawili to w spokoju. Nie chcieli ryzykować wojny z Fedeltą, więc uznali, że pierwsza córka Marcelli będzie odpowiednia. – Urwał na chwilę i spojrzał na nas, patrząc, czy nadążamy. – Matvey Vasiliev chce cię za żonę i nie spocznie na niczym, aż nie osiągnie swojego celu.
- Żartujesz sobie – powiedziałam.
- Nie. Ale to, dlaczego ciebie chcą, jest mało istotne – odparł. – Daje ci tylko pewność, że jakiekolwiek akcje podejmą przeciw Fedelcie, tobie śmierć nie grozi. Ale ważniejsza jest druga informacja, którą udało mi się pozyskać.
- Ten szpieg – warknął Alessandro.
- Cóż, najbliższe otoczenie nie mówi za wiele – zauważył pan King. – Może to być ktoś z drużyny piłkarzy, czirliderek, grona nauczycieli czy w ogóle całej szkoły.
- Skoro chodzi o moje bliskie otoczenie, to najpewniej ktoś z klubów do których należę. Gazetka, samorząd uczniowski, drużyna czirliderek lub możliwie nawet drużyna piłkarzy. Ale skoro podstawili tego szpiega kilka tygodni temu, to znaczy, że to ktoś nowy.
- Cóż, to znacznie ogranicza listę podejrzanych – mruknął Andy.
Widziałam, jak w swojej głowie analizował już wszelkich potencjalnych skrytobójców, którzy byli blisko nas i w jakiś sposób nie ufał im stuprocentowo.
- Czy Sem'ya zdradziła twojemu ojcu coś jeszcze? – spytał ojciec.
Kciuk Ryana zaczął błądzić po moim brzuchu, rysując uspakajające kółka. Położyłam swoją dłoń na jego i westchnęłam głęboko, relaksując się w jego ramionach. Czułam się w tej chwili zupełnie bezpieczna i tak spokojna, że prawie w ogóle nie docierał do mnie sens słów Basila.
O tym, że ktoś z moich najbliższych znajomych mógłby zostać szpiegiem.
Basil pokręcił głową, gdy nagle dało się słyszeć dźwięk jakiegoś dzwonka dobiegający z jego kieszeni. Ten, uważnie nas obserwując, wyciągnął swój telefon i zerknął na wyświetlacz. Przez chwilę się nie poruszał, a potem uniósł brew i zacisnął wargi.
- To od mojego szpiega, który jest doradcą mojego ojca – powiedział. – Sem'ya właśnie zyskała sześciu napakowanych, nastoletnich goryli jako żołnierzy. – Ojciec zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał, jaki miało to związek ze mną. – Sześciu goryli z Mantorville.
- No świetnie. – Wypadło z moich ust, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Paparazzi, Mantorville, szpieg wśród przyjaciół. Czy jest coś jeszcze, czym powinnam się martwić?
Nikt mi nie odpowiedział, więc wywróciłam oczami i wyplątałam się z uścisku Ryana. Uniosłam się z jego kolan, choć zostawiłam nasze palce złączone ze sobą.
- Skoro to wszystko, co dotyczy mnie bezpośrednio, myślę, że powinnam was zostawić już samych. Mam poprosić Primaverę o coś do picia?
- Dwie butelki Dalmore 62 – powiedział ojciec. – Tak długo sterczą w tej piwnicy, że już wypadałoby je w końcu opróżnić.
Pokiwałam głową, wyślizgnęłam dłoń z uścisku Ryana i cicho opuściłam pomieszczenie, by wpaść na nonnę, która razem z Kennethem stała pod drzwiami jak gdyby nigdy nic. Pokręciłam głową z niedowierzaniem na ich niewinne minki, minęłam ich i ruszyłam do kuchni.
Przekazałam Primaverze zamówienie, a potem opowiedziałam mamie, pani King i Sapphire o tym, czego się dowiedziałam. Wszystkie spojrzały na mnie z przerażeniem, domyślając się, co mogło to teraz znaczyć.
- Może powinnaś zrezygnować ze szkoły? – powiedziała cicho mama, garbiąc się nieco.
Pierwszy raz widziałam ją w takiej odsłonie. Zawsze trzymała się prosto z poważną, nieprzeniknioną miną. Teraz, wyglądała o wiele starzej. Na jej twarzy po raz pierwszy dało się dostrzec zmarszczki, a jej sylwetka była przygarbiona.
- Zwariowałaś?! – wykrzyknęłam, wstając. – Szkoła to jedyna w tej chwili strefa normalności! Jesteśmy w trakcie organizowania balu, za miesiąc jest kolejny mecz, trzeba wydrukować następny numer gazetki i zgłosiłam się jeszcze do pomocy w sprzątaniu biblioteki, bo została zalana przez nieuważną sprzątaczkę. Mam to teraz tak rzucić?
- Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze – odparła i objęła się ramionami.
- Wydaje mi się, że Ryan, Andy, Chad, Tylor i Kenneth są wystarczającą ochroną jak na jedną osobę – syknęłam.
Widziałam, jak bardzo się o mnie martwiła, jak bardzo raniły ją moje słowa, ale nie byłam w stanie przestać. Po raz pierwszy w życiu miałam swoje zdanie i nie zamierzałam tak po prostu odrzucić miejsca, które było dla mnie tak ważne.
To była jej decyzja, by trzymać mnie w nieświadomości, a teraz, gdy pogodziłam się już z tym całym małżeństwem pod warunkiem, że będę mogła chodzić do szkoły, nie zamierzałam rezygnować tak łatwo z mojego ostatniego roku normalności.
- Nie rozumiesz... – zaczęła, ale jej przerwałam.
- Rozumiem doskonale – prychnęłam. – Zgodziłam się na małżeństwo, jeśli dacie mi rok bycia normalną nastolatką. Nie chcę wchodzić w dorosłość tak szybko. Nie obchodzi mnie ten cały szpieg! Jakoś to przeżyję. Pragnę zauważyć, że Sem'ya poluje na mnie przez ciebie i nonnę – powiedziałam, co nie było do końca prawdą, lecz nie obchodziło mnie to w tamtej chwili. – I to ty podjęłaś decyzję o tym, by puścić mnie do normalnej szkoły. Mam gdzieś tych pier... okropnych Rosjan. Zamierzam chodzić do szkoły, czy się to wam podoba, czy nie!
To wykrzykując na całe gardło, odwróciłam się i przeszłam niczym burza na górę, mijając po drodze zaskoczoną Primaverę, która wracała już z pustą tacą. Wpadłam do pokoju i wrzasnęłam z bezsilności, waląc pięściami w drzwi.
Czułam się paskudnie, gdyż była to pierwsza moja kłótnia z mamą, która zawsze była dla mnie przyjaciółką, powierniczką i wsparciem. Łzy pociekły mi po policzkach, a ja nie byłam w stanie tego nawet kontrolować. Dopadłam do łóżka, gdzie osunęłam się na podłogę. Objęłam kolana ramionami i zwinęłam się w kulkę.
Nie byłam w stanie się podnieść nawet w momencie, gdy skończyły mi się łzy i już tylko pociągałam nosem. Tak zasmarkaną, czerwoną, opuchniętą i z rozmazanym makijażem znalazł mnie Ryan, który najpierw popatrzył się na mnie z niepewnością, a potem osunął się na podłogę obok mnie i przytulił.
Czułam to, jak sztywny był, jakby nie do końca był przyzwyczajony do pocieszania płaczących kobiet. Wtuliłam się w niego i to było ostatnie, co zapamiętałam, zanim z wyczerpania przymknęłam oczy, uspokoiłam oddech i odpłynęłam do krainy snów.
Rano udało mi się wstać przed budzikiem, co po raz kolejny wzbudziło mój niepokój. Ryan leżał obok mnie, co nieco mnie zdziwiło, lecz nie skomentowałam tego.
Weszłam szybko do łazienki, by prawie wrzasnąć na widok mojej twarzy, która wyglądała jeszcze gorzej, niż myślałam. Zrezygnowałam z długiej kąpieli na rzecz krótkiego prysznica, ubrałam mundurek, związałam włosy w kucyka i nałożyłam lekką warstwę makijażu. Dzięki niej nie wyglądałam już jak kompletny pomidor.
- Wcześnie wstałaś – powitał mnie Ryan, gdy już wróciłam do sypialni. – Wczoraj było słychać cię nawet w gabinecie. Aż tak źle było?
Przygryzłam wargę, gdy przypomniałam sobie wczorajszą kłótnię z mamą.
- Pierwszy raz się z nią pokłóciłam. Nigdy wcześniej nawet na nią nie krzyknęłam.
- Martwi się o ciebie i tyle – powiedział.
- Tak, wiem – mruknęłam. – Ale to nie usprawiedliwia tego, że próbuje odebrać mi moje ostatnie miesiące normalności.
- Małżeństwo ze mną nie będzie normalne? – spytał.
- To będzie abstrakcja – przyznałam. – Nie przepadam za zmianami, więc przestawienie się z tego życia na mieszkanie w rezydencji z twoją rodziną i zostawienie mojej... to będzie coś chorego. Wybacz.
- Nie ma sprawy – mruknął, uśmiechając się kącikiem ust. – Ale rozumiem, że nie chcesz dzisiaj rano się z nimi zmierzyć?
Zaśmiałam się cicho, bo poznał mój charakter już tak dobrze przez te kilka tygodni.
- Jestem tchórzem, wiem – mruknęłam. – Proponujesz mi podwózkę?
- Daj mi pięć minut, ogarnę się i zgarniemy jakieś jedzenie na szybko po drodze, co ty na to?
- W porządku.
Niecały kwadrans później wymknęliśmy się tylnym wyjściem z domu i niczym włamywacze przemknęliśmy zgarbieni przez ogród na podjazd. Ochroniarze posłali nam zdziwione spojrzenia, ale pomachałam im z uśmiechem. Wsiadłam na siedzenie pasażera jego samochodu i po chwili z piskiem opon wyjechaliśmy z posesji.
Ryan złapał swój telefon, by wysłać krótkiego smsa do kogoś, po czym zajechał pod jedną z moich ulubionych budek z kanapkami stojącą przy parku. Podjechaliśmy pod okienko, Ryan złożył zamówienie na dwie włoskie kanapki z podwójną ilością majonezu i dwie kawy.
Wzięliśmy torebkę z naszym śniadaniem, podjechaliśmy do szkoły i ze zdziwieniem zauważyłam, że wybiła dopiero siódma rano.
Szkoła była już otwarta, ale wolałam usiąść na murku przed nią, by zjeść na zewnątrz.
- To wydaje się być takie normalne – westchnęłam, gdy przełknęłam gryz kanapki i łyk kawy. – Ty, ja, szybkie śniadanie przed lekcjami. – Ten milczał, zajęty jedzeniem, więc uniosłam brew. – Robienie tego dla mnie musi być ciężkie, prawda?
- Robienie czego?
- No wiesz, udawanie normalnego. Chodzenie do szkoły, bycie w drużynie, przytulanie mnie i tak dalej. Wiele osób opowiadało mi o tym, jaki postrach siejesz wśród swoich ludzi... że jesteś potworem, który ma potencjał do stania się najlepszym Capo, jaką miała Fedelta.
- Jesteś moją narzeczoną – powiedział. – Nigdy nie będziesz musiała oglądać mojej mrocznej strony, Rita. A nawet jeśli, to już na sto procent nie będzie ona skierowana przeciw tobie.
- Dziękuję – szepnęłam. – Za wszystko.
Dokończyłam szybko swoją kanapkę i zobaczyłam, że szkoła powoli zaczęła się zaludniać. Ludzie wchodzili do środka, rzucając na nas spojrzenia, czasem krzycząc gratulacje z okazji zaręczyn, niektórzy z powodu wygranego meczu.
Gdy skończyłam, podnieśliśmy się, by razem z Ryanem przejść pod salę literatury rozszerzonej, którą mieliśmy w planie jako pierwszą.
- Rita! – zawołała pani Montgomery, gdy wyhaczyła mnie na końcu korytarza. Niosła na rękach całkiem spore pudło. – Chcesz mi pomóc? Właśnie przyszły pudełka z książkami, które zamówiłam dla pierwszych klas.
- Pomóc pani je przenieść? – zaproponowałam.
- O tak, słońce, byłoby cudownie z waszej strony. Samej zajęłoby mi to kilka godzin.
Gdy Ryan złapał jedno pudło, ta nachyliła się do mnie.
- Słyszałam o tym, co się stało – szepnęła. – I teraz o zaręczynach. Czy Ryan jest w jakiś sposób dla ciebie groźny? Bo mogę ci pomóc...
- Niech się pani nie martwi – odszepnęłam. – Znamy się od dziecka, bo nasze rodziny się przyjaźnią. Z nikim nie jestem tak bezpieczna jak z nim.
Ta przyjrzała mi się uważnie, jakby wyczekując na jaką oznakę kłamstwa, więc tylko uśmiechnęłam się delikatnie i zrobiłam maślane oczka do Ryana podnoszącego ciężkie pudło tak, jakby nic nie ważyło. Ta, widząc moje zamiłowane spojrzenie w jego kierunku, musiała mi uwierzyć, bo pokiwała tylko głową i nie kontynuowała tematu.
Przez następne pół godziny rozpakowywaliśmy książki, a Ryan śmiał się ze mnie pod nosem za każdym razem, gdy jak maniaczka otwierałam każdą i wąchałam kartki papieru. Ubóstwiałam zapach świeżo wydrukowanych książek.
Gdy odłożyłam ostatni egzemplarz Baśnioboru, rozebrzmiał dzwonek. Zignorowałam zmartwione spojrzenie Alessandro, gdy ten wszedł do sali ramię w ramię z Chadem, Tylorem, Kennethem i Tonym.
- Widzę, że mamy jakąś epidemię nowych uczniów na literaturze rozszerzonej – mruknęła pani Montgomery, dostrzegając wchodzących do środka Tylora i Sapphire. – Bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że każdy z was ma już egzemplarz Harry'ego Pottera, bo dzisiaj zaczynamy.
Przez całą lekcję omawialiśmy moją ukochaną książkę, co znacznie poprawiło mi humor. Gdy doszłam do tezy, że podczas meczu Quidditcha Ravenclawu z Gryffindorem Ginny złapała złotego znicza, co mogło symbolizować złowienie serca Harry'ego sprzed nosa Cho, pani Montgomery wystawiła mi najwyższą ocenę za aktywność na lekcji.
Przerobiliśmy ogólnikowo całą książkę z zapowiedzią dogłębnej analizy przez następny tydzień. Do tego nauczycielka wspomniała coś o małym sprawdzianie z wiedzy, jak już skończymy, co część przyjęła z jękami rozpaczy.
Skończyliśmy lekcję literatury, po czym przez każdą kolejną unikałam Andy'ego. On szybko wyłapał mój zamiar, więc zrezygnował z próby zmuszenia mnie do konfrontacji z nim. Gdybym to na niego była zła, a nie na mamę, pewnie by mi nie pozwolił na ucieczkę.
Raz jeden, gdy się pokłóciliśmy po tym, gdy zastraszył chłopaka, którego bardzo lubiłam, próbowałam go unikać. Skończyło się na tym, że przypiął mnie kajdankami do kaloryfera w swoim pokoju i zmusił do rozmowy. Później przypadkiem zgubił klucz i czuł takie wyrzuty sumienia, że przykuł się tuż obok mnie i tak spędziliśmy noc, zanim znaleźli nas zaniepokojeni rodzice.
Na przerwie obiadowej razem z Savannah poszłyśmy do sali samorządu szkolnego, gdzie musiałyśmy rozpracować plan zbliżającego się balu Halloweenowego. Ona była moją zastępczynią, więc mogłam, na szczęście, zrzucić na nią trochę obowiązków.
- Zauważyłaś, że Stella dziwnie się na ciebie patrzy? – spytała Savannah cicho, lekko się do mnie nachylając.
Zesztywniałam lekko, ale nie odwróciłam się gwałtownie. Zaśmiałam się cicho, jakby powiedziała coś naprawdę zabawnego, po czym delikatnie się odwróciłam, by zeskanować całe pomieszczenie samorządu.
Duży, prostokątny pokój z beżowymi ścianami z małym aneksem kuchennym, dwoma biurkami z komputerami, drukarka, stolik z mikrofonem do radiowęzła i wiele miejsca do siedzenia. Prawie wszystkie kanapy były zajęte, podobnie fotele i krzesła, zostawiając tylko dwa wolne miejsca dla mnie i Sav, bo akurat robiłyśmy sobie herbatę.
Faktycznie też, na jednym z foteli siedziała Stella, którą zachęciłam do dołączenia do samorządu. Garbiła się lekko nad podkładką i zeszytem, w którym ukradkiem coś notowała. Dostrzegłam również spojrzenia, które posyłała w moją stronę, myśląc, że byłam zajęta patrzeniem na coś zupełnie innego.
- Faktycznie – mruknęłam do Savannah.
Wiele osób próbowało już mnie wygryźć z tego stanowiska, obserwując bacznie wszystkie moje decyzje, próbując znaleźć jakieś błędy i niedociągnięcia.
- No dobrze – zaczęłam. – Cieszę się, że wszystkim udało się tutaj przybyć mimo że kosztem jest utrata naszego pysznego obiadku – zażartowałam. – Za miesiąc zgodnie z planem odbędzie się bal Halloweenowy. Wstępnie ustaliliśmy już większość atrakcji, temat przewodni, koszt wejściówek i dekoracje. Cody, ty i Grace zajmiecie się przekąskami, tak?
- Dokładnie – potwierdził chłopak, odrzucając garść ciemnych warkoczyków z czoła na szyję. – Szkoła zgodziła się dać kasę, więc wszystko będzie ogarnięte. Mam tu listę. Zaczynając od ponczu po żelatynowe gałki oczne.
- Dekoracje? – spytałam, odwracając się do dwóch blond bliźniaczek, Shiary i Chiary Goldone, które były kreatywnymi duszami tego zgromadzenia.
- Sztuczne pajęczyny, czarne draperie z zeszłego roku, czerwone światła, wszędzie szkielety, ogromne pająki i jakieś inne pierdoły. Ale tylko w sali gimnastycznej, bo szkoła ograniczyła nam tegoroczny budżet.
- No dobra, co z muzyką?
- Seth przygotował już składankę, Ethan wyciągnie sprzęt z szkolnego schowka dzień przed i go tam zamontuje. Razem będą wszystko ogarniać – powiedziała Evie, która była dziewczyną Setha z drużyny piłkarskiej. Rzadko ją jednak widywałam, bo wolała siedzieć ze swoimi koleżankami podczas obiadów.
- No dobra... na temat przewodni wybraliśmy postaci z filmów i seriali – powiedziałam, zerkając w swoje notatki. – Co do kosztów, to tak samo jak co roku, plakatami obiecała zająć się Savannah, więc teraz zostały już tylko poszczególne atrakcje.
Gdy wszyscy wdali się w dyskusje na temat takich atrakcji jak wyławianie jabłek z wody ustami, głosowania na króla i królową balu (którą to nagrodę od pięciu lat zdobywałam ja z Andym z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu), podchodach po całej szkole i wspólnego oglądania horroru tuż przed szkolnym nocowaniem, ja zajęłam się ukradkowym obserwowaniem Stelli.
Dzięki nonnie opanowałam tę sztukę do perfekcji. Potrafiłam wpatrywać się w Shiarę siedzącą przede mną i potakiwać głową na jej słowa, a kątek oka widzieć gapiącą się na mnie dziewczynę.
Która, warto dodać, co chwilę notowała coś w swoim zeszycie.
Czułam się nieco przytłoczona atencją, którą przyciągałam, więc zaczęłam ją ignorować i tym razem faktycznie skupiłam się na tym, co mówiła cała reszta, czasami również notując coś na mojej kartce.
Tylko Savannah rzucała mi wciąż zaniepokojone spojrzenia, jakby martwiła ją uwaga Stelli. Zawsze traktowała mnie z taką opiekuńczością jak Alessandro i słyszałam, jak zareagowała na wieść o moim porwaniu przez Mantorville.
Zdemolowała swoją sypialnię, wyrzucając sobie, że mogła ze mną zostać, a nie zostawiać mnie samą w tamtej szatni.
Teraz, gdy widziała te, według niej podejrzane, spojrzenia Stelli, niepokoiła się, że ze strony dziewczyny groziło mi niebezpieczeństwo. Jakby wiedziała o tym, że polowała na mnie jedna z największych mafii świata wraz z szóstką z Mantorville i szpiegiem na czele, pewnie zmieniłaby się w paranoiczną panią ochroniarz.
Wcale się więc nie zdziwiłam, gdy podeszła do mnie po skończonym zebraniu, spojrzała na mnie poważnie swoimi pięknymi, szarymi oczami i spytała:
- Mam jej wpierdolić?
Zaśmiałam się głośno, bo jej wygląd słodkiego skrzata z tymi piegami na czele zupełnie nie pasował do charakteru groźnej macho.
- Daj spokój, Sav – parsknęłam, obejmując ją ramieniem. – Stella jest nowa w całym, szkolnym świecie. Obserwuje mnie, bo pewnie uważa za jakiś autorytet, którego czynami powinna się kierować. Tak się właśnie najlepiej uczy norm społecznych. Poprzez obserwację.
- Wciąż uważam, że to było trochę dziwne...
- Zapomnij – przerwałam jej. – Ona nie stanowi dla mnie zagrożenia. Nie z moją obstawą tylu przyjaciół Andy'ego i Ryana, nimi dwoma, moją rodziną, oboma drużynami i zwłaszcza tobą.
Choć ta pokiwała głową, widziałam, że wciąż nie była do końca przekonana. Mimo to nie kontynuowała tematu. Ja również puściłam to w niepamięć i zapomniałam o tym na całe kilka lekcji, które nieco się przedłużały.
Dopiero na treningu, iskra niepokoju zagnieździła się w moim sercu, gdyż zachowanie Stelli nie zmieniło się w żaden sposób. Czułam się, jakbym była celebrytką atakowaną przez swojego stalkera i wcale to uczucie mi się nie podobało.
Gdy wróciłam do domu i pogodziłam się z mamą, wciąż nie byłam w stanie wyrzucić jej ze swoich myśli. Nawet w momencie, gdy lekarz Fedelty wszczepił mi czip namierzający pod skórę ramienia, wciąż czułam się zagrożona.
Nie odezwałam się ani razu podczas kolacji, czego nikt, na moje szczęście, nie skomentował. Gdy poszłam do sypialni, zagapiłam się na moje łóżko, żałując, że Ryan mieszkał w jednym z hoteli Fedelty a nie ze mną. Jego obecność u mego boku w trakcie nocy dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
Przyłapałam się też na tym, że stałam przez dobry kwadrans za szybą balkonu, wpatrując się w ochroniarzy czuwających w ogrodzie. Kilku było dobrze widocznych, kilku schowanych w różnych miejscach. Czułam się obserwowana poprzez tego siedzącego na olbrzymim klonie, więc szybko opuściłam żaluzję.
Z głośno bijącym sercem wyszłam z sypialni i skierowałam się do Alessandro. Ten wciąż nie spał, wgapiając się w jakiś filmik na telefonie. Gdy drzwi zaskrzypiały, uniósł szybko głowę i ręka automatycznie popędziła do pistoletu leżącego pod jego poduszką.
- M-mogę dzisiaj spać z tobą? – spytałam, przygryzając wargę. – Tak jak za dawnych czasów?
Ten uśmiechnął się ciepło i uniósł swoją kołdrę, ukazując swoje ciało, które od zupełnej nagości dzieliły tylko bokserki. Od razu wystrzeliłam w jego kierunku i wtuliłam się w jego ciepłą klatkę piersiową tak, jak robiłam to za każdym razem, gdy miałam koszmar, będąc małym dzieckiem.
Andy odłożył telefon na szafkę i sięgnął do pilota, którym zgasił światło i opuścił żaluzję. Dopiero wtedy objął mnie ramieniem i przykrył swoją kołdrą.
- Dobranoc, la mia anima – wymruczał w moje włosy.
- Dobranoc, amore mio.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro