Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24.

Rozdział 24. "Teraz jesteśmy towarzyszami niedoli."

Liczba słów: 4115


Obiecany nadprogramowy rozdział!

Enjoy!

***


Obudziły mnie kropelki jakiejś cieczy opadające na moją twarz. Skrzywiłam się, gdy jedna z nich wpadła mi do ust. Od razu uniosłam głowę.

I pożałowałam tego równie szybko.

Czułam się, jakbym była pod wodą. Na kacu. Uszy miałam zatkane, głowa łupała mi głucho, a przed oczami widziałam gwiazdki.

Chwilę potrzebowałam, by dojść do siebie. Poczułam, jak początkowe otumanienie chwilowo mija, co jednak poskutkowało tym, że zaczęłam czuć wszystkie swoje części ciała prawidłowo. Niestety.

Moje ramię paliło i mogłam poczuć, że było niechlujnie zabandażowane. Szybko się domyśliłam, że Savannah wycięła mi lokalizator, o którym doskonale wiedziała, by uniemożliwić mojej rodzinie odnalezienie mnie.

Moje bose stopy na zimnej podłodze stymulowały pęcherz do pracy. A prawy nadgarstek miałam przypięty kajdankami do szerokiego łańcucha przymocowanego do ściany. I do tego jeszcze brzuch bolał mnie tak, jakby został wielokrotnie skopany.

Wspomnienia zaczęły do mnie powracać z chwilą, gdy mój mózg nieco trzeźwiał.

Savannah.

To od początku była Savannah.

Udając moją najlepszą przyjaciółkę, była tak blisko mnie i mojej rodziny, że wtajemniczaliśmy ją praktycznie we wszystko. Nawet w to, gdzie miałam wszczepiony nadajnik. A ona z kolei zgrabnie odwracała od siebie uwagę, zrzucając wszystko na Stellę.

To dlatego tak nie mogła się dogadać z Sapphire. Bo rudowłosa podświadomie przeczuwała, że coś jest nie tak, choć nigdy nie ujęła tego w słowa, bo przecież Sav była moją najlepszą przyjaciółką.

- Kurwa – wyszeptałam.

Teraz znajdowałam się nie wiadomo gdzie, choć prawdopodobnie w Rosji i nikt o tym nawet nie wiedział. Rodzice byli daleko we Włoszech, opiekując się nonną, Ryan i Tony w domu, Sapphire z Alyssą w szpitalu, a Andy z Maddie. Już nie mówiąc nawet o moich ochroniarzach.

Mogłam mieć jedynie nadzieję, że z Caspienem wszystko było w porządku i zdołał wezwać pomoc. Choć biorąc pod uwagę, że powiedział, gdzie idzie w obecności Savannah, ta posłała za nim jakichś Rosjan. A Tylor i Gregory... nawet nie wiedziałam, czy przed łazienką leżały ich nieprzytomne ciała czy też zwłoki.

- To odpowiednie określenie dla naszej pozycji – odezwał się ktoś po mojej prawej.

Wytrzeszczyłam oczy i rozejrzałam się dookoła, ale było za ciemno, bym cokolwiek dostrzegła. Czy to mógł być twór mojej wyobraźni?

Przełknęłam ślinę i skuliłam się na tyle, na ile pozwalał mi łańcuch.

- Kto tu jest? – wyjąkałam.

- Moje imię nic ci nie powie, ślicznotko – zaśmiał się ochryple mężczyzna. – Siedzę tu zdecydowanie za długo, by ktokolwiek jeszcze myślał, że jestem żywy.

- Jak długo tu jesteś? – wyszeptałam.

- W tym miejscu czas płynie znacznie wolniej, niż gdziekolwiek indziej. Może rok, może parę. Może nawet kilka dekad. Nie mam pojęcia. - Na chwilę urwał, a ja wzdrygnęłam się na pustkę, którą dało się słyszeć w jego tonie głosu. Zimną obojętność. - Na początku liczyłem posiłki, ale strażnicy tutaj są całkiem sprytni, podają jedzenie i wodę w niestandardowych porach; raz dziennie, rzadziej nawet trzy, a czasami i w ogóle. Ciężko się zorientować.

- A wiesz, w którym roku tu trafiłeś?

Ten zaśmiał się gorzko, bez humoru.

- Raczej w którym roku mój brat mnie tu zesłał - prychnął, po czym zakaszlał kilka razy. - W dwa tysiące drugim. Zamordował moją żonę i doprowadził do samobójstwa swojej własnej. Próbował zabić również i moją córkę, ale nie dopuściłem do tego. I to zostało uznane za zdradę. I tak tu trafiłem.

W dwa tysiące drugim?!

Cholera, jakie były szanse... ?

- Czy twoim bratem był Tyrone Callas? – spytałam cicho.

Zapadła cisza.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wyobraziłam sobie tego. Czy naprawdę był tutaj ze mną, czy mój umysł go stworzył, by było mi w jakiś sposób łatwiej przyjąć moją sytuację.

Jednak wciąż czułam ten potworny zapach, jakim była zgnilizna, stęchlizna, metaliczny zapach krwi i ciężki odór potu. Potu, który mógł pochodzić tylko z ciała osoby, która długo nie widziała prysznica. Nie pochodził on ode mnie.

- Zaiste, dobrze trafiłaś. Jestem Linus – powiedział w końcu ochryple, po czym pociągnął nosem. Czy on płakał? – Tak dawno nie słyszałem tego imienia. Czy jesteś może jakąś moją krewną?

- Nie – przyznałam. – Ale ostatnio odbył się ślub Basila Callasa z moją przyszłą szwagierką, Reiną King, córką bossa Fedelty. Była tam pana rodzina. Iolantha. Pana córka, Sybil, też. Wszyscy myślą, że Tyrone zabił pana tak jak pana młodszych braci.

- Terentino i Flavian nie żyją? – wyszeptał ochryple.

Zamarłam, uświadamiając sobie swój błąd.

Cholera, założyłam, że został zesłany tutaj już po ich śmierci. Teraz tylko mogłam się modlić, by nie przyjął tego aż tak źle, jak ja bym przyjęła śmierć Alessandro.

- Tak mi przykro. Zginęli wtedy, gdy pan został tu zesłany. Osiemnaście lat temu.

- Osiemnaście lat – powtórzył po mnie głucho, z niedowierzaniem.

- Wydostaniemy się stąd, proszę pana, wydostaniemy. Moja rodzina nie spocznie, dopóki mnie nie znajdzie. Zabierzemy pana ze sobą. Wróci pan do swojej siostry i córki.

- Iolantha... – wyszeptał. – Jak ona się ma?

- Uciekła razem z siostrami Amaranthy Callas do Grecji. Tamtejszy boss Pancras Nomikos przyjął je wszystkie. Teraz, gdy Basil pokonał Tyrone'a i jest już bossem Ischýs, Iolantha i Sybil wróciły do Los Angeles. Możemy się stąd wydostać i znowu je pan zobaczy. Wiem, że możemy!

- Dziecko kochane, mówił ci już ktoś, że jesteś potwornie naiwna? – zaśmiał się ochryple. – Stąd nie ma ucieczki. Jesteśmy w podziemnym bunkrze w najgłębszej części Rosji. Raz jeden udało mi się stąd wydostać. Nawet nie próbowali mnie łapać. To był ich cel. Pozwolili mi na to. Żebym spróbował, zobaczył zabezpieczenia i dowiedział się, że nie ma na to żadnych szans. Nie ma. Nawet nie musieli zaciągać mnie z powrotem do celi. Sam do niej wróciłem.

Tląca się we mnie gorąco nadzieja została zduszona tak, że została już tylko iskierka.

- To może okup? – zaproponowałam płaczliwie.

- Gdyby chcieli oddać mnie za okup, zrobiliby to osiemnaście lat temu. Oni chcą doprowadzić mnie do szaleństwa. Udałoby im się, gdyby nie myśl o mojej pięknej córce żyjącej gdzieś tam. I teraz ty. Och, dziecko, usadź się wygodnie, bo tak szybko się stąd nie wyrwiemy.

Westchnęłam głęboko, ale nie próbowałam go więcej przekonywać. Tylko bym go wkurzyła, tracąc jedyną możliwość porozmawiania z kimś o mojej sytuacji.

Zamiast tego postanowiłam skupić się na sobie. Moje ramię nie piekło tak mocno jak wcześniej, ale brzuch wciąż nie przestawał boleć. Właściwie, wydawać się mogło, że bolał z każdą sekundą coraz bardziej.

Przesunęłam wolną ręką po moim brzuchu i odkryłam, że miałam na sobie cienki podkoszulek i majtki. Żadnych skarpetek, stanika, spodni czy czegokolwiek innego.

Choć jeśli miałabym o coś teraz błagać, to o skarpetki, bo moje zmarznięte stopy sprawiały, że czułam się, jakbym miała zaraz umrzeć.

Wtedy jednak poczułam coś ciepłego między nogami.

Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc, co to było, gdy nagle ból brzucha stał się jasny. Jakby moja sytuacja nie była wystarczająco zła, dostałam teraz okres.

Cholera.

***

Nie wiem, ile czasu minęło, od kiedy tu trafiłam. Wydawało mi się, iż były to godziny, ale równie dobrze mogły być to tylko minuty.

Brzuch przestał mnie już boleć tak bardzo, lecz kosztem plamy krwi, która pojawiła się na moich majtkach, koszulce i podłodze pode mną.

Przyzwyczaiłam się nieco do tego okropnego zapachu, który teraz wydawał się moim najmniejszym problemem.

Gorzej było z faktem, iż nic nie widziałam.

- Idzie jedzenie – odezwał się Linus.

- Skąd wiesz? – spytałam.

- Nie słyszysz?

Zapadła cisza. Wysiliłam swój słuch i, faktycznie, mogłam usłyszeć stłumiony odgłos ciężkich kroków. Zmarszczyłam brwi, bo wydały mi się one nieco znajome, choć na pewno nie należały one do Savannah.

Wtedy drzwi z głośnym skrzypieniem uchyliły się i do środka celi wpadła fala światła, która otuliła mnie i moje otoczenie jasnymi promieniami.

Zamrugałam szybko i rozejrzałam się po celi. Dostrzegłam skulonego Linusa w rogu po mojej prawej. Wyglądał jak kupka rozpaczy. Szarawa cera, długie tłuste włosy i broda, nieogolone ciało, brudne bokserki.

Rozejrzałam się i dostrzegłam, że w kącie naprzeciwko mnie leżała kupka rozkładających się kości i innych potwornych rzeczy, która była źródłem tego paskudnego odoru. Żółć podeszła mi do gardła, gdy to zobaczyłam.

Żółć podeszła mi do gardła i od razu zwymiotowałam po części na podłogę obok siebie, po części na podkoszulek, który był teraz mieszanką oryginalnej bieli, szarości brudu, czerwieni krwi i wymiocin.

- Ale żeby tak od razu wymiotować na mój widok? – spytał ironicznie Sean Connor, kapitan drużyny Mantorville, podchodząc bliżej. – Łał, Rita, teraz nie mam już wątpliwości, co widzi w tobie, Ryan.

- Jak możesz, Sean? – wydusiłam z siebie, odsuwając wolną ręką strąki włosów z mojej twarzy. – Czy to jest tego warte? Mścisz się za co tak właściwie? Za to, że zostałeś wyrzucony ze szkoły po tym, jak mnie porwałeś po raz pierwszy? Jesteś chory!

- Daj spokój, Rita, twoja rodzinka potrafiła traktować swoich więźniów jeszcze gorzej. Zabili moich przyjaciół, więc powiedzmy, że teraz odegram się za to na tobie. I Mark z Zaynem nic nie zawinili, i ty, więc wydaje się to być sprawiedliwe, czyż nie?

- Twoi przyjaciele włamali się do mojego domu, ty idioto – syknęłam.

- Och, wiem, relacjonowali wszystko na żywo. Byli wśród tych, co poszli do twojego pokoju. Prezerwatywa przy twoim łóżku zaciekawiła nas wszystkich. Ich. Mnie. Naszego szefa i jego rodzinkę. Zwłaszcza jego najstarszego syna, którego poślubisz.

- Co?

- Boris Vasiliev – wyjaśnił z usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. – Jesteś przecież pierworodną córką Marcelli Rosellini, czyż nie? A on jest pierworodnym tego, którego ona według umowy miała poślubić. Obowiązek spada na ciebie. Już niedługo po ciebie przyjdą, a wtedy zostaniesz żoną Borisa.

- Jedyną osobą, za którą wyjdę za mąż, jest Ryan King. Możesz to przekazać swojemu pierdolonemu szefowi, bo wolę zgnić w tym lochu niż poślubić jego syna.

- Och, nie bądź znowu taka pyskata, księżniczko – powiedział, łapiąc moją brodę. – Bo przecież nią jesteś, czyż nie? Gdy dołączyłem do Sem'yi, dowiedziałem się, kim tak naprawdę jesteś. Powinnaś być przecież na to przygotowana, czyż nie?

- Przygotowana na porwanie i przetrzymywanie w takich warunkach? – prychnęłam. – Czy ktokolwiek może być na to przygotowany?

- Och tak, zdecydowanie jesteś księżniczką. Zostać uprowadzoną i narzekać na warunki przetrzymywania – zakpił, wywracając oczami. – Przykro mi, wasza wysokość, ale serwowane jedzenie niestety dorównuje standardom.

Położył przede mną miskę z jakąś dziwną papką, po czym splunął do niej i zarechotał wrednie. Powstrzymałam skrzywienie się, by nie dać mu tej satysfakcji.

- Smacznego, księżniczko. – Odsunął się i kopnął podobną miskę gdzieś w generalną okolicę Linusa. – Żryj to, psie.

Zarechotał raz jeszcze, po czym obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Nawet nie kłopotał się z zamykaniem drzwi na klucz. Odszedł, pogwizdując sobie wesoło, zostawiając nas w pochłaniającej ciemności.

Owinęłam się ramionami, ignorując wbijający się mi łańcuch w łopatkę i pociągnęłam nosem. Wiem, że teraz chciałam zachować się zupełnie tak jak małe, rozkapryszone dziecko, czy, jak to ujął Sean, księżniczka, ale nie zamierzałam zjeść niczego z tej miski, do której on napluł.

Prędzej zwymiotowałabym na samą myśl, niż nawet zanurzyła w tym palec.

Może jednak byłam księżniczką.

Usłyszałam poruszenie i zgrzyt łańcuchów od strony Linusa, a po chwili cichy pisk zbliżający się w moją stronę i coś dotknęło mojego uda. Zamrugałam, gdy dostrzegłam miskę z papką, którą Sean rzucił w jego stronę.

- Daj mi tą, do której napluł, dziecko. – Usłyszałam jego chrapliwy głos.

Nie protestowałam, bo nie było to ani miejsce, ani pora na okazywanie zbędnej grzeczności. Z ulgą popchnęłam swoją miskę w jego kierunku.

Dostrzegłam brak łyżki, ale nie mogłam powiedzieć, że się tego nie spodziewałam. Złapałam więc naczynie w obie ręce i przechyliłam przy ustach.

Było to obrzydliwe, zupełnie bez jakiegokolwiek smaku, ale w miarę pożywne. Domyśliłam się, że pewnie były to obierki jakichś warzyw i owoców, płatki owsiane i lekko zsiadłe mleko, którego nikt już nie chciał pić.

Mimo wszystko, po przełknięciu tej papki, poczułam się pełna.

Usłyszałam, jak Linus również skończył przełykać, odrzucił miskę na bok i podsumował posiłek donośnym beknięciem.

- Musisz mi wybaczyć moje maniery, złociutka – zaśmiał się ochryple.

- Wbrew temu co twierdził Sean, nie jestem księżniczką, więc nie musi się pan przejmować.

- Och, a jednak twoje maniery są wręcz królewskie. Skończ z tym panem, teraz jesteśmy towarzyszami niedoli.

Towarzyszami niedoli, zaiste.

Przez następny jakiś czas – ciężko było określić jaki dokładnie – spędzaliśmy czas na rozmowach. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim, co pomagało mi nie zwariować. Gdy Sean przychodził z posiłkami, do tej pory ośmioma, za każdym razem się nimi bez słowa zamienialiśmy.

Byłam zbyt dumna, by poprosić go o jakieś wiaderko, czy cokolwiek w tym rodzaju, więc byłam zmuszona siedzieć w swoim moczu i krwi. Choć brzydziło mnie to niezmiernie, zacisnęłam tylko zęby i wmawiałam sobie, że Linus był tu o wiele dłużej, więc nie powinnam narzekać.

Raz próbowałam załatwić się do opróżnionego dzbanka po wodzie, który dostaliśmy, ale nie wyszło mi to najlepiej przez przytrzymujący mnie łańcuch, więc zrezygnowałam z tego pomysłu.

Linus nie komentował w żaden sposób tego, jak wyglądałam. Zamiast tego rozmawialiśmy o wszystkim innym. Dowiedziałam się wszystkiego o wczesnym dzieciństwie Basila, o Ischýs, o Tyrone, Iolancie, świętej pamięci żonie Linusa i Sybil.

W zamian podzieliłam się wszystkim o sobie.

Dzięki temu upływał nam czas, choć jednak martwiłam się, że już niedługo skończą się nam tematy do rozmowy i wtedy stracę poczucie człowieczeństwa, które w ten sposób zyskałam.

Linus musiał wyczuć w pewien sposób moją obawę, gdyż sam znajdował cały czas tematy. A gdy zapytał mnie o opowiedzenie moich ulubionych książek, zapewnił nam rozrywkę na bardzo długie godziny.

Relacjonowałam mu wszystkie książki i filmy, które kiedykolwiek obejrzałam czy przeczytałam. Z każdym szczegółem.

Najbardziej skupiłam się jednak na Harrym Potterze, jako że zdążył przeczytać i obejrzeć tylko pierwszą część. Byłam mu wdzięczna za to, że słuchał mnie przez te długie godziny, choć wcale nie musiał. Że odpowiadał i, kiedy bolało mnie gardło, przejmował pałeczkę, by opowiedzieć o sobie.

- Więc okazało się, że Severus Snape okazał się być od początku dobry – zakończyłam swoją opowieść o jednym z ostatnich rozdziałów ostatniej części. – Gotowy na następny rozdział?

- Poczekaj, ktoś idzie – odszepnął.

Zacisnęłam usta i spojrzałam na miskę po jedzeniu, która leżała obok mnie. Ostatnią porcję dostaliśmy cztery rozdziały temu, więc nie było opcji, by to znowu był Sean z posiłkiem.

Nawet kroki nie brzmiały tak jak te jego.

Dało się słyszeć stukot szpilek, co od razu zasugerowało płeć osoby, która zeszła tu na dół. I jako że wiedziałam, kogo się tu spodziewać.

Wyprostowałam się pod ścianą i wbiłam spojrzenie w drzwi, które po chwili ze szczękiem się otworzyły.

- No, proszę, proszę – zakpiłam, widząc znajomą dziewczynę w wejściu. – Kto to postanowił odwiedzić swoją rzekomą przyjaciółkę? Zapraszam, siadaj. Dzisiaj serwujemy resztki papki i ewentualne uduszenie łańcuchem.

- Ciebie też miło widzieć, Rita – prychnęła Savannah, po czym podeszła bliżej.

Zamknęła za sobą drzwi, ale wcisnęła włącznik znajdujący się po prawej stronie wyjścia. Nad nami zapaliła się żarówka, oświetlając całe pomieszczenie, co było nowością.

Sean nigdy nie zapalał światła, więc po raz pierwszy widziałam celę tak dokładnie.

- Musisz mi wybaczyć fakt, że nie odwzajemniam tych uczuć, Savannah – powiedziałam sarkastycznie. – O ile faktycznie masz tak na imię.

- Nie – zaprzeczyła. – Jestem Svetlana. Svetlana Vasiliev, najmłodsza z rodzeństwa.

- Łał, nawet pod tym względem mnie okłamałaś – prychnęłam, wywracając oczami. – Przyszłaś podziwiać swoje dzieło? Proszę bardzo.

Wskazałam na siebie i swoją koszulkę, która była jeszcze bardziej poplamiona. Do tego śmierdziałam. Wiedziałam, że nie mogły minąć więcej niż trzy dni, ponieważ wciąż miałam okres, który zazwyczaj trwał około pięciu czy sześciu dni.

- Uh, nie sądziłam, że będziesz cuchnąć tak bardzo – mruknęła, marszcząc nos.

- Uh, nie sądziłam, że okażesz się być taką dziwką – zironizowałam, na co ta skrzywiła się.

- Co do bycia dziwką, to nie byłabym taka do przodu – ostrzegła. – Myśleliśmy wszyscy, że będziesz dziewicą gotową na mojego braciszka, a tu proszę... zużyta prezerwatywa leżąca na twoim staniku w twoim pokoju nieco dała nam do myślenia.

- Jeśli jest to próba dowiedzenia się, czy jestem dziewicą, czy nie, to nie licz na jakąkolwiek informację – syknęłam.

- Wystarczy, że sprowadzimy tu naszego lekarza, więc nie potrzebuję twojego potwierdzenia – powiedziała, wzruszając ramieniem. – Jak ci się podoba w Rosji?

- Jak mogłaś, Savannah, jak mogłaś?

- A ty znowu o tym – stęknęła. – Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to proszę bardzo. Będę łaskawa. I tak się stąd nie wyrwiesz, więc odpowiem na każde twoje pytanie. W imię dzielącej nas przyjaźni.

Powstrzymałam wywrócenie oczami i obrzucenie ją mnóstwem przekleństw. Zamierzałam skorzystać ze swojej szansy, bo byłabym idiotką, gdybym ją zmarnowała.

- Gdzie jesteśmy?

- A on ci jeszcze nie powiedział? – spytała, unosząc brew i wskazując na skulonego przy swoim łańcuchu Linusa. – W Rosji. Na Syberii dokładniej. Cela znajduje się w podziemnym bunkrze, do jakiego nasza rodzina ma dostęp na wypadek apokalipsy i innych bzdur. Sama rezydencja znajduje się kawałek dalej i jest najpilniej strzeżonym domu w całym kraju.

- I myślisz, że nikt z Fedelty czy Eternity nie zorientuje się, że najpilniej strzeżona rezydencja w tym kraju jest idealnym miejscem na przetrzymywanie mnie? – spytałam.

- Cóż, oficjalnie jest to dom mojego ojca chrzestnego, wujka Władimira, z którym oficjalnie w papierach nie mam jednak żadnych powiązań, więc nie, nikt się nie zorientuje.

- Władimira... prezydenta?

- Mhm, tak, jego. Nie tylko ty masz wpływowego ojca chrzestnego.

- Świetnie. Ale znam cię od tylu lat. Spotkałam twoją rodzinę, wielokrotnie... to niemożliwe.

- Gdy twoje pierwsze porwanie się nie udało, to gdy byłaś bardzo malutka, a twoi rodzice przeprowadzili się do Rochester razem z tobą i Alessandro, moja rodzina postanowiła, że umieścimy w twoim otoczeniu szpiega. Musiał być on oddany sprawie, czyli ktoś o nazwisku Vasiliev. No i ktoś, z kim pozwolono by ci się przyjaźnić, więc jakaś dziewczyna. Z szóstki naszego rodzeństwa tylko ja spełniłam ten warunek. Wynajęliśmy aktorkę, która grała moją ciocię, gdy zaszła taka potrzeba, a tak to radziłam sobie sama.

- Masz pięciu braci?

- Mhm, najstarszego, Borisa, znasz. B.V., pamiętasz? Boris Vasiliev...

Połączyłam kropeczki.

- To za Brandona mam wyjść?! – wykrzyknęłam, wytrzeszczając oczy. – Po moim trupie.

- Cóż, tego się nie da załatwić. Za bardzo się napracowaliśmy, by cię tu ściągnąć, żebyś teraz nam wykitowała

- Tyle razy próbowaliście mnie zabić, że chyba by nikt z was nie zapłakał.

- Boże, głupia, nigdy nie próbowaliśmy cię zabić. Chcieliśmy, by tak to wyglądało. Te węże miały wycięte gruczoły jadowe, a ja zadbałam o to, by wezwać Ryana jak najszybciej. No i ten wybuch został ogarnięty wtedy, kiedy nas tam nie było. Boris nie pozwoliłby na to, by coś ci się stało.

- Chce mieć mnie dla siebie – dokończyłam za nią ponuro.

- No, niekonieczne – powiedziała, unosząc nieco tonację, po czym zaśmiała się cicho. – Jak on to ujął, nie ma nic przeciwko dzieleniu się tobą ze swoimi braćmi i ojcem. Mojej macosze też nie będzie to przeszkadzać, bo to oznacza kilka siniaków mniej dla niej.

Przemilczałam to, zagryzając język, by nie wypalić w jej stronę jakiejś obelgi. Potrzebowałam więcej pytań, więcej odpowiedzi; nie mogłam jej wkurzyć.

- Ischýs przekazało nam, że Sem'ya podłożyła szpiega dopiero we wrześniu... – zaczęłam i urwałam, nie wiedząc do końca, jak sformułować pytanie.

- Przekazaliśmy błędne informacje Ischýs, by dowiedzieć się, czy można im ufać. Później było całkiem zabawnie, gdy próbowaliście znaleźć szpiega, wykluczając na pierwszym miejscu tego faktycznego, mnie.

Zachichotała cicho.

- Czy z Gregorym i Tylorem wszystko w porządku? – spytałam.

- Tak, tak – odpowiedziała, machając lekceważąco ręką. – Nic do nich nie mamy, po prostu stali nam na drodze. Ogłuszyliśmy ich, ale nie zrobiliśmy większej krzywdy. Ale nie wiem, czy Ryan nie zamordował ich ze złości za spieprzenie zadania. Nie mogę zagwarantować.

- Nie zrobiłby tego – powiedziałam stanowczo.

- No więc żyją – odparła lekko i radośnie, uśmiechając się szeroko.

- A co z Mikiem? On też był częścią tego całego...

- Mike? – powiedziała zaskoczona, jakby pierwszy raz słyszała to imię. Po chwili wybuchła perlistym śmiechem. – Broń Boże, nie. Ten naiwniak serio myślał, że jestem w nim zakochana. Był tak żałosny, że to się w głowie nie mieści. Idiota.

Chciałam trzasnąć jej w ten wesoły uśmieszek.

Ale niestety wciąż miałam jedno pytanie, które musiałam zadać.

- Co zamierzacie z Linusem? – spytałam, unosząc brew.

- Ach, z nim? Już się przywiązałaś, co? – prychnęła z niedowierzaniem, wywracając oczami. – Linus jest idealnym workiem treningowym dla moich braci, gdy potrzebują się wyżyć. No i to takie zabawne obserwować, jak nisko może upaść człowiek.

Zerknęłam na mężczyznę, który wzdrygnął się widocznie, ale nic nie powiedział.

- Zamierzacie go wypuścić?

- Nah – zaprzeczyła. – Trzymanie go tyle lat nie miałoby wtedy sensu, czyż nie? – Znowu zaśmiała się, choć tym razem zabrzmiało to po części mściwie, po części szalenie. – Masz jeszcze jakieś pytania, czy możemy się zbierać?

- Zbierać gdzie? – spytałam podejrzliwie.

- Do rezydencji rzecz jasna! – wykrzyknęła, po czym spojrzała na mnie jak na idiotkę. – No chyba nie myślałaś, że będziesz tu siedzieć do końca swojego życia, co?

- Właściwie, to właśnie tak myślałam – przyznałam, unosząc brew.

- No cóż, to już wiesz, że nie. Niedługo będziesz Margheritą Vasiliev, a nikomu o tym nazwisku nie przystoi sypiać w lochu. Musimy cię więc umyć, bo, za przeproszeniem, cuchniesz niemiłosiernie, przebrać i porządnie nakarmić. Następną noc spędzisz z moim bratem, więc musisz być idealna.

- To już wolę zostać tutaj – powiedziałam. – Zdecydowanie lepsze towarzystwo i atmosfera.

- Oj, nie przesadzaj – prychnęła. – Nie będziesz z nim uprawiać seksu, tylko spać. Nie dotknie cię, póki masz okres, to obrzydliwe.

Uniosłam brew i wcisnęłam się bardziej w kąt, ignorując to, że tylko bardziej wsunęłam się w plamę swojego moczu. Savannah wywróciła oczami.

- Sean, pomóż mi tutaj! – krzyknęła.

Drzwi otworzyły się po raz kolejny, a ja skuliłam się, chowając za sobą rękę, którą byłam przypięta do łańcucha. Drugą zacisnęłam na misce.

Gdy Sean podszedł bliżej z obleśnym uśmiechem, uniosłam rękę i wycelowałam w niego. Zanim zdążył się obronić, miska rozbiła się na jego głowie, rozcinając jego czoło.

Savannah pisnęła, gdy poleciała krew, a Sean ryknął ze wściekłości.

Choć wiedziałam, że nic więcej mu nie byłam w stanie zrobić, poza wkurzeniem go, i tak byłam dumna, że spróbowałam. Nie potrzebowałam już nic więcej. Miałam odpowiedzi na swoje pytania. Nie zamierzali wymienić mnie czy Linusa na okup, więc nie miałam już nic do stracenia.

Mogłam albo zostać dziwką rodziny Vasiliev, albo zginąć.

I po raz pierwszy w życiu nie byłam tak wielkim tchórzem, by wybrać pierwszą opcję.

- Ty dziwko – wrzasnął Sean, łapiąc się za rozcięte czoło. – Trzeba zawołać więcej ludzi.

- Nie trzeba – powiedziała poważnie Savannah.

Jej twarz straciła teraz na wesołości, stając się o wiele bardziej surową. Spoglądała na mnie z powagą godną profesor McGonagall, zanim nie nachyliła się lekko.

- Każda kolejna minuta twojego oporu zmieni się w godzinę tortur biednego Linusa Callas – powiedziała spokojnie. – Więc jak, Rita? Pójdziesz dobrowolnie?

- Nie rób tego, dziecko, nie jedno już przeżyłem – zawołał Linus.

- Zamknij się – powiedziała spokojnie Savannah.

- Nie zamknę się, suko – warknął. – I tak nie mam nic do stracenia. Ta dziewczyna ma całe życie przed sobą.

- Sean, zajmij się nim.

- Nie! – krzyknęłam. – Pójdę dobrowolnie, przysięgam. Nie krzywdźcie go.

- Świetnie. To może ugramy coś więcej? – spytała cicho. – Za każdy jeden raz, gdy odmówisz komukolwiek z naszej rodziny czegokolwiek, on za to oberwie, rozumiesz?

- Rozumiem – wydusiłam przez zęby.

- No widzisz, Sean? – zaświergotała, z powrotem stając się wesolutką osobą. – A nie mówiłam, że umieszczenie ich w jednej celi to znakomity pomysł? Rita, wyciągnij rękę.

Zacisnęłam zęby, ale posłusznie podałam im nadgarstek, na którym miałam założone kajdanki. Savannah wyciągnęła kluczyk z kieszeni i uwolniła moją rękę, po czym Sean złapał mnie pod łokciem i uniósł, drugą ręką przytrzymując wciąż swoje krwawiące czoło.

- Idziemy – zarządziła.

Powoli stawiałam krok za krokiem, próbując przyzwyczaić swoje mięśnie do wysiłku, którego nie miały od bardzo dawna. Dopiero, gdy wyszliśmy za drzwi, udało mi się postawić samodzielnie pierwszy krok.

Odwróciłam się do środka.

- Wydostanę cię stąd, obiecuję – powiedziałam do skulonego mężczyzny.

Ten uśmiechnął się tylko ponuro w odpowiedzi, po czym zniknął mi z pola widzenia, gdy Sean zgasił światło.

- Ckliwe – skomentował, po czym puścił mój łokieć.

Zatoczyłam się lekko, ale udało mi się zachować równowagę i pójść dalej już sama.

- No dobra, to najpierw do łazienki. Później do salonu, gdzie czeka już rodzinka.

- Będzie twoja macocha? – spytał z chytrym uśmieszkiem Sean.

- Będzie, będzie – zaświergotała. – Co mi przypomina, Rita, jest tu ktoś, na czyj widok na pewno się ucieszysz!

- Albo i nie – dodał Sean.

- No, prawdopodobnie nie.


***

Brandon będący Borisem Vasiliev? Ktoś, coś?

I jakieś pomysły, kim jest macocha Savannah? Wielu z Was podejrzewało ją jako szpiega, więc myślę, że to nie będzie większe zaskoczenie!

Następny rozdział w przyszłą sobotę!

Do poczytania,

NWQueen

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro