Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21.

Rozdział 21. "To był Brandon."

Liczba słów: 4179


Chryste, przepraszam Was najmocniej! Zasnęłam nad laptopem i właśnie zostałam obudzona przez powiadomienia z Wattpada. Chciałam to wstawić na czas, przysięgam!

Jeszcze mi Wattpad wariuje i mi usunął kilka części (dzięki Bogu, piszę w wordzie), więc chyba to wszechświat jest przeciwko mnie! I jeszcze zbił wszystko w jedną całość.

Znowu.

No cóż...

Rozdział dedykowany @martas8407 której udało się odgadnąć, kto stoi pod drzwiami! Dzięki Ci ogromne za te miłe słowa, naprawdę podniosły na duchu! <3

Enjoy!

***


Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam.

- Co to za laluś? – spytał Ryan, unosząc brew.

- To jest podwójne, waniliowe cappuccino z bitą śmietaną i słodzikiem – odpowiedziała nonna, prawie zwijając się ze śmiechu.

To był Brandon.

Brandon, pierwszy chłopak którego przyprowadziłam do domu.

Brandon, z którym myślałam, że czeka mnie wieczne szczęście i miłość.

Dopóki idiotycznie nie wypalił jaką kawę pija, przez co został w mojej rodzinie na wieki wieków spalony.

Nie widziałam go od tamtego czasu. A jednak teraz tu stał. Na wycieraczce do mojego domu. W lakierowanych, hiszpańskich butach, sztywnych czarnych spodniach, białej koszuli i wełnianej kamizelce w romby.

Kamizelce w romby.

Takiej, jaką noszą stereotypowi dziadkowie z domów spokojnej starości.

Jego rodzice byli właścicielami dość popularnej firmy architektonicznej i wiedziałam, że on zamierzał przejąć ją po nich, zostając biznesmenem, co wyjaśniało jego wiecznie sztywny wygląd. Wcześniej uważałam go za niezłe ciacho... teraz był bez porównania gorszy od Ryana.

- Co tu robisz, Brandon? – spytałam, podchodząc bliżej.

Ryan był tuż za mną, podobnie rodzice, Sapphire, Tony, Andy, nonna i czterech moich ochroniarzy. Ewidentnie nikt nie wiedział, co ze sobą zrobić w tak nieoczekiwanej sytuacji.

- Musimy porozmawiać – powtórzył, dzielnie znosząc mordercze spojrzenie Ryana.

- Nie widzieliśmy się od bardzo dawna – zauważyłam. – O czym niby moglibyśmy rozmawiać?

- Rita, kocham cię i nigdy nie przestanę – wypalił, na co wytrzeszczyłam oczy. – Zamierzam zawalczyć o nasz związek.

Czy ja śniłam, czy to się działo naprawdę?

Nonna, która zareagowała wyjątkowo elegancko i ryknęła tak głośnym śmiechem, że aż się zgięła w pół, zapewniła mnie, że było to jak najbardziej prawdziwe.

Nawet tata, Andy i Ryan przestali patrzeć na niego jak na obrzydliwego karalucha, a zaczęli jak na karalucha w stroju klauna.

- C-co? – wydusiłam z siebie w czystym szoku. – Możesz powtórzyć?

- Nigdy nie przestałem cię kochać – powtórzył, prostując się, wypinając swoją klatkę piersiową do przodu.

Teraz przypominał karalucha w stroju klauna stojącego na porannej musztrze wojskowej, co jeszcze bardziej rozbawiło moją rodzinę.

- Brandon – zaczęłam spokojnie. – Ja wychodzę za mąż. Za niecałe dwa miesiące.

- Za tego brutala? – spytał drwiąco, taksując Ryana spojrzeniem.

- Tak, za niego – odpowiedziałam, zanim zdążył zrobić to King. – O czym musisz doskonale przecież wiedzieć, bo twoja mama nałogowo czyta wszystkie czasopisma. Posłuchaj, jest już późno... wróć, wcześnie. Potrzebuję się wyspać i nie mam na to dzisiaj siły. Przykro mi, że musiałeś się pofatygować aż tutaj, ale nic z tego nie będzie. Dobranoc.

Minęłam go w drzwiach zdeterminowana, by pójść już spać.

- Ale – zawołał za mną. – Zaczekaj, Rita!

Zatrzymałam się i zacisnęłam pięści, by się powstrzymać przed płakaniem. Naprawdę potrzebowałam pójść spać, a on mi w tym przeszkadzał.

- Brandon, błagam – jęknęłam, odwracając się.

- Nie, to ja błagam – powiedział, opadając na kolana, na co nonna rozdziawiła usta i złożyła się po raz kolejny, podtrzymując się Kennetha.

– Daj mi jeszcze jedną szansę.

- Z jakiej racji? – spytałam, podchodząc bliżej. – Czemu nagle postanowiłeś wrócić do tego, co kiedyś między nami było, po tym jak tchórzliwie uciekłeś z dnia na dzień, zrywając ze mną wszelki kontakt?

Byłam zbyt zmęczona, by mój umysł pracował gorączkowo nad ewentualnym wyjaśnieniem tej dziwnej sytuacji. Ale wtedy mnie oświeciło, gdy przypomniałam sobie, gdzie wyjechał po naszym nagłym i szybkim zerwaniu.

- Ponieważ, ja... – zaczął, ale mu przerwałam.

- Jak się ma twoja rodzina w Rosji, Brandon? – spytałam cicho.

Ten wytrzeszczył oczy i zrobił minę winowajcy, zanim na powrót przyjął błagającą postawę. Tylko tym razem... tym razem jego oczy nie błagały o kolejną szansę w naszym związku. Ewidentnie błagały o litość.

- C-co to ma do rzeczy? – wyszeptał.

Wymieniłam spojrzenia ze stojącymi za nim rodzicami, którzy w mig pojęli, co sugerowałam. Gregory przybliżył się nieco do niego, a Ryan wyglądał, jakby powstrzymywał się od uduszenia go.

- Brandon, opuść ten dom i nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj. Jeśli zobaczę cię gdzieś niedaleko, nieważne czy zupełnym przypadkiem, czy nie, nie będzie więcej litości. Najlepiej wróć do Rosji – powiedziałam, walcząc z gniewem.

Ten uniósł głowę lękliwie, na co wywróciłam oczami i wskazałam na Gregory'ego.

– Pomóżcie mu wyjść.

Powstrzymałam ziewnięcie, przetarłam oczy i ignorując pomrukiwania i jęki Brandona, poszłam do góry. Słyszałam, jak mężczyźni wyciągają go na zewnątrz, spełniając moje polecenie, podczas gdy tata z Andym przeszli od razu sprawdzić monitoring domowy.

- Puszczenie go wolno było złą decyzją, diablico – powiedział Ryan, dołączając do mnie na schodach.

- Nie mam na to już teraz siły, Ryan – mruknęłam, ziewając.

- Masz zbyt miękkie serce, diablico. On by się nie zawahał, by zrobić ci krzywdę.

- Dlatego właśnie ty będziesz rządzić Fedeltą, a nie ja – zauważyłam. – Możemy o tym porozmawiać później, okej?

Ten westchnął, ale posłusznie podążył za mną do sypialni, gdzie z westchnieniem ulgi zrzuciłam z siebie obcisłą sukienkę, pozostając w samych stringach, podwiązkach i podkolanówkach. Tej dziwkowatej bieliźnie wybranej przez Marlene.

Uniosłam dłonie do włosów i zaczęłam wyciągać wsuwki z upiętego mocno koka, gdy Ryan odsunął moje ręce i nachylił mi się do ucha.

- Pozwól mi – wyszeptał niskim, ochrypłym głosem.

To był pierwszy raz od świąt we Włoszech, gdy widział mnie prawie nagą. Objęłam się rękoma tuż pod biustem i pozwoliłam mu działać. Ryan popchnął mnie delikatnie w stronę łóżka. Oboje usiedliśmy na krawędzi, a on zaczął rozplątywać arcydzieło na mojej głowie, odkładając wsuwki na szafkę nocną.

Gdy wszystkie zostały już wyjęte, razem z innymi dekoracjami, złapał szczotkę i rozczesał moje włosy, zanim splótł je w warkocz.

- Dlaczego warkocz? – wyszeptałam. Nagle zupełnie odechciało mi się spania. Odwróciłam się do niego i spojrzałam prosto w jego ciemne oczy, patrząc pytająco.

- Jesteś zmęczona – odpowiedział cicho. – Jutro nie będzie ci się chciało rozczesywać włosów, a dzięki warkoczowi nie będziesz musiała.

- Jak zawsze o wszystkim myślisz do przodu – mruknęłam, odsuwając się.

Wstałam i skierowałam się do garderoby, gdzie czekała na mnie moja piżamka.

Nie zamierzałam się dzisiaj kąpać pod żadnym pozorem, bo zasnęłabym w trakcie. Z resztą i tak nie śmierdziałam, gdyż kosmetyczki zajmujące się Reiną i nas wymoczyły w tych śmiesznych zapachowych olejkach. Nie uniknęłyśmy też pełnej depilacji ciała, co bolało jak skurwysyn. Cała moja skóra była teraz zaczerwieniona i obolała, więc współczułam Reinie z całego serca, bo ona nie mogła się teraz... zakryć i tego przeboleć w samotności.

Okazało się, że Primavera musiała wziąć moją piżamę do prania, więc pozostało mi spanie w jednym z moich podkoszulków i majtkach, bo nie miałam zapasowej pary. Gdy wróciłam do sypialni z białym podkoszulkiem w dłoni, światło było już zgaszone, więc do łóżka musiałabym się dostać po omacku, gdyby nie trzy zapalone świeczki na moim stoliku nocnym i dwie na stoliku przy kanapie.

Co do cholery?

- A wiesz, o czym myślałem przez całe wesele? – spytał mnie Ryan, pojawiając się za mną nagle, na co podskoczyłam zlękniona. – O tym jak pięknie dzisiaj wyglądałaś.

- Tylko o tym? – wydusiłam z siebie, żałując, że nie przebrałam się w ten głupi podkoszulek w garderobie. - I o tym, jak będzie podczas naszego ślubu – dodał, nachylając się do mojej szyi. Pocałował mnie z prawej strony, posyłając dreszcze do każdego nerwu w moim organizmie. – Jak goście zaczną krzyczeć. – Kolejny pocałunek. – Jak będę mógł cię zabrać do sypialni. – Następny tuż pod prawym uchem. – Zdjąć z ciebie tę obrzydliwie drogą sukienkę. – Przejechał językiem szlak pocałunków, sprawiając, że kolana się pode mną ugięły. – I wreszcie uczynić cię swoją.

Objął mnie ramieniem w talii, utrzymując w stabilnej pozycji pionowej. Wyprostował kciuk, którym musnął moją lewą pierś.

- Tak? – mruknęłam. – A co byś zrobił ze mną, gdy już będę bez sukienki? Tak jak... teraz? Mogłam poczuć jak uśmiechnął się w moją skórę, zanim złożył kolejny, ostatni, pocałunek na moim ramieniu. Dołożył drugie ramię w moim pasie, po czym uniósł mnie i przeniósł na łóżko, z którego musiał wcześniej już ściągnąć kołdrę i poduszki.

- Rozebrałbym cię do końca – wyszeptał. – Pokrywając każdą część twojego ciała pocałunkami. Ponieważ twoje ciało zasługuje na wszystko, co najlepsze.

- Ach, więc twoje pocałunki są tym, co najlepsze? – spytałam zadziornie, po czym posłałam mu twarde spojrzenie. – Udowodnij.

- Z przyjemnością, diablico – mruknął.

Odsunął się od moich ust, schodząc niżej. Gdy poczułam jak jego wargi pojmały mój sterczący sutek, wygięłam się w jego stronę, tłumiąc jęk. Uciekałam od jego dotyku przez ostatnie miesiące, ale wiedziałam, że teraz potrzebował tego tak samo mocno jak ja.

Pojawienie się Brandona pod drzwiami przełączyło go na tryb zaborczego drapieżnika i potrzebował sobie udowodnić, że posiadał mnie tylko on.

A pod wieloma względami posiadał.

Bo choć nie byłam już od niego uzależniona w tak toksyczny sposób jak wcześniej... to wciąż go kochałam. I choć zgodnie z tradycją nie uprawialiśmy seksu, to udowadniał to i sobie, i mnie przez resztę niedzieli na wiele innych, równie przyjemnych sposobów.

***

W poniedziałek wstaliśmy nieco wcześniej niż zazwyczaj.

Ryan poinformował Primaverę, że zjemy na mieście, żeby mogła przygotować nieco mniej jedzenia, po czym wyszliśmy z domu razem z Gregorym i Caspienem, którzy wzięli drugi samochód.

Złapaliśmy szybkie śniadanie i kawy w jednej z dojazdowych restauracji prowadzonych przez dwóch żołnierzy Fedelty, po czym skierowaliśmy się do szkoły. Czekał dzisiaj na mnie sprawdzian z psychologii, więc musiałam się pojawić.

Wysiedliśmy z Audi należącego do Ryana i już szłam do szkoły, gdy ten nagle mnie zatrzymał.

- Masz tu jeszcze trochę majonezu – mruknął, nachylając się.

Zanim zdążyłam zareagować, pojmał kącik moich ust w wargi, zlizując resztkę sosu (na którą miałam ochotę, tak nawiasem mówiąc), po czym przeszedł do faktycznego pocałunku. Wywróciłam w duchu oczami na jego zaborczy tryb, który uaktywnił się dwa dni temu i pozostał do tej pory włączony.

- Już – powiedział dumny z siebie, gdy się odsunął.

- Da się jakoś wyłączyć tą twoją posesywność? – spytałam.

Ryan złapał w odpowiedzi moją dłoń i poprowadził w stronę szkoły, nie odpowiadając na moje pytanie. Zignorowałam to więc i rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu swoich przyjaciółek, jednak żadnej nie znalazłam w polu widzenia.

Za to dostrzegłam mnóstwo uczniów, którzy trzymali w dłoniach jakieś białe koperty i szeptali do siebie gorączkowo.

Zmarszczyłam brwi, gdy zauważyłam, jak patrzyli to na kartki, to na siebie i później też i na nas dwoje. Ryan również musiał to dostrzec, bo rozglądał się, próbując ustalić, czemu wszyscy patrzyli na nas, jakby coś wyjątkowo ekscytującego się stało.

- Rita! – zawołała Savannah, wyłaniając się z korytarza prowadzącego do jej szafki.

Ona również trzymała w dłoni identyczny, biały karteluszek. Podbiegła bliżej, a za nią krok w krok Steph i Viola. Wszystkie wyglądały bardzo podobnie – na ich twarzach malowało się zaskoczenie, strach i po części też gniew.

- O co wszystkim dzisiaj chodzi? – spytałam, raz jeszcze się rozglądając.

- O to – powiedziała Steph, podając mi swoją kopertę. – To zaproszenie. Na wasz ślub.

- Co? – spytałam głupawo i zagapiłam się na nią, próbując przyswoić to, co właśnie powiedziała. – Jak to zaproszenie na nasz ślub? My jeszcze nie zaczęliśmy go nawet planować, co to ma być?

- Ktoś wrzucił fałszywki do każdej szafki – mruknęła.

Wyrwałam jej z dłoni kopertę i otworzyłam ją.

W środku znajdowało się faktyczne zaproszenie z dokładną, zaplanowaną wcześniej datą i nawet faktycznym miejscem – rezydencją Kingów w Chicago.

Każda informacja się zgadzała.

Papier był wyjątkowo elegancki, nawet perfumowany. Z piękną, zawiłą czcionką. Z ozdobnymi kwiatami i liśćmi w pastelowych kolorach na rogach. Zupełnie w moim stylu. Wręcz idealny, tak bym powiedziała. Ktoś sobie zadał wyjątkowo sporo wysiłku.

- Kto mógłby to zrobić? – spytałam, patrząc na Ryana.

Rosjanie? Wydawało się to być zbyt banalne. Mantorville? Nie w ich stylu. Marlene? Nie była aż taka głupia, by zapraszać setki nastolatków do rezydencji, w której będą się znajdować najgroźniejsi ludzie w kraju.

- W środku jest jeszcze papier potwierdzający przybycie i wybrane menu – powiedziała Savannah.

Wyciągnęłam drugą karteczkę, która wyglądała tak samo elegancko. Znajdowały się tam prośby o takie informacje jak wybrane menu (mięsne, wegańskie, wegetariańskie, peskatariańskie, fleksitariańskie lub makrobiotyczne), rezerwację konkretnej piosenki, zakwaterowanie i osoby towarzyszące.

Już byłam bliska podarcia całości, gdy moją uwagę przykuł maleńki druczek na samym dole strony. Był tak umiejętnie schowany pod ozdobnymi spiralami, że niemal go nie zauważyłam.

„Wszystkie te informacje są niezbędne dla prowadzącego, B.V."

B.V.?

Nie znałam nikogo o takich...

Rozdziawiłam szeroko buzię, gdy dotarło do mnie, że jednak znałam kogoś o takich inicjałach. Nawet i bardzo dobrze znałam. A do tego widziałam go jeszcze kilka dni temu.

Brandon Vergada.

Nie byłam w stanie uwierzyć w jego tupet po tym, jak dosłownie darowałam mu życie.

Ten sukinsyn.

- Potrzebuję do toalety – mruknęłam i, wpychając papeterię w klatkę piersiową Ryana, wyrwałam się z jego uścisku i popędziłam do łazienki.

Widziałam, że Gregory i Caspien truchtali zaraz za mną, ale wiedziałam, że żaden nie wejdzie do środka. Przeszukałam wzrokiem spody wszystkich kabin, ale każda była pusta, więc wsunęłam się do tej najdalszej i wyciągnęłam komórkę.

Przeleciałam wszystkie swoje kontakty pod A i dotarłam do jednego z ostatnich pod B. Przeciągnęłam palcem w prawo po ekranie i nie musiałam czekać za długo, aż telefony się połączą, co wskazywało na to, że był jeszcze w USA.

Przeczekałam dwa sygnały i w słuchawce rozległ się znajomy głos.

- Jak się podobała niespodzianka, kochanie? – spytał.

- W co ty pogrywasz, Brandon? – syknęłam. – Rozsyłanie fałszywych zaproszeń na ślub mój i Ryana? Serio? Zagrywki na poziomie przedszkolaka.

- A jednak brzmisz na zbulwersowaną.

- Oczywiście, że jestem zbulwersowana. Zbulwersowana faktem, że mogłeś mi się kiedykolwiek podobać.

- Jeszcze będziesz moja, Rito – powiedział z wyjątkową pewnością siebie.

- Jasne. Czy to wszystko było właśnie po to? Bym zadzwoniła? Byś mi powiedział, że na pewno będę twoja? Jesteś jeszcze słabszy, niż mi się wydawało, Brandon. Żenujące.

- Niedługo będziesz mnie błagać o litość. I jej nie otrzymasz, Rito – zagroził, po czym rozłączył się.

Westchnęłam głęboko, zaciskając dłoń na telefonie i odmówiłam w myślach krótką modlitwę. Czemu świat musiał się uwziąć akurat na mnie? Ze wszystkich kobiet na świecie, akurat na mnie?

- AGH! – wrzasnęłam i uderzyłam pięścią w drzwi, by rozładować trochę napięcie.

Nie pomogło w żadnym stopniu, a tylko spowodowało pulsujący ból w knykciach. Otworzyłam drzwi od kabiny z zamiarem włożenia ręki pod zimną wodę, ale gdy tylko wyszłam, od razu wpadłam na obszerną klatkę piersiową.

- Pokaż mi dłoń – powiedział Ryan.

- To damska łazienka – syknęłam.

- Dłoń, kochanie.

Nie mogłam nic poradzić na to, że to jedno słowo wciąż na mnie działało. Gdy mówił tak do mnie, nie byłam w stanie mu się oprzeć.

Wyciągnęłam więc dłoń przed siebie, a on zerknął na nią z zaciśniętymi wargami. Knykcie były zaczerwienione, a w jednym miejscu skóra pękła, ujawniając wąską, krwawą kreseczkę. Nie była ona ani duża, ani głęboka, ale Ryanowi ewidentnie się nie spodobała.

Pociągnął mnie za łokieć w kierunku zlewów i wsadził moją dłoń pod bieżącą wodę. Odetchnęłam z ulgą na zanikające uczucie tępego bólu. Ryan zakręcił wodę po minucie i przesunął kciukiem po moich knykciach, po czym uniósł je w stronę swoich ust i złożył na nich delikatny pocałunek.

- Zabiję go – powiedział spokojnie, patrząc mi w oczy.

Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Wiem – odparłam. – Tym razem nie stanę ci na drodze.

Kącik jego ust uniósł się tak, jak to miał w zwyczaju. Ryan nachylił się, by cmoknąć mnie w czoło, a ja momentalnie się uśmiechnęłam.

Nie rozpływałam się już na takie gesty, jak to miałam wcześniej w zwyczaju, ale wciąż były one przyjemne.

Bardzo przyjemne.

I wiedziałam, że nie przychodziły mu z taką łatwością, na jaką wyglądały, więc doceniałam jego starania pod tym względem.

Splotłam nasze dłonie razem i opuściliśmy tak łazienkę.

Kilka osób posłało nam zniesmaczone spojrzenia, którymi się jednak nie przejęłam. Nie uprawialiśmy tam seksu, więc mogli się wypchać.

- Uwaga, uwaga – rozległ się głos Savannah ze szkolnego radiowęzła. Zmarszczyłam lekko brwi, ale Ryan uścisnął moją dłoń uspokajająco. – Wielu z was otrzymało pewne zaproszenia. Z przykrością muszę jednak ogłosić, że są one kolejnym żartem byłych licealistów z Mantorville. Ślub Ryana i Rity nie został jeszcze nawet zaplanowany. Biorąc jednak pod uwagę ostatnie wydarzenia, każdego kto dotknął tej karteczki, prosimy o jak najszybsze i najdokładniejsze umycie rąk. Nie wiemy, czy nie zostały one nasączone jakimiś środkami trującymi czy drażniącymi. Dziękuję za uwagę i pozdrawiam serdecznie, wiceprzewodnicząca szkoły, Savannah Valdez.

Odetchnęłam z ulgą, widząc uczniów pędzących do łazienek.

Żaden z nich nie patrzył na nas ze wściekłością czy rozżaleniem, a tego się bałam chyba najbardziej. Sav zgrabnie wmanewrowała w to wszystko Mantorville, dzięki czemu wina nie leżała po naszej stronie i nie powinno być żadnych zarzutów. I dzięki jej niech za to będą.

Przeszliśmy na lekcje do pani Lovato i na szczęście nikt się nie pruł w żaden sposób. Savannah dołączyła do nas z łobuzerskim uśmiechem, po czym puściła mi oczko.

Wiedziałam, że będzie jedną z osób na liście, które na pewno będą zaproszone, bo znałyśmy się zbyt długo, żeby nie była przy mnie w jednym z najważniejszych dni w moim życiu. Podobnie Viola i Stephanie.

- Wszystko załatwione – powiedziała uspokajająco.

- Dzięki, Sav – uśmiechnęłam się do niej. – To wszystko jest już wyczerpujące.

- Jesteś pewna, że chcesz zaprosić całą szkołę na wasze urodziny? Całą, całą?

Patrzyła na mnie zaniepokojona, po czym przeniosła spojrzenie na Ryana. Jakbym była niepełnosprawna umysłowo, a on moim przewodnikiem czy coś.

- Tak. Dokładnie taki jest plan – zapewniłam ją.

Bo tak właśnie było.

***

Gdy wróciłam do domu, było już po osiemnastej.

Byłabym wcześniej, ale trener postanowił zrobić chłopakom podwójny trening i przetestować nowe ćwiczenia. Z tego też powodu odwołałyśmy trening i zajęłyśmy się swoimi piłkarzami.

- Wody – sapnął Alessandro.

Stawiał krok za krokiem, ociężale i z wielkim trudem, po czym, podpierając się o Maddie, przeczołgał się w stronę kanapy. Ryan również wyglądał na zmęczonego, ale był w o wiele lepszym stanie niż Andy.

- Chryste panie, co wam się stało? – spytała mama, gdy tylko zobaczyła naszą gromadkę.

- Trener postanowił przetestować nowe ćwiczenia – wyjaśniła Maddie. – Podwójne pompki to pikuś przy podwójnych przysiadach, brzuszkach, desce i pajacykach.

- To tak się w ogóle da? – zdziwiła się.

- No, trener udowodnił nam, że tak – westchnął Ryan, po czym opadł na fotel i nachylił się, by rozmasować sobie łydki.

Maddie przekazała opiekę nad Andym mamie i Primaverze, po czym wyszła, żegnając się pobieżnie. Gdy wyszła, Ryan uniósł głowę i uśmiechnął się połowicznie, jak to miał w zwyczaju.

– Zastanawiam się nad zrekrutowaniem go do treningów żołnierzy Fedelty. Myślę, że nasz trener nie jest w połowie tak wymagający.

- Aż tak cię boli? – zaświergotałam ironicznie. – Pomasować ci plecki?

Ten zerknął na mnie z tymi iskierkami w oczach i uniósł brwi.

- Skoro jesteś już tak miła, by to zaproponować, to chętnie.

Wywróciłam oczami, ale podjęłam wyzwanie. Obrócił się na fotelu tak, że miał oparcie pod dolną częścią swoich pleców. Położyłam dłonie na jego ramionach, moszcząc kciuki na łopatkach i zaczęłam niezgrabnie uściskać, nie wiedząc dokładnie, co robiłam.

Musiałam jednak robić coś dobrze, bo ten wypuszczał z siebie ciche pomrukiwania i tylko czasami prosił o przesunięcie palców trochę w innym kierunku, albo uciśnięcie mocniej.

- A mnie to nikt masażyku nie zafunduje – powiedział sarkastycznie Andy, patrząc na nas z lekką zazdrością.

Wciąż leżał rozwalony na kanapie i nie poruszył się od chwili, gdy się tam położył. I trafił akurat na moment, gdy do salonu weszła nonna ze swoją strzelbą.

- Jak chcesz, mogę ci powbijać moją przyjaciółeczkę w pewne miejsca. Od razu się, kurwa, rozluźnisz!

- Podziękuję, nonna – mruknął ponuro.

- No to wstawajcie, dzieciaki, bo Primavera upiekła pizzę. Dobrze wam zrobi.

Z jękiem bólu Andy zwlekł się z kanapy, a Ryan z fotela i razem przeszliśmy do jadalni. Zasiedliśmy do stołu.

- Smacznego! – powiedziała Primavera, uśmiechając się szeroko na widok zbolałej miny Alessandro, która momentalnie przerodziła się w przeszczęśliwą, gdy dotarł do niego zapach.

Złapałam kawałek margherity i wsunęłam do buzi.

Niemal jęknęłam z rozkoszy. Ciepły ser, świeże pomidory, aromatyczna bazylia i pyszne przyprawy. Wszystko rozpływało mi się w buzi.

Ryan sięgnął prawą ręką po kawałek hawajskiej, a lewą położył na moim udzie. Posłałam mu pytające spojrzenie, na co ten wzruszył ramieniem, ale ręki nie ściągnął.

Więc zignorowałam to.

Kontynuowałam jedzenie pizzy, gdy ten przesunął ją niżej w stronę mojej bielizny. Uniosłam głowę zaalarmowana, ale ten uścisnął moje udo ostrzegawczo, więc spuściłam wzrok na talerz i zajęłam się jedzeniem.

Niestety nie było z nim tak łatwo.

Jego wścibskie, wszędobylskie paluszki zawędrowały pod moje majtki i przesunęły się po mojej kobiecości, rozsuwając moje wargi. Stłumiłam jęk jeszcze większym gryzem pizzy.

Jego kpiący uśmieszek niemal doprowadził mnie do furii, ale kciuk na mojej łechtaczce szybko odwrócił moją uwagę.

Byłam przerażona.

I podniecona.

Ale głównie przerażona.

Ryan robił mi palcówkę przy stole w jadalni, a cała moja rodzina była obok.

Choć stół nas zasłaniał, a wszyscy byli zajęci pyszną pizzą, czułam zażenowanie, które pojawiło się na mojej twarzy w formie rumieńców. Przełknęłam resztkę mojego kawałka i szybko złapałam kolejny, co było dobrą decyzją. Wsunął we mnie bezlitośnie dwa palce na raz.

Znowu stłumiłam jęk, zapychając buzię jedzeniem tak, że niemal się zakrztusiłam. Ryan nawet na mnie nie patrzył.

Wyglądał na tak całkowicie zajętego swoim kawałkiem pizzy, że nawet nikt by się nie mógł domyślić, co takiego robił pod stołem. Zaczął poruszać swoimi palcami w taki sposób, że całkiem prędko doprowadził mnie na szczyt.

I wtedy skończyła mi się pizza, a on wycofał swoją rękę.

Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, na co ten się tylko uśmiechnął i odsunął od stołu.

- My z Ritą mamy jeszcze jedną rzecz do wyjaśnienia. Dobranoc.

Złapał moją dłoń i pociągnął mnie za sobą, co wyglądało całkowicie dwuznacznie i byłam przekonana, że wszyscy domyślili się, co się będzie za chwilę działo w mojej sypialni.

- Ryan – syknęłam, patrząc przez ramię na tatę i Andy'ego z grobowymi minami.

Chyba wciąż nie przyzwyczaili się do myśli, iż Ryan znajduje się co nocy w moim łóżku. Nawet jeśli byli świadomi, to nie do końca to akceptowali, choć też nie zrobili nic, by go powstrzymać.

- Cicho, diablico – powiedział tylko.

Pociągnął mnie za sobą do mojego pokoju, po czym zakluczył za nami drzwi.

Usiadłam na łóżku niepewnie, nie wiedząc, jak daleko dzisiaj zajdziemy.

Głód w jego oczach mówił wyraźnie, że prawdopodobnie przekroczymy pewną granicę, której w sumie według zasad nie powinniśmy. Ale no cóż, mało mnie to już obchodziło.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, po czym Ryan uśmiechnął się niczym drapieżnik patrzący na swoją ofiarę. Złapał swoją koszulkę i zdjął ją, uwydatniając swoje mięśnie. Oblizałam wargi na ten widok. Zsunął z siebie również spodnie tak, że pozostał tylko w bokserkach.

- Diablico... nie wiem, czy zdołam się dzisiaj powstrzymać.

- Nie rób tego – sapnęłam.

- Chcesz iść na całość?

- Z tobą? Tak.

Znalazł się przede mną w ułamku sekundy i połączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Pojmał całkowicie moje wargi, a jego dłonie zaczęły krążyć po moim ciele. Przerwał nasz pocałunek tylko po to, by ściągnąć ze mnie koszulkę. Moje spodenki, stanik i majtki zniknęły, zanim się spostrzegłam.

Chcąc wykorzystać równouprawnienie, złapałam jego bokserki i pociągnęłam w dół. Jego już na w pół sztywna męskość rosła z każdą chwilą. Oplotłam ją palcami i przesunęłam po niej kilka razy.

- Diablico, minęło już zbyt dużo czasu, nie wytrzymam za długo – sapnął, odsuwając się na milimetr od moich warg.

Wycofałam się i przesunęłam się w stronę szuflady, z której wyciągnęłam małą kwadratową paczuszkę, którą wsadziłam tam kilka dni temu.

Moje dłonie zaczęły nieco drżeć, więc Ryan wziął ją ode mnie i otworzył ją, używając zębów. Nałożył ją na swojego w pełni sztywnego członka, po czym zerknął na mnie.

- Jesteś pewna? – spytał.

Czy właśnie wyczułam w jego głosie niepewność? Chciałam zachichotać, ale w tym momencie byłoby to źle odebrane.

A nie chciałam przestawać.

Kochałam go i byłam już na to całkowicie gotowa.

Chciałam tego.

- Chcę tego, Ryan – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Wiem, że będziesz ostrożny.

Zrezygnowałam z mówienia mu „kocham cię", bo wiem, że bym nie przeżyła tego, że nie odwzajemniał moich uczuć. A zdecydowanie nie chciałam myśleć o tym w momencie, gdy byłam gotowa oddać mu swoje dziewictwo.

Ten przesunął ustami po moim czole, policzkach i szyi, po czym usadowił się pomiędzy moimi udami. Sapnęłam, gdy poczułam jego sztywność przy mojej kobiecości.

Ryan połączył znowu nasze usta w pocałunku, po czym pchnął lekko, wsuwając się we mnie czubkiem, rozciągając mnie boleśnie.

Jęknęłam lekko z bólu, ale wiedziałam, że to dopiero początek, więc spojrzałam mu w oczy pełnym ufności spojrzeniem, po czym uśmiechnęłam się lekko. Ten wsunął się jeszcze o centymetr, po czym zamarł.

- Diablico, ja...

I wtedy oświetliło nas czerwone, jaskrawe światło, na które zmrużyłam oczy. Pokręciłam głową dookoła, szukając źródła blasku, gdy nagle usłyszałam alarm.

Syrena alarmowa, o której mówiła mi nonna.

Nasz dom był atakowany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro