Rozdział 19.
Rozdział 19. "Głupiutka królewna ewaluowała w pewną siebie królową."
Liczba słów: 3661.
Dzisiaj nieco spokojniej niż poprzednio. ;)
***
Na chwilę wszystko zamarło.
Wpatrywałam się tępo w kłęby dymu zmierzające w naszą stronę, zanim ktoś nie krzyknął głośno „padnij!" i coś ciężkiego nie uderzyło mnie w plecy, powalając na kolana i przygniatając do podłogi.
Wyczułam zapach, który zaczęłam już kojarzyć z Gregorym, a poły jego ciężkiej marynarki opadły, zasłaniając moją głowę, gdy uderzyła w nas fala zawierająca zapach siarki i odór spalin, która paliła wręcz moją twarz, choć była ona przykryta materiałem.
Dym nie był tylko gazem, bo musiał zawierać w sobie szczątki kompleksu i, czego obawiałam się najbardziej, również jego klientów i pracowników.
Nie wiem, ile tak leżeliśmy, ale gdy usłyszałam płacz jednej z dziewczyn – Alyssy, wnioskując po głosie – zaczęłam się wiercić, aż w końcu Gregory ustąpił i się ze mnie zsunął.
Obiegłam szybko wzrokiem skalę zniszczenia. Cała podłoga była pokryta czarnym pyłem i szkłem, podobnie ściany. Wszystkie dziewczyny miały osmalone twarze i zgromadzone były wokół Alyssy, z której nogi wystawał potężny kawałek szkła.
Krew ciekła z niej dużym strumieniem. Po chwili zauważyłam mniejsze kawałki szkła powbijane w ręce wszystkich dziewczyn. Nawet po twarzy Sapphire, którą ochronił mój drugi ochroniarz, ciekła strużka krwi.
Podbiegłam w kierunku kupki dziewczyn, ale potknęłam się o coś leżącego na ziemi, przykrytego czarnym osadem. Dopiero po chwili dostrzegłam, że była to czyjaś kość, na której była jeszcze zaschnięta krew, strzępki mięśnia i ścięgien.
Cały dzisiejszy posiłek podszedł mi do gardła i momentalnie wszystko zwróciłam. Na czworakach odsunęłam się od buta i moich wymiocin i zatrzymałam się dopiero, gdy natrafiłam na plecy Sapphire. Rudowłosa momentalnie mnie przytuliła i zaczęła płakać.
Wpatrywałam się tępo w nogę Alyssy i jedyne, co byłam w stanie pomyśleć to to, że wszystko to było moją winą. Wszystko.
Drzwi do sali gimnastycznej otworzyły się z hukiem i do środka wpadli nauczyciele, wuefiści i dyrektor. Zaczęli coś krzyczeć do siebie. Po chwili dało się słyszeć syreny karetek pogotowia. Gregory wziął mnie na ręce, odciągając od dziewczyn, a ja nie miałam nawet siły oponować.
To na mnie skierowany był atak. To ja miałam zginąć w wybuchu tej bomby. A z całej drużyny czirliderek tylko ja wyszłam z incydentu bez szwanku. To było takie niesprawiedliwe.
Alessandro wpadł razem z chłopakami z drużyny do sali razem z trenerem. Jak przez mgłę rozumiałam to, co do mnie mówił. Że omawiali taktyki i byli w szatni. Że teraz żałują, bo woleliby być tu z nami. Co nie miało już żadnego znaczenia.
Jedyne co miałam przed oczami to leżącą na podłodze kość. Nogę Alyssy. Policzek Sapphire. Dłoń Savannah. Wszystko.
- Rita?! – wykrzyknął Alessandro. – Ona jest w szoku!
- Nie – zaoponowałam twardo, po czym ześlizgnęłam się z ramion Gregora, by zeskoczyć na podłogę. – Nie jestem w szoku. Jestem wściekła. WŚCIEKŁA, ROZUMIESZ? – Pchnęłam Andy'ego w klatkę piersiową. Akurat, gdy postanowiłam zachowywać się jak dorosła, dojrzała osoba, zadziało się coś takiego. – My miałyśmy tam być! TAM! To nas miało wysadzić. NIE, to MNIE miało wysadzić! To był atak na MNIE! I dlatego jestem wściekła. Bo ze wszystkich dziewczyn, to ja mam się najlepiej. To takie niesprawiedliwe...
- La mia anima... – zaczął Andy, przytulając mnie mocno do siebie. Zaczął mnie gładzić po włosach. – Nie możesz się za to obwiniać.
- Nie obwiniam – zaprzeczyłam, patrząc, jak ratownicy medyczni zaczęli wynosić nosze, na którym leżała Alyssa, a następnie te na których leżały pozostałe dziewczyny. Oczywiście, że się obwiniałam. Tony trzymał Sapphire na rękach i zmierzał w naszą stronę. – Ja po prostu mam już ich dosyć. Niech już osiągną swój cel. Niech mnie zabiją. Nikt więcej nie będzie cierpieć, prawda?
Savannah podeszła do nas z ręką w prowizorycznym bandażu. Zerknęła na mnie w uścisku Alessandro, na Sapphire płaczącą w ramionach Tony'ego i przełknęła ślinę.
- Czekamy na następne karetki – powiedziała, a w jej oczach błysnęły łzy bólu, gdy poruszyła ramieniem. – Jedziecie do domu czy z nami do szpitala?
- Do domu – powiedział Andy, wyciągając swój telefon.
- Ale jak już omówimy kilka rzeczy, przyjedziemy do szpitala – wyszeptałam, powstrzymując łzy. – Nie zostawię was w takim momencie. Już wystarczająco nawaliłam w ciągu ostatniego miesiąca.
- Nie przejmujcie się nami na razie – powiedziała Savannah. – Domyślam się, że to sprawka Mantorville, więc może lepiej zostań w domu... nie chcę, żeby zabrzmiało to brutalnie, ale mogą spróbować dokończyć sprawę w publicznym szpitalu, czyż nie?
Wyglądała na tak zażenowaną, jak tylko się dało. Patrzyła na mnie z dozą niepewności i strachu, nie chcąc mnie urazić. Ale strach nie był związany z moją osobą, lecz obawą o jej życie i życia niewinnych ludzi i wcale się jej nie dziwiłam.
Wcześniejsze ataki były zupełnie niegroźne w porównaniu z tym. Porwanie i zostawienie na plaży w Chicago można było uznać za wręcz „zabawne". Węże miały skrzywdzić tylko mnie i zostałam przed nimi ostrzeżona. Morderstwo pani King było potwornością, ale ten atak...
Ten atak uderzył w zbyt wielu niewinnych ludzi, by można było to zliczyć. Nie tylko ci, co znajdowali się w centrum, ale także uczniowie w szkole i wszyscy mieszkańcy domów znajdujących się w okolicy. Nie wliczając już nawet przypadkowych przychodniów i przejeżdżających samochodów.
Andy objął mnie ramieniem w talii, na wypadek gdybym nagle miała zasłabnąć, i wyprowadził z sali gimnastycznej na parking z drugiej strony szkoły, który też był częściowo pokryty czarnym pyłem. Nie wiem, co to za bomba została użyta, ale była wyjątkowo skuteczna.
Wsiedliśmy do SUVów i odjechaliśmy, pozostawiając za nami krajobraz spustoszenia.
***
- To już zaszło zdecydowanie za daleko! – wrzasnął wujek Domenico, a jego głos został lekko zdeformowany przez laptopa, z którego się wydobywał.
- Muszę się zgodzić – przyznał pan King z drugiego ekranu.
Siedzieliśmy w salonie. Razem z Sapphire byłyśmy już wykąpane, pod kocami, z kubkami gorącej czekolady w dłoniach. Nas obie sprawdził też już lekarz Fedelty przydzielony do Rochester. Poza ewidentnym szokiem pourazowym rudowłosej, nic nie wykrył. Nałożył więc szwy na jej policzek i odjechał, oznajmiając, że będzie pod telefonem w razie czego.
- Powinniśmy przemyśleć propozycję przyjazdu Rity z powrotem do Turynu – zauważyła Aurora, która siedziała pomiędzy Leo a wujkiem Domenico. – Mimo wszystko tutaj jest najbezpieczniej.
- Równie dobrze mogłaby już zamieszkać z nami – powiedział pan King, wywracając oczami.
- Co jest sprzeczne z waszymi zasadami moralnymi – zaoponowała Aurora. – A jako że Rita nie nosi jeszcze twojego nazwiska, według ogólnych zasad Włochy wciąż są jej domem. A Chicago nie jest najbezpieczniejszym miejscem, co zostało już udowodnione miesiąc temu.
Pan Antonio zmrużył oczy na ten komentarz.
- Prawda jest taka, że każdy dom jest bezpieczny – wtrąciłam szybko. – Nawet ten tutaj w Rochester. Wszystkie wypadki bowiem wydarzyły się w szkole, czyż nie?
- A więc rozwiązanie jest proste, musisz przestać chodzić do szkoły – powiedział wujek Domenico, wzruszając ramieniem.
- Co? – wyszeptałam.
Nie po to harowałam jak wół przez tyle lat, by teraz zaprzepaścić moje szanse na uczciwe dostanie się na studia. Było to egoistyczne myślenie, wiedziałam to, ale nie mogłam powstrzymać się od gorączkowego szukania innego rozwiązania.
- Twoja obecność w szkole sprawia, że inni także stają się celami – powiedział ostro pan King. – Możemy zorganizować ci nauczanie domowe, to byłoby bezpiecznym rozwiązaniem na te ostatnie miesiące.
- To nie ma sensu – skomentowałam.
Pan King wywrócił oczami.
- Rozumiem, że chcesz mieć normalne życie i inne takie, ale twoja obecność tam jest zagrożeniem dla innych uczniów i nauczycieli. I jak widać ludzi nawet niezwiązanych ze szkołą.
- Nie chodzi mi o to – prychnęłam, machając ręką lekceważąco. – Nie ma sensu to, że jedynym rozwiązaniem, które widzicie, jest zostanie przeze mnie w domu.
- A widzisz jakieś lepsze? – spytał.
- Tak. Skupiamy się teraz na zapewnieniu mi bezpieczeństwa. Powinniśmy natomiast skupić się na wyeliminowaniu szpiega.
Urwałam, rozglądając się. Miny wszystkich wyrażały głębokie skupienie, gdy przetwarzali moje słowa.
- To może mieć sens – przyznała Aurora. – Ale od jakiej strony się wtedy za to zabrać?
- Zakładając, że jedyne osoby, którym można ufać, są w tym pomieszczeniu – powiedziałam.
Tata, mama, Andy, Sapphire, Tony, moi ochroniarze: Kenneth, Tylor, Gregory i Caspien, a także Aurora, Leonardo, nonna, Domenico i pan King.
- Co wiemy o szpiegu? – spytała mama, wyciągając zeszyt i długopis.
- Wiemy, że jest blisko mnie. Czyli znajduje się w drużynie czirliderek, samorządzie szkolnym, gazetce lub jest w mojej klasie. Możliwie też nauczyciel. – Poczekałam, aż mama zapisze wszystkie możliwości. – Dalej, został wysłany w tym roku. Czyli z drużyny mogą to być Mia, Aria lub Stella...
Stella. Wspomnienia sprzed wybuchu uderzyły mnie niczym czarne kłęby dymu. Jej usta na moich wargach. Ten pocałunek. Te natarczywe spojrzenia. To uwielbienie. Kurna, była lesbijką, a ja się jej podobałam. Nie była szpiegiem, nie mogła być.
Gdy wymieniłam wszystkie możliwości, omijając nauczycieli, gdyż żaden z nich nie uczył dopiero od września, lista była dość krótka.
- Osobiście strzelam w Stellę – przyznała Sapphire cicho. – Zbyt dziwnie się na ciebie patrzy, gdy myśli, że nikt tego nie widzi. To może być jakiś trop.
Zarumieniłam się.
- Emm... nie. Ona się na mnie patrzyła z innego powodu – powiedziałam, opuszczając wzrok na swoje palce. – Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to nie ona.
- To ta, która cię pocałowała? – spytał Gregory, zanim zaśmiał się cicho pod nosem, wymieniając rozbawione spojrzenia z Caspienem.
- Co? – spytał głucho Andy.
- Ta, jest lesbijką i uznała nieobecność Ryana za zielone światło. Odepchnęłam ją, potem był wybuch, koniec historii, zamknijmy ten temat – wypaliłam na jednym oddechu. – Z kolei Mia i Aria same zostały poważnie zranione podczas wybuchu, więc albo są masochistycznymi szpiegami, albo zupełnie przypadkowymi ofiarami. Skupiłabym się na pozostałych.
- Chwila, co? – powtórzył.
- Boże, no to! Nie kontroluję tego, co ona do mnie czuje, no. Ważne, że ją odepchnęłam, nie trzeba jej zabijać, można przejść dalej.
- Wprost przeciwnie, dotknęła tego, co moje. – Rozległ się niski głos za moimi plecami.
Zamarłam. Powstrzymałam chęć gwałtownego odwrócenia się, jak zrobiła to Sapphire. Zamiast tego pozostałam w miejscu i tylko upiłam łyk czekolady.
- Wybaczcie spóźnienie. Co straciłem? – pociągnął.
- Trzydzieści jeden dni i kolejną próbę zamordowania tego, co twoje – odparłam spokojnie, wciąż na niego nie patrząc, po czym upiłam kolejny łyk ciepłego napoju z piankami.
HA! Udało ci się, Rita, oby tak dalej, dopingowałam sobie w myślach. Jesteś silna, niezależna i dojrzała. Nazywasz się Rosellini. Nazywasz się Queen. Jesteś królową. Przeżyłaś już zbyt wiele, by ugiąć się przed nim. To on powinien ugiąć się przed tobą.
- Dobrze cię widzieć całego i zdrowego, synu – powiedział pan King z ekranu. – Zadzwoń później, bo mamy kilka rzeczy do omówienia. Ryan przejmie sprawy w imieniu rodziny King. Macie pozdrowienia od Marlene.
Rozłączył się, więc Primavera szybko zabrała laptopa, by odnieść go do gabinetu i został tylko ten, na którym siedziała trójka zarządców Eternity.
- Więc, jak mówiłam – podjęłam na nowo, upijając kolejny łyk. – Możemy wykluczyć Stellę z listy. Albo jeszcze lepiej, zrobić dwie: tych, co są priorytetowymi podejrzanymi i tych, co są tylko opcjonalni. Stellę wrzuci się do opcjonalnej.
Reszta wciąż milczała, wpatrując się we mnie niezręcznie i co chwilę przerzucając wzrok na Ryana, który stał trochę za mną. Uniosłam brew i zerknęłam kątem oka na Aurorę, która szybko podjęła wątek.
- Eternita może się w takim razie podjąć prześledzenia kartotek ich wszystkich, a żołnierze Fedelty niech spróbują śledzić tych, których wciśniecie do priorytetowych. Jutro możemy przesłać nazwiska osób, u których coś nam się nie zgadza.
- Cudownie, dzięki, cugina – powiedziałam. – Skoro wszystko mamy już wyjaśnione, chciałabym wybrać się do szpitala, zobaczyć co z dziewczynami.
- W porządku, dolcezza – przytaknęła szybko nonna, zanim tata zdążył wypowiedzieć słowo protestu. – Zadzwoń, jak tylko się dowiesz, co z Alyssą. To kawał pierdolenie słodkiej dziewczyny.
- Jasne. Sapphire, Tony, jedziecie? – Ci pokiwali głowami, zsuwając się z fotela. – Andy? – Ten również pokiwał głową. – Ryan?
Zerknęłam na niego z uniesioną brwią. Ten posłał mi zaskoczone spojrzenie, jakby oczekiwał, że będę go ignorować i mieć na niego focha. Nie, mój drogi, to zbyt dziecinne, czyż nie? Zamierzałam zachowywać się, jak dojrzała i opanowana kobieta, a nie szalejąca hormonami nastolatka.
Zamiast panikować na widok przemocy, którą rozsiewali Rosjanie w moim otoczeniu, zamierzałam zacząć szukać rozwiązań, by jej zaprzestać. Znalezienie szpiega wydawało się być idealnym początkiem.
- Pojadę.
- Jestem pewna, że ucieszą się na twój widok – powiedziałam, wzruszając ramieniem. – Ostatni mecz bez ciebie poszedł nieco gorzej, choć i tak wygraliśmy. – Nie czekając na jego reakcję, odwróciłam się i zsunęłam z siebie koc, wbijając wzrok w moich ochroniarzy. – Gregory, Caspien, jeszcze tu jesteście? Tylor, Kenneth, będziecie jechać w samochodzie z Ryanem i Andym. Za pięć minut wyjeżdżamy i nie chcę żadnych spóźnień!
Klasnęłam w dłonie dla podkreślenia moich słów, na co Gregory i Caspien natychmiastowo wstali i wyszli. Kenneth i Tylor z lekkim opóźnieniem zaraz za nimi.
- Diablico, możemy porozmawiać? – zapytał Ryan, łapiąc mnie za ramię.
- Jasne – powiedziałam lekko, wzruszając wolnym ramieniem. – Ale może w szpitalu, w porządku? Chciałabym jak najszybciej się upewnić, że z Alyssą i resztą jest wszystko okej.
- Ja... – zaczął, przełykając ślinę.
- Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy – powiedziałam słodko, kładąc dłoń na jego dłoni. Przytrzymałam ją chwilę, po czym zacisnęłam i zsunęłam z siebie jego rękę. – Zostały trzy minuty!
Odłożyłam kubek na stolik, mrugnęłam do Aurory zadziornie, po czym wyszłam na korytarz, zostawiając za sobą skołowanego Ryana. Ha! Płoń, diable! Zmiażdżony przez królową.
Narzuciłam na siebie płaszcz i szybko zapięłam wysokie kozaki, po czym wyszłam na podjazd, gdzie czekały już SUV i pszczółka, jak nazywałam samochód, który był prezentem od wujka. Sapphire z Tonym wyszli zaraz za mną, więc razem wsiedliśmy, ja za kółko obok Gregory'ego, podczas gdy oni obok Caspiena z tyłu.
„Jak mi poszło?", wysłałam szybko smsa do Aurory i niemal natychmiast przyszła mi odpowiedź, na którą uśmiechnęłam się szeroko. „Kłaniam się nisko z uszanowaniem, cugina".
Gdy Ryan i Alessandro, rozmawiający ze sobą cicho, wyszli z domu i wsiedli do SUVa za nami, wcisnęłam sprzęgło, wrzuciłam bieg i wyjechałam z piskiem opon z długiego podjazdu na ulicę.
Pędziliśmy po ulicach Rochester na łeb, na szyję. Nie żałowałam swojej stopie wciskania pedału gazu, przez co nawet Gregory przytrzymywał się rączki nad jego siedzeniem.
Tak naprawdę, żeby móc uciec w ramach każdej sytuacji, musiałam się nauczyć jeździć bardzo dobrze, gdy miałam trzynaście lat. Wtedy wszyscy mówili mi, że to przez to, że mama jest znanym prawnikiem i wsadziła wielu kryminalistów do więzień, którzy mogliby szukać przez to zemsty, a tata, jako dość popularny senator i przedsiębiorca, również miał swoich wrogów.
Dzięki temu, lub przez to, umiałam jeździć bardzo dobrze samochodem, ciężarówką, motocyklem i autobusem, na wypadek gdybym miała ograniczoną możliwość transportu do wykorzystania do ewentualnej ucieczki.
Choć jednak umiejętności nie były wszystkim, bo bardzo nie lubiłam jeździć żadnym z tych pojazdów. Bałam się odpowiedzialności, jaką ciągnęło ze sobą bycie kierowcą. To nie było w końcu takie „hop, siup", o jakim mówiła większość chłopców (w tym Alessandro).
Jednak gdy naszła taka potrzeba, umiałam się przestawić na tryb Dominica Toretto i wtedy zasuwałam jak powalona na ulicach biednego Rochester.
- M-możesz proszę zwolnić? – jęknęła Sapphire z tyłu.
- Już jesteśmy na miejscu – odpowiedziałam. – Teraz nie ma sensu.
Na miejsce dojechaliśmy po dziesięciu minutach. Zaparkowałam z piskiem opon na parkingu, po czym wybiegłam, trzaskając drzwiami. Przepraszam, pszczółko! Popędziliśmy razem do wszechstronnego lobby, gdzie znajdowało się dość dużo osób. Za dużo.
- My do Alyssy Queen i pozostałych czirliderek z Rochester High School, które przyjechały tu jakieś półtorej godziny temu – rzuciłam do pani siedzącej przed komputerem za ladą.
- Pani z rodziny?
- Nie. Pani z drużyny.
- To nie mogę udzielić żadnych informacji – powiedziała monotonnie.
Zmrużyłam oczy i odwróciłam się do Caspiena, który był łysy, wysoki, potężny i wytatuowany. Duża, zwalista góra, której unikałoby się za wszelką cenę w ciemnym zaułku i w świetle dziennym. Coś mi zaświtało w głowie, gdy przypomniałam sobie, że miał tatuaż Fedelty na przedramieniu.
- Jak długo mieszka pani w Rochester? – syknęłam, nachylając się do niej. – Dłużej niż rok?
- Od dziecka – powiedziała niewzruszona.
- Caspien, unieś rękaw – zarządziłam, stukając paznokciami o ladę.
Ten z kamienną twarzą uniósł marynarkę, pokazując tatuaż Fedelty, na którego widok kobieta zamarła. Wiedziałam już, że wszystkie placówki w Rochester i prawie całej Minnesocie miały z nami niepisane umowy, co pomagało w załatwianiu takich spraw.
- J-już państwu mówię – wyjąkała, klikając coś szybko na klawiaturze.
- Bylibyśmy bardzo wdzięczni za wszelkie informacje – powiedziałam słodko.
Ta co chwila unosiła wzrok na moje paznokcie, jakby obawiała się, że za chwilę poderżnę jej nimi gardło. W końcu przestała stukać, a zaczęła przesuwać coś myszką i szybko odetchnęła z ulgą.
- Sekcja M, siódme piętro, sala 214. Leżą tam wszystkie poza Alyssą Queen, która wciąż jest na bloku operacyjnym. Mam poprosić pielęgniarkę, by państwa zaprowadzi...
- Nie trzeba. Trafimy – ucięłam.
Odnalazłam oczami znak nad jej głową, który wskazywał, że sekcje od I do P znajdowały się po prawej stronie, więc tam poszłam, prowadząc naszą grupkę. Gdy dotarliśmy do windy i trafiliśmy na odpowiednie piętro, odnalezienie sali nie zajęło długo. To pod nią zgromadzona była największa grupa ludzi, bo dyrektor, trener, kilku nauczycieli, chłopacy z drużyny i dużo członków rodziny.
- Jak się wszystkie czują? – spytałam, podchodząc bliżej.
- Już lepiej – odpowiedział dyrektor. – A wy, moje drogie? Na pewno nie chcecie zostać na noc tu na oddziale?
Dając Rosjanom więcej możliwości na atak? Nie, podziękuję.
- Gdy wszystko wybuchło, byłam poza salą gimnastyczną, a gdy nadeszła fala oparów, stałyśmy z Sapphire najdalej. Wszystko z nami w porządku. Nie chciałybyśmy dodawać pielęgniarkom więcej kłopotów, bo tylko obniżyłby się ich standard opieki nad dziewczynami.
- Czego nikt by nie chciał – podsumował dyrektor. – Myślę, że możecie wejść do środka. Część rodziców jest już na sali.
Tony, Andy, Kenneth i Ryan podeszli do zgromadzonej przy trenerze drużyny piłkarskiej, podczas gdy ja z Sapphire wsunęłyśmy się do środka. Caspien i Tylor stanęli przy drzwiach, a Gregory wszedł za nami, by pilnować od wewnątrz.
- Rita! – zawołała Savannah, unosząc się ze swojego łóżka. – Sapphire! Martwiłyśmy się o was!
- Nic nam nie jest – zapewniłam szybko. – Jak z wami?
- Nie wiemy co z Alyssą, zabrali ją jako pierwszą i jeszcze nie wróciła – wyszeptała Stella.
Zerknęłam na nią i uśmiechnęłam się ponuro. Gdy jednak przypomniałam sobie chwile sprzed wybuchu, szybko odwróciłam wzrok. Jedynym plusem całej tej sytuacji był fakt, że mogłam uniknąć niezręczności w tej kwestii.
- Jest wciąż na bloku operacyjnym – powiedziała pielęgniarka, która wymieniała bandaże Maddie. – Ale to nic poważniejszego. Szkło nie uszkodziło tętnicy, tylko mięsień i trzeba to dobrze zaszyć, by mogła jeszcze uprawiać sport. Choć na pewno nie w najbliższym czasie.
Jej marzenia o gimnastyce. O UCLA. O medalu olimpijskim. Wszystko na marne przeze mnie.
- Ten rok szkolny to jedna, wielka katastrofa – stęknęła Gloriana.
- To jakby ktoś rzucił na nas klątwę jakąś czy coś – stęknęła Savannah. – O cześć, Ryan, dawno cię nie widzieliśmy tutaj. Wszystko w porządku?
Odwróciłam głowę, by zerknąć na stojącego w drzwiach mężczyznę. Ten skinął głową Savannah, zanim nie wbił swojego spojrzenia we mnie.
- Możemy porozmawiać? – spytał cicho, nachylając się w moim kierunku.
- Tak, w sumie już możemy – powiedziałam, wzruszając ramieniem. – Przepraszam za to czekanie. Musiałam się upewnić, że wszystko z nimi w porządku.
Ten patrzył na mnie z kamienną twarzą i lodowatym spojrzeniem, które zniosłam. Byłam silna i po raz pierwszy w życiu prawie naprawdę obojętna. Złapał delikatnie moje ramię, po czym popchnął lekko w kierunku drzwi.
- Trzymajcie się, dziewczyny – zawołałam, zanim złapałam za klamkę drzwi.
Wyszliśmy na korytarz i oddaliliśmy się za pole słyszenia zgromadzonego pod drzwiami sali tłumu. Widziałam ciekawe spojrzenia, jakie posyłał nam Andy i zaniepokojone ochroniarzy, ale moje skupienie było w całości na Ryanie.
- Diablico, jestem ci winien przeprosiny – westchnął, patrząc na mnie przenikliwie. – Nie powinienem był cię zostawiać tu samej. Nie powinienem był też na ciebie krzyknąć tam, u mnie w domu. To było nie w porządku wobec ciebie.
- Nie przejmuj się, miałeś całkowitą rację – przyznałam lekko. – Zachowałam się jak rozkapryszona nastolatka, która upiła się mimo panującej żałoby. Powinnam była uszanować pewne kwestie moralne.
- Możesz przestać się tak zachowywać? – syknął, wbijając mi palce mocniej w ramię. – Zupełnie cię nie poznaję. Wracam po miesiącu, a ty jesteś jak połowa dawnej siebie i do tego taka zimna. Obojętna. Jakbym nic nie znaczył.
- Bo... nic już dla mnie nie znaczysz? – powiedziałam, podnosząc tonację na końcu, dając mu do zrozumienia, że to było coś oczywistego. – Mówiąc, że mnie nie nigdy nie pokochasz, zabiłeś mnie. Aurora pomogła mi się odrodzić na nowo. Musisz przyzwyczaić się do nowej mnie, bo taką zamierzam zostać.
- Nie zgadzam się – powiedział ostro. – Chcę z powrotem mojej ciepłej, wstydliwej, tchórzliwej narzeczonej. Taką ciebie wolałem.
- Tamten pociąg już odjechał – powiedziałam zimno i szarpnęłam ramieniem, by wydobyć je z jego uścisku. – Mam dosyć tego, że wszyscy podejmowali za mnie decyzje, które prowadziły tylko do jeszcze gorszej sytuacji. Biorę sprawy w swoje ręce. Zamierzam znaleźć tego szpiega samodzielnie. Jestem Rosellini i nikt nie będzie mną pomiatał.
- Diablico... – zaczął, marszcząc brwi.
- Jeśli ci się coś nie podoba, ja cię nie zmuszam do ślubu – syknęłam. – Jest raczej na odwrót. Masz czas na zmianę decyzji do trzydziestego sierpnia.
Odsunęłam się, bo akurat dostrzegłam przechodzącego lekarza dyżurnego oddziału.
- Panie doktorze? – Zatrzymałam go. – Proszę zapewnić pacjentkom z sali 214 wszelkie sposoby leczenia, które dadzą pewność, że wszystkie wyzdrowieją. Pieniądze nie robią różnicy. Wszystkie dodatkowe koszty mają zostać podciągnięte pod konto rodziny Queen, jasne?
Ten otaksował mnie poważnym, nieco zlęknionym spojrzeniem, po czym skinął głową, zapewnił, że zrozumiał i wrócił do obchodu lekarskiego.
Machnęłam ręką na patrzących na mnie ochroniarzy, dając im znak, że wychodzimy. Spojrzałam raz jeszcze na mojego narzeczonego, zanim minęłam go bez słowa.
Nikt nie będzie mną pomiatać, powiedziałam sobie w myślach.
Głupiutka królewna ewoluowała w pewną siebie królową.
***
Ostrzeżenie!
Jeśli ktoś nie przepada za wykorzystywaniem opowiadań w celu reklamowania czego/kogokolwiek, może nie czytać reszty tego rozdziału, albowiem to właśnie zamierzam zrobić! ;)
Jako osoba, której konikiem jest psychologia, wiem, że kwarantanna może być wyczerpująca psychicznie pod wgzlędem zarówno nudy jak i izolacji społecznej, jak i wielu innych czynników. Osobiście znalazłam rozwiązanie dla siebie i na razie działa bez zarzutów, więc jeśli ktoś ma ochotę posłuchać dalej, to serdecznie zapraszam!
Jestem fanką Harry'ego Pottera, co nie jest jakąś wielką tajemnicą. Z pięć lat temu wpadłam przypadkiem na stronę internetowego Hogwartu. Siedziałam tam przez kilka dobrych lat, później ze względu na klasę maturalną zrobiłam sobie krótką przerwę, ale teraz odwołali mi matury (wszystkie międzynarodowe), więc powróciłam. I jeśli również jesteś fanem Harry'ego Pottera, nudzi Ci się, albo potrzebujesz choć trochę kontaktów międzyludzkich (on-line co prawda, ale one również się liczą), zapraszam Cię serdecznie do internetowego, polskiego Świata Magii, który połączył już tysiące fanów Harry'ego i setki osób, które tylko obejrzały filmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro