Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18.2

Rozdział 18.2 "Po miesiącu ciszy Rosjanie znów zaatakowali."

Liczba słów: 2540


No dobra, to jest zdecydowanie najkrótszy rozdział, jaki w życiu napisałam i ostatni taki. Nie czuję się z tym najlepiej, ale wiedziałam, że nie ma innego wyjścia, by uspokoić nieco akcję. W zadośćuczynieniu za jego długość, wstawiam szybciej!

Enjoy!


Maraton: 2/2

***


Gdy następnego dnia przyszłam do szkoły, czułam się o wiele lepiej. Byłam wyspana po raz pierwszy od trzydziestu dni, najedzona i czułam się dość rześko.

Choć gdy rano wstałam i poszłam na basen, nie byłam w stanie przepłynąć za dużo i prawie się utopiłam, to i tak czułam się lepiej niż kiedykolwiek w tym roku.

Wchodząc do szkoły, poczułam nagromadzoną we mnie siłę, jakby Aurora była Jezusem czy Buddą, który dał mi nowe życie podczas jednej rozmowy. Postanowiłam spędzić ten tydzień na nadrabianiu zaległości z tego miesiąca i poprawianiu swoich ocen, a następny na czytaniu książek, które zamierzałam kupić sobie zaraz po szkole. Stąd miałam na karcie wystarczająco dużo pieniędzy, by dać na miesięczną pensję wszystkim żołnierzom Fedelty, a w gotówce w torebce kilka tysięcy.

Jako że spałam dzisiaj bez ograniczeń, nie pojawiłam się na pierwszych kilku lekcjach i doszłam dopiero na porę obiadową.

Skierowałam się prosto na stołówkę, gdzie uderzył we mnie zapach tłuszczu i soli. Śniadanie jadłam pół godziny temu, więc zrezygnowałam ze stania w kolejce i od razu ruszyłam na zewnątrz, gdzie pod ocieplanym w zimę daszkiem znajdował się stolik naszej grupy.

Gdy byłam blisko rozsuwanych, szklanych drzwi, usłyszałam krzyk. Odwróciłam się gwałtownie, podobnie moi ochroniarze, którzy od razu rzucili się w moim kierunku.

Gregory zasłonił mnie swoim zwalistym ciałem, a Caspien stanął tuż przed nim. Ich dłonie mimowolnie opadły na kabury z bronią, które mieli ukryte pod marynarkami.

- Nie jesteśmy przytułkiem, panie Collotye! – krzyknęła niska, tęga kobieta, która kontrolowała płatności związane z obiadami w naszej szkole. Z tego co wiedziałam, przechodziła właśnie przez rozwód, więc była wyjątkowo nerwowa. Przed ladą, za którą stała, znajdował się ewidentnie zakłopotany Martin. – Zalega pan z płatnościami za zbyt wiele obiadów, bym mogła pozwolić panu na zjedzenie i tego!

Martin stał teraz sam z pustą tacką, na którą zazwyczaj kucharki wykładały talerze z jedzeniem, które chcieliśmy. Intendentka była jednak na tyle wkurzona, by pacnąć chochlą tackę, przez co chłopak ją upuścił, by nie przełamała się w pół. Opadła z łoskotem na podłogę, przyciągając uwagę teraz już całej stołówki.

Co za suka. Jak tak można?

Szkoła i tak miała wystarczająco dużo pieniędzy, by dać mu ten obiad.

Martin odpowiedział jej coś, na co ta wydarła się po raz kolejny, ale tym razem nie byłam w stanie tego zrozumieć, bo był to zlepek przekleństw i przypadkowych słów. Chłopak wyglądał na zażenowanego uwagą wszystkich obecnych na stołówce.

Przepchnęłam się przez mur utworzony przez moich ochroniarzy.

- Co tu się dzieje? – spytałam, unosząc brew na intendentkę.

- To nie twoja sprawa – prychnęła kobieta. – Chłopak nie zapłacił, chłopak nie je.

- Ile zalega? – Nie ustępowałam.

Ta posłała Martinowi kolejne mordercze spojrzenie, po czym przeniosła je na mnie. Prezencja dwóch potężnych mężczyzn za moimi plecami była jednak wystarczająca, by język się jej rozwiązał.

- Całe dziesięć dolarów – wypluła.

No, fortuna, kurwa.

Powstrzymałam chęć zaśmiania się jej w twarz, choć moja mina wyraźnie na to wskazywała. Prychnęłam, wywracając oczami, zanim otworzyłam torebkę i wyciągnęłam portfel. Złapałam pierwszą lepszą ilość studolarowych banknotów i wcisnęłam jej do ręki. Ta zerknęła na mnie zaskoczona.

- Tyle starczy, by się od niego odczepić? Na najbliższe kilka lat?

- Starczy – warknęła, zanim nie odeszła, głośno stukając platformami swoich ciężkich butów.

Martin wytrzeszczył na mnie oczy, po czym cały się zarumienił. Otworzył buzię, by coś powiedzieć, ale uniosłam dłoń, przerywając mu zawczasu. Weszłam przed pierwszą osobę w kolejce i złapałam tackę, która czekała na odbiór i wzięłam ją. Blondynka, której ją zabrałam sprzed nosa, nie powiedziała ani słowa i poczekała na kolejną.

Podałam ją Martinowi i wyszłam na taras odprowadzona przez spojrzenia pozostałych świadków tego zdarzenia. Miałam dosyć uwagi, którą przyciągałam, ale za każdym razem pocieszałam się, że już niedługo opuszczę tę szkołę na zawsze.

Gdy weszłam na taras i opadłam na swoje krzesło, powitały mnie kolejne zaskoczone spojrzenia. Chciałam się na nich wszystkich wydrzeć, ale było to dziecinne, więc pamiętając rozmowę z Aurorą, powstrzymałam się.

- Dzisiaj mamy wspólny trening? – spytałam.

- Według rozpiski mamy dzisiaj zarezerwowaną salę na fitness i godzinę sauny – powiedziała Viola, kiwając głową w kierunku jasnofioletowego budynku po drugiej stronie ulicy. – Ale jak chcesz, możemy to przełożyć.

Zamyśliłam się na chwilę. Wiedziałam, że zadzwonienie do kompleksu fitness na drugiej stronie ulicy i przełożenie terminu nie było żadnym problemem. Z kolei jeśli chciałam od nowa wrócić do formy, sauna i fitness były mi najmniej potrzebne. Za to do treningu układu potrzebowałam ich wszystkich.

Co sprawiało, że decyzja została podjęta za mnie.

- Wolałabym zrobić dzisiaj trening naszego układu – powiedziałam w końcu i dodałam – porozmawiam jutro z trenerką i umówimy się na fitness w przyszłym tygodniu.

- Jak dla mnie w porządku – mruknęła Savannah. – Choć już się przyzwyczaiłam że w każdy wtorek co dwa tygodnie tam chodzimy.

Wiedziałam, że uwielbiała fitness. Choć był on strasznie wymagający i pociłyśmy się jak świnie za każdym razem, robił cuda z naszymi ciałami, a Sav miała na tym punkcie bzika.

- To spróbuję załatwić to na piątek, a za dwa tygodnie pójdziemy normalnie we wtorek – zadecydowałam.

Rozmowa pociągnęła się już dalej prawie samodzielnie, odwracając uwagę wszystkich od mojej miesięcznej nieobecności duchem. Andy jako jedyny co chwila rzucał mi spojrzenia, jakby chciał się upewnić, czy to na pewno ja tu siedziałam, ale poza nim nikt więcej.

- Ej, a ogarnęliście na dzisiaj to zadanie domowe z biolki? – spytał w pewnym momencie Cameron.

- Jakie znowu zadanie z biolki?! – wykrzyknął Alessandro, wytrzeszczając oczy.

No oczywiście, że on nie wiedział. Choć ja byłam nieobecna duchem na tych lekcjach, to wciąż byłam świadoma istnienia tego zadania i miałam je zrobione.

- Mieliśmy rozrysować, opisać i nauczyć się cyklu kwasów trikarboksylowych.

- Że jakich? – rozdziawił buzię Chad.

- Cykl Krebsa – pospieszyłam z wytłumaczeniem. – To końcowy etap metabolizmu.

- To metabolizm ma jakieś etapy?

Savannah rzuciła im pełne politowania spojrzenie. Jednak ewidentnie nie tylko oni nic nie rozumieli, albowiem tylko Sapphire, Steph i Viola wyglądały na nauczone. Kenneth i Tony nie przejmowali się tym zbytnio, albowiem szkoła nie była im potrzebna, ale Mike i Cameron wymieniali przerażone spojrzenia.

Reszta albo była młodsza, albo nie miała biologii na rozszerzeniu.

- No dobra, wiecie chyba czym jest kwas cytrynowy, tak? – spytała Savannah, wyciągając segregator ze swoimi notatkami.

- No ba! – prychnął kpiąco Alessandro. – Jeszcze dzisiaj dodawałem cytryny do herbaty. Każdy głupi wie, że jest kwaśna.

Posłałam mu pełne niedowierzania spojrzenie. Savannah zerknęła na mnie pytająco, zastanawiając się, czy Andy teraz żartował, czy mówił na serio.

Sama nie byłam pewna, bo przecież miał w końcu biologię na rozszerzeniu. Nie mógł być taki głupi, no nie?

Jednak jego pełne dumy spojrzenie, które mieli również i Mike, Cameron oraz Chad, upewniło mnie jednak w przekonaniu, że wierzyli, iż kwas cytrynowy to tylko i wyłącznie sok z cytryny. Idąc tym tropem, znaczyłoby to tyle, że picie takiego soku miałoby by błogosławione skutki w diecie.

- Czyli jednak nie wiecie – mruknęła, zerkając krytycznie na swojego chłopaka. Mike uniósł ręce w górę, w poddańczym geście. – No dobra, a szczawiooctan? I nie, nie jest to zupa szczawiowa z dodatkiem octu. – Spojrzała na ich bezmyślne miny. – No to od początku.

Wyjaśniła im mniej więcej, na czym polegał cykl Krebsa. Wytłumaczyła tyle, ile zdołała, biorąc pod uwagę ograniczony czas i ich kompletną niewiedzę, ale cudów to nie osiągnęła. Jedyne co ich ratowało to to, że mieli jeszcze po dwie godziny literatury i matmy, by móc z tyłu ukradkiem przeczytać jej notatki, które im pożyczyła.

Cameron i Mike, jako że nie mieli razem z nami literatury rozszerzonej, musieli korzystać ze swoich telefonów i zdjęć, które zrobili.

Rozdzieliliśmy się przed stołówką i poszliśmy wszyscy w swoje strony, wiedząc, że przed treningiem się już nie zobaczymy. Całą dziesiątką (wliczając Gregory'ego i Caspiena) udaliśmy się do sali od literatury, gdzie czekała już na nas pani Montgomery.

- Chad, Alessandro, zapraszam do pierwszej ławki – rzuciła kobieta, wskazując im miejsca w środkowym rzędzie.

Ci wymienili zdziwione spojrzenia.

- Co? Dlaczego? Lekcja się nawet jeszcze nie zaczęła! – zaprotestował Chad.

- Pani Collotye powiedziała, że zamierza was dzisiaj pytać na lekcji, a ja nie będę pozwalać na ignorowanie Pachnidła. Możecie od razu oddać Savannah wszystkie notatki i skupić się na zajęciach.

Alessandro posłał jej markotne spojrzenie, na co ta tylko uśmiechnęła się słodziutko. Usiadłam na swoim miejscu i szybko się schyliłam do plecaka, by wyciągnąć z niego książkę. Przy okazji też mogłam ukryć uśmieszek, który wywołała u mnie nauczycielka.

Ona zawsze wiedziała, jak sobie poradzić z tą dwójką.

- No dobrze, dzisiaj będziemy omawiać motyw śmierci w lekturze. Kenneth, pomóż mi z rzutnikiem. Viola, rozdaj książki tym, którzy nie wzięli swoich. Monique, każdemu po jednej karcie pracy. – Kliknęła kilka razy, po czym odpaliła prezentację i zaczęła lekcję. – No dobrze, kto mi przypomni dlaczego Grenouille zabijał kobiety?

Podniosłam rękę, na co ta spojrzała na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem i nadzieją.

- Rita?

- Bo nie posiadał swojego naturalnego zapachu. Chciał to zmienić i stworzyć najpiękniej pachnące perfumy, więc zabijał młode kobiety i przerabiał je na pachnidła, by później je połączyć i stworzyć swój zapach.

- Doskonale!

I aż do końca lekcji nie dałam nikomu innemu się wypowiedzieć. Sapphire zrozumiała moją potrzebę nadrobienia tego miesiąca, więc dała mi pełne pole do popisu. Z kolei Andy i Chad myśleli, że pani Montgomery, zajęta rozmową ze mną, nie zwróci na nich uwagi, gdy wyjmą notatki.

Oczywiście sekundę po tym, jak to zrobili, nauczycielka je zarekwirowała i oddała Savannah, by ta je schowała.

Rzucała im co chwilę piorunujące spojrzenia, gdyż ci nie mogli powstrzymać ziewania. Pomyślałby kto, że książka o mordercy by ich zaciekawiła, ale część „książka" zniechęcała ich tak bardzo, że „o mordercy" nie było w stanie tego przeważyć i ich zachęcić.

Do mnie z kolei uśmiechała się co chwilę i wyglądała, jakby chciała mnie przytulić. Utulić, wyściskać i ugotować tłusty, trzydaniowy obiad z ogromnym deserem, by trochę mnie utuczyć.

Po lekcjach nawet wzięła mnie na chwilę na stronę.

- Cieszę się, że jesteś z powrotem sobą – powiedziała, przytulając mnie. – Jak będziesz mieć czas, możesz poprawić sprawdzian z Pachnidła. A jak będziesz chciała porozmawiać, to pamiętaj, że tu jestem.

Uściskałam ją wtedy, bo cieszyłam się z naszej relacji. Przyjaciółek od książki i po części nawet powierniczek. Zaufania, jakim ją obdarzyłam, nie miałam do jakiegokolwiek innego nauczyciela. Nawet do szkolnego psychologa.

Na następnych lekcjach działo się mniej więcej to samo. Matematyczka cieszyła się, że już ze mną w porządku, więc była wyjątkowo chętna, bym nadrobiła trzy kartkówki w ciągu najbliższego tygodnia. Musiałam więc przysiąść do całek, bo kompletnie tego nie ogarniałam. Andy i Chad wzięli raz jeszcze notatki od Sav i przygotowywali się szybko na odpowiedź, którą już im zapowiedziano.

Z kolei na samej to biologii okazało się, że pani Collotye wcale nie zamierzała pytać, więc Andy i Chad buzowali ze wściekłości na to, że tak ich wykiwała. Sprawdzała jednak w zeszytach zadanie domowe i cieszyłam się, iż udało mi się narysować bardzo estetyczny diagram cyklu.

- No dobrze, dzisiaj możemy zrobić powtórkę z metabolizmu. Pamiętajcie, że za tydzień mamy sprawdzian – oznajmiła energiczna nauczycielka.

Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że mam już spokój i przeszłam do części sportowej bardziej niż gotowa na trening.

- No, dobra dziewczyny – zawołałam, klaszcząc w dłonie, by zebrać je wszystkie razem. – Wiem, że w ostatnim miesiącu dałam dupy. Przyznaję, kilka rzeczy mnie przytłoczyło i niemal nie dałam sobie z tym rady. Dziękuję za wszelkie wsparcie, kocham was, laski.

Te zapewniły mnie gorączkowo, że również mnie kochają i że nie powinnam się przejmować, jednak po kilkunastu sekundach, odchrząknęłam, by dać im do zrozumienia, że jeszcze nie skończyłam. Niemal od razu umilkły.

- I chciałam jeszcze tak szybko obiecać, że teraz dam z siebie wszystko. Nie wiem, czy będę w stanie wystąpić na meczu w lutym, jako że jest to za półtorej tygodnia, ale do marca zepnę się z całych sił. Nie zawiodę was znowu.

Savannah podeszła jako pierwsza, by mnie z całych sił przytulić. Zaraz po niej zrobiły to wszystkie pozostałe po kolei, szepcząc mi zdanie bądź dwa pocieszenia do ucha.

- Kocham cię, pizzo – mruknęła Viola, ściskając mnie z całych sił.

- Zawsze do twoich usług – dodała Stephanie od siebie.

- Jesteś najlepsza i zasługujesz na wszystko, co dobre – wymruczała Savannah.

Każda powiedziała coś miłego, co mocno poprawiło mi nastrój i już po chwili uśmiechałam się szeroko jak idiotka. Gdy jednak podeszła do mnie Stella, jako ostatnia, dostrzegłam na jej twarzy dziwny, nieco niepokojący wyraz, więc zmartwiałam nieco.

- Rita, możemy porozmawiać? – spytała. – Tylko minutę.

- Emm... jasne – przytaknęłam, po czym zerknęłam na dziewczyny. – Sav, zaczniesz okrążenia wokół sali gimnastycznej? Najlepiej, ćwiczenia w biegu. Za minutę dołączymy.

Ta zasalutowała mi, a po chwili ja i Stella byłyśmy już same z ochroniarzami. Machnęłam na nich ręką, by się odsunęli poza pole słyszenia, choć niewidzenia, po czym spojrzałam na dziewczynę pytająco.

- Nie wiem, jak ci to powiedzieć – zawahała się.

- Wprost – powiedziałam, uśmiechając się.

Jej zdenerwowanie powiedziało mi, że było to coś bardzo ważnego i bałam się, że przeczucie moje i Savannah się spełniło i to ona była szpiegiem. W końcu jej ciągłe ukradkowe spojrzenia były całkiem jednoznaczne. Ale po co miałaby mi o tym mówić, gdyby faktycznie nim była?

- No dobra – powiedziała, po czym wzięła głęboki oddech. – Chodzi o to, że cieszę się, że jest już z tobą lepiej. Ryan jest idiotą, że cię zostawił. Więc chciałabym, żebyś wiedziała, że nie musisz się nim przejmować, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto cię pokocha, wiesz?

Co?

- Emm... chyba nie nadążam.

Ta spojrzała w bok, jakby próbowała zebrać się w sobie. Zacisnęła pięści, po czym wystrzeliła w moim kierunku, zanim zdążyłam zareagować.

Jednak zamiast uderzenia poczułam jej dłonie zaciskające się na mojej talii i po chwili jej usta opadły na moje.

Zamarłam w szoku, co ona zinterpretowała jako swego rodzaju zgodę na pocałunek, bo przyciągnęła mnie mocniej.

Kurwa, kurwa, kurwa.

Odsunęłam się szybko, a ona odskoczyła. Gdy ja ją obserwowałam z wytrzeszczonymi w szoku oczami, ona zarumieniła się gwałtownie i spuściła głowę. Odwróciłam się w niedowierzaniu, by zerknąć na moich ochroniarzy, czy mi się to śniło, czy to naprawdę się stało, ale oni wyglądali na tak samo skołowanych jak ja.

Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale zanim to zrobiłam, przerwano mi.

Mianowicie dźwięk ogłuszającego wybuchu, tłuczonego szkła i krzyków. Dobiegający ze strony sali gimnastycznej.

Momentalnie zapomniałam o tej sytuacji. Rzuciłam się do drzwi i wpadłam do środka, by zobaczyć kompletne spustoszenie. Wszystkie okna popękały, a dziewczyny wpatrywały się w szoku na coś za budynkiem. To nie w szkole coś wybuchło.

To kompleks spa, sauny i sali gimnastycznej naprzeciwko szkoły, gdzie miałyśmy mieć dzisiaj fitness zniknął z powierzchni ziemi.

Trawy w pobliżu zaczęły płonąć, tumany czarnego dymu uniosły się wysoko nad miejsce, w którym kiedyś stał kompleks, a jego szczątki zostały wystrzelone we wszystkich kierunkach.

Miejsce, w którym miałyśmy mieć trening dokładnie w tym momencie, właśnie przestało istnieć.

Miejsce, w którym ja miałam się znajdować, zostało wysadzone w powietrze.

Po miesiącu ciszy Rosjanie znów zaatakowali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro