Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18.1

Rozdział 18.1 "Córeczka tatusia i jej tata."

Liczba słów: 4881

Okej, początkowo miałam jeden rozdział 18, ale coś mi w nim brakowało... akcja przyszła za szybko i było to niczym wrzucenie Was na kolejkę górską bez hamulców i pasów bezpieczeństwa. A jako że prosiliście o jeszcze jeden maratonik, to rozdzieliłam ten rozdział na dwie części.

Dzisiaj pierwsza - spokojniejsza, pełna przeżyć wewnętrznych bohaterki (przez co jest możliwe, tylko możliwe!, że możecie trochę znielubić naszą drogą Ritę) - część, a jutro wstawię tę bardziej emocjonującą.

Wstawiam dzisiaj kwadrans wcześniej niż zwykle z tego jednego powodu, że zaraz zasnę i wtedy musielibyście czekać jeszcze dziesięć godzin... co byłoby niefair wobec tych zarywających nocki! (Nie że do tego zachęcam, czy coś.) Jutro rozdzialik normalnie o północy!

Enjoy!

Maraton: 1/2

***


Siedem dni – ani słowa od Ryana.

Kolejne siedem dni – ani słowa od Ryana.

Jeszcze następny tydzień – ani słowa od Ryana.

Jeśli coś można było powiedzieć o moim narzeczonym to fakt, że dotrzymywał słowa i spełniał moje prośby. Była już końcówka stycznia, a ja nie usłyszałam ani słowa z jego strony. W szkole rozpowiedziano, że Ryan był w trakcie żałoby, co tłumaczyło jego nieobecność większości uczniów.

Rodzice jednak nie wytłumaczyli mi jego nieobecności w żaden inny sposób, więc była to również bajeczka, którą wmawiano mnie. Andy i nonna również milczeli, rzucając mi tylko co chwila współczujące wspomnienia.

Czułam się okropnie, bo wiedziałam, że wszystko było moją winą. Winą mojej głupoty, dziecinności i słów rzuconych przez pijaną osobę, które nigdy nie powinny były opuścić mojego gardła.

Mój brzuch bolał mnie non stop, codziennie po kilka razy. Sapphire siedziała tylko ze mną, przytulając mnie i gładząc moje włosy i policzki. Przypominałam żywego kościotrupa, co kilka osób mi już przyjaźnie wytknęło. Nie byłam w stanie spać, prawidłowo jeść i porzuciłam swoją sportową rutynę.

Czułam się, zachowywałam i wyglądałam jak narkoman, któremu zabrali wszystkie dragi w jeden dzień i zostawili go bez terapii odwykowej samemu sobie.

Poczucie winy ciążyło mi na sercu. Do diabła z dumą. Gdybym tylko dostała szansę, błagałabym go o wybaczenie. Obiecywałabym, że już nigdy nie zachowam się w tak dziecinny sposób. Że będę narzeczoną i, później, żoną, jakiej oczekiwał.

A jednak...

Nie wychodziło mi wykonywanie własnych obowiązków, więc co dopiero by się stało, gdyby mi jeszcze dorzucono wszystko to, czym dotychczas zajmowała się pani King?

- Rita? Wszystko w porządku? – spytała Savannah, wyrywając mnie z zamyślenia.

Zamrugałam kilkukrotnie i uniosłam gwałtownie głowę. Rozejrzałam się dookoła, by zobaczyć, że wszystkie dziewczyny wpatrywały się we mnie.

- Nie dam rady – wyszeptałam.

Savannah posłała mi smutne spojrzenie. Pełne litości i zrozumienia. Nie chciałam ani tego, ani tego. Viola i Stephanie patrzyły na mnie w ten sam sposób. Mogłam też dostrzec, że Maddie, Alyssa, Deborah i cała reszta obserwowały mnie uważnie.

Jedyne, co wiedziały, to to, że Ryan był w żałobie, a atak na panią King miał tak naprawdę uderzyć we mnie. Może przypuszczały, że mój obecny stan związany jest z nieobecnością mojego narzeczonego, może nie.

- Rita, wiemy – wyszeptała Savannah. – Przygotowałyśmy drugą wersję układu za twoimi plecami.

Zacisnęłam usta, próbując powstrzymać płacz.

A więc doprowadziłam się do takiego stanu, że moje przyjaciółki były zmuszone działać za moimi plecami, by ratować układ. Ratować coś, co ja bym niechybnie zepsuła. Choć to moim zadaniem, jako kapitana, było pilnowanie, by wszystko szło jak z płatka.

- Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, przez co teraz przechodzisz – wyszeptała Stephanie.

Spuściłam głowę, bo oczy miałam już zaszklone.

- Rita, prowadziłaś drużynę przez tyle lat bez żadnej skazy. Nie czuj się winna przez pojedynczą sytuację słabości – dodała Viola.

- Po prostu odpocznij trochę – kontynuowała Savannah. – Zostań tutaj, zrelaksuj się, a gdy już wszystko się skończy, możemy albo razem pójść na imprezę, albo odwieźć cię do domu.

Rozległ się dźwięk klaksonu oznajmiającego pozostałą minutę do rozpoczęcia meczu. Dziewczyny rozejrzały się pomiędzy sobą, zastanawiając się, co mają teraz zrobić. Gdybym się uparła, poszłabym z nimi.

Ale dzisiaj miało się pojawić pięciu ważnych osób z rekrutacji na najważniejsze uniwersytety w poszukiwaniu kandydatów na stypendia sportowe. Między innymi ponownie UCLA. Nie mogłam im tego zepsuć.

- Idźcie – wydusiłam z siebie. – Powodzenia.

Savannah położyła dłoń na moim ramieniu, ale nie ruszyłam się. Nie mogłam.

Kiedy doprowadziłam się do takiego stanu? Do momentu, w którym moje przyjaciółki musiały wybierać między mną a swoimi karierami. Byłam żałosna.

Truchtem opuściły szatnię, by dołączyć do chłopaków czekających przy boisku. Gdy drzwi za nimi się zamknęły, dałam radę odczekać tylko kilka sekund, nim całe moje ciało drgnęło i już nie byłam w stanie powstrzymać łez.

Płakałam niczym małe dziecko, którym ewidentnie byłam.

Objęłam kolana rękoma, po czym zaprzestałam z jakimkolwiek powstrzymywaniem się. Łzy żłobiły swoje ścieżki w dół po moich policzkach. Szloch utknął mi w gardle, by po chwili wydostać się ze zdwojoną siłą.

Słyszałam w tle okrzyki komentatora i skandowania tłumów zgromadzonych na trybunach. Wiwatujących na cześć chłopaków z naszej drużyny i tych z St. Cloud High School.

Zsunęłam się z ławki, by móc zwinąć się w kulkę na podłodze, po czym poddałam się duszącym mnie emocjom, decydując się je uwolnić i zrobiłam to, czego teraz potrzebowałam najbardziej – płakałam.

Gdy w końcu jednak udało mi się przestać, usłyszałam muzykę, która była podkładem do naszego układu. Choć szloch wciąż wstrząsał moim ciałem, łzy już dawno przestały wypływać z moich oczu.

Podparłam się dłonią o ławkę i uniosłam się chwiejnie. Przeczłapałam się do łazienki, gdzie spojrzałam w lustro.

Cienie pod oczami, opuchnięte powieki, zapadnięte policzki, spierzchnięte wargi, kościsty podbródek, smugi po łzach na policzkach. Wyglądałam tragicznie.

Drżącymi dłońmi odkręciłam kurek i pozwoliłam, by bieżąca woda schłodziła moje ręce. Po kilku minutach patrzenia na strumień, zaczęłam myć twarz.

Chłodna woda potrafiła czynić cuda.

I uporczywe łupanie w głowie na chwilę ustało, i moja skóra poczuła się bardziej odżywiona, i udało mi się zamaskować fakt, że płakałam.

W końcu jednak zakręciłam wodę i wróciłam do swojej szafki. Upiłam łyk herbaty ziołowej z termosu, który przygotowała mi Primavera i wsunęłam do buzi miętową gumę do żucia. Z głodu na moim języku pojawił się nieprzyjemny osad, który odpowiadał za brzydki zapach, który często towarzyszył bezdomnym.

Księżniczka Minnesoty pachnąca niczym bezdomny spod Walmarta. Cudownie.

Schowałam termos z powrotem do torby, po czym wyciągnęłam całość z szafki. Narzuciłam na siebie płaszcz, torbę zarzuciłam na ramię i wyszłam ukradkiem z szatni, rozglądając się dookoła. Dostrzegłam dwie potężne postacie w garniturach, którzy byli przydzielonymi mi przez nonnę nowymi ochroniarzami.

Teraz miałam czwórkę: Tylora, Kennetha, Gregory'ego oraz Caspiena.

Obaj nowi ochroniarze byli zasłużonymi żołnierzami Fedelty, grubo po czterdziestce. Caspien był łysy i całe jego ciało, zazwyczaj osłonięte przez garnitur, pokryte było tatuażami. Wyjątkiem było przedramię oraz lewa pierś. Ze względu na jakieś problemy nie mógł mieć tatuażów w okolicach serca. Z tego powodu tatuaż Fedelty znajdował się na jego przedramieniu, a żeby nic go nie zasłaniało, nie był połączony z plątaniną zdobiącą wszystkie jego części ciała od szyi w dół. Nie odezwał się do mnie ani razu i co chwila skanował całe otoczenie w poszukiwaniu ewentualnych niebezpieczeństw.

Gregory nie był dużo bardziej rozmowny. Odzywał się równoważnikami zdań, gdy tylko uważał to za absolutnie konieczne. Miał on krótko przycięte brązowe włosy, umięśnioną sylwetkę niedźwiedzia i ponure, czarne spojrzenie, którym przeszywał wszystkich na wskroś.

Rozejrzałam się uważnie po korytarzu, lecz poza Gregorym i Caspienem, którzy zdecydowanie musieli usłyszeć moją histerię, nikogo tu nie było. Przesunęłam się więc w stronę wyjścia, gdy zatrzymał mnie odgłos czyichś kroków.

- Rita? – Usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się wokół własnej osi, by wbić spojrzenie w Martina, który stał na korytarzu obok. Pomachał mi niezgrabnie i podszedł bliżej.

- Wszystko w porządku, Martin? – spytałam, wymuszając uśmiech.

- Chciałem właśnie spytać o to samo – powiedział, wzruszając ramieniem. – Nie powinnaś być teraz na boisku?

- Nie ma Ryana, więc nie mam komu kibicować – powiedziałam, krzywiąc się delikatnie na bzdurność mojej wymówki. Sama w to nie uwierzyłam, więc jak niby mógł zrobić to on? – I nie czułam się najlepiej. Ostatnio źle sypiam.

- Ach, no faktycznie – mruknął. Uniósł rękę i podrapał się z tyłu szyi niepewnie. – Czyli w takim razie nie wybierasz się na zwycięską imprezę?

Imprezy odbywały się po każdym meczu. Raz były zwycięskie, raz pocieszające. Przez pięć lat nie opuściłam ani jednej, a teraz nagle na dwóch palcach byłam w stanie policzyć, na ilu faktycznie się pojawiłam od września.

A byłam Złotym Sercem Rochester High School. Sześciokrotną z rzędu królową balu. Przewodniczącą szkoły. Jedną z najlepszych uczennic. Przez pięć lat wykonującą swoje obowiązki bez zarzutów... i teraz zawalającą swoją nieskazitelną reputację.

Przełknęłam ślinę.

- Właśnie tam się wybierałam. Masz transport, czy mam cię podrzucić?

- Wybiorę się ze Stephanie i Violą. Muszę porozmawiać ze Steph odnośnie konkursu na logo szkoły.

- Naturalnie – mruknęłam, posyłając mu uśmiech. – Widzimy się na miejscu w takim razie.

- Do zobaczenia.

I zanim mogło się zrobić jeszcze niezręczniej, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z budynku, kierując się w stronę samochodu.

- Jest panienka przekonana, że to dobry pomysł? – spytał Gregory cichym, chrapliwym głosem.

- Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale jeśli tę szkołę można porównać do łąki, to zdecydowanie zawsze byłam pasterką. Oni wciąż na mnie liczą, a zawodziłam już ich wystarczająco długo.

Gregory pokiwał głową, kilkukrotnie, po czym skupił swoje spojrzenie na mnie.

- Ty pasterką, panno Queen. Kim jest wtedy Alessandro?

To o jedno więcej zdanie, niż kiedykolwiek do mnie wypowiedział, więc uważałam to za swój cichy sukces. Jednak oba nie miały więcej niż cztery słowa, więc wciąż nie doszliśmy do etapu swobodnych pogawędek.

- Psem pasterskim oczywiście – odparłam bez wahania. – Dużym, niewyczesanym, cuchnącym szczeniaczkiem.

Kącik ust Caspiena wygiął się ku górze, a Gregory po raz kolejny pokiwał głową. Tym razem w zamyśleniu.

- To się zgadza, panno Queen – potwierdził, po czym otworzył przede mną drzwi SUVa.

Choć już kilkukrotnie jeździłam samochodem, który dostałam w prezencie od wujka, tak gdy nie byłam w stanie prowadzić, stawialiśmy na auto, które lepiej wyczuwał, grający rolę również i mojego kierowcy, Caspien.

Niezbyt długo zajęło nam dojechanie do domu Ethana, który razem z Sethem zawsze zajmował się sprzętem muzycznym na imprezach. Mieszkał on w ogromnym domu sam, jako że jego rodzice się rozwiedli, więc zawsze brał na siebie organizację wszelkich zabaw.

Jako że mecz skończył się z chwilą, gdy opuściliśmy parking, byliśmy trochę szybciej od innych, co w stu procentach mi odpowiadało.

- Rita! – zawołał Ethan, wychodząc na podjazd, by nas przywitać. – I twoi ochroniarze. Jak uroczo.

Miał na sobie złoto-fioletowe cienie do powiek podkreślające przynależność do Rochester High School, legginsy w tym samym kolorze oraz czarny przydługi sweter. Jego ciemnoblond włosy postawione były do góry na żel, upodabniając go do jeża.

- Mam nadzieję, że nie ich obecność nie będzie problemem? – spytałam prędko.

Ten uniósł wydepilowaną brew do góry, po czym wybuchł perlistym śmiechem.

- No jasne że nie! Przystojni mężczyźni zawsze są mile widziani w moich progach!

Uśmiechnął się uwodzicielsko do Caspiena, puszczając mu oczko, na co ten zmarszczył nos z obrzydzeniem. Ethan bynajmniej się tym nie przejął. Posłał mi oczko, po czym objął mnie ramieniem.

- Wchodźcie, wchodźcie, już niemal wszystko gotowe! Jedzenie przygotowane, alkohol załatwiony i tylko muzyka czeka na powrót Setha. Już mi napisał wiadomość, że czeka nas zwycięska impreza.

- Martin już mi dał znać, słyszałam – przytaknęłam, rozglądając się po wnętrzu.

Wszędzie znajdowały się złote i fioletowe dekoracje. Balony, serpentyny, wstęgi, tiul, materiały i brokat. Na stolikach znajdowały się kupki kubków w różnych kolorach – złotym, fioletowym i białym.

- Przeszedłeś samego siebie, Ethan – powiedziałam z zachwytem.

- Dzięki, kochanie – odparł, cmokając mnie pobieżnie w policzek. – Ale nie obraź się, bardziej mi zależy na opinii Savannah. Jeśli coś spieprzyłem, ona mi to powie wprost.

- Tam tiul się obsunął – mruknął Gregory, wskazując palcem w miejsce obok stanowiska DJ-a. – A tam brokat wysypał.

Ethan od razu wyłapał wzrokiem wskazane usterki i popędził to naprawić. Ja w tym czasie odkręciłam pierwszy z brzegu sok pomarańczowy i zawahałam się przy wyborze kubeczka.

- Nie patrz na nie jak sroka w gnat – zawołał Ethan, wchodząc na drabinę, by poprawić materiał. – Kolory takie jak zawsze. Fioletowy dla zajętych, złoty dla wolnych, białe dla tych w skomplikowanej sytuacji.

I to właśnie był mój problem. Nie wiedziałam, czy nieobecność Ryana nie oznaczała zerwania zaręczyn. Jeśli nie, to z mojej perspektywy byliśmy w skomplikowanej sytuacji. Z kolei on wciąż mógł uważać mnie za swoją.

Może powinnam wziąć wszystkie trzy kubeczki?

Gregory sięgnął nad moimi ramieniem i wyciągnął ze sterty pojedynczy fioletowy kubeczek, po czym wyciągnął z moich dłoni sok i napełnił naczynie.

- Proszę, panno Queen – powiedział, podając mi go.

- Dziękuję – mruknęłam, nie wiedząc, co dokładnie miałam z tego wywnioskować.

Chwilę później ludzie z meczu zaczęli zapełniać dom, więc impreza rozkręciła się na dobre. Nie dotknęłam alkoholu, choć wiele osób mi proponowało i piłam tylko sok pomarańczowy. Udało mi się też wsunąć kilka kawałków pizzy, choć po trzecim zaczęło mnie mdlić i musiałam zrezygnować z większej ilości.

Przetańczyłam z dziewczynami kilka kawałków, zachowując pozory dobrze bawiącej się osoby, jednak później musiałam już usiąść, by nie opaść całkowicie z sił.

- O, matko – sapnęła Viola, opadając z impetem na kanapę, na której usiadłam przed minutą. – Kręci mi się w głooowie!

Zachichotałam, gdy położyła się na moich kolanach, po czym pogładziłam jej włosy.

- Chyba nie muszę wspominać, że to wina alkoholu, no nie, Viol? – spytałam, powstrzymując śmiech.

- Możesz napić się jeszcze ze mną, to przekonasz się na własnej skórze, co teraz czuję.

- Nie odżywiałam się za dobrze ostatnio – przyznałam. – Wypicie alkoholu pogorszyłoby moje zdrowie.

Nie wspominając już o tym, jaki wstręt wzbudzał we mnie teraz zapach i smak wódki czy piwa.

- No, tak – mruknęła. – To wszystko przez Ryana, prawda? Dlatego że go nie tu z tobą nie ma?

- Po części – odpowiedziałam wymijająco. – Po prostu przechodzę teraz trudniejszy okres.

- Wiem, skarbie – wyszeptała, unosząc się. – I chcę, żebyś wiedziała, że możesz na nas liczyć. Zawsze.

- Wiem, Viol, dzięki – szepnęłam, przytulając się do niej.

Melancholijną atmosferę przerwała jednak Savannah, która wzięła sobie za cel życiowy, by rozśmieszać mnie na każdym kroku. Rzuciła się w pijackim amoku na nas obie, zanosząc histerycznym śmiechem.

Wyciągnęła Violę do gry w butelkę, a ja jednak odmówiłam. Nie wydawało mi się, by Ryan miał coś przeciwko mojemu całowaniu się z innymi dziewczynami, ale w grze miało wziąć udział jeszcze kilku chłopaków.

Inne osoby w związkach na wysokim poziomie również zrezygnowały z udziału, więc siedzieliśmy na kanapie, obserwując to, co miało się dziać. Oczywiście była nas tylko garstka i zajmowaliśmy małą część salonu, gdy reszta wciąż tańczyła czy zajadała się.

Alessandro, choć był wychwytywanym singlem, również zrezygnował z gry. Usiadł razem ze mną, moszcząc mnie na swoich udach. Siedzieliśmy tak przytuleni, patrząc jak Chad co chwila całował co chwila to kolejne podekscytowane pierwszoklasistki.

Po butelce graliśmy jeszcze grupowo w kilka innych gier, dzięki którym rozluźniłam się troszeczkę, po czym jeszcze więcej tańczyliśmy i bawiliśmy się i po prostu żyliśmy, korzystając z życia.

I dzięki temu byłam w stanie choć na chwilę zapomnieć o Ryanie i wszystkich problemach, które zwaliły mi się teraz na głowę.

***

Jednak jak na złość, gdy przyszłam następnego dnia do szkoły, okazało się, że na psychologii zaczęliśmy omawiać relacje międzyludzkie, co tylko zaczęło mnie dobijać psychicznie, bo wszystkie teorie i modele odnosiły się do mojej sytuacji.

- Pamiętacie biologiczne przyczyny tworzenia związków, jakie omawialiśmy na ostatniej lekcji? Może zróbmy małą powtórkę, zanim przejdziemy do tych kognitywnych. Alessandro, tak pchasz się do odpowiedzi, to powiedz proszę, na czym polegało badanie oparte na funkcjonalnym rezonansie magnetycznym przeprowadzone przez panią Fisher w roku 2003.

- No pewnie na skanowaniu ich mózgów – powiedział wyjątkowo inteligentnie, na co grupa zaśmiała się cicho.

Nauczycielce i mnie nie było do śmiechu. Ona nie dawała sobie w kaszę dmuchać, a mnie przestały śmieszyć głupie żarty. Prawdopodobnie popadłam w jakiś stopień depresji, ale nie chciałam o tym myśleć.

- I co takiego to odkryła, skanując mózgi owych „ich"?

- No ogółem to była ta teoria tej pani, która mówiła, że miłość to tak naprawdę trzy systemy naszych mózgów, które prowadzą do produkcji potomstwa, by przekazać dalej swoje geny, no nie?

- Całkiem nieźle, i co z tym faktem? – powiedziała nieco zdumiona tak nietypowo dużym szczątkiem jego wiedzy.

- No i te trzy systemy to przywiązanie, pożądanie i powab. To badanie skanujące mózgi wykryło te hormony i neuroprzekaźniki, co wpływają na wszystkie te trzy rzeczy. Na przywiązanie oksytocyna i wazopresyna, na powab dopamina, serotonina i noradrenalina, a na pożądanie testosteron i estrogen.

- Muszę przyznać, jestem pod wrażeniem; aż ci wstawię dobrą ocenę za aktywność – powiedziała, po czym poprawiła okulary i przeszła do następnej osoby. – No to Viola, wyjaśnij nam, czym jest dopamina.

- To jest neuroprzekaźnik, który odpowiada za uzależnienia... – powiedziała, po czym się zawahała, zerkając na mnie pobieżnie. – Ona nas w pewien sposób pcha do tego, byśmy szukali przyjemności, która może później przeobrazić się właśnie w uzależnienie. W związkach to ona sprawia, że chcemy spędzać jak najwięcej czasu z naszym partnerem, by doprowadzić do takiego związania, w którym postanowi się mieć potomstwo, co jest naturalną potrzebą naszych... genów. Czyli miłość jest w pewien sposób uzależnieniem, a zerwanie czy separacja może być jak zabranie palaczom ich papierosów w wyjątkowo szybki i brutalny sposób. Z tego, co pamiętam, może prowadzić do takich samych skutków fizycznych i psy...

Nie byłam w stanie dłużej tego wytrzymać. Wstałam gwałtownie i, zostawiając wszystkie swoje rzeczy, wybiegłam z sali, a Gregory z Caspienem ruszyli za mną.

Przestali już nawet wzbudzać taką sensację w szkole, choć każdy uczeń z osobna wymyślił osobną teorię na temat ich pracy jako moich ochroniarzy. Większość zakładała, że mieli mnie chronić przed byłymi uczniami z Mantorville.

Oni wszyscy myśleli, że to zwyczajnie faceci z problemami psychicznymi, którzy wzięli zbyt poważnie do siebie przegrane, licealne mecze i teraz chcieli się odegrać, porywając mnie i prawdopodobnie przy tym zabijając.

Była to kompletna bujda i nie byłam w stanie zrozumieć, w jaki sposób ktokolwiek był w stanie w to uwierzyć, ale po oficjalnym oświadczeniu pana Antonio w tej sprawie, nikomu pewnie nie chciało się kłócić.

Przyspieszyłam do szybkiego biegu po schodach, by zbiec do piwnicy i wpaść do pokoju samorządu uczniowskiego. Zanim moje dwa cienie dały radę mnie dogonić, zamknęłam drzwi na klucz, przeszłam na koniec sali, wsunęłam się między ciepły kaloryfer a szafę i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na płacz.

Naciągnęłam rękawy swetra, który wisiał na mnie teraz niczym na wieszaku i zignorowałam uparte burczenie w brzuchu połączone z chęcią wymiotowania. Nie jadłam niczego poza kawałkiem pizzy trzy dni temu, który od razu zwróciłam, bo nie byłam w stanie znieść tego faktu, ze zazwyczaj jadłam przy Ryanie.

Czułam się taka słaba. Taka bezsilna. Tak beznadziejnie uzależniona od mężczyzny, którego zraniłam kilkoma prostymi zdaniami i swoim dziecinnym zachowaniem.

Drżącą dłonią wyciągnęłam telefon z kieszeni również nieco za dużych białych rurek i wybrałam szybko numer do osoby, którą potrzebowałam teraz usłyszeć.

- Tu Ryan, zostaw wiadomość – odezwała się skrzynka głosowa.

Ścisnęłam dłońmi urządzenie tak mocno, że gdybym była o swoich normalnych siłach, pewnie bym go zniszczyła. Teraz jednak rozbolała mnie tylko dłoń, w której szybko pojawił się lekki skurcz.

Wypuściłam z siebie głośny szloch i zignorowałam natarczywe pukanie i nawołania Alessandro i pani Lovato. Oparłam głowę o ścianę i złapałam kilka haustów powietrza, by po chwili zanieść się kolejną falą płaczu. Nie mogłam jej powstrzymać, potrzebowałam tego.

Emocjonalnie niestabilna. Rozstrojona. Żenująco słaba. Taka bezsilna.

Wszystkie kobiety w mojej rodzinie były silnymi, niezależnymi kobietami, które budziły respekt samą swoją prezencją. Nonna budząca przerażenie w znacznej większości gangsterów na całym świecie. Mama będąca oazą spokoju, szanowaną w całych Stanach Zjednoczonych prawniczką, która uratowała z opresji wielu członków Fedelty i kobiet niezwiązanych z mafią. Aurora, która zasłużyła w pełni na tytuł Consigliere'a Eternity i oficjalnie już to ogłosiła wujkom. Reina, tak opanowana, idealna wręcz kandydatka na żonę, która zdecydowanie nie dała sobie w kaszę dmuchać. Nawet Sapphire była w stanie się przeciwstawić swojej ciotce i zawalczyć o swoje szczęście i miłość.

Każda z nich była idealna na swój sposób, a ja nawet nie mogłam marzyć o staniu się w połowie dobrą tak jak one. Byłam na to zbyt tchórzliwa.

Chciałabym móc zwalić to na fakt, że wychowałam się w nieświadomości istnienia mafii, ale to tylko świadczyło o mojej głupocie i naiwności.

Nagle rozebrzmiał mój telefon, wyrywając mnie na chwilę z mojej zupełnie idiotycznej histerii, której nie byłam jednak w żaden sposób powstrzymać, więc uniosłam szybko telefon, modląc się, by na wyświetlaczu pojawiło się to jedno imię osoby, do której dzwoniłam codziennie przez ostatnie trzydzieści dni.

Niestety.

- Tylko nie rób nic głupiego, błagam – odezwała się na „dzień dobry" moja kochana kuzynka. – Rita, nie warto.

- Nie zamierzam się zabić, jeśli o to ci chodzi – powiedziałam, na co ta odetchnęła, szepcząc jakieś podziękowania w stronę Boga, na co pociągnęłam nosem. – Jestem zbyt wielkim tchórzem, by to zrobić. Jestem głupim, naiwnym, tchórzliwym dzieckiem. Ryan powinien był wybrać sobie ciebie za żonę, a nie mnie, wiesz o tym, prawda?

- Wiem – odpowiedziała zwyczajnie. – Ale wybrał ciebie, ponieważ coś w tobie zobaczył.

- Ta, bezzębny uśmiech i duże, niemowlęce oczy? – prychnęłam. – Wychowałam się, wierząc naiwnie w miłość partnerską. Później wmawiałam sobie, że nie będę potrzebować jego miłości, gdy urodzę już dziecko i będę mieć wystarczająco tej matczynej. Ale to bzdura. Uzależniłam się od Ryana. Od człowieka, którego interesuje tylko moja pochwa i później macica. Od człowieka, który ma dosyć mojego charakteru; tego, że jestem dzieckiem.

- Nie jesteś już dzieckiem.

- Ale tak się zachowuję! I nie umiem dorosnąć... ja nie chcę jeszcze dorosnąć! Nigdy nie byłam i nie będę idealną mafijną córeczką i żoną, bo nie zostałam tak wychowana.

- Zostałaś wychowana na rozpieszczone dziecko i jesteś zbyt tchórzliwa, by zostawić ten etap za sobą – skomentowała.

- Możesz skończyć z tą psychoanalizą? – warknęłam. – Może i nie chcę, może nie potrafię.

- Potrafisz się zachowywać jak dojrzała kobieta, więc czemu nie zrobisz tego teraz? Wstań, idź do domu, weź głęboki oddech i zacznij od tego, że prześpisz się tak długo, jak tylko twój organizm będzie tego potrzebował. Później zjesz największą pizzę, jaką będziesz tylko w stanie, popijesz herbatą i weźmiesz się w garść.

- Nie mam na to siły – przyznałam.

- To zapisz się na terapię psychologiczną. Pogadaj z tą nauczycielką, co dobija ci się do drzwi. Poczytaj książki. Porozmawiaj o nich z Sapphire czy tą tam Montgomery. Cokolwiek, co cię postawi na nogi. Jesteś moją kuzynką, dziedziczką nazwiska Rosellini i nie zamierzam pozwolić ci się stoczyć na samo dno.

Na samo dno.

- Aurora...

- Wstawaj i idź do domu. Masz się wyspać, najeść się do syta i wypić duży kubek herbaty. Później nauczysz się na sprawdzian z psychologii, który masz pojutrze i przekażesz prowadzenie treningu Maddie. To był rozkaz, a ja nie będę się więcej powtarzać. Wieczorem zadzwonię do Gregory'ego i sprawdzę, jak ci poszło.

- Mojego ochroniarza? – spytałam, pociągając nosem.

- Tak, tego. To ja go udostępniłam nonnie, nie musisz dziękować. Już mu powiedziałam, że ma cię zabrać do domu bez żadnych dyskusji. Od dzisiaj będziesz się zachowywać jak na Rosellini przystało. Możesz mnie przekląć, znienawidzić, ale tak czy siak zamierzam to dopilnować, jasne?

- J-jasne.

Jeśli coś można było o mnie powiedzieć, to na pewno nie to, że odrzucam pomocną dłoń, gdy ktoś próbuje mi uratować tyłek. I na pewno nie to, że jestem upartym osłem, który będzie stawiał na swoje, wiedząc, że nie ma racji.

No, zwłaszcza to pierwsze.

Otarłam wierzchem dłoni swoje policzki, po czym wygrzebałam się z mojego schronienia. Zerknęłam na szybę, by zobaczyć w niej swoje mgliste odbicie i aż się wzdrygnęłam. Jeśli wcześniej wątpiłam, że przez miesiąc można się tak stoczyć, teraz byłam już o tym przekonana.

Kiedy moja waga dwa tygodnie temu wskazała pięćdziesiąt trzy kilogramy, rozbiłam swoje lustro w łazience, które od tej pory leżało w kawałkach na moich płytkach. Kilka razy się już o nie poraniłam, ale mało mnie to obchodziło.

Byłam żałosna. Rozpaczałam nad sobą, jakby nie wiadomo co się stało, a tak naprawdę ludzie cierpieli ze znacznie poważniejszych powodów. Byłam zbyt słaba psychicznie.

Aurora miała rację, musiałam się ogarnąć.

Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi, widząc przed sobą Alessandro, moich dwóch ochroniarzy, Savannah, Violę, Steph i pana dyrektora, który musiał wymienić panią Lovato.

- Zabierzcie mnie do domu – powiedziałam cicho do ochroniarzy, którzy pokiwali głowami. – Muszę coś zjeść.

- La mia anima – zaczął Andy cicho, ale mu przerwałam, przytulając go mocno.

- Już wszystko dobrze. Potrzebowałam rozmowy z Aurorą, by to dostrzec.

- Jesteś pewna? – spytała Savannah, po czym wymieniła zaniepokojone spojrzenia z Violą i Steph.

- Tak, jestem pewna – powiedziałam tak twardo, jak tylko byłam w stanie. – Koniec użalania się nad sobą. Ryana nie ma, to go nie ma. Nie będę przez niego psuć sobie zdrowia i mojej przyszłości. Skończyłam z tym.

Nie wiedziałam, czy tymi słowami próbowałam bardziej przekonać je, czy siebie, ale zadziałało w obu przypadkach. Wyprostowałam się i zerknęłam na dyrektora, który patrzył na mnie z równie mocnym niepokojem. Wiedziałam, że był on sowicie opłacany przez Fedeltę, by ignorować wszystkie zachowania ze strony Alessandro i innych żołnierzy. Jak większość USA miał swoje domysły na temat naszej przestępczej działalności, ale gdy miał wystarczająco pieniędzy w kieszeni, ignorował to.

- Mógłby mnie pan zwolnić z pozostałych lekcji? – spytałam.

Pokiwał gorączkowo głową.

- Naturalnie, moja droga. Wróć do domu i się wyśpij. Powiadomię panią Lovato.

- Chodźmy – machnęłam dłonią na ochroniarzy.

Skierowałam się do wyjścia i akurat zadzwonił dzwonek. Masywne postaci ochroniarzy były tak dobrze widoczne, że wszyscy schodzili nam z drogi, rozstępując się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Szeptali przy tym gorączkowo, a gdy moje spojrzenie na nich padało, od razu odwracali wzrok.

Jakbym nie była jeszcze niedawno nazywana Złotym Sercem Rochester High School.

- Rita? – Usłyszałam znajomy głos, na co zatrzymałam się i odwróciłam do nadbiegającego chłopaka. – Masz może minutę?

- Tak, Martin?

To był chłopak, który wpadł na mnie pierwszego dnia szkoły, rozrzucając dookoła wszystkie swoje prace przy okazji. Później za moją namową dołączył do kółka artystycznego i samorządu uczniowskiego, gdzie potrzebowaliśmy takich ludzi.

- Musisz zatwierdzić prace konkursowe na logo szkoły – powiedział, wyciągając w moją stronę podkładkę z zamieszczonymi tam czterema ikonami, które zostały wybrane na udział w konkursie. – Mam tu już podpisy dyrektora i Stephanie, ale potrzebuję jeszcze twój.

Stephanie jako przewodnicząca kółka artystycznego zajmowała się tym niemal w dziewięćdziesięciu procentach. Na szczęście poza moim podpisem nic więcej nie było z mojej strony wymagane.

- Jasne – przytaknęłam, łapiąc długopis, który wyciągnął w moją stronę, po czym szybko się podpisałam. – Kiedy planowane jest głosowanie?

- Chcieliśmy zrobić je jutro, ale to ty tu rządzisz, więc...

- Jutro brzmi dobrze – przerwałam mu, uśmiechając się. – Miłego dnia, Martin.

Ten pomachał mi niezręcznie, gdy szybko go minęłam i wyszłam z budynku. Dojście do samochodu nie zajęło mi długo, więc od razu wsunęłam się do otwartego już SUVa, zajmując tylne siedzenie.

Gdy dojechaliśmy do domu, wypełniłam wszystkie polecenia Aurory. Pod czujnym okiem rodziców zjadłam przygotowaną przez Primaverę pizzę, gdy ta poszła posprzątać w moim pokoju, który od miesiąca nie widział odkurzacza.

Przygotowała mi również długą, odprężającą kąpiel ze wszystkimi moimi ulubionymi olejkami i bąbelkami. Nonna postanowiła mi pomóc się do niej przygotować, jakbym była małym dzieckiem, ale szybko zrozumiałam, że nie o to chodziło.

Gdy stanęłam naga przed wanną, brudna, zarośnięta, wyniszczona ze skórą lekko wiszącą i wystającymi kośćmi w wielu miejscach, ta pokręciła głową i zacmokała.

- Jesteś moją wnuczką, dolcezza, nie pozwolę ci się zniszczyć przez zwykłego faceta. Ignorowałam to już zbyt długo.

Byłam zaskoczona tym, że po raz pierwszy w zdaniu przez nią wypowiedzianym nie było żadnego przekleństwa czy nawet brzydkiego słowa.

- Nie przejmuj się, nonna, nie zamierzam więcej tego robić. Nie wiem jak uda mi się bez niego zasnąć, ale zamierzam już jeść normalnie. I zacząć ćwiczyć. Rozwaliłam już wystarczająco dużo treningów.

Nie zasługiwałam na bycie kapitanem.

- I to jest moja wnuczka – powiedziała, mrugając do mnie. – A teraz właź do tej wanny i się, kurwa, ogarnij, bo wyglądasz jak gówno. Wiesz, ilu pierdolonych fotografów musieliśmy przekupić, by nie rozesłali twoich zdjęć do jakichś czasopism?

Wiedziałam, że kilku tak czy siak im się nie udało i po Internecie krążyło kilka moich zdjęć w obecnym stanie z teoriami, że morderstwo pani King, które było skierowane w moją stronę, tak na mnie wpłynęło. Ani słowa o Ryanie.

Nonna nie dała mi odpowiedzieć, tylko wyszła, mrugając do mnie. Doprowadzenie się do przyzwoitego stanu zajęło mi dwie godziny, ale wciąż z tyłu mojej głowy krążyła myśl o tym, że zaraz miałam iść spać i to zupełnie sama.

Tak jak byłam w stanie zmusić swój organizm do jedzenia i picia, tak ze spaniem sprawa wyglądała zgoła inaczej. Byłam uzależniona od Ryana pod tym względem i nie mogłam nic na to poradzić. Potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa, które mi dawał.

Wyszłam z łazienki i z zaskoczeniem zauważyłam, że na moim łóżku siedział tata, wpatrując się we mnie ze smutkiem. Wiedziałam, że mój mizerny wygląd go martwił.

- Jeśli chcesz, możemy zasnąć razem – powiedział, uśmiechając się delikatnie w moim kierunku.

I tak udało mi się zasnąć, w ramionach taty dokładnie tak jak wtedy, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Córeczka tatusia i jej tata przytuleni do siebie jak za dawnych czasów. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak właśnie tego potrzebowałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro