Rozdział 17.
Rozdział 17. "To moja mama."
Liczba słów: 5364.
Jeśli można było powiedzieć cokolwiek o dzisiejszej pogodzie to to, że odzwierciedlała nastrój wszystkich zebranych na cmentarzu w Chicago. Ciemnoszare chmury kłębiły się nad zebranymi, zasłaniając słońce tak, że żaden zagubiony promyk nie był w stanie się przedostać. Krople deszczu opadały na ziemię ciągnięte przez siłę grawitacji, bębniąc o nagrobki i opadającą powoli trumnę Dione King do rodzinnej krypty.
Morze czarnych parasolek zgromadziło się wokół pojedynczego grobu.
Nie było słychać płaczu, bo kto niby miałby płakać? Mąż i dzieci musieli pokazywać siłę i spokój ducha.
Nie było lamentowania, bo kto niby miałby lamentować? Niektórzy underbossi i ich rodziny nie znali Dione na tyle dobrze, a reszta musiała zachowywać twarz.
Nie było szlochania, bo kto niby miałby szlochać? Reprezentanci sojuszników Fedelty stali zgromadzeni po prawej stronie marmurowego grobowca i choć ich miny wyrażały współczucie i szacunek... smutku tam nie było.
Choć moje oczy były nieco wilgotne, nie mogłam pozwolić sobie na nic więcej niż tępe wpatrywanie się w grobowiec. Stałam z Ryanem, panem Kingiem, panią Reginą, Reiną i Reggiem oraz Marlene w pierwszym rzędzie i to nas łapały kamery stłoczonych za płotem cmentarza fotoreporterów.
Wstrętne hieny tylko czekały, by poznać prawdę i sprzedać ją pierwszemu lepszemu brukowcowi.
Pani Dione była w miejscu publicznym, w swojej ulubionej pizzerii, gdy Rosjanie zaczęli ostrzeliwać budynek. Poza nią zginęły wszystkie inne osoby w restauracji, włączając to kucharzy, jej ochroniarzy i przypadkowych, Bogu ducha winnych ludzi, jedzących swój świąteczny obiad.
Można by to uznać za zupełnie przypadkowy incydent – łut szczęścia, gdyby nie fakt, że umierającą panią King wyciągnięto na zewnątrz budynku, a Rosjanie wyryli jej nożem na twarzy i innych odsłoniętych częściach ciała napis: „za zatrzymanie suki Rosellini będzie płacić twoja rodzina" – wiadomość skierowana bezpośrednio do Ryana.
Pani King wykrwawiła się na śmierć przed budynkiem, który został podpalony. Płomienie przyciągnęły paparazzi, którzy od razu zaczęli snuć przeróżne teorie na temat tej tragedii. Zdjęcia Dione King obiegły media na całym świecie. Tak brutalne morderstwo znanej działaczki charytatywnej, żony słynnego biznesmena i założycielki kilku największych fundacji na rzecz sierot i potrzebujących obiegło hukiem całe media.
Każdy interpretował wiadomość na swój sposób, choć wszystkie teorie sprowadzały się do mnie i do Ryana. Z na ciskiem na "mnie", gdyż to moje nazwisko zostało wyryte... w pamięci wszystkich.
Gdy tylko Aurora przekazała mi wiadomość, pojechałyśmy od razu na lotnisko. Nasze rzeczy przyleciały następnym samolotem, bo nie zamierzaliśmy spędzić we Włoszech nawet jednego, kolejnego dnia w zaistniałych okolicznościach. Leonardo i Martina bez słowa zostawili trojaczki wujkowi Domenico i jako reprezentanci Eternity przylecieli razem z nami. Aurora, o dziwo, również postanowiła przylecieć.
Sprawa dotykała bezpośrednio mojej rodziny, gdyż to właśnie na mnie polowali Rosjanie, więc wiedziałam, że mieli zostać dłużej, by omówić kolejne środki zapewnienia mi bezpieczeństwa.
Gdy wylądowaliśmy, wciąż w strojach balowych, trafiliśmy na lotnisko w Chicago, gdzie już czekało na nas paparazzi.
Ryan szedł tak szybko, z tak morderczym wyrazem twarzy, że ledwo za nim nadążaliśmy. Stratował jednego, mocno natrętnego, fotoreportera, więc tata, Leo, Andy i Tony w czwórkę go odciągnęli, zanim doszło do tragedii. To zdjęcie również wylądowało w gazetach, bo w tej chwili nikt nie miał czasu zajmować się przekupstwem brukowców.
Gdy dotarliśmy do posiadłości, Ryan zniknął w gabinecie ojca razem z innymi mężczyznami, podczas gdy pani Regina odciągnęła mnie i nonnę na bok.
- Ktoś bliski nas zdradził – powiedziała wtedy zduszonym głosem. – Bicerin, ja nie znosiłam Dione, ale nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym takiej śmierci. Ona nie miała iść tam w ten czwartek, bo nawet nie sprzedawali jej ulubionej pizzy, ale pokłóciła się z Antonio i wyszła od razu. Nikt nie miał prawa o tym wiedzieć poza najwęższym kręgiem najbardziej zaufanych osób. To była zdrada.
- Pani Dione była aniołem Fedelty – powiedziałam spokojnie. Cała ta sytuacja nie dotarła do mnie jeszcze. Wciąż naiwnie wierzyłam, że wszystko to był jakiś żart. – Kto mógłby chcieć jej śmierci?
- Ona – wtrąciła się Aurora.
Nie zauważyłam, jak blisko nas stała. Podbródkiem wskazywała na Marlene.
- To jej siostra – zauważyłam.
Nie znosiłam Marlene, to był fakt, ale nie sądziłam, że nawet ona byłaby zdolna do takiego okropieństwa. Jaki potwór życzyłby śmierci swojej rodzonej siostrze? Krwi ze swojej krwi?
- Masz jakieś dowody? – spytała Regina, mierząc Aurorę uważnym spojrzeniem. – Cokolwiek?
Aurora odwzajemniła spokojnie jej wzrok, zanim nie pokręciła głową.
- Tylko przeczucie. Ale moje przeczucie jeszcze nigdy mnie nie myliło. Jej ciało krzyczy wręcz satysfakcją. Do tej pory nie uroniła ani jednej łzy. Co więcej, miała wszelkie możliwości i motyw.
- Motyw? – syknęła Sapphire. – Jak śmiesz oskarżać moją ciocię o coś takiego? Może i ma trudny charakter i potrafi robić świństwa, ale posądzasz ją o doprowadzenie do morderstwa własnej siostry z zimną krwią. Powtórzę się więc, jak śmiesz, Auroro?
Aurora zniosła obelgi rudowłosej równie spokojnie co spojrzenie staruszki. Jej telefon wydał z siebie krótki dźwięk, więc zerknęła na niego, a po chwili uśmiechnęła się ponuro.
- Patrz uważnie, a zaraz możesz mnie przeprosić.
Dokładnie w tym momencie drzwi od gabinetu pana Kinga otworzyły się, a ze środka wyszli wszyscy mężczyźni. Twarz Ryana wyrażała czystą wściekłość, podczas gdy ta Leo tylko pogardę. Jednak nie była ona skierowana na któregokolwiek z Kingów, a na blond kobietę stojącą przy kominku.
- Pogrzeb odbędzie się trzydziestego pierwszego, gdy wszystkie formalności zostaną załatwione. Zemsta na Sem'yi zostanie dokonana, ochrona Margherity wzmocniona, a co do spraw na tle rodzinnym, zgodnie z tradycją, mój ślub z Marlene odbędzie się trzydziestego pierwszego stycznia – powiedział, po czym odwrócił się i zniknął w gabinecie.
Obserwowałam uważnie Marlene, której twarz mimowolnie wygięła się w usatysfakcjonowanym uśmiechu. Jej całe ciało spięło się, jakby siłą woli powstrzymywała oznaki euforii, które mogłyby zostać źle odebrane. Była jednak wyjątkowo kiepską aktorką jak na kogoś, kto od dziecka wychowywał się w świadomości przynależności do mafii.
- Czy tak wygląda ktoś, kto właśnie stracił siostrę w wyjątkowo brutalnym akcie agresji? – spytała Aurora cicho.
W tamtym momencie zrozumiałam, że Aurora miała stuprocentową rację, a moje serce zapłonęło na nowo, tym razem żądzą zemsty. Wszystkie moje problemy z Ryanem utraciły na znaczeniu. Jak mogłam się tym przejmować w obliczu tak wielkiej niesprawiedliwości i okrucieństwu?
Oczywistym stało się, że Marlene stała za morderstwem własnej siostry, bo zwyczajnie pożądała jej stabilnej pozycji żony bossa. Wcześniej wiązała ją z małżeństwem Sapphire, jednak po ogłoszeniu jej zaręczyn z Tonym, ewidentnie musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Co zakończyło się śmiercią anioła chodzącego po tej ziemii.
Kogo następnego jednak postanowi zamordować dla swoich ambicji? Panią Reginę, mnie czy Sapphire? W tej chwili nienawidziła naszej trójki z całego serca. Naszej trójki i Reiny, aczkolwiek dziewczyna była zbyt dobrze chroniona, by mogło coś się jej stać, więc została tylko nasza trójka.
Sapphire była członkiem rodziny, który nie stał na drodze do jej ambicji, a bycie podejrzaną o morderstwo pani Reginy z kolei mogłoby zniszczyć jej relację z panem Antonio, więc zostawałam jej ja.
Stojąc na cmentarzu, ściskając czarną parasolkę w dłoni, obserwowałam ją uważnie i tylko coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to ona odpowiadała za morderstwo pani Dione.
Jej usatysfakcjonowany uśmieszek, gdy spoglądała na grobowiec swojej siostry.
Fałszywa łza, która wydobyła się z jej spoglądającego z bardziej fałszywym współczuciem oka, gdy ksiądz zaczął odmawiać modlitwę.
Lekki, niemal podskakujący, krok, gdy szła do kościoła na czele zgromadzonego tłumu.
I w końcu słodki, ociekający sztuczną rozpaczą głosik, gdy przedstawiła swoją idealnie wyuczoną na pamięć, poruszającą serca przemowę na cześć swojej siostry. Którą zakończyła słowami: "nie bój nic, siostrzyczko; jestem tu dla ciebie i zajmę się w twoim imieniu całą twoją rodziną najlepiej, jak tylko potrafię".
Jej ostatnie słowa jednocześnie zmroziły mi krew w żyłach i rozpaliły iskry płonące pożądaniem gorącej zemsty.
Pani Regina musiała poczuć to samo, bo gdy przyszła kolej jej przemówienia, patrzyła na Marlene tak morderczo, że mi samej zrobiło się słabo. Kobieta natomiast nie dostrzegła tego w żaden sposób, bo była zbyt wpatrzona w siedzącego obok niej pana Antonio.
- Ciężko mi powiedzieć, że uwielbiałam Dione, bo tak nie było – zaczęła. – Nasze relacje nie były najlżejsze. Zawsze myślałam, że pod jej słodką i kochaną powierzchnią kryła się żmija żerująca na fortunie rodziny King – zamarła, zerkając pobieżnie na uśmiechnięte zdjęcie pani King postawione przy ołtarzu. – Nie mogłam się bardziej mylić. Okazało się, że nie ona była żmiją, lecz osoba, która ją zdradziła, skazując na powolną, bolesną śmierć. – Akcentowała każde z trzech ostatnich słów, na co Marlene odwróciła głowę, a jej gardło poruszyło się. – Jednak, droga Dione, jeśli tego słuchasz z Nieba, gdzie na pewno przypada ci miejsce, wiedz, że zostaniesz pomszczona. Mój syn i wnuk zajmą się tymi, którzy trzymali nóż. Ja i trzy moje wnuczki – Reina, Rita i Sapphire, bierzemy na siebie osobę, która dźgnięcie noża zleciła – urwała na chwilę, wzięła oddech, po czym kontynuowała grobowym tonem. – Mówią, że ze wściekłymi kobietami nie należy zadzierać. Mówią też, że nie ma dla kobiety bardziej okrutnej niż druga kobieta. Obie te rzeczy udowodnimy, bo nie spoczniemy, dopóki nie zostaniesz pomszczona. To ci obiecuję w imieniu naszej czwórki. Dziękuję.
Jej przemowa zostawiła po sobie głuchą ciszę.
Każdy wyczuł wiszącą w powietrzu groźbę i, co więcej, większość zrozumiała, że pani Regina mówiła wprost do jednej, znanej naszej czwórce, osoby. Pan King zmrużył oczy, rozumiejąc, że jego matka wiedziała, kto odpowiadał za śmierć jego żony.
Jednak prawda była taka, że nawet gdybyśmy chciały mu przedstawić nasze podejrzenia, nie miałyśmy dowodów. Nawet gdyby uwierzył, miałby związane ręce. Fedelta opierała się na lojalności. Lojalności wobec przywódców, lojalności wobec najbliższych, lojalności wobec zasad. Nawet boss nie mógł łamać reguł ustanowionych jeszcze w czasach, gdy węże kusiły soczystymi jabłkami.
A wiedziałam na tysiąc procent, że przez jego myśli przeszło choć raz, że to Marlene mogła odpowiadać za śmierć jego żony. Był inteligentnym mężczyzną, a ona kobietą, która niezbyt się nawet kryła ze swoją satysfakcją.
A jednak, wciąż postanowił ją poślubić.
Pani Regina zeszła z podium i zatrzymała się przed ławką, w której siedziała nasza szóstka. Zamiast jednak zająć swoje miejsce, stała z morderczą twarzą, wyglądając niczym bogini śmierci. Jej czarne futro, sukienka, rajstopy, buty i makijaż tylko potęgowały to wrażenie.
Wpatrywała się w Marlene, która uparcie próbowała uniknąć jej spojrzenia. Pan King zerkał pomiędzy nimi dwoma, aż w końcu spojrzał też na mnie.
Patrzyłam mu hardo w oczy z ponurą determinacją. Pierwszy raz nie spuściłam spojrzenia, gdy na siebie patrzyliśmy. A jednak jego twarz nic nie wskazywała, gdy powrócił spojrzeniem do swojej obecnej narzeczonej.
Pani Regina skinęła na mnie głową i później spojrzała na Sapphire i Reinę. Wyplątałam dłoń z uścisku Ryana, który wciąż wpatrywał się w zdjęcie matki na ołtarzu, po czym wstałam, a za mną dwie dziewczyny. Wyszłyśmy z ławek, by w czwórkę razem z panią Reginą wyjść jako pierwsze z kościoła.
Stukot naszych obcasów niósł się echem po głuchym kościele. Zebrani goście, którzy nie zmieścili się w ławkach, zsuwali się nam z drogi, wpatrując się w nas z powagą i lekkim przerażeniem. Sama byłam przerażona tym, jak musiałyśmy wyglądać.
Cztery żywioły idące ramię w ramię.
Reina, której delikatna i pogodna niczym wietrzyk aura przemieniła się w nieujarzmiony huragan emocji. Rozczarowanie i rozpacz Sapphire przemieniły jej iskrę w oszalały, destrukcyjny pożar, którego nie dało się powstrzymać. Twardo stąpająca po ziemi pani Regina zaciskała pięści ze wściekłości tak mocno, że aż dygotała niczym drzewo podczas potężnego trzęsienia ziemi. I w końcu ja – uważana za spokojne jeziorko, będąca w tej chwili swarliwym, szaleńczym tsunami.
Jeśli pani Regina wyglądała niczym śmierć, we czwórkę wyglądałyśmy jak coś jeszcze gorszego. Jak czterej jeźdźcy Apokalipsy. Jak cztery pory roku w swych najgorszych stadiach. Jak cztery kierunki świata, tak różne, a jednak zjednoczone w jednym celu po środku.
Albowiem nieważne było, jak tak naprawdę wyglądałyśmy, a co takiego zamierzałyśmy zrobić.
Pozbycie się Marlene nie wchodziło w grę – bez poważnych dowodów jej winy nie mogłyśmy nic jej zrobić.
Uczynienie jej życia piekłem? Z tym nie było najmniejszego problemu.
***
Tej nocy nikt z nas nie wyczekiwał fajerwerków, jak robiliśmy to każdego sylwestra.
Dzisiejszy dzień i noc nie były powodem do świętowania dla nikogo poza może Marlene. Podczas kolacji mało kto odzywał się do siebie. Zaproszona na nią była cała moja rodzina, która przybyła na pogrzeb, Basil i Tyrone Callas z ich, co zdziwiło mnie niezmiernie, siostrą Calistą oraz Sapphire z Tonym. Rodzina pana Antonio i przedstawiciele Poderry musieli szybko wracać na swoje tereny, bo nie mieli kogo tam zostawić.
Siedzieliśmy w ciszy, nie komentując nawet geniuszu kucharza, który postarał się bardziej niż zwykle. Ewidentnie podążał za zasadą, iż od żołądka trafiało się do serca. Pyszne jedzenie było w stanie ulżyć każdemu złamanemu sercu.
- Ziemniaki były chłodne. Pozbądźcie się kucharza – powiedział pan King, gdy zakończył swoją kolację.
Nikt się nie odezwał, by zaprotestować. Antonio King ewidentnie szukał ofiary, na której mógłby się wyżyć. Jako że nikt nic nie powiedział podczas jedzenia, padło na biednego kucharza, który się przecież tak postarał.
Otarłam usta serwetką i złożyłam sztućce, sygnalizując, że ja również skończyłam jeść. Włoska pokojówka, która podawała nam kawę podczas mojej pierwszej wizyty tutaj, sięgnęła szybko po mój talerz.
Wiedziałam o niej, że miała na imię Florentina na cześć jej rodzinnego miasta – Florencji, skąd pochodziła też Martina. Ostatni niecały tydzień, od przylotu do Chicago, spędziłyśmy trochę czasu na rozmowach z nią, bo wszyscy inni byli zajęci.
Florentina zabrała mój talerz jednak zbyt energicznie, przez co sztućce z niego spadły, zderzając się z podłogą. Hałas, który spowodowała, rozebrzmiał niczym huk wystrzału kilkunastu armat naraz, spotęgowany przez ciszę panującą w jadalni. Zestresowana i przerażona upuściła również mój talerz, który rozbił się na kilka tysięcy maleńkich kawałków na marmurowej posadzce.
- Ty idiotko! – wykrzyknęła Marlene, unosząc się z krzesła.
- P-przepraszam państwa tak bardzo – wyszeptała pokojówka i od razu rzuciła się na kolana, by zacząć sprzątać.
- Nie musisz przepraszać, głupia, to i tak nic nie zmieni – prychnęła Marlene, po czym skinęła na dwóch strażników. – Jej również się pozbądźcie.
Florentina wydobyła z siebie szloch, ale nic nie powiedziała. Nawet nie przestała sprzątać.
- To była moja wina – wtrąciłam. – Źle podałam jej talerz. Nie ma potrzeby jej zwalniać.
- Nie wtrącaj się, smarkulo, nie jesteś panią tego domu – prychnęła. – Pośpieszcie się z wyniesieniem tego ścierwa.
Zawrzało we mnie i również wstałam, pochylając się do niej tak, że prawie stałyśmy twarzą w twarz. Wszyscy zamarli. Nawet pan King jak i Ryan zerknęli na nas i przestali jeść, ale nic nie powiedzieli, czekając na obrót spraw. A ja byłam zbyt wściekła, by się teraz pohamować i nie wygarnąć jej.
Uniosłam dłoń w kierunku zbliżających się żołnierzy.
- Stójcie. Kim jesteś by mówić do mnie w ten sposób? – syknęłam.
Mężczyźni w garniturach zatrzymali się niepewnie, nie wiedząc co mają zrobić. Ani ja, ani Marlene nie miałyśmy w sumie prawa nimi rozporządzać. Pan King uniósł delikatnie trzy palce prawej dłoni, dając im do zrozumienia, że mają poczekać.
Ryan wytrzeszczył oczy podobnie jak moja rodzina i tylko Aurora, nonna i pani Regina uśmiechnęły się z dumą. Tylko tego potrzebowałam, by wiedzieć, że nie przesadziłam. Florentina zaczęła drżeć, powstrzymując przerażony szloch, który tylko zwróciłby na nią uwagę, gdy ewidentnie chciała stąd jak najszybciej zniknąć. Wbiłam więc ostre spojrzenie w blondwłosą kobietę przede mną.
Pan King pozostał na swoim miejscu. Gdy Marlene na niego spojrzała, szukając pomocy, ten tylko uniósł brew, jakby chciał powiedzieć: sama się w to wpakowałaś, to sobie radź.
- Jestem przyszłą żoną bossa Fedelty – prychnęła, wykrzywiając kącik ust w grymasie. – Ty jesteś moją przyszłą przyszywaną synową, więc mam pełne prawo mówić do ciebie, jak mi się zażyczy, dziewucho.
- Jeszcze nie jesteś żoną pana Antonio. Pozostajesz więc córką i byłą żoną kapitanów – syknęłam, akcentując ostatnie słowo, co było dla niej niczym policzek. – Jeśli chcesz się licytować, to ja jestem córką underbossa, siostrą bliźniaczką przyszłego underbossa, córką chrzestną bossa Eternity i kuzynką jej przyszłych bossa oraz Consigliere'a. Do tego, jak już zauważyłaś, przyszłą żoną przyszłego bossa Fedelty. Chcesz powiedzieć coś jeszcze? Obrazić mnie po raz kolejny? Chętnie posłucham.
- Ja... – zaczęła, ale urwała, bo uniosłam rękę, by ją uciszyć.
Wcale nie zamierzałam jej chętnie posłuchać i tylko cieszyłam się, że wpadła w moją pułapkę. Teraz, niewielkim gestem, udowodniłam, że mam nad nią wyższość. I choć ani razu w ciągu całego mojego życia nie przyszło mi do głowy, by chwalić się moim statusem, nigdy nie spodziewałam się, jak wielką satysfakcję mogło to przynieść.
Zwłaszcza, gdy po drugiej stronie ostrza znajdowała się Marlene.
- Nigdy nie będziesz moją teściową. Nie jesteś też panią tego domu, by decydować o zwolnieniu służby. Zwłaszcza tej zatrudnionej przez panią Dione. Tę władzę posiada w tej chwili pani Regina. – Odwróciłam się do staruszki, która wciąż uśmiechała się do mnie z satysfakcją i uznaniem. – Co pani uważa na temat Florentiny?
- Uważam, że nie ma w tej sytuacji jej winy. Podałaś jej źle talerz, to fakt. Dziewczyna tu zostaje, możecie odejść – powiedziała do strażników, machając na nich ręką.
- Ale... – zająknęła się Marlene.
- Jesteś też głucha czy tylko głupia? – Przejęła pałeczkę pani Regina. – Najpierw obrażasz ważniejszą od ciebie osobę w towarzystwie najniebezpieczniejszych osób na świecie, którym bardziej zależy na niej niż na tobie, a teraz jeszcze chcesz ze mną dyskutować? Zamilcz i usiądź.
Jej ostatnie trzy słowa były ostre niczym sztylety, które zadziałały również i na mnie, bo osunęłam się na swoje krzesło z gracją, wpatrując ponuro w blondynkę.
Marlene opadła błyskawicznie na tyłek, ale w jej oczach nie było skruchy. Zażenowanie i wściekłość? Tak. Smutek? W żadnym wypadku. Wpatrywała się we mnie z taką żądzą zemsty i mordem, że ciarki przeszły mnie od szyi w dół kręgosłupa, choć jednak nie poruszyłam się.
Ryan złapał moją dłoń i złożył na niej pocałunek, patrząc na mnie z dumą. Uśmiechnęłam się do niego lekko, kładąc nasze złączone dłonie na jego udzie.
Bezdenny smutek w jego oczach, który towarzyszył mu od tygodnia, zamienił się na chwilę w te kojące iskierki, które tak w nim kochałam.
Marlene, na tak jawny przejaw uczuć, zacisnęła wargi i zerknęła na pana Antonio, który wciąż był zajęty wpatrywaniem się pusto w ścianę przed sobą. Prawie jej współczułam, ale tylko prawie. Zamordowała swoją własną siostrę, zasłużyła na wszystko co najgorsze.
Gdy wszyscy zjedli, tym razem już bez żadnych incydentów, pani Regina, przejmując rolę pani domu, zaprowadziła wszystkich do salonu, gdzie czekały już słodkości. Marlene przyjęła na powrót chłodną maskę i już wiedziałam, że należało oczekiwać po niej kłopotów. Urażona duma to jednak wyjątkowo niebezpieczne narzędzie.
Złożyliśmy zamówienia na kawę i po chwili zapadła cisza. Marlene, siedząca obok pana Kinga, odzyskała nieco swojej pewności siebie, więc postanowiła przejąć pałeczkę idealnej gospodyni i poprowadzić rozmowę.
Jej spojrzenie przebiegło po nas wszystkich. Obie rodziny King i Rosellini odstawiła na bok, gdyż była na tyle inteligentna, by wiedzieć, jak wielką niechęcią wszyscy ją darzyli, a braci Callas zbyt się bała, więc padło na drobną, siedzącą pomiędzy nimi dziewczynę.
Calista Callas wyglądała aż zbyt podobnie do mnie. Miała podobny kształt twarzy, kolor i długość włosów i usta. Jednak różniły nas niewielkie szczegóły takie jak nieznaczna różnica w kształcie nosa i ust (miała ładniej zaokrągloną dolną wargę) i brwi (bo miałam nieco gęstsze). Mogłyśmy spokojnie uchodzić za siostry.
Jednak tym, po czym można było nas faktycznie odróżnić, były oczy i sylwetka. Jej były niebieskie i strasznie... smutne. Cała była zgarbiona i tak drobna, że można było prawie że policzyć kości. Wyglądała tak, jakby mogła się skruszyć po najlżejszym dotyku.
Jej bracia siedzieli po obu jej stronach, chroniąc ją przed każdym złem tego świata. Ewidentnie czuli się winni za nieudzielenie jej pomocy, gdy była w rękach ich ojca, więc teraz nie odstępowali jej na krok. Wciąż jednak wyglądała jak ofiara i to samo musiała pomyśleć Marlene.
- Calisto – zaczęła, sprawiając, że wszyscy spojrzeli na biedną dziewczynę. – Nie widziałam cię na pogrzebie, coś się stało?
Ta drgnęła nerwowo na dźwięk swojego imienia, po czym uniosła głowę zlękniona i złapała wzrok Basila, który uścisnął jej nadgarstek, dodając pewności siebie i otuchy. Wbiła swoje puste spojrzenie w Marlene, która przełknęła ślinę na widok tak przerażających oczu.
Oczy, w przypadku Calisty, były dokładnym odzwierciedleniem jej duszy. Widać było dokładnie terror, jaki przeżyła i to, co odbiło się na niej, pozostawiając swoje piętno. Choć była strachliwa, ewidentnie nauczyła się nakładać pewną siebie maskę, bo gdy odpowiedziała, jej głos był całkowicie gładki.
- Cierpię na antropofobię – powiedziała krótko, nie wgłębiając się w temat.
Wyraźnie zrozumiała, że wdanie się w dialog z Marlene był zupełnie zbędny.
- To takie straszne – sapnęła blondynka, łapiąc się za serce. – Tyle wycierpieć będąc tak młodym.
- Przyjmuję wyrazy współczucia.
- Nie zrozum mnie źle, kochanie, ale czemu w ogóle przyjechałaś? Twoja nieobecność byłaby w pełni zrozumiała i od razu wybaczona.
- Pani Dione była dobrą osobą. Jej fundacje pomagają dziewczynkom, które przeżyły gwałt. Chciałam ją uhonorować. Niech spoczywa w pokoju.
- Tak, tak, niech spoczywa – szepnęła Marlene, kiwając gorączkowo głową. – Każę przygotować dla was sypialnie. Ulokujemy was w skrzydle gościnnym razem z rodziną Rosellini. Może chciałabyś mieć sypialnię obok Margherity?
Spojrzała na mnie z fałszywie słodkim uśmiechem, na co uniosłam brew.
- Margherita ma tu swoje własne skrzydło mieszkalne, Marlene – powiedziała pani Regina, wywracając oczami. – I z tego co ostatnio sprawdzałam, nie znajdowało się ono w części gościnnej. A z resztą już przydzieliłam im sypialnię. Naprzeciwko Marcelli i Richarda.
- Sypialnię? Jedną? – spytała blondynka, wytrzeszczając oczy.
- Tak. Jedną. Z trzema łóżkami, ale jedną. Uznałam, że tak będzie odpowiednio dla ich komfortu i poczucia bezpieczeństwa.
- Dziękujemy – wtrąciła szybko Calista, a jej głosie zabrzmiała szczera wdzięczność. – To bardzo miłe z pani strony.
- Powiedz, kochanie, czym zajmujesz się w wolnym czasie?
Nonna posłała mi spojrzenie, po czym pokazała mi swój ulubiony gest, jakim było teatralne wkładanie sobie palca do gardła symbolizujące, że zaraz zwymiotuje.
- Daj jej, kurwa, wreszcie święty spokój, zrzędo – prychnęła babcia, wywracając oczami. – Pogódź się z tym, że chujowa z ciebie gospodyni.
- Uważaj na słowa, nonna – ostrzegł cicho pan King, na co staruszka uniosła brew. – Nie jesteś oficjalnie częścią Fedelty jak Margherita, a to mimo wszystko jest moja narzeczona.
- Czy cokolwiek kiedy-kurwa-kolwiek powstrzymało mnie przed wygłaszaniem swojego zdania?
- Jesteś oficjalnym członkiem Eternity, co więcej żołnierzem i matką obecnego bossa. Jeśli nasz sojusz miałby zostać zerwany przez twój niewyparzony język, będę nalegał, byś wróciła do Włoch.
Ryan, siedzący obok mnie, napiął się wyraźnie, podobnie Leo siedzący naprzeciw nas. Aurora uniosła brew i skalkulowała pana Antonio chłodnym, spokojnym spojrzeniem. Nonna tylko wyszczerzyła zęby i machnęła ręką lekceważąco.
- To nie będzie konieczne. Zbyt mi tu pierdolenie dobrze. Mój synalek nie zająłby się swoją starszą panią w tak miły sposób jak mój zięciuniu – zachichotała, na co tata skrzywił się znacznie. – Co mi przypomina, dzięki za świetny prezent świąteczny, Antonio.
- Nie ma za co – odparł lekko, po czym skinął delikatnie głową w jej kierunku. – Twój również był niezgorszy.
Na chwilę zapadła cisza, znowu narzucając niezręczną atmosferę. Marlene poruszyła się na swoim siedzeniu, na co wymieniłam spojrzenia z Aurorą.
- A co to jest? – spytała, zwracając uwagę nas wszystkich po raz kolejny na Calistę.
Dopiero teraz zauważyłam, że pod kaskadą czarnych włosów i jej zgarbioną sylwetką krył się przedmiot przypominający wazon. Ściskała go w rękach niczym największy skarb.
Gdy spojrzenia wszystkich opadły na owe pozłacane coś, Basil uniósł głowę tak szybko, że zastanawiałam się, jakim cudem nie naderwał sobie czegoś w szyi. Spiorunował wzrokiem Marlene, co po chwili zrobił też i Stavros.
- To moja mama – powiedziała cicho Calista, przyciskając urnę do siebie nawet bardziej.
Z moich ust wydobyło się ciche sapnięcie, zanim zacisnęłam wargi. Dziewczyna wyglądała naprawdę na kupkę nędzy i rozpaczy, a pytania Marlene tylko pogarszały jej stan.
- Calista, lubisz może czytać książki? – spytałam, próbując w jakiś sposób odwrócić uwagę od urny zawierającej prochy ich mamy.
- Ja... hmm... – zawahała się. – Dopiero się uczę.
Kurwa, kurwa, kurwa.
- Musimy omówić kilka spraw biznesowych, więc może zabierzecie naszego gościa do biblioteki – powiedziała szybko nonna. – Możecie włączyć jeden z filmów, który Sapphire dostała na święta, bo chwilę nam to zajmie.
Sapphire zsunęła się z kolan Tony'ego i spojrzała pytająco na Calistę. Ta uniosła podbródek, po czym zaciskając dłonie na urnie, uniosła się i ruszyła za nią. Reina złapała dłoń Reggiego, który szybko się jednak wyplątał, krzyknął, że nie będzie oglądać babskich filmów i pobiegł do swojej sypialni. Dziewczyna wzruszyła ramionami, zanim nie podążyła za dwójką, która była już na schodach.
- Aurora, idziesz czy zostajesz? – spytałam, wstając z kolan Ryana.
- Wasz boss czuje się niepewnie w towarzystwie głupiutkich blondynek, więc pójdę – powiedziała, wzdychając. Bransoletki na jej nadgarstku zagrzechotały, gdy przerzuciła włosy za ramię.
Szybko opuściła pomieszczenie i jeszcze szybciej znalazła się na górze schodów, jakby wcale nie miała na sobie czternastocentymetrowych szpilek.
Marlene udowodniła tylko trafność komentarza Aurory, bo rozejrzała się głupawo dookoła, zastanawiając się, czy została obrażona czy też nie.
Tina zachichotała, po czym wstała i wzięła mnie pod ramię, również kierując się w stronę schodów. Dostrzegłam jeszcze tylko, że mama cmoknęła tatę w policzek, zanim nie spytała Marlene o oprowadzenie po domu (jakby wcale tu wcześniej nie była), gdy my znalazłyśmy się już na korytarzu prowadzącym do biblioteki.
Gdy tam dotarłyśmy, szturchnęłam Tinę w prawy bok, kierując do części kinowej. Sapphire już umieszczała film w rzutniku, podczas gdy Reina poszła pobawić się z maszyną do popcornu.
- Czy któraś chce karmelowy? – spytała. – Calista?
- Umm... nigdy nie jadłam jeszcze popcornu, więc daj mi taki, jaki uważasz.
- Mi daj karmelowy – powiedziałam.
- Pójdzie ci w łydki, jak nic – prychnęła Aurora, stając się na powrót wkurzającą kuzynką. – Komu co do picia? Coca-Cola? Dietetyczna Cola? Waniliowa, wiśniowa, bezkofeinowa Cola?
- A jest coś poza Colą? – spytała Tina, marszcząc brwi.
- Pepsi.
Sapphire skrzywiła się.
- Pójdę po sok pomarańczowy – zaproponowała. – Komuś jeszcze?
- Ja poproszę wody, jeśli można – odezwała się cicho Calista.
- Masz uczulenie na coś? – spytała ją Aurora.
- Nie – zaprzeczyła dziewczyna, kręcąc jeszcze dla potwierdzenia głową.
- To napijesz się pepsi. Macie tu jakąś służbę?
Reina nachyliła się i wcisnęła przycisk znajdujący się na jednym z foteli. Sekundę później drzwi obok ekranu uchyliły się, a do środka przytruchtała pokojówka.
- Co podać?
- No to tak – zaczęła Aurora, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. – Trzy butelki soku pomarańczowego, koniecznie duże. Może jakieś słodycze, bo nie zdążyłam się za chuja pana najeść. Gdy ta jędza otworzyła usta, straciłam apetyt. Przynieś też jakąś dobrze wyposażoną kosmetyczkę. Calista musi zostać ochrzczona oficjalnie jako dorosła kobieta. Nie przyjmie tego na trzeźwo, więc sześć litrów wódki też się przyda.
Machnęła na nią dłonią, odprawiając ją. Miny i Calisty, i tej pokojówki były bezcenne.
- J-ja nie piję.
- Już pijesz.
- Ale...
- Jaki film oglądamy? – przerwała, zanim Calista dała radę wygłosić swój protest.
- Przekręt – zachichotała Sapphire.
- Cudownie. Mafijna komedia, to jest to!
Chwilę później wszystkie zapomniałyśmy o powodzie zgromadzenia się tutaj. Dramatyczna śmierć pani King została niestety przysłonięta na chwilę traumatycznym dzieciństwem i brakiem jakiegokolwiek doświadczenia w czymkolwiek Calisty.
Gdy wlałyśmy w nią jej pierwsze trzy szoty w życiu, ta otworzyła się, odłożyła urnę matki i razem z nami wariowała przy filmie. Popcorn rozsypany był wszędzie, słodycze kleiły się do siedzeń, a my byłyśmy tylko w stanie turlać się po podłodze, tak bardzo pijane byłyśmy.
I choć było to złe, Aurorze nie dało się odmówić.
- ZEE GERMANS!* – wrzasnęłam, wyrzucając ręce w górę.
Film już się skończył, my byłyśmy w złym, złym stanie, a sala kinowa w jeszcze gorszym. Calista, która piła po raz pierwszy w swoim życiu, leżała przewieszona na Aurorze, śmiejąc się z dosłownie wszystkiego. Sapphire popadła w słowotok, podczas gdy Reina leżała z wiaderkiem, które zostało już kilkukrotnie opróżnione przez służbę, inaczej niezbyt ładnie by w tym pomieszczeniu pachniało. Tina, która była już widocznie zmęczona byciem matką trójki dzieci, wyglądała najgorzej z nas wszystkich.
- Nigdy, przenigdy nie całowałam się z dziewczyną – wyznała Sapphire, łapiąc swojego drinka z soku pomarańczowego i wódki.
I ja, i Aurora upiłyśmy po łyku, odginając po jednym palcu wystawionych dłoni. Calista spojrzała na nas dwie w szoku, po czym wybuchła histerycznym chichotem i spadła z Aurory.
- Wy cnotki! – krzyknęłam, wyrzucając ręce w górę. Calista zerknęła na nas niepewnie i na nowo wdrapała się na plecy blondynki.
- Nigdy, przenigdy nie uprawiałam seksu – powiedziała Reina, patrząc na mnie przenikliwie. Calista nieco zamarła, ale upiła łyk, a po chwili to samo zrobiły Aurora, Tina i Sapphire. – Jakiegokolwiek rodzaju seksu.
Wywróciłam oczami i upiłam łyk, odginając kolejny palec. Calista gruchnęła śmiechem na moją minę i znowu spadła z Aurory, zwijając się na podłodze. Cieszyło mnie to, że nie była przybita z powodu zupełnie niesubtelnego pytania Reiny.
- Co tu się dzieje? – Rozległ się ostry, karcący głos.
Uniosłam głowę i zobaczyłam kilka sylwetek w drzwiach do sali kinowej. Ryan, Leo i Basil zerkali po sobie, wszyscy nie dowierzając temu, co widzieli. Trzech wielkich i groźnych bossów kontra banda upitych kobiet. Na pogrzebie.
Kurwa mać, na pogrzebie.
- Calista, wszystko w porządku? – spytał Basil, zerkając niepewnie na śmiejącą się histerycznie dziewczynę.
- One są niesamowite! – wykrzyknęła brunetka, wyrzucając rękę z kieliszkiem do góry i wylewając na siebie całą, znajdującą się w nim wódkę. – Ups.
Coś zaświeciło w oczach mężczyzny, jakby pierwszy raz widział siostrę tak beztroską i szczęśliwą. Nie umniejszało to jednak faktu, że choć można było to uznać za przełomowy moment dla Calisty, wciąż znajdowaliśmy się w rezydencji King, chwilę po pogrzebie.
I choć różnie ludzie radzili sobie ze stratą, jedno spojrzenie na twarz mojego narzeczonego upewniło mnie w przekonaniu, że popełniłam ogromny błąd. I teraz miałam ponieść tego konsekwencje.
- Dzisiaj odbył się pogrzeb mojej matki, a wy imprezujecie? – zapytał sucho Ryan, na co skrzywiłam się.
Choć już to wiedziałam, jego słowa tak czy siak trafiły prosto w moje sumienie, uwalniając kiełkujące już we mnie z każdą chwilą poczucie winy.
- Daj spokój, bracie – wybełkotała Reina. – To nie tylko twoja matka.
- Ty też, Reina? – spytał ostro. – Po każdej z nich mogłem się tego spodziewać. Zwłaszcza po Marghericie. Ale ty? Jak ci nie wstyd?
Jakkolwiek dziwnie to brzmi, jego słowa były dla mnie jak lodowaty prysznic, który od razu mnie otrzeźwił. Wstałam, prawie wcale niechwiejnie, i wycelowałam w niego palec.
- A co to niby miało znaczyć? – syknęłam.
Moje słowa były trochę rozmyte, gdy szło o twarde spółgłoski, ale przynajmniej trzymałam się prosto.
- Wszyscy wiemy, że jesteś wyjątkowo niedojrzałym dzieckiem, które ma gdzieś uczucia innych, czyż nie? – wypalił, na co zamarłam.
Dziewczyny wymieniły niepewne spojrzenia, a Leonardo zmrużył oczy, jakby nie wiedział, czy obrona kuzynki w tym momencie przed jej własnym narzeczonym byłaby powodem do wojny.
- Ja mam w dupie uczucia innych? – warknęłam. – Ja?! A co z tobą, hipokryto? Powiedziałam ci, że cię kocham, gnoju, a co usłyszałam w zamian? Że jedyne, czego mogę od ciebie oczekiwać, to zajebiste orgazmy!
- To nie jest czas i miejsce na tę rozmowę – syknął przez zaciśnięte zęby, podchodząc do nas bliżej.
Leo od razu zajął miejsce za Tiną i Aurorą, nieco schylony, jakby w każdej chwili oczekiwał, że Ryan się na nie rzuci. Basil z kolei stanął między Calistą i Reiną, zasłaniając je obie. Sapphire wytrzeszczyła oczy i odsunęła się. King nie zwrócił na to uwagi, bo jego spojrzenie spoczęło na mnie.
- To ty zacząłeś tę rozmowę, King – powiedziałam dobitnie.
Podszedł tak blisko, że mój palec wskazujący był o milimetry od jego klatki piersiowej. Alkohol spotęgował moją wściekłość, która buzowała teraz we mnie spotęgowana wcześniejszą wściekłością na Marlene.
- Skończ.
- Oh, uwierz mi, skończyłam – zawołałam, cofając się. – Pozwól, że zacytuję siebie sprzed czterech miesięcy, okej? Nie zbliżaj się do mnie.
I wyszłam tak samo jak przy naszym pierwszym spotkaniu (po latach) we wrześniu, tym razem mijając zaskoczoną grupkę pijanych kobiet, zdumionych pokojówek i trzech bossów o kamiennych twarzach.
I choć wiedziałam, że był to błąd, bo cała ta sytuacja była tylko i wyłącznie moją winą, moja przeklęta duma nie pozwalała mi wrócić tam teraz, by go przeprosić i na kolanach błagać o wybaczenie. Choć powinnam była.
Z całą pewnością powinnam była.
*"Zee Germans" jest to cytat z filmu "Przekręt". Wypowiada to sformułowanie Turkish (w roli: Jason Statham) i ma znaczyć ono "the Germans" (pol. ci Niemcy) zabarwione francuskim akcentem, co było kpiącym wypowiadaniem się na temat Niemców. Kultowy fragment filmu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro