Rozdział 14.
Rozdział 14. "Wpadłam jak śliwka w kompot."
Liczba słów: 6611
Chciałabym podzielić się jednym z moich przemyśleń co do kilku komentarzy, ale najpierw nacieszcie się rodzinką Rosellini i Turynem, a jak już uznacie, że chcecie poczytać moje wypocinki, to zostawię je Wam na samym końcu tej części.
A! I w tym rozdziale również się znajdą sceny dla dorosłych. ;)
Maraton: 1/3
***
- To było żenujące - jęknęłam już po raz setny, zatapiając twarz w ramieniu Ryana.
- Nie przeżywaj tego tak, diablico - mruknął, obejmując mnie ramieniem. - Przynajmniej zdążyłem założyć bokserki z powrotem, tak? No i minęły już całe trzy dni.
Mama zachichotała po drugiej stronie samolotu, na co zarumieniłam się jeszcze mocniej.
Trzy, wyjątkowo żenujące i krępujące dni, przez które moja twarz była prawie cały czas czerwona.
Nonna była wyjątkowo szybka, by opowiedzieć wszystkim, co widziała, włączając w to zadzwonienie do rodziny Ryana.
Nie mogła się też powstrzymywać przed wrednymi i uszczypliwymi komentarzami, które próbowałam ignorować, co jednak było wyjątkowo ciężkie. Moje zażenowanie, które zwiększało się po każdym żarciku babci, było również wyjątkowo rozpraszające.
Ze względu na ciągłe przetwarzanie tej okropnej sytuacji w myślach byłam mało skupiona na lekcjach, zawaliłam sprawdzian, nie odzywałam się w ogóle na lekcji literatury podczas przerabiania Wichrowych Wzgórz, co z kolei praktycznie rozwaliło lekcję pani Montgomery, a to i tak było niczym w porównaniu z tym, co się stało podczas meczu.
Choć Goryle z Minneapolis High School przegrały mecz dwa do trzech, co było pierwszą taką sytuacją w dziejach, nasz układ skończył się fatalnie. Pracowałyśmy nad nim wyjątkowo ciężko i każda dała z siebie wszystko, ale ze względu na mój stan umysłowy i emocjonalny pomyliłam się kilka razy. Choć ostatecznie te pomyłki były wyjątkowo niedostrzegalne, biorąc pod uwagę ostatnią wpadkę - przy piramidzie.
Skończyła się to tak, że zamiast złapać ręce dziewczyn, wpadłam na nie z całym impetem, przewracając nas wszystkie. Gdy i chłopacy, i trener, i pracownicy boiska w Minneapolis podbiegli do nas, by sprawdzić, czy żadnej nic się nie stało, chciałam zapaść się pod ziemię.
Żadnej nic się nie stało, ale niemal od razu ukradkiem wycofałam się do szatni, gdzie schowałam się na drugą połowę meczu, którą przesiedziałam w kącie, próbując ustalić, co takiego właściwie zrobiłam ze swoim życiem.
Choć dziewczyny zapewniły mnie, że nic się nie stało i nie powinnam się tym przejmować, bo nawet najlepszym się zdarza, tak czy siak czułam się okropnie.
Moja porażka na boisku wydawała się nie być wystarczająco dobrym powodem, by nonna skończyła ze swoimi żarcikami, a mama z Sapphire przestały chichotać za każdym razem, gdy mnie widziały. Tylko tata i Andy pozostali całkowicie neutralni, a Ryan jako jedyny wspierał mnie stuprocentowo.
Nie żeby miał inne wyjście, skoro wszystko było jego winą!
- Spieprzyłam układ, rozczarowałam panią Montgomery, zawaliłam sprawdzian z psychologii, niszcząc moją idealną średnią i jestem ciągłym obiektem żartów - jęknęłam, zderzając się czołem z jego bicepsem.
- Będzie lepiej? - Bardziej zapytał, niż stwierdził, jakby nigdy jeszcze nie musiał pocieszać żadnej dziewczyny.
- Będzie gorzej - poprawiłam go. - Lecimy do mojej rodziny we Włoszech.
Mój ton wyraźnie wskazywał na to, że był to najgorszy moment na podróż do mojej nadmiernie entuzjastycznej, potwornie plotkarskiej, wyjątkowo niesubtelnej i strasznie głośnej rodziny, lecz Ryan zbył to wzruszeniem ramionami.
- To tylko dziesięć dni.
- To aż dziesięć dni.
- Spędzimy większość czasu poza rezydencją. Chcę pozwiedzać.
- Pozwiedzać, by poznać nasz teren, gdyby nasz sojusz został zerwany? - prychnęłam, unosząc głowę.
Ten uniósł brew i zmarszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym westchnął.
- Nie. Chciałem, żebyś mnie oprowadziła po mieście, by spędzić razem trochę czasu. Nie musisz zawsze doszukiwać się drugiego dna, diablico. Gdybym chciał poznać wasz teren, skorzystałbym z map Google.
Zrobiło mi się trochę głupio, ale byłam nieco zbyt dumna, by go teraz przeprosić.
- W takim razie z przyjemnością cię oprowadzę. Mam nadzieję, że masz ciepłą kurtkę, bo zimy są tu wyjątkowo srogie.
- Jasne, mamo - powiedział sarkastycznie, wywracając oczami.
- Ej, ja tylko ostrzegam, a nie matkuję! Mogę się założyć, że już napadało mnóstwo śniegu jak co roku. Przebijanie się z lotniska do rezydencji będzie zabawne.
- Biorąc pod uwagę ilość prezentów, którą zapakowałaś, może być ciężko - powiedział z poważną miną.
- No ej! - powtórzyłam. - Mam prezent dla każdego, bo taka jest u nas tradycja!
- Tylko mam nadzieję, że tym razem nie są to książki jak w zeszłym roku! - wykrzyknął Andy z drugiego końca samolotu.
Prawdą było to, że zazwyczaj dawałam każdemu książki pasujące do charakteru osoby, bo wszyscy członkowie rodziny Rosellini dawali to, na czym znali się najlepiej. Byliśmy wyjątkowo sentymentalną rodziną i prawie każdy z nas preferował personalne prezenty zamiast tych „byle bogatszych".
- Dla ciebie, amore mio, zawsze mam książki - zawołałam, szczerząc się.
Niekiedy nasze prezenty bywały ironiczne i żartobliwe, tak jak moje dla Andy'ego czy wujka Domenico dla nonny. Tylko kilka było podarowanych wyjątkowo od niechcenia i zazwyczaj były to te od mojej kuzynki Aurory dla mnie.
Ja i moja kuzynka byłyśmy jedynymi dziewczynami w naszym roczniku w rodzinie Rosellini i nie byłyśmy swoimi, wzajemnymi fankami. Aurora zazdrościła mi niezmiernie tego, że byłam chrześnicą i ulubienicą Domenico, podczas gdy ona nie.
Za każdym razem, zazwyczaj nieświadomie, dostawałam coś, czego ona pragnęła o wiele bardziej. Otrzymywałam nieco bardziej personalne prezenty, podczas gdy dla niej zostawały tylko perfumy, biżuteria i markowe dodatki, bo nie miała żadnego hobby. Ja myślałam o niej jako... mdłej.
Żyła niczym Marlene, modląc się o bogatego, wpływowego męża, wierząc, że to, jak wysoko urodzona i postawiona była w mafii wystarczy, by to osiągnąć. Jako bratanica byłego Capo, najstarsza kuzynka obecnego, posiadaczka nazwiska Rosellini i naprawdę przepiękna kobieta, była wyjątkowo dobrą partią.
Lecz ku rozpaczy Aurory i jej rodziców - cioci Francesci i wujka Nicollo wciąż niezaręczoną partią.
Teraz gdy doszedł fakt, że byłam zaręczona z przyszłym bossem Fedelty, podczas gdy ona, o rok starsza, wciąż nie otrzymała żadnych propozycji małżeństwa, musiała mnie nienawidzić jeszcze bardziej.
- Bardzo będziesz zła, jeśli moim prezentem dla ciebie nie będą książki? - spytał Ryan, wsuwając nos w moje rozpuszczone włosy.
Byłam szczerze zaskoczona. Naprawdę myślałam, że ze względu na wszystko, co się działo w naszym otoczeniu w ostatnim czasie, nie znalazł czasu, by się pofatygować dla mnie do sklepu.
- Nie sądziłam, że znajdziesz czas, by coś dla mnie znaleźć - przyznałam.
- Cóż, spędziłem prawie cały wolny czas na szukanie prezentów dla wszystkich dwudziestu pięciu osób, które tam będą. Matka z ojcem mi pomagali, bo daję im te prezenty w imieniu Fedelty, a nie tylko swoim.
- O, nie sądziłam, że będziesz się trzymał naszej tradycji.
- Fedelta i Eternita są sojusznikami od całkiem dawna i wolelibyśmy, by tak pozostało - powiedział z lekkim rozbawieniem. - Obawiam się, że dostaniesz najwięcej prezentów ze wszystkich, bo moi rodzice i babcia dorzucili coś od siebie.
- Ojej, moja biedna kuzynka dostanie palpitacji serca - zażartowałam.
Ryan uniósł kącik ust.
- Czytałem o niej. Aurora Rosellini, wciąż niezamężna dziewiętnastolatka, córka Nicollo i Francesci, starsza siostra Sandro i Mariano. Twoja jedyna kuzynka, która ma wyjątkowo podobne zainteresowania do Marlene. Jej hobby to zakupy, chodzenie do spa, spotkania z przyjaciółkami.
Zamrugałam szybko na jego wywód, który przypominał mi definicję z encyklopedii.
- Skąd ty to wiesz?
- Mam segregator ze wszystkim co wie Fedelta o każdym członku Eternity. Mogę się założyć, że w domu twojego ojca chrzestnego znajduje się taki sam o nas.
Zatkało mnie.
- Żartujesz? - Milczał. - Ty mówisz poważnie. Naprawdę masz segregator z informacjami. Chryste, czy masz też może ogromną firmę i zatrudniasz same kobiety?
- Co? - zapytał i zagapił się na mnie.
- Nic, nieważne - mruknęłam, a na moje policzki wpłynął krwisty rumieniec.
- Czy ty właśnie porównałaś mnie do Christiana Greya?
- Nie, ja zadałam ci zwyczajne pytanie nawiązujące do przedstawionego przez ciebie absurdu, jakim jest śledzenie ludzi i sporządzanie notatek o nich - powiedziałam, próbując wybrnąć z sytuacji.
- Czyli porównałaś mnie do Christiana Greya, tak?
- A masz ogromną firmę, zatrudniasz blondynki, interesujesz się BDSM i tak dalej? - wypaliłam.
Okej, to nie tak miało iść.
Ten zaśmiał się głośno, na co zamarłam, gdyż był to naprawdę pierwszy raz, gdy to zrobił. Szturchnęłam go łokciem, bo nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, a wszyscy zaczęli się na nas patrzeć z zainteresowaniem.
- Mam ogromną firmę, zatrudniam blondynki, kręci mnie dominacja, ale jeśli interesujesz się pejczami i tak dalej, to się mocno zawiedziesz, diablico.
Nie że coś, ale nie zakładałam, że moje pytanie zaciągnie nas w tę stronę.
- Boże, nie o to mi chodziło, to był żart - jęknęłam słabo, próbując wycofać się z tej katastrofalnej rozmowy.
- To dobrze - mruknął rozbawiony. - Bo czas z tobą zamierzam spędzić na pieprzeniu cię do nieprzytomności w każdym możliwym miejscu w domu, a nie używaniu wobec ciebie przemocy. Nawet jeśli za twoją zgodą.
Zarumieniłam się.
- Mój diabeł ma miękkie serduszko? - zagruchałam, próbując zmienić temat.
- Tylko dla ciebie, diablico - westchnął. - Chyba nawet dla matki i Reiny nie jestem taki miękki. Ojciec by mnie zabił, gdyby mnie teraz zobaczył.
- Tak, jasne. Może powinnam zacząć cię nazywać aniołkiem? Diabeł jakoś do ciebie nie pasuje.
- Za rok mam przejąć władzę, diablico - powiedział. - Będę władcą półświatka i Podziemia. Sam Kaligula będzie moim podwładnym, więc zdecydowanie nie jestem... aniołkiem.
- To metafora? - Zmarszczyłam brwi.
Podziemie? Kaligula?
- Nie. Nie słyszałaś o Podziemiu?
- Nie, jak widać i to zataili przede mną rodzice.
- Mamy na całym terenie Fedelty kilkadziesiąt klubów, które słyną z walk jeden na jednego w klatce, gdzie zawsze wyjść może tylko jeden żywy. W Chicago jednak znajduje się taki... klub, można by to tak nazwać. Całkowicie pod ziemią. Czasami tam walczę, ale tylko czasami. Tam są takie same zasady, tylko całość wygląda jak amfiteatr. O wiele brutalniejsze, czasami z użyciem afrykańskiej fauny, a co najbardziej dla nich ekscytujące - niekiedy też walki kobiet. Oczywiście dobrowolne.
- Kobiet? - powtórzyłam słabo.
- Tak. Jedna, Lilith, córka Kaliguli, nadała sobie przydomek po tym demonie. Dotychczas wygrała każdą walkę, podobnie jak jej ojciec.
- Przegrałeś z nim?
- Gdybym przegrał, nie byłoby mnie tutaj. Przegrany kończy martwy. Walczyłem za to z kilkoma jego mistrzami i za każdym razem wygrałem. Ale nigdy nie wyzwałem Kaliguli z tego jednego powodu, że rządzi on w moim imieniu. Nikt inny nie byłby w stanie siedzieć w Podziemiu całymi dniami i nie zwariować, więc zostawiam go tam na miejscu. Choć w sumie, trochę szalony to on jest.
Wiedziałam, kim był Kaligula. Wiedziałam, co takiego robił. Głównie z książek Ricka Riordana, bo na historii przysypiałam, ale nie tylko.
- Czy jego przydomek ma uzasadnienie?
- Diablico... - zawahał się i już wiedziałam, że było to niewygodne pytanie.
- Ma?
- Tak. Jest okrutny. Zawzięty. Zbiera dla mnie informacje o tych wszystkich idiotach, którzy przychodzą do niego w poszukiwaniu dziwek na ostro, sławy w walkach lub worków pieniędzy, które dostaje się za zwycięstwo. Podziemie to Podziemie.
Przełknęłam ślinę. Choć nie podobało mi się to w żadnym wypadku, zostawiłam to. Nie byłam w stanie zmieniać mafii i nawet nie zamierzałam. Rodzice nie bez powodu chronili mnie przed tym okrucieństwem. Zwyczajnie nie byłam w stanie go przyjąć do siebie.
- Zaraz lądujemy, zapnijcie pasy - powiedziała nonna, przerywając ciszę, która między nami zapadła. - Samochody już nam podstawili.
Biorąc pod uwagę fakt, że pod nami znajdowało się kilkaset paczek z prezentami, wujek Domenico zawsze podstawiał nam ciężarówkę i limuzynę, która była identyczna do tej, którą poruszał się prezydent Stanów Zjednoczonych. Zawsze się śmiał, że bezpieczeństwo jego córki chrzestnej jest najważniejsze.
Gdy gładko wylądowaliśmy, zerknęłam przez okno, by zobaczyć oszronione szyby. Nie byłam w stanie nic zobaczyć, ale westchnęłam, domyślając się, jak niska temperatura czekała nas za ścianami maszyny. Narzuciłam na swój czarny kombinezon bladoróżowe futro, które dostałam w zeszłym roku na święta i wyszłam, ściskając mocno torebkę.
Dzięki obsłudze prywatnego odrzutowca i kilku ochroniarzy z prywatnej części lotniska udało nam się zapakować w ciężarówkę i samochody wyjątkowo szybko. Jako że tutaj przestępczość nie była tak powszechna jak w Stanach, każdy, kto zapłacił wyjątkowo dużo, mógł przechodzić bokiem przez lotnisko.
Tak się złożyło, że rodzina Rosellini była wyjątkowo szanowaną rodziną w całych Włoszech, co ułatwiało większość spraw.
Podróż upłynęła w miłej atmosferze, choć z każdą minutą robiło mi się coraz goręcej w moim futrze, a nie miałam możliwości jego zdjęcia bez wybicia komuś łokciem zęba. Ze względu na trzy dodatkowe osoby byliśmy nieco ściśnięci.
Gdy minęliśmy Turyn i wjechaliśmy na pobliskie mu podwyższone tereny, kilkanaście kilometrów od Monte dei Cappuccini. Tam znajdowała się brama wjazdowa na ogromną posesję, gdzie komfortowo żyła sobie moja rodzina.
Rezydencja przypominała wielkością pałac i łatwiej było wymienić rzeczy, których w niej nie było, niż te, które się tam faktycznie znajdowały.
Nawet konie miały tam swoją podgrzewaną stajnię, by nie dotknęły ich za bardzo niskie temperatury.
Jako że mój pradziadek wyjątkowo lubił luksus, główna rezydencja była jeszcze większa od tej, w której mieszkali państwo King. A na samym terenie posesji znajdowały się tu jeszcze duży dom dla służby, osobna sauna z krytym, olimpijskim basenem i jacuzzi no i kilka innych posiadłości, których zastosowań nigdy mi się nie chciało nauczyć.
- Łał - wydusiła z siebie Sapphire, rozglądając się dookoła.
Gdy wjeżdżaliśmy podjazdem, który miał kilka kilometrów długości, mogła dostrzec, na jak olbrzymi teren właśnie wjechaliśmy. Trawa była pokryte białym puchem, a wszystkie bezlistne już drzewa - soplami lodu.
Gdy minęliśmy zamarznięte jezioro i hangar na łódki, byliśmy już prawie pod domem. Ciężarówka i samochody okrążyły okrągłą fontannę stojącą na środku sporego ronda przed schodami wejściowymi, po czym zatrzymały się.
Gdy wysiedliśmy, szybko przeszliśmy drogę do domu, gdyż nikt z nas nie chciał stać na tym mrozie. Pracownicy wujka Domenico szybko się uporali z naszymi bagażami i pakunkami, które od razu zostały przeniesione odpowiednio pod choinkę lub do naszych sypialni.
W przedpokoju było pusto, ale dało się słyszeć stłumione rozmowy w salonie.
W biegu zrzuciłam z siebie buty i, nie ściągając nawet futra, popędziłam do salonu.
- Lo zio! - zawołałam, wpadając do środka.
Odnalezienie mężczyzny, którego kochałam ponad życie, nie było zbyt trudne. Siedział w swoim fotelu z szerokim uśmiechem, którym zawsze mnie witał. Wiedziałam, że jego obecny stan zdrowotny nie pozwalał mu na wstanie, by się ze mną przywitać, więc wpakowałam się na jego kolana, obejmując go za szyję.
- Tak bardzo tęskniłam! - mruknęłam mu do ucha.
Przytulił mnie mocno, choć wyczuwałam lekkie spięcie w jego mięśniach, jakby był o wiele słabszy niż, gdy ostatnio się widzieliśmy.
- Dzień dobry, stokrotko, ja też tęskniłem - zaśmiał się.
Wtuliłam się w niego jeszcze bardziej, ignorując pozostałych członków rodziny, z którymi zamierzałam jak zwykle przywitać się jako ostatnia. Przyzwyczaili się do tego, że najpierw miałam swoją chwilę z wujkiem, którego zwyczajnie uwielbiałam. Z wzajemnością.
- Słyszałem o wszystkim, co się działo - zaczął po włosku. - Cieszę się, że wreszcie jesteś bezpieczna choćby nawet na tak krótki czas. Może powinnaś rozważyć pozostanie tutaj na jakiś okres? Teraz, gdy wiesz już o tym, kim jesteśmy, nie byłoby żadnych przeciwskazań.
Zachichotałam na tak wyraźną nadzieję w jego głosie. Zawsze próbował mnie podejść, przekonując do zamieszkania z nim.
- Do teraz nie wiem, jak udawało się wam przede mną to ukrywać - westchnęłam, po czym nachyliłam się, by szepnąć do niego konspiracyjnie. - Zwłaszcza Aurorze, która mogłaby mi powiedzieć tylko po to, by mi dopiec.
- Powiedziałem, że zabiorę jej wszystkie karty płatnicze, jeśli w jakikolwiek sposób przyczyni się do tego, że się o nas dowiesz szybciej, niż twoi rodzice by tego chcieli. To byłby dla niej koniec świata, więc posłuchała. Aczkolwiek teraz nie wiem, jak zapobiec jej uszczypliwościom.
- Z jej zaczepkami dam sobie radę, wujku. A jeśli będzie chciała zrobić coś więcej, mam dwóch ochroniarzy-jaskiniowców.
Oboje równocześnie spojrzeliśmy na dziewczynę, która, mimo dość wysokiej temperatury w pomieszczeniu, ubrana była w biało-czarny, obcisły kombinezon, różową futrzaną kamizelkę bez rękawów i wysokie buty na obcasie z czerwonymi podeszwami.
Bez słowa obserwowaliśmy, jak odrzuca swoje pofarbowane na blond włosy za ramię i rusza krokiem modelki w stronę Ryana, Tony'ego i Alessandro. Tak jak Andy poszedł się z nią przywitać, tak Ryan nieprzerwanie prowadził rozmowę z Tonym, Leonardo i jego żoną Martiną, zerkając co jakąś chwilę nad ich głowami na mnie, jakby upewniając się, że wciąż jestem tam, gdzie byłam sekundę wcześniej.
Powędrowałam wzrokiem na kanapę, na której już posadzona została Sapphire pomiędzy żoną wujka Domenica - Giulią i nonną. Ciocie Gaia i Francesca i Federica porwały moją mamę na fotele przed drzwiami tarasowymi, by razem poplotkować. Obok nich stał potrójny wózeczek, w którym spały słodko trojaczki - Giovanni, który odziedziczył imię po moim dziadku, Marco i Serena.
Gdy wujek spiął się lekko, powróciłam spojrzeniem do choinki, przy której wciąż stali chłopcy i zmrużyłam oczy. Ryan cmoknął lekko czubek dłoni Aurory, która zachichotała jak mała dziewczynka i zatrzepotała długimi rzęsami.
To, co różniło mnie od Aurory na jej korzyść, był fakt, że ona umiała bezbłędnie manipulować mężczyznami, odczytując ich nastroje, charaktery i potrzeby jednym spojrzeniem. Musiała wyczuć, jak arogancki był Ryan, gdyż od razu wsunęła dłoń pod jego ramię i wytrzeszczyła oczy w zdumieniu, komplementując... obwód jego bicepsa?
Co to, do cholery, był obwód bicepsa i czemu niby potrzebował komplementów?
Chciałam się zaśmiać, dopóki nie zobaczyłam jego aroganckiego półuśmieszku, gdy ten podziękował Leonardo i przeprosił go na chwilkę.
- Nuh-uh, dobra jest - prychnęłam cicho.
Klatka piersiowa wujka zafalowała pode mną, gdy ten powstrzymywał się od śmiechu, po czym złapał swoją laskę.
- Wciąż umiem nią okładać ludzi, jeśli tego sobie życzysz, stokrotko - zaproponował, na co uśmiechnęłam się szeroko.
- Nah, nawet Aurora nie jest w stanie mi zepsuć humoru. Może się zająć Ryanem teraz, ale to mnie będzie przytulał w nocy.
Spojrzenie wujka pociemniało ze złością, gdy to powiedziałam, i cały się spiął, na co wybuchłam śmiechem.
- Wujku, mam osiemnaście lat i niedługo wychodzę za mąż - zagruchałam, wtulając się w jego szyję. - Ale twoja reakcja jest słodka.
- Jestem przekonany, że gdy przeprowadzę sobie z nim rozmowę, nie będzie już tak słodko, stokrotko.
- Naturalnie - zachichotałam.
Zamilkliśmy, obserwując Ryana i Aurorę, która pokazywała mu ścianę przedstawiającą drzewo genealogiczne naszej rodziny. Każde zdjęcie było oprawione w ramkę i połączone gałęziami. Były tam tylko osoby połączone krwią i więzami małżeńskimi. Nikt więcej.
- Rita, kochanie, odpuść już wujkowi i przywitaj się ze starą ciotką, co? - zawołała ciocia Giulia, na co zaśmiałam się i zsunęłam z kolan mężczyzny.
- Nie jesteś stara, ciociu! - prychnęłam. - Masz niecałe czterdzieści lat!
Ta wybuchła perlistym śmiechem i wstała, by zgarnąć mnie do uścisku, który chętnie odwzajemniłam. Gdy się odsunęłam, zostałam wyściskana przez wszystkich moich kuzynów i wujków, a na samym końcu w objęcia pojmał mnie Leonardo, obracając nas kilka razy.
- Uważaj na Aurorę - wyszeptał, zanim się odsunął. - Poluje na twojego chłoptasia.
- Poluje? - prychnęłam cicho. - Niech uważa, bo sobie połamie przy tym paznokcie. A to dopiero będzie tragedia.
Martina zaśmiała się głośno, odpychając swojego męża i przytulając mnie mocno.
- Wyostrzył ci się dowcip od ostatniego naszego spotkania, Rita - zauważyła. - Musimy raz sobie zrobić babski wieczór i poplotkować. Tyle się wydarzyło!
- Siostrzyczka umie pokazać pazurki! - powiedział Andy, obejmując mnie ramionami. - Inne rzeczy pokazywać też potrafi, ale to tylko Ryanowi na szczęście. Wiecie, na czym ostatnio ich przyłapaliśmy?
Szybko się ulotniłam z grupki plotkujących o mnie ludzi i ignorowałam ich głośne śmiechy, krzyki i dogryzki, gdy przeszłam do cichszej części, gdzie w wózeczku leżały trojaczki.
Przywitałam się szybko z ciociami, a po chwili dołączyła do mnie Martina z szerokim uśmiechem. Poklepała mnie po ramieniu i wyciągnęła z wózeczka dziecko leżące na środku zawinięte w niebieskie śpioszki i podała mi je.
- To Marco? - spytałam, po czym wytrzeszczyłam oczy, gdy ten mi wierzgnął na ramionach.
- Tak, ten szalony. Giovanni jest o wiele spokojniejszy. Za to Serena razem z Marco... o matko, cieszę się, że mam teraz tylu ludzi dookoła, którzy chcą cały czas się nimi zajmować. Niekiedy mam dosyć tej dwójki.
- Hej, kowboju, przestań wierzgać - mruknęłam, układając go sobie w ramionach tak, że leżał w miarę spokojnie, a jego rączki nie były w stanie mnie dosięgnąć.
- Razem z Leo chcieliśmy zapytać - zaczęła niepewnie. - Uczyniłabyś nam zaszczyt i została jego matką chrzestną?
Zamarłam, wpatrując się w ciemne, błyszczące duże oczy chłopca leżącego w moich ramionach i wprost nie mogłam się nie zgodzić. Gdy posłał mi łobuzerski, bezzębny uśmiech, już wiedziałam, o co chodziło Ryanowi, gdy trzymał mnie, gdy byłam noworodkiem.
- No jasne, Tina - powiedziałam. - Będę go rozpieszczać, jak tylko będę w stanie.
Ten zakwilił wesoło na podkreślenie moich słów, a ja prawie się rozpłynęłam. Tina objęła mnie ramieniem delikatnie, uważając bym nie upuściła przez to jej dziecka, po czym sama wzięła Giovanniego. Leo, który podszedł, podniósł Serenę, która była wyjątkowo maleńka i wyglądała na jeszcze mniejszą w jego olbrzymich dłoniach.
- Aurora i Tomasso zostaną rodzicami chrzestnymi Giovanniego. A moja kuzynka razem z Alessandro, Sereny. Simone razem z tobą się zgodził na Marco.
- No, kuzyneczko - zawołał wskazany chłopak, starszy ode mnie o całe sześć miesięcy. - Rozpuścimy tego potworka!
- Masz to jak w banku! - odkrzyknęłam, na co Marco wierzgnął lekko, co powtórzyła po nim Serena. - Kto będzie twoją ulubioną ciocią, Marco?
Wszyscy usiedliśmy w salonie, podczas gdy służba zaczęła wnosić zapakowane prezenty. Największy ze wszystkich był ten ode mnie dla Ryana, choć równie płaski co wielki. Byłam z niego wyjątkowo dumna.
- Gdzie Aurora i Ryan? - spytała nonna, marszcząc brwi.
Wszyscy spojrzeli na mnie, ale zignorowałam to, kołysząc Marco w ramionach, gdyż ten powoli zasypiał. Uwielbiałam małe dzieci, więc byłam zachwycona opiekowaniem się tym małym szkrabem.
Dopiero po chwili dotarło do mnie jej pytanie. Rozejrzałam się dookoła i wzruszyłam ramionami.
- Pewnie oprowadza go po domu - powiedziałam, wywracając oczami. - Aurora jest przecież taka pomocna.
Wszyscy zachichotali lub parsknęli głośnym śmiechem, ale coś zaczęło mi ciążyć na żołądku. Opuściłam wzrok na dziecko, ignorując nieprzyjemne uczucie i natrętny głos w głowie rozkazujący iść by to sprawdzić.
- Nie przejmuj się kochanie - szepnęła mama, nachylając się.
- Nie przejmuję - skłamałam gładko. - Ufam mu.
Ale nie ufałam Aurorze.
- Szkoda że nas nie wzięła na wycieczkę - mruknęła Sapphire, mrużąc oczy na miejsce, w którym zniknął Ryan z moją kuzynką. - Skoro jest tak życzliwa, by oprowadzić drogiego kuzyna.
Widząc nieufność rudowłosej, która znała Ryana przecież jeszcze dłużej niż ja sama, uczucie niepewności wzmocniło się.
- Nie przejmuj się, Sapphire - zażartowałam. - Chętnie oprowadzę ciebie i Tony'ego, gdy zjemy kolację. Jestem pewna, że spodoba ci się biblioteka. Jest jeszcze większa od tej u was.
Dziewczyna uniosła głowę z ekscytacją, a jej oczy błysnęły. Moja rodzina, widząc jej uśmiech kota na widok miseczki maślanki, gruchnęli śmiechem.
- Kolejna! - zarechotał wujek Daniello, który był drugim najstarszym synem nonny, mężem cioci Gai i ojcem Simone. - Mogliście od razu mówić, to kupilibyśmy książki a nie same bony i kosmetyki.
Sapphire skrzywiła się lekko, ale podjęła próbę szybkiego zamaskowania grymasu, nie chcąc wyjść na niegrzeczną i niewdzięczną. Nie udało jej się to, gdyż moja rodzina była wyjątkowo spostrzegawcza, co skończyło się kolejną falą śmiechu.
- Nie martw się - uspokoiłam ją. - Ja pewnie też z czystej złośliwości moich ukochanych kuzynów dostanę głównie kosmetyki. Chociaż lepsze to niż dezodorant, który dostałam od Aurory w zeszłym roku.
- Nie zapominaj o mydle, które było w zestawie. I szamponie - parsknął najmłodszy brat Aurory, Mariano, młodszy ode mnie o dwa lata.
- To nie był zwykły dezodorant, a Sisley - prychnęła Aurora zza naszych pleców.
Odwróciłam głowę, by dostrzec ją uwieszoną na ramieniu Ryana, patrzącą na nas z lekką pogardą.
No tak, jak przecież śmiałam obrazić jej dezodorant? Zacisnęłam lekko wargi, by powstrzymać parsknięcie śmiechem, ale drżenie mojego ciała było wyraźnie widoczne.
- Na ostatniej świątecznej imprezie Rosellini zauważyłam jak okropną masz skórę pod pachami, kuzyneczko, więc musiałam coś z tym zrobić. Myślałam jeszcze o piance i maszynce do golenia, ale tak na ostatnią chwilę nie byłabym w stanie dostać. - Oczywiście, że byłaby w stanie. Zwyczajnie się jej nie chciało. - A to mydło miało w sobie kawałki diamentów i złota! Powinnaś mi dziękować!
- Dziękuję.
Nonna gruchnęła śmiechem na moją skrzywioną minę, a reszta była na tyle taktowna, by powstrzymać swoje chichoty.
- Oprowadziłaś Ryana po domu, kochanie? - spytała ciocia Francesca, patrząc na swoją córkę.
Jej próba zmiany dość niewygodnego tematu nie umknęła niczyjej uwadze, ale nikt się nie odezwał.
- Pokazałam mu siłownię, nasze drzewo genealogiczne i moją sypialnię.
- Twoją sypialnię? - wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Ryan błysnął mi swoim półuśmieszkiem, zanim zgrabnie wyplątał się z uścisku Aurory i podszedł do mojego fotela.
- Na balkonie był ładny widok na zagajnik kawałek za drewutnią - wyjaśnił. - Opowiedziała mi o waszej tradycji zakopywania prochów przodków pod rosnącymi drzewkami. Tak, żeby pamięć o nich została na zawsze, zastępując nagrobki, czyż nie?
- Dokładnie tak! - potwierdziła ochoczo nonna. - Ale najlepszy widok jest z pokoju Rity, a nie Aurory.
- Nie chciałam wchodzić do jej sypialni bez pozwolenia - przyznała dziewczyna, wzruszając smukłym ramieniem.
- Aha - prychnęłam.
Ryan przyglądał mi się uważnie przez kilka sekund i dziecku na moich ramionach, zanim złapał mnie w talii, uniósł i wślizgnął się pode mnie.
- A co to za smarkacz? - szepnął mi do ucha, podkładając swoją dużą dłoń pod moją, tą która podtrzymywała główkę Marco.
Ten zakwilił wesoło i machnął piąstkami, po czym złapał palec wskazujący Ryana i mocno ścisnął całą swoją maleńką piąstką. Zastanawiałam się jakiś czas temu, jakim Ryan będzie ojcem. Nawet imiona dla naszych dzieci wymyśliłam, ale nie wspomniałam mu o tym.
Nie chciałam w końcu wyjść na jakąś psychopatkę.
- Spójrzcie na nich, jak słodko wyglądają - zagruchał fałszywie Andy, na co wywróciłam oczami.
- Spadaj - prychnęłam. - Za ile będzie kolacja?
- A co? Nie możesz się doczekać sesji obściskiwania się z twoim chłoptasiem? - zażartował Sandro, rok młodszy ode mnie brat Aurory.
- Mówię serio, przestańcie.
- Oh, Rituś, my się dopiero rozkręcamy! - wtrącił Tomasso.
- Miałaś rację - zauważył Ryan, ignorując ich, nawiązując do naszej rozmowy w samolocie.
- Mogliśmy się założyć, zarobiłabym fortunę.
- Hej, hej, nie ignorujcie nas!
- Właśnie, to niefajne!
- Jakbyście zostawili nas w spokoju, to byśmy was nie ignorowali!
Zaczęliśmy mówić wszyscy na raz, chłopcy z wkurzającymi tekstami, ja wkurzona im odburkiwałam, nonna mi dopingowała, rodzice zaczęli głośno dyskutować razem z pozostałymi dorosłymi. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Giovanni wpatrywał się w to wszystko z wyjątkowym spokojem, gdy jego rodzeństwo zaczęło piszczeć i krzyczeć. Marco zaczął mi wierzgać, ale dzięki Ryanowi udało mi się go utrzymać.
Sapphire wpatrywała się w to wszystko z szeroko otwartymi oczami, z każdą sekundą wtapiając się coraz bardziej w Tony'ego siedzącego pod nią.
Wrzeszczałam na Andy'ego, ignorując dziecko na moich ramionach, gdy nagle usłyszałam ciche kasłanie, które jakimś cudem przebiło się przez ten cały jazgot i dotarło do moich uszu. Szarpnęłam głową w prawo, w kierunku fotela, na którym wpół leżał wujek, po czym wytrzeszczyłam oczy.
- Lo zio?!
Cały czerwony na twarzy, duszący się, z trudem kasłający wujek leżał pod kocem, a całe jego ciało drżało. Wstałam od razu, wkładając Marco w ramiona Ryanowi i rzuciłam się na kolana tuż obok oparcia.
- Wujku, wszystko w porządku?!
Brak jego odpowiedzi doprowadził do zapadnięcia nagłej, głuchej ciszy, zanim ciocia Giulia nie rzuciła się do jego drugiego boku, łapiąc dłoń swojego męża. Ścisnęłam palce jego lewej ręki, ale ten nie zareagował.
- Gdzie jest jego pielęgniarka? - krzyknęłam, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi.
- Nico, braciszku, powiedz coś. - Usłyszałam zduszony głos mamy.
Usłyszałam kolejny dźwięk wydobywający się z gardła wujka, zanim dotarło do mnie, że był to... śmiech. Mój ukochany ojciec chrzestny zrobił nas wszystkich w balona.
- Cieszę się, że jesteśmy tu wszyscy razem - wydusił z siebie, zanim poddał się kolejnej fali śmiechu. - Kochana rodzinka.
Odetchnęłam z ulgą, opadając pośladkami na dywan obok fotela. Ścisnęłam jego dłoń, zanim pokręciłam niedowierzająco głową.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, lo zio. Bo to moje serce stanie - mruknęłam.
- Tobie stanie serce, stokrotko, twojemu narzeczonemu stanie coś innego... - wychrypiał z szelmowskim uśmiechem.
Wszyscy wybuchli śmiechem, a ja skrzywiłam się.
- Mam was serdecznie dosyć! W przyszłym roku dostaniecie po kartce i kostce mydła ode mnie! Nie będę się więcej starać dla tak niewdzięcznej rodziny!
Co wywołało kolejną falę śmiechu, którą skończyło dopiero głośne „kolacja" wykrzyknięte przez jedną z pokojówek mieszkających w rezydencji.
Choć wszyscy mieli swoje stałe wyznaczone miejsca, teraz rozszerzone o trzy dodatkowe krzesła, i tak każde z nas się rzuciło do jadalni niczym dzikusy.
Uwielbiałam spędzać tu czas głównie przez ciągłą, wesołą atmosferę i możliwość zachowywania się po „zwierzęcemu" bez niczyjej oceny. Nawet Aurora pędziła na łeb, na szyję, zostawiając w tyle tylko wujka z bezlitosnym dowcipem, Ryana z Marco, Sapphire i Tony'ego.
Wszyscy opadliśmy na swoje krzesła, a mama wykrzyknęła głośne „pierwsza!", na co nonna oburzyła się i zaczęła wykłócać. Dopiero po chwili do jadalni weszła reszta, Ryan wsadził Marco do wolnego, specjalnego krzesełka-leżanki dla niemowląt i opadł na miejsce obok mnie.
Dopiero, gdy na stół zostały wniesione trzy olbrzymie tarty, cztery pizze i sałatki, wszyscy umilkli. Wsuwaliśmy tak, jak zwykle - śmiejąc się, gawędząc, mlaszcząc i niekiedy rzucając w siebie jedzeniem. Uwielbiałam to, jak ogromna przepaść dzieliła to, jak zachowywaliśmy się w domu, a jak w restauracji czy na jakichś ważnych spotkaniach.
Ryan również zdawał się wtopić w moją rodzinę, rozmawiając z siedzącym obok niego Leonardo. Obserwowałam ich dwójkę kątem oka, gdy rozmawiałam równocześnie z Sapphire. Oboje byli samcami alfa, więc bałam się, że się nie dogadają, ale wydawało się, że choć nie do końca sobie ufali, nie było u nich takiej sztuczności, jak myślałam, że będzie.
Sam fakt, że Leo nie wyrwał Ryanowi swojego syna, gdy mu go podałam, był całkiem zaskakujący.
- Jakie są twoje zainteresowania, Ryan? - spytała Aurora, przyciągając uwagę nas wszystkich.
Wywróciłam oczami i wbiłam widelec w pomidorka, który wydał śmieszny dźwięk. Ryan ścisnął moją dłoń pod stołem, zanim przełknął i odpowiedział.
- Cóż, nie mam za dużo czasu na przyjemności, choć jeszcze nie jestem oficjalnie bossem, ale jako że lubię się ścigać, można to wcisnąć pod hobby.
Aurora wydawała się na wyjątkowo zafascynowaną. Jej oczy zalśniły.
- Samochody czy motory?
Ryan skrzywił się lekko i, ku mojemu zdziwieniu, to samo zrobili Leo, Tony i Andy.
- Samochody. Umiem jeździć na motocyklach, ale ściganie się to zupełnie inna sprawa.
- Może znajdziesz chwilę by mnie nieco poduczyć?
Przecież, do cholery, ona umiała doskonale jeździć.
I wszyscy o tym wiedzieliśmy.
- Jestem pewien, że któryś z twoich braci lub kuzynów będzie o wiele lepszym nauczycielem. Nie zawsze jestem cierpliwy, prawda, diablico?
Ostatnie słowa wypowiedział, zerkając na mnie drapieżnie, na co zarumieniłam się lekko i dźgnęłam go łokciem. Przytoczył słowa tuż sprzed mojego pierwszego w życiu pocałunku.
- A co zamierzasz robić tu w wolnym czasie? - kontynuowała Aurora.
Nonna odchyliła się od stołu i zrobiła piękną imitacją wsadzania dwóch palców do gardła, zabawnie naśladując to, czego zrobienia była bliska - zwymiotowania. Zachichotałam.
- Rita obiecała, że oprowadzi mnie, Sapphire i Tony'ego po Turynie. Czekam z niecierpliwością, by spróbować tutejszej czekolady.
- No i całkiem słusznie! - wtrąciła szybko Martina. - Ja się w niej zakochałam od pierwszego spróbowania. To po nią leciał mi Leo, gdy miałam swoje ciążowe humorki.
Ryan z wyraźną ulgą przyjął zmianę tematu i obrócił się lekko do Tiny.
- A skąd pochodzisz?
- Florencja - powiedziała, zerkając porozumiewawczo na Leo. - Będziecie się musieli kiedyś wybrać z Ritą. Jest naprawdę piękna.
- Słyszałem. Na pewno przy pierwszej okazji skorzystamy. Może na jakąś część miesiąca miodowego.
- O! Planujecie miesiąc miodowy? - spytała ciocia Giulia.
- Nic mi o tym nie wiadomo - mruknęłam, wzruszając ramionami.
- Poczekaj do jutra, diablico.
Jego spojrzenie mimowolnie odnalazło ogromną choinkę stojącą w salonie, pod którą leżały już wniesione przez służbę paczki.
Zmrużyłam na niego oczy podejrzliwie, ale ostatecznie wzruszyłam ramionami. Nie lubiłam niespodzianek, więc cieszyłam się, że znałam mniej więcej jego prezent. Choć w porównaniu do miesiąca miodowego mój mógł wypadać nieco słabo.
Zapadła cisza, co było dość niespotykane w naszej rodzinie.
Zauważyłam tylko jak Aurora otwiera usta, by coś powiedzieć, więc szybko ją uprzedziłam.
- A jak tam z tegoroczną przedsylwestrówką? - spytałam.
- Wszystko jest już na nią gotowe - odpowiedział Simone. - Dzwonił do mnie Matteo z informacjami na ten temat. Możemy się tam spokojnie wybrać trzydziestego i nasz domek będzie wysprzątany.
- Czym jest przedsylwestrówka? - spytała Sapphire.
- To taka tradycyjna impreza plus szesnaście, którą organizuje mój kumpel Matteo - syn jednego z naszych najważniejszych underbossów, w naszym imieniu. Odbywa się w naszym domu kilkadziesiąt kilometrów na północ.
- Tuż przy górach? - upewnił się Tony. - Musi tam być wyjątkowo zimno.
- Cóż, o to chodzi. - Wyszczerzył się Tomasso. - Tradycyjnie nikt nie może mieć na sobie ubrań. Bielizna lub strój kąpielowy.
- Co?
Zachichotałam na widok miny Sapphire.
- Są tam baseny termalne, jacuzzi, ogniska, przenośne kaloryfery i mnóstwo męskich klatek piersiowych, które mogą nas ogrzać. Nie można za to wchodzić do środka, całość jest na zewnątrz.
- To brzmi całkiem znajomo - mruknęła rudowłosa, mrużąc oczy. - Kto wpadł na ten pomysł?
- Ja - przyznałam. - Znaczy wzięłam go z...
- Książki - wtrąciła. - Elita Brayshaw High?
- Dokładnie tak. Wszystko jest bardzo podobnie. Nie ma świateł poza nielicznymi lampkami, gwiazdami i księżycem, a domki są zamykane, by nikt nie mógł się tam schować. Do tego dodałam mały dodatek odnośnie kolorów.
- Sygnalizacja świetlna?
Sapphire nawiązała do innej imprezy z książki, gdzie wszyscy ubierali się na czerwono, gdy byli zajęci, żółto, gdy nie byli pewni lub zielono, gdy szukali partnera.
- Nah, trochę inaczej. Na czarno, gdy jest się niedostępnym. Na biało, gdy szuka się kogoś na dłużej. Na szaro, gdy pojedynczy numerek. A na czerwono, gdy jest się zainteresowanym czymś... mocniejszym.
- Przedsylwestrówka to nasza tradycja - dorzucił Sandro.
- W tym roku ja i Martina odpadamy - westchnął Leo.
- A skądże znowu! - wykrzyknęła nonna. - Jak teraz sobie odpuścicie, do końca życia już nie weźmiecie w tym udziału! Ja się zajmę swoimi prawnukami, a wy macie mi kurwa zapierdalać na przedsylwestrówkę!
- Jasne, nonna - prychnął Leo, kręcąc głową, poddając się.
Gdy nonna czegoś chciała, dostawała to w ten czy inny sposób. Nie było sensu stawiać zbędnego, bezcelowego oporu. Zwłaszcza o tak późnej godzinie, gdzie zwyczajnie nikomu już by się nie chciało.
Punkt dla nonny, zero dla Leo.
- Cóż, jeśli ktoś byłby tak miły i nas zaprowadził do miejsca, gdzie będziemy spać, bylibyśmy wdzięczni - wtrąciła Sapphire. - Jet lag daje się w znaki.
W momencie gdy to powiedziała, poczułam tępe uczucie w skroniach, które znałam wyjątkowo dobrze. W końcu przylatywaliśmy tu dwa razy w roku co najmniej. Zerknęłam na Ryana, który skinął głową.
- My również się już położymy - powiedział, pociągając moją dłoń.
Leo i Martina również wstali, gotowi by nas zaprowadzić jak przystało na gospodarzy. Ryan objął mnie w pasie, zanim powiedzieliśmy wszystkim „dobranoc" i przeszliśmy do salonu i na schody prowadzące do skrzydła dla naszej rodziny. Andy, również z jet lagiem, ruszył za nami. Wszyscy mieliśmy sypialnie obok siebie, a Sapphire z Tonym zajęli przyszłą sypialnię jednego z trojaczków, które na razie spały w kołyskach w sypialni Leo i Tiny.
Otworzyłam drzwi do swojej sypialni i wsunęłam się, życząc reszcie miłej nocy. Ryan ruszył za mną, ciągnąc klamkę. W ciszy przygotowaliśmy się do snu - ja zasłoniłam żaluzje, gdy on wyciągnął z naszych walizek moją koszulę nocną i swoje spodenki.
- Masz ochotę na kąpiel? - spytał. Zamyśliłam się na chwilę i pokiwałam głową. - Czekoladowy olejek i waniliowe bąbelki?
Zerknęłam na niego. Trzymał w dłoni koszyczek, w którym trzymałam swoje ulubione olejki eteryczne - małe buteleczki, które wlewałam w całości, gdy potrzebowałam czegoś specjalnego. W innym koszyczku miałam kule do kąpieli, które wywoływały bąbelki o określonym zapachu, który był nieco słabszy od olejku, ale wciąż zmysłowy. Na półeczce leżały też dwie gąbki, kilka słoiczków z peelingiem, mydełka o różnych kształtach, dwa szampony i odżywka oraz czekoladowy płyn do kąpieli.
- Oh, zdecydowanie tak - przytaknęłam. - Muszę się odprężyć.
Ten skinął głową bez słowa, a na jego ustach zamajaczył tajemniczy uśmieszek. Zignorowałam to i podeszłam do lustra z kosmetyczką, by zmyć makijaż. Cotygodniowe golenie zrobiłam sobie wczoraj, więc nie musiałam się tym przejmować. Rozczesałam włosy, splotłam je w warkocza, którego zwinęłam w wysokiego koka, umyłam zęby i, używając kilku wacików, oczyściłam swoją twarz.
Gdy skończyłam, Ryan bez słowa stanął obok mnie już w samych bokserkach i również umył swoje zęby. Gdy on skończył, poziom wody w wannie był idealny. Dotknęłam palcem powierzchni, by odkryć, że miała ona również idealną temperaturę. W łazience unosił się idealny zapach czekolady wymieszany z wanilią, który wręcz uwielbiałam.
Zauważyłam też trzy zapalone, zapachowe świeczki, które wyjątkowo nie pasowały mi do Ryana i jego aroganckiego charakterku.
- Świeczki? - spytałam, nie odwracając się.
- Chciałaś się odprężyć - mruknął mi do ucha.
Zesztywniałam delikatnie z zaskoczenia, gdyż nie spodziewałam się, że był tak blisko, ale niemal natychmiast się rozluźniłam. Jego ciepły, wilgotny oddech owionął moje ucho i skórę za nim - wyjątkowo wrażliwą, wywołując dreszcze na całym moim ciele. Przyjemne ciepło zaczęło gromadzić się w moim podbrzuszu, zastąpione po chwili przez uczucie napięcia.
Jego dłonie opadły na moje ramiona i zsunęły się po nich, ściągając rękawy mojego czarnego kombinezonu. Gdy ten opadł aż do mojej talii, zostawiając mnie w samym staniku, Ryan uklęknął i pociągnął materiał do końca, ukazując moje majtki i nogi.
Stałam nieruchomo, gdy Ryan przyłożył usta do mojej łydki, składając na niej delikatny pocałunek. Powędrował linią aż do moich bioder, po czym pocałował mój brzuch tuż nad linią moich majtek. Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz i poczułam wilgoć między nogami. On również ją poczuł, bo następny pocałunek znowu padł dokładnie na środek moich majtek.
Sapnęłam, wyginając nieco szyję, na co ten uśmiechnął się arogancko.
Powolnym, torturującym tempem zsunął moje majtki i dopiero gdy te opadły na podłogę, jego usta odnalazły moją płeć. Złożył na niej delikatny pocałunek, po czym pojmał moje wargi w swoje usta i wsunął język do środka. Gdy jęknęłam z rozkoszy, ten się odsunął.
- Zdejmij stanik - rozkazał niskim, wibrującym głosem.
Wykonałam jego polecenie, wystawiając piersi na pieszczoty ciepłego powietrza. Ryan wrócił do leniwego krążenia językiem wokół mojego wejścia, przez co moje sutki natychmiast stwardniały.
- Poliż palce.
Wsunęłam oba drżące kciuki i palce wskazujące do buzi i zassałam, patrząc mu prosto w oczy. Gdy dostrzegłam uwypuklenie w jego bokserkach, uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Ściśnij swoje piersi i okrąż palcami sutki. Później je też ściśnij.
Wykonywałam bez słowa jego polecenia, więc po chwili stałam podniecona jego niskim głosem i doprowadzona na krawędź przez jego język i moje palce. Byłam bliska spełnienia, gdy ten nagle się odsunął. Już miałam na niego warknąć, gdy nagle poczułam język na mojej łechtaczce.
Tego było na tyle dużo, bym doszła, głośno jęcząc. Zalałam jego twarz swoimi sokami, co ten przyjął z wyjątkowym entuzjazmem.
- Wystarczająco odprężona, by wejść do wanny, kochanie?
- Mhm - mruknęłam, a na moją twarz wpłynął leniwy uśmiech.
Ten wstał i tym razem to moje usta pojmał w długi, leniwy pocałunek. Jego usta ociekały moim podnieceniem, co dodało temu aktowi nieco erotyczności. Oplótł mnie w talii jednym swoim ramieniem i podłożył drugą rękę pod kolana, po czym uniósł mnie, nie odrywając się od moich ust.
Wsadził mnie do wody, gdzie moje ciało momentalnie się odprężyło. Sam zsunął z siebie bokserki i wsunął się do wanny za mnie, zanim zdążyłam podziwiać dłużej jego nagie, umięśnione ciało.
Oparłam się o jego klatkę piersiową plecami i odetchnęłam głęboko. Ryan złapał różową gąbkę, nalał na nią trochę płynu i zaczął mnie myć, unosząc po kolei moje ręce i nogi. Gdy już czułam się wyjątkowo odprężona, odrzucił gąbkę i zaczął wędrówkę po moim ciele swoimi dłońmi.
Zsunął się z mojej szyi i obojczyka na biust. Jego powolne tempo, odurzający zapach wanilii i czekolady, ciepła woda i jet lag doprowadziły mnie do niezwykłej senności. Gdy dotarł pomiędzy moje nogi, byłam tak uśpiona, że miałam niesłychany problem, by się skupić.
A jednak jego czynności jego czynności jednocześnie mnie usypiały i nie pozwalały zasnąć. Ten mężczyzna był pełen sprzeczności i sprawiał, że i ja zaczynałam wątpić w to, czego wcześniej byłam pewna.
Choć jedno wiedziałam już na pewno.
Wpadłam jak śliwka w kompot i nie było już odwrotu.
***
Od autorki:
Jeśli nie uśpiłam Was (niczym Ryan Ritę, ha!) swoim rozdziałem, zachęcam do przeczytania tej notki. Część z Was może ją uznać za niewartościową, bo dotyczyć ona będzie głównie pisarzy (wattpadowskich, blogowych i tych, co piszą do szuflady), choć można ją odnieść do szerszej publiczności.
Już kilku czytelników podziękowało czy pogratulowało mi talentu w komentarzach. Nie chcę wyjść na niewdzięczną czy fałszywie skromną, ale "Narzeczona Bossa" nie jest dowodem mojego talentu.
Żeby to rozwinąć, potrzebna jest definicja, więc nie zabijcie mnie. Talentem nazywamy naturalne predyspozycje, wrodzoną zdolność lub łatwość wykonywania pewnych czynności lub przyswajania pewnego rodzaju wiedzy. (źródło: Co to jest talent?, Gamma, strona on-line, adres URL: https://www.projektgamma.pl/strefa-wiedzy/pytania-i-odpowiedzi/co-to-jest-talent-2).
Jeśli zupełnym przypadkiem znalazł się tu ktoś, kto był ze mną od początku "Rudej Furii, Snape'a i Huncwotów", wie dokładnie, iż pisanie nie jest moją naturalną predyspozycją. Przysięgam, ostatnio znalazłam pierwsze opowiadanie, które napisałam w życiu. Jest to ilustrowany fanfiction do Kubusia Puchatka i miałam sześć lat, gdy utworzyłam to zło.
Podobnie moje inne opowiadania z dzieciństwa są czymś... strasznym. I jeśli ktoś powie teraz, że fakt, iż napisałam pierwsze opowiadanie, mając sześć lat, już o czymś świadczy, to spytam: ile z Was rysowało w przedszkolu? I ile z Was może powiedzieć (skromnie, nieskromnie), że ma talent? To tak samo ja z pisaniem.
"Narzeczona Bossa" nie jest efektem mojego talentu, a ciężkiej pracy. Całkowicie nieskromnie mówiąc. Od kiedy zaczęłam publikować "Rudą Furię, Snape'a i Huncwotów", nie było dnia, gdy nie dotknęłam laptopa czy zeszytu. Pisałam codziennie po trochu. Nie było to dobrej jakości, ale ćwiczyłam. I ćwiczyłam. I jeszcze raz ćwiczyłam.
Wysyłałam opowiadania na konkursy i choć nigdy nic w nich nie osiągnęłam, wciąż ćwiczyłam. Do tego czytałam mnóstwo innych opowiadań. Czytałam też komentarze, zapoznawałam się z tym, co czytelnicy lubią, a czego nie. Dalej doszły do tego poradniki dla pisarzy i prace krytyków oceniających wattpadowskie opowiadania (głównie te wyśmiewcze, bo czasami lepiej nauczyć się na błędach innych, zanim zrobi się je samemu).
W pierwszej liceum nauczyłam się, na czym faktycznie polega interpunkcja. Z ortografią nigdy nie miałam problemu (no może poza pisownią wielkich liter), bo czytałam też mnóstwo książek i zazwyczaj jedno równa się z drugim. Co prawda jednak, popełniałam też mnóstwo błędów językowych, ale to nie są prace naukowe, więc w sumie, kto by się tym przejmował?
Więc morał z całej tej historii jest mniej więcej taki, że nie musisz się urodzić z długopisem w ręku i oceanem pomysłów na historie w głowie. To tak nie działa. Jeśli faktycznie interesujesz się pisaniem, to pisz. I to samo z każdym innym hobby. Chcesz coś robić? To to rób. Ale - i tu pozwolę sobie tu zacytować pewną polską YouTuberkę, która osiągnęła już wyjątkowo dużo w kwestii rysunku, BlondynkiTeżGrają - zacznij od podstaw.
Zdanie po zdaniu, akapit po akapicie, rozdział po rozdziale.
Jeśli kogoś jeszcze to zainteresuje, to mam kilka małych porad co do pisania. Od razu jednak zastrzegam, że biorę je z mojego kilkuletniego doświadczenia wattpadowskiego, a nie faktycznego wydawniczego. Po takie możecie się udać do autorek, które wydały swoje powieści i których kunszt pisarski zadziwia i pasjonuje mnie z każdym kolejnym utworem (np. KorpoLudka).
1. Pisz codziennie. Cokolwiek. Opisuj to, co przeżyłeś w szkole/pracy, to co czułeś, jedząc kanapkę na śniadanie. To, jak zadziwiająco piękne było niebo. Rozwiń swoje opisy, zapisuj ciekawe dialogi. Rozwijaj się.
2. Dużo czytaj. Opublikowane książki, wattpadowskie powieści, blogowe opowiadania, podręczniki do interpunkcji czy ortografii, opinie krytyków co do twórczości innych albo i poradniki do kreacji bohaterów. Cokolwiek Ci w łapki wpadnie. Czytaj, ucz się, inspiruj.
3. Proś innych o opinię. To zawsze jest trudne, ale również i niezbędne. Potrzebna jest opinia kogoś, kto nie będzie Ci biernie mówił "cudowne, czekam na następny" (by Cię nie urazić), gdy tylko podeślesz mu swój rozdział do poprawy. Krytyka. Potrzebny jest ktoś, kto Ci powie, gdy Twój bohater staje się zbyt idealny, nienaturalny lub przesadzony, a fabuła zwyczajnie ssie. To jest konieczne.
4. Nie poddawaj się. Najtrudniejszy podpunkt do wykonania. Wiele osób, po usłyszeniu krytyki, kończy z pisaniem. A to nie tak powinno działać. Gdy ktoś Ci powie, że Twoja fabuła faktycznie ssie (i poda argumenty z uzasadnieniem, a nie tylko rzuci hasłem), spróbuj poszukać inspiracji na rozwinięcie tego, co już masz. Albo zostaw to na jakiś czas, wróć później i wtedy weź się za poprawki. Zrób cokolwiek, tylko się nie poddawaj.
To już tyle z mojej strony! Mam nadzieję, że może udało mi się kogoś przekonać do tego, że talent jest czymś absolutnie niepotrzebnym (miłym dodatkiem, ale na co to komu?), by rozwijać swoje zainteresowania.
Piszcie, nawet jeśli ma to trafić do szuflady, bo chociaż będziecie mieć niesamowitą pamiątkę za kilka lat. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro