Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12.

Rozdział 12. "Ta konfrontacja była raczej nieunikniona."

Liczba słów: 6154.

Ryan dotrzymał swojej obietnicy i przez następny tydzień spędzał ze mną każdą noc, pilnując, bym nie miała żadnych koszmarów. Pogodziłam się z rodzicami i Andym, przez co widocznie im ulżyło, ale nie wróciliśmy już do naszej tradycji wrzucania mnie do basenu.

Mantorville i Sem'ya siedziały cicho, więc powoli zacierali się w mojej pamięci, choć mogłam dostrzec, że czujność nie opuszczała naszych żołnierzy i mojej rodziny.

Mecz poszedł z wyśmienitym wynikiem dla naszej drużyny, a dzięki Sapphire i układ wyszedł doskonale. Mia dostała roczne zwolnienie z wszelkich zajęć wymagających wysiłku fizycznego, więc rudowłosa musiała przejąć jej miejsce do końca roku.

Sapphire i Tony wyjaśnili sobie ostatecznie sprawy, ale chłopak teraz musi pracować na ten związek. Zwłaszcza, że Marlene dzwoniła do niej codziennie, by przypomnieć jej, że jest już dorosłą, piękną, wciąż niezamężną kobietą. Podkreślając to ostatnie.

Jej chęć znalezienia męża dla Sapphire była ciemną, burzową chmurą wiszącą nad przyszłością związku rudowłosej z Tonym i powoli zamieniała się w cyklon. Marlene była zdeterminowana, by był tak bogaty, jak tylko było to możliwe.

Nadszedł dwudziesty ósmy listopada, który był również czwartym czwartkiem tego miesiąca, co oznaczało, że nastało święto dziękczynienia. Zazwyczaj organizowaliśmy kolację dla rodziny taty i naszej piątki.

W tym roku, gdy poznałam już prawdę, rodzice postanowili przyjąć zaproszenie na doroczny bal charytatywny rodziny King.

Z gazet wiedziałam, że było to wyjątkowo huczne wydarzenie w ich rezydencji, na które co roku zapraszani byli najważniejsi ludzie z Fedelty, bogate rodziny z Chicago, niektóre gwiazdy, celebryci, politycy i biznesmeni.

Sapphire chodziła cała w nerwach, bo za bardzo się bała, że ciotka uzna ten czas za odpowiedni dla niej na zaręczyny. Nie chciała poznać swojego przyszłego męża na tym balu.

- Zaraz zwariuję – sapnęła, opadając na kanapę w mojej sypialni.

Jej czarna, długa do ziemi sukienka zafalowała, gdy dziewczyna zderzyła się z meblem. Długie, rude włosy zasłoniły jej twarz i obojczyki, dopóki ta ich nie strząsnęła ze wściekłym warknięciem.

- Sapphire, cały dom drży, gdy tak chodzisz. Uspokój się, wszystko będzie dobrze – pocieszyłam ją lekko.

Podeszłam, by usiąść obok i złapałam jej dłoń. Obie miałyśmy sukienki od tej samej, włoskiej projektantki – Alberty Ferretti, która była przyjaciółką mojej rodziny od dawien dawna. Jej była w kolorze głębokiej czerni, moja w ognistej czerwieni. Obie były długie, zwiewne z wielowarstwowymi spódnicami, ale różniły się nieco długością rękawów, dekoltem i stylem.

- Nie rozumiesz – jęknęła. – Tony będzie stał pod ścianą w garniturze, obserwując, jak będę zmuszana tańczyć z wszystkimi potencjalnymi kandydatami na mojego męża i nic nie będzie mógł z tym zrobić. To jest okropne!

- Pan King wie o waszym uczuciu, Sapphire – zauważyłam. – Nie zgodzi się, by Marlene wydała cię za kogoś innego niż Tony'ego.

- Boss nie może się wtrącać w czyjeś małżeństwo – przyznała z bólem. – Jeśli ciocia znajdzie mi męża przed nim i obieca mnie komuś, to będzie koniec. Nieodwołalna decyzja.

- Ale może ogłosić cię narzeczoną Tony'ego, zanim ona ci kogoś znajdzie, no nie?

- Tylko że wciąż tego nie zrobił, bo pani Dione nie chce, żeby robił coś przeciw jej siostrze. A bal z okazji święta dziękczynienia jest idealną okazją na ogłoszenie zaręczyn.

- Ta, właśnie – mruknęłam. – Jest też idealną okazją do ich świętowania. Będą tam wszyscy główni sojusznicy Fedelty, ważni ludzie i jakieś osobistości. Każdy będzie chcieć mi pogratulować zaręczyn, jakby było to coś wyjątkowego.

- No to obie nie chcemy iść na ten bal, a obie musimy – podsumowała. – Super, możemy spędzić cały razem. Może ciotka się ode mnie odczepi.

Gdy wybiła godzina dwunasta, zabrałyśmy swoje rzeczy i zeszłyśmy na dół, gdzie czekali już na nas chłopcy, rodzice i nonna. Wszyscy byli już w strojach wyjściowych i wyglądali niesamowicie.

Ryan uniósł kącik ust w tym swoim, typowym półuśmiechu, po czym podszedł i pocałował moją dłoń. Zarumieniłam się delikatnie, ale zbladłam od razu, gdy zobaczyłam przedmiot w jego dłoni.

Pierścionek zaręczynowy, którym cisnęłam o podłogę.

- Mogę? – spytał, unosząc brew.

Wyczułam rozbawienie i wyzwanie w jego głosie. Gdy zawahałam się, druga brew dołączyła do pierwszej i również zniknęła pod gęstwiną jego włosów. Zmrużyłam oczy na tak wyraźną kpinę w jego spojrzeniu, po czym wsunęłam pierścionek na palec, jak gdyby od niechcenia.

Zdecydowanie jednak tego tak nie czułam. Pierścionek był dla mnie wyjątkowym ciężarem i nie byłam nawet w stanie zrozumieć, dlaczego. Ten posłał mi wszystkowiedzące spojrzenie, jakby dokładnie wiedział, co przeżywałam, ale nie skomentował.

Pocałował mój policzek tak blisko ust, jak się dało, dając mi do zrozumienia, jak bardzo chciałby móc się nieco przesunąć. Jednak, jak się dowiedziałam, tradycją był pierwszy pocałunek panny młodej dopiero w dniu jej ślubu.

Żałosne.

Nonna chrząknęła głośno, by przywołać nas do świata realnego. Wiedziałam, że mieliśmy być na miejscu cztery godziny wcześniej, o czternastej, by móc dopilnować wszystkich szczegółów razem z państwem King.

Wsiedliśmy więc do samochodów. Musiałam uważać, żeby nie przytrzasnąć swojej sukienki, ale udało mi się dojechać na lotnisko bez jakiegokolwiek uszczerbku. Siedząc obok Ryana, zdałam sobie sprawę z wagi tego wydarzenia.

Musiałam odgrywać wyjątkowo zakochaną dziewczynę, bo większość brukowców obstawiała niechcianą ciążę jako przyczynę tak wczesnego małżeństwa.

Ryan ścisnął moją dłoń, ale jego oczy nie oderwały się od przedniej szyby.

Wjechaliśmy na lotnisko i wyjątkowo żałowałam, że nie istniało żadne boczne przejście, które w całości by nas ukryło. Niestety, osoby lecące prywatnymi odrzutowcami miały swoje wejście ale dopiero za bramkami bezpieczeństwa.

Kiedyś było inaczej, ale ze względu na wzmagającą się przestępczość i kilka ataków na lotnisko w ciągu ostatnich lat, dyrektorzy musieli podjąć radykalne środki.

Gdy przeszliśmy przez bramki, przyciągając więcej spojrzeń, niż było to konieczne, obsługa lotniska zaprowadziła nas do odpowiedniego korytarza, skąd mieliśmy prostą drogę do odrzutowca, który podstawili nam państwo King.

Lot upłynął wyjątkowo spokojnie mimo tego, jak bardzo z Sapphire byłyśmy zdenerwowane. Próbowałyśmy zmienić bieg naszych myśli, rozpoczynając dyskusję o Dumie i Uprzedzeniu, która to była naszą następną lekturą.

Gdy wylądowaliśmy, na lotnisku powitały nas dwie całkiem spore limuzyny i dwóch żołnierzy, którzy mieli prowadzić – pan Andrew i jeszcze jeden, którego pamiętałam z Italian Paradise.

Zabrali nas do rezydencji, gdzie tuż przy wejściu czekali na nas państwo King, pani Regina, Reina, Reggie i Marlene. Wszyscy mieli już na sobie stroje na bal, choć suknia ciotki Ryana mogła zostać równie dobrze uznana za strój dla księżniczki Disneya. Tyle falban, tiulu, diamencików i innych ozdób na jej drobnej sylwetce kontrastowało z elegancką, dość skromną sukienką pani Dione i pani Reginy.

- Bicerin, ta suknia nie układa ci się w talii – skomentowała na „dzień dobry" starsza kobieta, gdy tylko wyszliśmy z limuzyny. – Sapphire, drogie dziecko, gdzie twoja szminka? Nonna, ty przyszłaś na bal a nie wojnę, zabieraj tę strzelbę z pola widzenia! Ryan, twój krawat jest krzywo zawiązany.

- Oh, jak ja za tobą tęskniłam, Regino – zachichotała mama, podchodząc do staruszki. – Dobrze wiedzieć, że choć ty się nie zmieniłaś.

- Marcella, piękna jak zawsze – zagruchała kobieta, całując oba jej policzki. – Przypominasz mi mnie w twoim wieku. Richard, mój drogi, taka broda jest już zupełnie niemodna! Masz cztery godziny, by to zgolić – powiedziała całkowicie poważnie, po czym odwróciła się do Alessandro. – No, synek się wam udał. Znaleźliście już dla niego narzeczoną?

- Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy ma być z Eternity czy z Fedelty – przyznała mama. – Możliwie poślubi też córkę któregoś z naszych sojuszników, jeślibyśmy mieli pogłębić znajomości z którymś z nich w ciągu najbliższych kilku lat.

- No, żeby mi nie został kawalerem! Przyda mu się żona! Może od niego będziecie mieć jakieś wnuki, bo od bicerin z tymi biodrami to ja nie wiem.

- Miło panią znowu widzieć – zaśmiałam się cicho i przytuliłam ją, mimo jej wyraźnego protestu. Nachyliłam się do jej ucha, tak by tylko ona mnie słyszała. – Jeśli chce pani dokopać Marlene, mam na to idealny sposób, ale potrzebuję pani pomocy.

Odsunęłam się i posłałam jej łobuzerski uśmieszek, na co ta pokiwała głową z uznaniem, mrużąc lekko oczy.

- Mogłam cię nie docenić – powiedziała cicho, po czym wyprostowała się lekko i dodała nieco głośniej. – Chodź, chodź, bicerin, pomożesz mi w wyborze przystawek. Może też coś zjesz przy okazji i nieco przytyjesz.

Złapała mnie pod ramię i pociągnęła z zadziwiającą siłą jak na staruszkę do środka, ignorując fakt, że w ogóle nie przywitałam się z nikim więcej. Wiedząc, że potrzebuję jej pomocy do zrealizowania mojego planu, nie przejęłam się tym.

- No to opowiadaj, jak chcesz się pozbyć tej ściery z mojego domu?

- Chce wżenić się w wasze nazwisko przez Sapphire – mruknęłam, rozglądając się dookoła. – Pani lubi Sapphire, prawda?

- Cóż, jest świetną dziewczyną, nie da się zaprzeczyć. Do czego zmierzasz?

- Jest zakochana. Z wzajemnością – wypaliłam, na co ta wytrzeszczyła oczy. – W Anthonym, synu Andrew. Ich ślub zniszczyłby wszelkie plany Marlene i jej pozycję w tym domu. Nie mogłaby już pani podskoczyć. Sapphire byłaby szczęśliwa, a ona nie i dobrze o tym wie. Dlatego próbuje wciąż zaaranżować małżeństwo pomiędzy pani najmłodszym synem a nią.

Staruszka zamyśliła się na chwilę, a ja byłam w stanie dostrzec, jak bardzo zmienił się salon. Gdy wyciągnięto z niego kanapy, wyglądał niczym ogromna sala balowa. Przystrojony słupami balonów, bukietami kwiatów i zwojami materiałów robił ogromne wrażenie.

- Załatwię to – powiedziała w końcu, gdy dotarłyśmy do kuchni. – Och, masz to jak w banku. Sapphire wyjdzie za Anthony'ego, a ta szmata dostanie za swoje. Zaczynam cię lubić, bicerin, nie spieprz tego. A teraz chodź, ogarniemy te przystawki.

Jako że pani Regina miała uczulenie na owoce morza, zmusiła mnie do spróbowania każdego z rodzajów sushi, krewetek i wielu innych, które kelnerzy mieli roznosić pomiędzy gośćmi. Później próbowałyśmy głównych dań, które miały zostać podane w ogrodzie na rozstawionych specjalnie okrągłych stołach pod ogromnym materiałowym zadaszeniem.

Minęła godzina, gdy udało się nam w końcu skończyć, a ja byłam dosłownie pełna. Czułam się tak, jakbym miała zaraz pęknąć i nawet musiałam wciągać lekko brzuch, by wciąż wyglądać dobrze w sukience.

I po całym tym tłustym poświęceniu, pani Regina wciąż nie była w stanie znaleźć mojej talii.

Wypchnęła mnie do salonu, gdzie z ulgą zauważyłam, ze wszyscy byli zajęci jakimiś formalnościami, przez co nawet nie zauważyli mojej nieobecności. Przywitałam się ciepło z państwem King, mocno formalnie z Marlene i uścisnęłam lekko Reinę.

- Ritaa! – zawołał Reggie, przytulając mnie mocno. – Rozmawiałaś już z Ryanem?

- A o czym? – spytałam zdziwiona, kucając.

Zerknęłam nad jego czupryną na wspomnianego chłopaka, który patrzył teraz na nas z zainteresowaniem podobnie jak pozostali.

- Jak to o czym? O tym, czy się tobą ze mną podzieli?! Nie może trzymać cię tylko dla ciebie! – zaprotestował, na co zacisnęłam wargi, by nie wybuchnąć śmiechem. – Mama mówi, że najlepszymi rzeczami trzeba się zawsze dzielić!

- Jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko – zachichotałam, na co ten się rozpromienił. Ten sześciolatek był po prostu przecudowny.

Wystawił swoje usta do przodu, robiąc z nich dzióbek, a ja szybko zrobiłam z moimi to samo i nachyliłam się, by go cmoknąć. Ryan zmrużył lekko oczy, a ja mrugnęłam do niego łobuzersko. Otarłam lekko kciukiem ślady szminki na jego ustach, po czym wyprostowałam się.

- Będziesz chciała mi dzisiaj towarzyszyć? – spytał, a poziom cukru we krwi podskoczył mi wyjątkowo gwałtownie.

- Przepraszam bardzo – wtrącił Ryan, podchodząc i przyciągając mnie do swojego boku. – Dzielenie się nie znaczy, że Rita jest teraz cała twoja.

Jego udawana przesadnie zazdrosna i zaborcza reakcja doprowadziła wszystkich do śmiechu, rozluźniając nieco spiętą atmosferę.

Dorośli powrócili do przeglądania jakichś papierów, nonna zaczęła gorączkową dyskusję z panią Reginą, a chłopacy zostawili nas, by pójść sprawdzić, jak idą przygotowania ogrodu do obiadu i kolacji.

- Chodźmy do biblioteki – powiedziała Sapphire, mierzwiąc włosy na głowie Reggiego. – Oni mają swoje zajęcia, a my się może trochę rozluźnimy.

Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, złapałam dłoń sześciolatka i razem z Reiną poszliśmy na górę odprowadzeni jastrzębim wzrokiem Marlene.

- Coś się stało? – spytałam ją, gdy byłyśmy poza zasięgiem słuchu wszystkich na dole.

Od kiedy wróciłam z kuchni, widziałam, że była nieco blada, jej dolna warga drżała, a każdy jej krok stawiała niepewnie, jakby miała nogi z waty.

- Ciocia Marlene – wyszeptała. – Dzisiaj na balu zamierza znaleźć mi narzeczonego, bo uznała, że będzie tu mnóstwo nieżonatych, bogatych i wpływowych mężczyzn. Chce, żebym towarzyszyła dzisiaj Alexandrowi, a później każdemu, kogo mi wskaże. Rita, co ja mam zrobić?

Położyłam jej dłoń na ramieniu pocieszająco.

- Chyba mam pomysł, ale musisz mi obiecać, że cokolwiek się wydarzy, zgodzisz się na to i nie będziesz się przejmować twoją ciotką.

- Chcę wziąć swoje życie we własne ręce, Rita – odparła pewnie. – Chcę być z Tonym do końca i ciotka mnie przed tym nie powstrzyma.

- Idź do biblioteki – mruknęłam i zatrzymałam się. – Zaraz wracam.

Sapphire i Reina zabrały Reggiego do biblioteki, a ja wróciłam do salonu. Dorośli posłali mi przelotne spojrzenia, ale szybko wrócili do debat nad jakimiś ułożeniami ludzi przy stołach i zespołem muzyki klasycznej, który złapał gumę po drodze tutaj. Nonna i pani Regina okazały mi znacznie większe zainteresowanie, przerywając swoją pogawędkę.

- Co tam, bicerin? ­– spytała staruszka.

- Pamięta pani naszą poprzednią rozmowę? – mruknęłam cicho, nachylając się do tej dwójki. – Marlene postanowiła znaleźć dzisiaj męża dla Sapphire.

Ta zaklęła brzydko, a babcia jej zawtórowała.

- I co zamierzamy zrobić? Masz jakiś plan?

Odsunęłyśmy się trójką na bok, a ja szybko powiedziałam, co mi w głowie świtało, na co obie zaczęły uśmiechać się szatańsko.

- Da się zrobić, bicerin, da się zrobić.

Gdy po kwadransie dołączyłam do Sapphire, Reiny i Reggiego na górze, ta patrzyła na mnie z lekką podejrzliwością, ale moja niewinna minka musiała być wystarczająco przekonująca, by nie zadawała żadnych pytań.

Siedziałyśmy na górze, rozmawiając z Reiną o jej lekturach szkolnych, co wyjątkowo nudziło Reggiego. Rozmawiało się nam na tyle dobrze, że zapomniałyśmy o Bożym świecie, dopóki do środka nie wpadła spanikowana pokojówka, która odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła naszą czwórkę.

- Wszyscy was zaczęli szukać – wysapała zdyszana. – Jest już po osiemnastej, wszyscy są na miejscu, a pani Regina chce wygłosić przemówienie.

- Już jest po osiemnastej? – spytałam, wstając. – Czas tak szybko leci. Już idziemy.

Reina poprawiła swoją granatową, długą do ziemi, satynową sukienkę, a na jej twarzy pojawił się poważny, elegancki wyraz. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, co ta odwzajemniła i złapałam ją i Sapphire pod ramię.

Reggie szedł przed naszą trójką za pokojówką, gdy dotarliśmy do miejsca, skąd wyraźnie było słychać klasyczną muzykę, głosy i pobrzękiwania. Sapphire zatrzymała się, by wziąć głęboki oddech, po czym ruszyłyśmy do przodu.

Na szczycie schodów prawie zamarłam, gdy tylko zobaczyłam tłum pod nami. Wszyscy powoli się odwracali w naszym kierunku, a Sapphire, choć miała całkowicie opanowany wyraz twarzy, w środku cała dygotała. Czułam drżenie jej dłoni, więc złapałam ją, by dodać jej otuchy.

- Przed państwem moje wnuki – powiedziała pani Regina, którą dopiero co zauważyłam. Stała na scenie w rogu pomieszczenia, tuż obok zespołu. – Reina i Reggie King, Sapphire Reed i Margherita Queen-Rosellini.

Rozległy się brawa, na co prawie się skrzywiłam, ale udało mi się w ostatniej chwili powstrzymać. Na schody wszedł Ryan, który uśmiechnął się do mnie tym swoim typowym półuśmieszkiem, na co prawie się rozpłynęłam.

Pocałował moją dłoń, podał mi ramię i razem wsunęliśmy się w tłum, podchodząc bliżej sceny, gdzie pani Regina puściła mi oczko. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam Tony'ego. Stał pomiędzy panem King i swoim tatą, którzy trzymali mu dłonie na ramionach, mówiąc coś do niego.

Wiedziałam, o czym mogli rozmawiać, bo ich porozumiewawcze uśmiechy wyraźnie na to wskazywały, ale nie chciałam zapeszać. Nie wiedziałam ostatecznie, czy Tony się zgodził na mój plan, czy nie. 

- Dzisiejszy bal jak zwykle ma cel dobroczynny. Przed obiadokolacją odbędzie się aukcja charytatywna, z której zebrane środki zostaną przekazane na fundację rodziny King wspierającą osierocone dzieci. – Urwała na chwilę, by przeczekać oklaski, po czym kontynuowała. – Do tego, świętujemy dzisiaj też coś bardzo ważnego, bez czego nasze życia, fundacja i wszystko, co robimy, nie miałoby sensu. Miłość. – Urwała po raz drugi, zerkając na naszą dwójkę. – Akurat dzisiaj, jak mogłoby się państwu wydawać, nie jest to tylko miłość Ryana czy Reiny. Jest to również miłość osoby, która jest dla mnie niczym rodzona wnuczka. Sapphire, mogłabym cię poprosić na środek?

Odwróciłam się do rudowłosej dziewczyny stojącej niedaleko sceny, która wytrzeszczyła oczy i rozdziawiła buzię w zaskoczeniu. Szybko się jednak opamiętała i ze spokojną miną wsunęła się na scenę i stanęła obok staruszki.

- Tak się składa, że dzisiaj będziemy świętować jeszcze jedną szczęśliwą miłość – zaczęła spokojnie pani Regina, na co Sapphire spojrzała na nią z ukosa. Kątem oka zobaczyłam też, że Tony wziął głęboki oddech i wysunął się na przód, zaciskając dłoń na małym kwadratowym przedmiocie. Ryan również to zobaczył i spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Miłość dwojga ludzi, którzy nie mogli się dobrać lepiej. Patrząc na nich razem, proszę państwa, czuję się taka dumna. Anthony?

Sapphire odwróciła się zdumiona do chłopaka, który wszedł już na scenę. Jej oczy krążyły po całej jego twarzy, dopóki ten nie wziął mikrofonu od pani Reginy.

Odnalazłam wzrokiem Marlene, która wpatrywała się w całą tą sytuację z przymrużonymi oczami. Pani Dione ulokowała się w jej bliskim otoczeniu, by móc ją powstrzymać przed ewentualnym zrobieniem sceny.

- Sapphire, znamy się tak długo, że nie jestem w stanie tych dni zliczyć. Jesteśmy w związku jeszcze dłużej i wiem, że to jest ten odpowiedni moment. – W oczach dziewczyny pojawiły się łzy wzruszenia, a ja uśmiechnęłam się szeroko. – Kocham cię. Sprawiasz, że jestem lepszym i szczęśliwszym człowiekiem i chcę, żeby tak było do końca życia. – Opadł na jedno kolano i wyciągnął przed siebie pudełko z pierścionkiem, na co moje serce zabiło głośniej. – Błagam, uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Zdusiłam w sobie pisk ekscytacji i wtuliłam się w ramię Ryana, by nie przeszkadzać im w tak pięknej chwili. Zerknęłam ukradkiem na Marlene, która wpatrywała się w to z rozdziawioną buzią. Jej zaskoczenie prędko zmieniło się w wściekłość.

- O mój Boże – wyszeptała Sapphire. – Tak. Jasne, że tak!

Ten uśmiechnął się, wsunął jej pierścionek na palec, po czym wstał i przytulił ją mocno. Rozległy się głośne brawa, ktoś zaczął wiwatować. Kelner podszedł do mnie i Ryana z tacą kieliszków z szampanem, więc wzięłam jeden, choć wolałabym podbiec do nich, by złożyć gratulacje.

Gdy odsunęli się od siebie, każdy z nas miał już swój kieliszek, więc pani Regina uniosła swój do góry.

- Chciałabym wznieść toast – oznajmiła. – Za miłość moich wnuków.

Gdy wszyscy wznieśliśmy kieliszki, muzyka ponownie zaczęła grać, a Tony i Sapphire zeszli ze sceny i do nas podeszli.

- Tak się cieszę waszym szczęściem – powiedziałam głośno, przytulając dziewczynę.

Gdy Ryan poklepał Tony'ego po plecach, go też przytuliłam.

- To był twój pomysł, prawda? – spytała cicho dziewczyna. – Żeby moja ciotka nie mogła mi znaleźć narzeczonego.

- Może delikatnie go do tego popchnęłam. Ale on naprawdę cię kocha i trzymał ten pierścionek od całkiem dawna – zaśmiałam się.

- Dziękuję – mruknęła, przytulając mnie mocno.

Przez następną prawie godzinę stali obok nas i razem przyjmowaliśmy gratulacje z okazji zaręczyn. Byłam troszkę bardziej niż szczęśliwa, że cała uwaga nie skupiła się tylko na nas.

Ryan przedstawiał mi po kolei wszystkich ważnych ludzi z Fedelty i byłam wyjątkowo wdzięczna losowi za moją umiejętność zapamiętywania imion i twarzy.

Gdy podszedł do nas Basil Callas, który był już oficjalnym Capo Ischýs, uśmiechnęłam się szeroko, bo wyglądał o wiele lepiej niż poprzednio. Zastanawiałam się, czy zabierze ze sobą siostrę, ale szybko wyjaśnił, że w tej chwili nie czuje się ona zbyt komfortowo w obecności obcych ludzi. Zwłaszcza takich tłumów.

Przedstawił nam za to swojego Consigliere'a, którym był jego najlepszy przyjaciel, o którym opowiadał. On również miał greckie korzenie i nazywał się Draco Mellas. Miał jednak o wiele krótsze od niego włosy i przypominałby lekko Ryana gdyby nie gładko ogolone kości policzkowe, które nie były też tak wydatne.

Jego młodszy brat Stavros podszedł, by się przywitać i nie mogłam się nadziwić, jak bardzo przypominał Basila. Chociaż on również miał całkiem długie włosy, były one skręcone w takie loki, że w ogóle nie było widać ich długości.

Przedstawiłam Ryanowi rodzinę mojego taty z babcią Margaret i dziadkiem Markiem na czele, kończąc na moich dwóch starszych kuzynkach – Sarze i Suzanne, które już miały swoje dzieci.

On przedstawił mi w zamian trzech, młodszych braci swojego taty i rodziny dwóch pierwszych. Jego najmłodszy, czteroletni kuzyn był zajęty wyjadaniem czekolady razem z Reggiem, a córka Consigliere'a – siedemnastoletnia Melissa gawędziła nieśmiało ze Stavrosem.

Byli tutaj wszyscy sojusznicy Fedelty poza Eternitą. Mój najstarszy kuzyn Leonardo, któremu wujek Domenico oddał rok temu władzę przez dręczącą go chorobę, nie był w stanie tu przyjechać. Jego dziewiętnastoletnia żona Martina wczoraj urodziła mu trojaczki, przez co byli teraz trochę zajęci.

- Zaraz wybije godzina dziewiętnasta – mruknął mi do ucha Ryan, gdy w końcu zostaliśmy sami. – Będą oczekiwać od nas tańca.

- Hm? -mruknęłam pytająco. - Jak to od nas?

- Od naszej dwójki, moich rodziców, Basila z Reiną i wszystkich pozostałych bossów z wybrankami. Musimy przejść przez trzy kółka walca angielskiego, a później dołączą do nas pozostali ważniejsi ludzie. Na samym końcu dołączy cała reszta.

Zagryzłam wargę i zerknęłam na parkiet. Umiałam tańczyć walc angielski, gdyż w trzeciej klasie w naszej szkole jego nauka była obowiązkiem. Ale choć posiadałam umiejętności, nienawidziłam wręcz, gdy ludzie się na mnie patrzyli.

- Wiem, o czym myślisz – wyszeptał, nachylając się nade mną.

- Ach, tak? – mruknęłam zadziornie. – To o czym takim?

- Nie chcesz, żeby ludzie się na ciebie patrzyli – stwierdził pewnie, na co mentalnie opadła mi szczęka. – Ale wiesz, że jak zostaniesz oficjalnie Ritą King, będziesz osobą publiczną?

- Będąc Ritą Queen, też jestem osobą publiczną – powiedziałam, wywracając oczami.

W głębi ducha czułam się zdziwiona faktem, jak dobrze poznał mnie w ciągu ostatnich miesięcy. Gdy zdziwienie zmieniło się w podziw, skarciłam się w duchu. Nie chciałam być jak księżniczki Disneya zakochujące się w swoich wybrankach po kilku dniach znajomości. Albo nawet kilkudziesięciu.

Skrycie również bałam się po raz drugi całkowicie mu zaufać. Obawiałam się jego kolejnej zdrady, która mogłaby złamać mi serce. Tym razem w taki sposób, że już bym się nie pozbierała.

- Prawda jest taka, że gdy będziesz się chować przed prasą, gdy będziesz nosić moje nazwisko, prasa zagrzmi o tym, że cię terroryzuję czy coś – zauważył, po czym westchnął. – Co nie zmienia faktu, że wciąż nie lubisz być w centrum zainteresowania. To może być problematyczne.

- No cóż, nie każdy jest zadufanym w sobie arogantem, uwielbiającym światło reflektorów.

Jego wargi wykrzywiły się w zarozumiałym półuśmieszku. Prychnęłam głośno z niedowierzaniem, akurat w momencie, gdy skończyła się piosenka, więc wiele osób zerknęło w moim kierunku.

Zarumieniłam się lekko.

- Teraz nasza kolej, kochanie – powiedział na tyle głośno, by usłyszało go jak najwięcej ludzi dookoła. – Trzeba pokazać staruszkom, jak się tańczy.

Kilka osób się zaśmiało. Wywróciłam oczami. Praktycznie cała jego sylwetka krzyczała pewnością siebie. Był sztywno wyprostowany, co sprawiło, że górował nad większością. Ludzie schodzili mu z drogi, niektórzy patrząc z nieskrywanym szacunkiem, a on wydawał się cieszyć z takich reakcji.

Stanęliśmy na środku, w dużym kręgu stworzonym przez widownię, która zsunęła się jak najbliżej ścian. Gdy zespół zagrał pierwsze nuty spokojnej piosenki, Ryan objął mnie w talii i przysunął do siebie.

W czarnym garniturze wyglądał wyjątkowo poważnie i elegancko. Jego czerwony krawat dopasowywał się kolorystycznie do mojej sukienki i dodawał nieco mrocznego wrażenia. Z jego ciemnymi włosami, przenikliwymi oczami i tymi wydatnymi kośćmi policzkowymi przypominał nieco diabła.

Ci, którzy wiedzieli, kim był tak naprawdę i czym się zajmował, nazywali go tak czasem. Powiedziała mi o tym Sapphire, gdy przyszła kilka dni temu na ploteczki. Dodała wtedy również, że Ryan nawet lubił ten pseudonim.

- Ten taniec jest mój – mruknął drapieżnie, gdy przysunął mnie do siebie jeszcze mocniej i złapał moją lewą dłoń. – Uprzejmie proszę, zejdź myślami na ziemię i przerzuć je na swojego partnera.

- Czy istnieje człowiek bardziej arogancki od ciebie? – spytałam, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Jestem pewny siebie i znam swoje zalety. To nie jest arogancja.

Rozebrzmiały ostrzejsze nieco nuty piosenki, na co ten skinął głową i ruszyliśmy, sunąc po podłodze i nie odrywając od siebie wzroku. Oboje znaliśmy ten taniec doskonale, więc mogliśmy prowadzić ze sobą rozmowę, nie gubiąc rytmu.

- Fakt, że uważasz, że nie masz żadnych wad czy słabości już o niej świadczy.

- Miałem kiedyś wady i słabości – poprawił mnie. – Ale się ich pozbyłem, w ten czy inny sposób, co uczyniło mnie silniejszym. Będąc przyszłym bossem dobrze ułożonej politycznie mafii, trzeba się liczyć z faktem, że słabość równa się śmierci.

- Więc wypleniłeś z siebie je wszystkie? – spytałam zaciekawiona.

Nie istnieli idealni ludzie.

Nie mogli istnieć.

To było przecież wbrew naturze.

- Każdą, która mogła być moim końcem. Rita, nie oszukujmy się. Ludzie z mafii są potworami. Ja będę bossem nimi rządzącym. Dla normalnych ludzi moja zawziętość, zawistność, okrucieństwo i podłość są wadami. Dla mnie i naszych ludzi są siłą.

- A więc ty jesteś diabłem, a ja kim?

Zanim mi odpowiedział, oderwał dłoń od mojego boku, okręcił mnie w miejscu, po czym ruszyliśmy dalej, znowu przytuleni.

- Nie jesteś aniołem, jeśli o to ci chodzi – powiedział. – Jesteś moją upadłą anielicą. Diablicą.

- Upadłą? – spytałam, unosząc brew. – Czy to jakaś aluzja do mojej niezdarności?

Zmarszczyłam nos i wygięłam usta. Nie lubiłam, gdy ludzie wytykali mi moje wady, co samo w sobie było kolejną z nich. Jego ramiona zadrżały, jakby przypomniał sobie te kilka razy, gdy się przy nim potknęłam.

- Nie – zaprzeczył. – Jesteś moja. Oddałaś mi się w momencie, gdy zadzwoniłaś do mnie trzeciego września i powiedziałaś, że jednak będziesz moją czirliderką. Ja już mam zarezerwowane miejsce na samym dnie piekła. Zadając się ze mną, upadasz równie nisko.

Zatkało mnie.

- Zadawanie się z tobą nie czyni mnie złą – zauważyłam.

Kochanie cię to jest już zupełnie inna sprawa.

- Akceptowanie mnie takiego jakim jestem, czyni. Jak to tam było, anioł próbowałby mnie nawrócić, no nie?

- Nie wiedziałam, że jesteś wierzący – wypaliłam, ale szybko się opamiętałam. – I nie jesteś złym człowiekiem.

- Oczywiście, że jestem.

- Nie, nie jesteś – zaprzeczyłam dobitnie, podkreślając dwa pierwsze słowa. – Zły człowiek zgodziłby się na wrzucenie mnie w małżeństwo bez wcześniejszego poznania. Zły człowiek nie traktowałby mnie jak księżniczki. Zły człowiek nie pojechałby po mnie do tamtego klubu.

- Właściwie, to wtedy byłem wyjątkowo zły – powiedział.

Zaśmiałam się cicho, gdy przypomniałam sobie jego minę w tamtym momencie, po czym wzdrygnęłam się. Nie wspominałam Gabriele, bo nie do końca chciałam wiedzieć, co się z nim stało.

- Odchodzisz od tematu – zauważyłam. – Nie jesteś złym człowiekiem.

- Powiedz to moim ofiarom.

- Zły człowiek byłby okrutny dla wszystkich. Jesteś dobry dla mnie i swojej rodziny. Jak mniemam, jesteś przyzwoity również dla lojalnych żołnierzy. Nawet jeśli zadawanie bólu sprawia ci przyjemność, nie jesteś zły i nie jesteś na dnie.

Ostatnie nuty piosenki rozebrzmiały, a ten odsunął się i pocałował moją dłoń w podziękowaniu. Gdy pani Regina wyszła na środek, by poprosić wszystkich o przejście do ogrodu na rozpoczęcie aukcji. Zostaliśmy nieco z tyłu, więc ruszyłam do przodu, ale Ryan mnie zatrzymał, łapiąc za nadgarstek.

- Możesz sobie to wmawiać, diablico, ale w momencie, gdy za mnie wyjdziesz, spadniesz wyjątkowo nisko. Jeśli, w co wątpię, kiedykolwiek mnie pokochasz, będzie po tobie. A ja jestem złym człowiekiem, bo właśnie tego egoistycznie pragnę.

Puścił mnie i poszedł do ogrodu.

***

Podczas aukcji siedzieliśmy obok siebie w milczeniu. Wciąż próbowałam przetrawić to, co do mnie powiedział. Nie wiedziałam, czy miałam to uznać za dość niemrawe wyznanie miłości, a jego nieprzenikniona mina mi nie pomagała.

Sapphire wyczuła spięcie pomiędzy nami, ale sama była zbyt zajęta ignorowaniem natrętnych spojrzeń ciotki, by mnie o to spytać. Pani King wciąż zajmowała czymś Marlene, by do konfrontacji doszło dopiero po balu.

Gdy skończyła się aukcja, kelnerzy zaczęli podawać do stołów jedzenie. Na każdym stoliku stanął faszerowany indyk. Pokojówki rozdały wszystkim talerze, na których znajdowały się pieczone, młode ziemniaczki i warzywa. Było tam też kilka surówek i trzy różne sosy których wąskie serpentyny zdobiły naczynie.

Kelnerzy rozpoczęli krojenie indyka i każdemu podawali ogromne kawałki, po czym cofnęli się na skraj namiotu, gdzie czekali, aż ktoś ich zawoła.

Wszystko było wyjątkowo pyszne. Chciałam pałaszować tak, by mi się aż uszy trzęsły, ale pamiętałam lekcje dobrego wychowania urządzone mi przez mamę, gdy byłam mała. Jadłam więc powoli, obserwując otoczenie.

Siedziałam przy stoliku razem z państwem King, Ryanem, Reggiem, Reiną i panią Reginą. Przy stoliku tuż obok siedzieli rodzice z Andym, młodszym bratem taty Gregorym, jego żoną i dziewięcioletnim synem Danielem.

Puściłam oczko do Alessandro, na co ten uśmiechnął się i wskazał delikatnym ruchem głowy na moją lewą stronę. Zerknęłam tam subtelnie, by zobaczyć Marlene wpatrującą się ze wściekłością w Sapphire i Tony'ego, którzy rozmawiali przytuleni.

Gdy główne danie zostało zabrane, czekaliśmy niecałe pół godziny, aż kelnerzy zaczęli roznosić desery. Każdy dostał tak dużą porcję tiramisu, tak pięknie ozdobionego, że bardzo było mi szkoda niszczyć to arcydzieło łyżeczką.

Od razu w nim wyczułam smak mocnej, gorzkiej kawy, którą łagodziła gęsta, włoska czekolada i słodki serek. Chciałam jęknąć, gdy tylko łyżeczka tego cuda wylądowała w mojej buzi, ale nie wypadało, więc się powstrzymałam.

Ostatni goście opuścili rezydencję w okolicach godziny dwudziestej czwartej, kiedy to już byłam wyjątkowo padnięta. Do samego końca zostało tylko kilka rodzin – taty, pana King, Callasów i tych z Poderry, którzy wszyscy czekali na podstawienie samochodów na lotnisko.

Gdy w końcu pożegnałam się z Basilem, Stavrosem i Draco, których SUV podjechał jako ostatni, zostaliśmy sami. W momencie, gdy trójka zniknęła za szybami auta, rozległ się głośny krzyk.

- Ty głupie, niewdzięczne dziecko! – warknęła rozwścieczona Marlene. – Jak śmiałaś?! Upokorzyłaś mnie na oczach tych wszystkich ludzi!

Odwróciłam się do nich gwałtownie i skierowałam tam szybko. Marlene była cała czerwona z tak ogromnym wyrazem furii na twarzy, że przypominała nieco nacierającego byka. Fakt, że dyszała ciężko, tylko wzmacniał to poczucie.

- Nie wydaje mi się – odpowiedziała spokojnie Sapphire.

Widziałam w jej oczach lekką panikę mimo pozornego spokoju w głosie. Byłyśmy w tej chwili same w salonie, gdyż reszta poszła zwiedzać dom, a Tony z Ryanem dopilnować, że samochody na pewno opuszczą teren rezydencji.

- Nie wydaje ci się? Nie wydaje ci się?! – wrzasnęła, opluwając ją lekko śliną. Przesunęłam się naprzód, by stanąć obok Sapphire, ale ta nawet nie zwróciła na mnie uwagi. – Ty niewdzięcznico! Tak mi się odwdzięczasz za lata opieki?! Splugawiłaś nasze nazwisko, przyjmując zaręczyny tego... tego szczura z rynsztoku! Jak śmiałaś?!

- Andrew i Anthony są najwierniejszymi żołnierzami Fedelty – wtrąciłam. – Tony ma największe szanse ze wszystkich, by zostać kapitanem. I wtedy jego pozycja byłaby równie wysoka co ta Sapphire.

- Ty się nie odzywaj, wiedźmo! Omotałaś moją idealną dziewczynkę i sprawiłaś, że zechciała się na mnie zemścić za nie wiadomo co! Powinnam cię zabić, żeby Sapphire zajęła twoje miejsce!

Zmarszczyłam brwi na tak otwarte wyzwisko w stronę narzeczonej jej przyszłego bossa, ale wcale nie byłam jakoś nimi wyjątkowo obrażona czy zdziwiona. Była wściekła. Nie wiedziała, co mówi.

- Opanuj się, ciociu. Gdyby Ryan to usłyszał, straciłabyś dach nad głową w najlepszym wypadku – powiedziała cicho, acz wciąż spokojnie, Sapphire. – Kocham Tony'ego, a on kocha mnie. Zamierzam go poślubić i nie jesteś w stanie nic z tym zrobić, więc odpuść. Wujek Antonio zgodził się na nasz ślub, a Ryan popiera to całym sercem. Więc jeśli wciąż chcesz mieć wysoką pozycję w Fedelcie, to polecam rozpocząć poszukiwania męża.

Każde słowo dziewczyny było niczym policzek wobec kobiety. Jej twarz bladła z każdym zdaniem, a oczy stały się tak wielką mieszanką strachu i wściekłości, że całe jej ciało powoli zaczynało drżeć. Sapphire tego nie dostrzegła, ale ja tak. W momencie, gdy Marlene zagięła swoje olbrzymie pazury, upodabniając swoje dłonie do szponów i spięła mięśnie, odepchnęłam Sapphire na bok.

Marlene skoczyła na mnie i była tak zaślepiona wściekłością, iż nawet nie zauważyła, że to nie swoją siostrzenicę dopadła. Opadłyśmy obie na podłogę, gdyż nie byłam w stanie powstrzymać impetu jej ciała, a ta zaczęła szarpać mnie swoimi pazurami.

Złapałam jej dłonie, ale zanim udało mi się to zrobić, poczułam krew spływającą po moim policzku, który po chwili zaczął szczypać niemiłosiernie.

Choć nonna uczyła mnie samoobrony, od kiedy byłam małą dziewczynką i wiedziałam jak się bronić, nie chciałam zrobić jej krzywdy. Była wściekła, w amoku i nie wiedziała, co takiego robi.

Jak przez mgłę słyszałam krzyk Sapphire i jej nawoływania o pomoc. Marlene nie przestała się wyrywać i w końcu udało jej się uwolnić jedną dłoń, przez co po chwili ciągnęła mnie za włosy. Warknęłam wściekła, bo nie znosiłam szarpania za tę jedną jedyną część mojego ciała, więc zacisnęłam dłoń i uderzyłam ją z całej siły w gardło.

Ta zamarła i zaczęła się krztusić, a po chwili została odsunięta przez Tony'ego i Ryana, którzy wbiegli z wyciągniętymi pistoletami do salonu. Gdy Marlene się otrząsnęła, zaczęła szamotać się wściekle w ich uścisku. Wierzgała i kopała na tyle mocno, na ile jej potężna suknia pozwalała.

Sapphire opadła przy mnie na kolana i przyłożyła mi dłoń do policzka, a po chwili odsunęła palce, które były zabarwione krwią.

- Coś tu się dzieje? – warknęła pani Regina, wpadając do salonu. Jej oczy momentalnie opadły na mój policzek, zapłakaną Sapphire, a później szamoczącą się Marlene. – Rzucenie się na bicerin było twoim największym błędem, wariatko. Zabierzcie ją do piwnicy, zostanie tam do waszego wyjazdu. Teraz.

Podeszła do mnie i podała mi rękę. Złapałam ją i z jej pomocą wstałam. Otrzepałam sukienkę i przygładziłam włosy, ale z policzkiem nie byłam w stanie nic zrobić. Krew płynęła ciurkiem po moim policzku, dekolcie i plamiąc moją sukienkę.

Skrzywiłam się na widok brudnej sukienki, bo wiedziałam, że krew tak łatwo z niej nie zejdzie, a nie chciałam jej wyrzucać. Mój policzek zapłonął bólem, przez co moje oczy mimowolnie zaszkliły się. Zamrugałam jednak szybko, bo nie chciałam teraz płakać. Sól z łez pogorszyła by sprawę.

- Wyglądasz okropnie – skwitowała pani Regina. – Ale widziałam ten cios w jej szyję, bicerin. Całkiem nieźle, całkiem nieźle.

- To moja wina – wyszeptała Sapphire. – Gdybyś mnie nie odepchnęła, to mnie by dopadła.

- Daj spokój, nic takiego mi nie zrobiła – prychnęłam. – To tylko zadrapanie.

- Widziałaś się w lustrze, bicerin? Chyba trzeba ci będzie założyć szwy. Jej pazury są specjalnie spiłowane i utwardzane diamentami, by mogła się bronić... albo atakować narzeczone przyszłych bossów.

- Ma pani jakąś chusteczkę? – mruknęłam.

Ta wyciągnęła z marynarki opakowanie chustek higienicznych. Od razu wyciągnęłam pierwszą z brzegu i przyłożyłam do policzka. Z góry dobiegł nas spanikowany pisk i stukot szpilek.

- Rita, dziecko, co ci się stało?

- Słyszałyśmy krzyki. Jacyś pierdoleni Rosjanie do zamordowania się znajdą?

- Mia cara? Co się stało?

- Wszystko w porządku – mruknęłam nieco niemrawo na kakofonię ich trzech głosów.

- Taka rana może być nawet śmiertelna, jeśli stracisz za dużo krwi albo wda się zakażenie, kochanie – powiedziała mama. – Ludzie umierali przez mniej poważne otarcia. Macie tu na miejscu lekarza, czy mam to zaszyć sama?

Okazało się, że ze względu na bal państwo King ściągnęli tu lekarza. Ten od razu wysunął cały swój sprzęt, jakbym nagle była bliska śmierci i wygonił wszystkich z mojego bliskiego otoczenia. Jego dwie pomocnice rozłożyły parawan, jakby nie wiadomo co zamierzali właśnie robić.

- Muszę przeczyścić ranę – oznajmił doktor, odgarniając siwą grzywkę z czoła. Przypominał nieco świętego Mikołaja ze swoją brodą, okularami i miłym uśmiechem. – Mogę znieczulić ci cały policzek i zrobić to za jakiś kwadrans, albo teraz i trochę to zaboli.

- Niech pan da spokój – westchnęłam. – Robimy teraz.

Ten zaśmiał się nerwowo i wyciągnął chusteczkę z kieszeni, którą wytarł lekko wilgotne czoło.

- Oszczędzenie jakiegokolwiek bólu narzeczonej przyszłego bossa to moja praca.

Ah, więc o to chodzi, uświadomiłam sobie. Zwyczajnie się bał, że Ryan coś mu zrobi, jeśli będę narzekać na usługi medyczne.

- Już zdecydowałam – powiedziałam twardo. – Robimy to jak najszybciej.

Ten szybko opanował swoje drżące ręce, a po jakimś kwadransie miałam założone małe szwy w odcieniu skóry, by nie przyciągały zbytniej uwagi, a na nich opatrunek, który miałam zdjąć za kilka godzin.

Podziękowałam mu za jego usługi, a on wydawał się bardziej niż szczęśliwy, by zniknąć jak najszybciej z salonu, w którym siedzieli już wszyscy chwilowi lokatorzy rezydencji. Dopiero gdy nonna podała mi lusterko z kwaśną miną, pojęłam zakres moich uszkodzeń.

Sukienka była całkowicie do wyrzucenia ze względu na liczne rozdarcia i plamy krwi. Duży biały plaster na policzku wyglądał potwornie, a moje włosy przypominały ptasie gniazdo.

- No cóż, ta konfrontacja była raczej nieunikniona – powiedziałam, próbując jakoś przerwać dłużącą się ciszę. Gdy mi się to nie udało, zacisnęłam wargi. – Chyba pójdę do pokoju się ogarnąć i spać. Dobranoc wszystkim?

Gdy wszyscy wciąż milczeli, wgapiając się we mnie, westchnęłam cierpiętniczo i odwróciłam się na pięcie, by po chwili skryć się przed ich spojrzeniami za ścianą korytarza. Pamiętałam drogę do skrzydła mojego i Ryana, więc dokładnie tam się udałam.

Potrzebowałam zimnego prysznica, szczotki i wygrzebania się z tej sukienki.

A oni patrzyli na moje plecy bez słowa, nawet gdy zniknęłam w korytarzu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro