Rozdział 1.
Rozdział 1. "Ja się niczego nie boję."
Liczba słów: 5611
- Wstawaj, pizzo, musimy iść do szkoły.
Nacechowany złośliwością głos mojego brata zabrzmiał tuż nad moim uchem.
Warknęłam ze wściekłości i machnęłam ręką w miejscu, gdzie potencjalnie stał mój wkurzający braciszek. Ten był na to przygotowany, więc odskoczył od mojego łóżka, unikając mojej pięści. Nie mogłam tego tak jednak zostawić, więc tak, jak każdego ranka, pokazałam mu środkowy palec i przerzuciłam się na drugi bok, by zasnąć jeszcze na chwilę i dokończyć sen.
Tak, ja zawsze kończyłam sny.
Nie, to nie jest przecież nic dziwnego.
- Jeszcze raz mnie nazwiesz pizzą, to cię uderzę, Andy – mruknęłam w poduszkę, co on dokładnie usłyszał.
- Nie moja wina, że rodzice dali ci tak na imię, Margherito – parsknął mój kochany brat bliźniak.
Poczułam ręce Alessandro pod moimi kolanami i szyją, po czym zostałam uniesiona. Wiedziałam dokładnie, gdzie mnie prowadzi, bo był to nasz rytuał od kilku lat, ale tak czy siak miałam nadzieję, że raz jeden mnie zaskoczy i zamiast wrzucać mnie do basenu, położy mnie na kanapie przed telewizorem i zrobi mi śniadanie.
Aż się zaśmiałam na tą myśl.
Każdy krok po schodach rozbudzał mnie coraz mocniej, gdyż mocno mną szarpało.
- Dzień dobry, dzieci – zawołała nonna, po czym pomachała do nas karabinem, który trzymała w dłoni. – Primavera przeszła dzisiaj, kurwa, samą siebie, by uczcić początek kolejnego roku szkolnego! Dzisiaj Italian Brunch Torte!
- O mój boże, tak! – pisnęłam szczęśliwa, wiercąc się w jego uścisku. – Z podwójną ilością sera?
- Dokładnie tak jak lubisz, dolcezza – powiedziała, mrugnęła, po czym zniknęła w kuchni.
Po chwili dało się słyszeć krzyki naszej gosposi, która zaczęła wyzywać babcię, nawijając po włosku.
Primavera potrafiła być wyjątkowo drażliwa, gdy ktoś wchodził do jej królestwa, zanim zakończyła przygotowywanie posiłku, a już, nie daj Boże!, gdy ktoś coś wyjadał. Nonna uwielbiała robić jedno i drugie.
Doszliśmy nad basen, a ja się zawahałam. Byłam już całkowicie rozbudzona, a wakacje skończyły się już, więc nie miałam wystarczająco dużo czasu by wysuszyć włosy, zanim będę musiała wyjść z domu.
- Rozbudziłam się już, Andy – mruknęłam cicho. – Odpuścimy sobie dzisiaj kąpiel?
Spojrzałam na niego, wyginając wargi w dziubek i wytrzeszczając delikatnie oczy, by były większe. Zatrzepotałam też kilka razy rzęsami, by być jeszcze słodszą.
- Wyglądasz jak ropucha z zatwardzeniem, polpettina – stwierdził.
- Nazwij mnie jeszcze raz pulpetem, ty wstrętny karaluchu, a...
Alessandro nie dowiedział się już, co dokładnie zrobiłabym mu w takiej sytuacji, gdyż wylądowałam z głośnym pluskiem w zimnej wodzie naszego basenu. Opadłam tyłkiem na dno, po czym odbiłam się mocno i wypłynęłam na powierzchnię, plując i parskając.
Wrzucił mnie w połowie zdania, gdy miałam otwartą buzię, więc zakrztusiłam się okropnie. Przetarłam twarz i powieki, by spiorunować go wzrokiem, ale ten tego nie zobaczył, bo prawdopodobnie zniknął w budynku, gdy ja byłam jeszcze w trakcie wpadania do basenu.
Alessandro potrafił być wyjątkowo szybki w ucieczce, gdy wpadał w jakiekolwiek kłopoty. W które wpadał wyjątkowo często, bo on i jego najlepszy przyjaciel Chad byli identyczni z charakteru jak Syriusz Black i James Potter za ich szkolnych lat. Wszyscy w szkole lubili ich, mnie i paczkę naszych najbliższych znajomych, a ja starałam się ignorować fakt, że po części też się ich bali.
Mieli wiele swoich „Smarkerusów", którym dokuczali na porządku dziennym, a ja starałam się zawsze wszystkim pomagać. Dlatego właśnie w naszej szkole ja byłam nazywana Złotym Sercem Rochester High School, a oni Zmorami. Głównie przez nauczycieli i zwłaszcza Alessandro.
- Mam dla ciebie ręcznik, mia cara. – Usłyszałam głos mamy nade mną.
Uniosłam wzrok, by zobaczyć jedną z najpiękniejszych kobiet chodzących po tym świecie. Jej ciemne, długie, proste włosy wpadały nieco do basenu, mocząc końcówki, ale widocznie jej to nie przeszkadzało, bo wciąż się nade mną pochylała. Ciemne oczy błyszczały łobuzersko, a ich kolor pogłębiony był przez długie, ciemne rzęsy rzucające cienie na jej kości policzkowe.
Dwie, idealne brwi wygięły się delikatnie, podobnie jak pełne usta, co dodało jej jeszcze więcej urody, matczynego blasku i nieco łobuzerstwa.
O, tak. Marcella Rosellini-Queen była wyjątkowo piękną kobietą.
I cudowną matką przy okazji.
- Dzięki, mamma – mruknęłam, łapiąc ręcznik.
Kaszlnęłam raz jeszcze, po czym wysunęłam się z basenu. Mama ścisnęła moje włosy, by wysuszyć je nieco, podczas gdy ja wytarłam się nieco ręcznikiem.
- Idź wziąć szybki prysznic i zejdź do nas, bo nie chcemy jeść bez ciebie – powiedziała, po czym pocałowała moje czoło i wróciła do środka.
Zawsze chciałam być taka jak ona. Kochająca matka, szanowana prawniczka i majestatycznie piękna kobieta. Taka dumna i opanowana przed prasą, a cudowna i kochana w domu.
Idealna.
Zorientowałam się, że zawiesiłam się na chwilę, podczas gdy inni czekali ze śniadaniem, więc popędziłam na górę, z powrotem do siebie do pokoju. Wpadłam pod prysznic, by obmyć z siebie chlor, po czym błyskawicznie go opuściłam. Narzuciłam na siebie czarną, bawełnianą koszulkę z krótkim rękawkiem z logiem naszej szkoły i spódniczkę w czerwoną kratę. Nasunęłam białe podkolanówki, które wprost ubóstwiałam, czarne buty na koturnie i już byłam gotowa.
Poza włosami, które wciąż znajdowały się w turbanie z ręcznika.
Co prawda, gdybym przyszła w mokrych włosach, nikogo by to nie dziwiło, bo nie był to nietypowy widok w szkole, ale nie potrafiłam się do tego przekonać. Możliwe, że to przez moje włoskie korzenie.
Zbiegłam na dół, prawie się przy tym zabijając, po czym wpadłam jak burza do jadalni i opadłam na swoje miejsce tuż obok Alessandro. Babcia siedziała już u szczytu stołu naprzeciw taty, który siedział po drugiej stronie na tym samym miejscu. Naprzeciw mnie siedziała już Primavera z nożem do krojenia torte, a obok niej mama.
Gosposia w milczeniu nałożyła wszystkim wcześniej ukrojone kawałki, a gdy zapach tego cudeńka dotarł do mojego podniebienia, aż się oblizałam.
O tak. W życiu uwielbiałam jeść, spać i czytać książki. To były trzy rzeczy, które mogłam robić non stop, przeplatając je treningami czirliderek, które ubóstwiałam. Choć nienawidziłam wszelkiego bardziej wymagającego wysiłku fizycznego, byłam nieźle rozciągnięta, umiałam tańczyć i krzyczeć jakieś słowa wsparcia dla drużyny piłkarskiej, co zupełnie wystarczyło, bym została kapitanem drużyny.
- Buon appetito! – zawołała Primavera.
Wszyscy, poza mamą, od razu rzuciliśmy się na jedzenie niczym dzikusy niekarmione od bardzo dawna. Byliśmy wyjątkowo zgraną rodziną, wliczając to krewnych we Włoszech, skąd pochodziliśmy. Dowcipkowaliśmy, nawijaliśmy błyskawicznie po włosku, rzucaliśmy się jedzeniem, wyjadaliśmy sobie z talerzy i głośno chwaliliśmy arcydzieła gosposi.
Dopiero, gdy skończyliśmy i odnieśliśmy wszyscy talerze, poszłam wysuszyć szybko włosy przed kawowym kwadransem.
Zerknęłam w lustro i włączyłam suszarkę. Gdy suszyłam włosy, wpatrywałam się w moje odbicie, próbując znaleźć jakąkolwiek niedogodność. Jakiegoś pryszcza czy pieg, który musiałabym schować.
Odziedziczyłam urodę mojej matki, więc nie chciałam jej zepsuć przez przeoczenie jakichś niedogodności. Byłam świadoma mojej urody (bo byłam realistką a nie sztucznie skromną osobą) podobnie jak wielu chłopców z mojego otoczenia, ale problemem z moim życiem uczuciowym była... moja rodzina.
Choć podobało mi się już kilku kolegów ze szkoły i, niewątpliwie, ja podobałam się też im, Alessandro odstraszał ich, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Jeden, jedyny chłopak przetrwał zastraszenie Andy'ego, więc zaprosiłam go do domu. Niestety, po rozmowie z moim tatą i strzelbą babci, wyprowadził się z rodziną do swojej rodziny w Rosji i tyle go widziałam.
Westchnęłam cierpiętniczo na wspomnienie Brandona, po czym wyłączyłam suszarkę. Ułożyłam moje włosy, by okalały twarz, nałożyłam czerwoną, matową pomadkę i cmoknęłam ustami przed lustrem, gotowa na kawowy kwadrans.
Kawa w mojej rodzinie (podobnie jak i w innych włoskich) była świętością.
Babcia nie wtrącałaby się do rozmowy ojca z Brandonem, gdyby biedak nie wtrącił, że uwielbia pić podwójne, waniliowe cappuccino z bitą śmietaną i słodzikiem po powrocie ze szkoły. Od dziecka wpajano mi, że nie istnieje coś takiego jak „podwójne, waniliowe cappuccino ze śmietaną i słodzikami". Tak się po prostu nie robiło.
To jakby na pizzę nałożyć sos czekoladowy i pianki. Ohyda.
Nie mówiąc już o tym, że cappuccino pije się maksymalnie do dziesiątej rano. Nigdy później.
Nigdy.
Zwłaszcza w rodzinie Rosellini, gdzie picie kawy było swego rodzaju codziennym rytuałem, na który poświęcaliśmy piętnaście minut krótko po śniadaniu. Choć ja, ojciec i Alessandro nosiliśmy amerykańskie nazwisko Queen, woleliśmy o sobie w niektórych sytuacjach myśleć jako o włoskiej rodzinie. W końcu ja i Andy byliśmy półkrwi, więc nie był to jakiś grzech.
- Twoja woda – powiedziała mama, wyciągając do mnie rękę z małym kubeczkiem.
Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i wypiłam całość duszkiem, oczyszczając podniebienie. Tak. Teraz byłam gotowa na kawę.
Uniosłam głowę, gdy Primavera weszła do salonu z tacą, na której stało sześć filiżanek. Postawiła ją na środku stolika kawowego, po czym rozłożyła wszystkim na talerzyki.
- Jedna bicerin – powiedziała, patrząc na mnie. – Marocchino dla Alessandro. Caffè dla pana Richarda. Macchiato dla pani Marcelli. No i caffè latte dla nas dwóch, Gianno – dodała z uśmiechem, patrząc na babcię.
- Caffè latte jest dla jebanych cieniasów – syknęła babcia, łapiąc swoją filiżankę.
- I dla osób z chorym sercem, nonna – dodałam, tłumiąc śmiech.
Wiedziałam, jak bardzo nienawidziła faktu, że nie mogła wypić swojej ulubionej, tradycyjnej włoskiej, czarnej kawy po śniadaniu. Zarzekła się jednak, że chce poznać prawnuki od każdego wnuka, zanim skończy swój żywot, więc stosowała się zaleceń lekarza.
- Tere fere, nic by mi się do cholery nie stało – mruknęła, by pomarudzić.
Zaraz po jej wypowiedzi zapadła błoga cisza, którą rozkoszowaliśmy się równie mocno co kawą, którą popijaliśmy w skupieniu.
Moja rodzina pochodziła z Turynu, skąd pochodziły właśnie dwa rodzaje kawy – bicerin i marocchino. Bicerin składała się z espresso, gorącej czekolady (ale takiej prawdziwej, gęstej, włoskiej, a nie takiego pierdu, pierdu, Nesquik) i mleka. Kochałam to cudeńko. Za to Alessandro upodobał sobie podobną kawę, lecz jego składała się z espresso, proszku kakaowego i spienionego mleka, przez co była nieco bardziej gorzka, choć wciąż słodsza od kaw rodziców.
- No, dzieciaki, za dziesięć minut musicie wyjść z domu, by zdążyć do szkoły kwadrans przed lekcjami – powiedział tata, przerywając ciszę, do czego miał przywilej jako głowa rodziny. – Alessandro, pamiętaj, by nie zapomnieć o siostrze.
- Raz mi się zdarzyło i do końca życia będziecie mi wypominać – jęknął, wywracając oczami.
- Zdarzyło ci się to osiem razy, odkąd dostałeś prawo jazdy – zauważyłam.
- Jeden razy zero to zero. Osiem razy zero to też zero. A więc osiem to to samo co jeden, czyli nie ma żadnej różnicy – powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając nas sam na sam z jego brakiem logiki.
- Za późno, bym została jedynaczką?
***
Gdy wjechaliśmy na szkolny parking, nasze typowe miejsce tuż przy budynku było wolne, więc dokładnie tam Andy zaparkował. Niedaleko wejścia, na jednej z ławek, czekała już nasza paczka. Wszyscy wstali, jak tylko nas zobaczyli i podeszli, by się przywitać.
- Stary – zawołał Chad i uścisnął się z Alessandro po męsku. – Nie było was na rozpoczęciu, co się stało? Cześć, pizzerinko, fajna szminka.
Pojmał mnie w objęcia i obrócił się dwa razy wokół osi, unosząc mnie lekko. Gdy postawił mnie na ziemi, zmierzwił włosy i odsunął się, pozwalając innym na przywitanie się.
- Wczoraj wróciliśmy z Turynu – odparł Andy, przytulając moją przyjaciółkę. – Cześć, Viola. Cały miesiąc siedzieliśmy z naszą wspaniałą rodzinką i opychaliśmy się włoskim żarciem. Seth! Cameron! James!
Przytuliłam się z moimi przyjaciółkami – Violą i Stephanie.
Wszystkie trzy byłyśmy zupełnie różne – Viola była blondynką z wyjątkowo niebieskimi oczami, natomiast Stephanie miała piwne oczy i jasnobrązowe włosy.
- Dużo mnie ominęło, prawda? – zapytałam z uśmiechem, patrząc na gapiących się na nas pierwszoklasistów. – Jacyś przystojniacy w tym roku? – zapytałam konspiracyjnym szeptem.
- Słyszałem to, la mia anima – zawołał Alessandro. – Zapomnij o jakichkolwiek randkach do momentu, gdy skończysz osiem... osiemdziesiąt lat.
Wywróciłam oczami, a moje serce zabiło nieco mocniej. Kochałam, gdy nazywał mnie swoją duszą, gdyż to było zwyczajnie słodkie. Byliśmy bliźniakami, mieliśmy podobne zwyczaje czy upodobania i wiedziałam, że byliśmy też najlepszymi przyjaciółmi do końca życia.
- Cokolwiek, czego sobie zażyczysz, amore mio – odparłam wzniośle, przykładając dłoń do czoła i udając lekkie omdlenie. – Biedna twoja przyszła żona, która to będzie znosić moją obecność w waszym domu, aż osiągnę odpowiedni wiek do zamążpójścia.
Zaśmialiśmy się wszyscy, po czym dokończyliśmy powitania. Gdy zostało już dziesięć minut do dzwonka, zerknęłam na swój plan, który dostałam wczoraj pocztą i plany dziewczyn.
- Cudownie, mamy wszystkie lekcje razem! – pisnęłam.
- Niestety, razem z nami te bałwany – westchnęła Steph, patrząc na gromadę idącą obok nas.
Weszliśmy wszyscy do środka, a uczniowie zaczęli się przed nami rozstępować niczym to jakieś tam morze przed Mojżeszem. Wywróciłam oczami na to zjawisko, choć chłopcy wydawali się być z tego wyjątkowo zadowoleni. Oni uwielbiali całą tę szopkę z nazywaniem nas „elitą", traktowaniem gorzej wszystkich próbujących się postawić temu systemowi i tak dalej.
Według mnie, gra niewarta świeczki.
I tak wszyscy podlizywali się nam, próbując dostać zaproszenia na kilka prywatnych imprez w ciągu roku, bo większość właśnie je uznawała za najlepsze i za wyznacznik popularności. Miałeś zaproszenie – trzeba cię było podziwiać, czy jakoś tak.
- Wszyscy macie z nami zajęcia? – spytałam, marszcząc brwi. – Od kiedy niby zostaliście przepisani na zaawansowaną matematykę?
- Od kiedy cały rok korzystaliśmy z twoich notatek i opracowań – odparł Chad, szczerząc do mnie zęby w uśmiechu.
- Właśnie – poparł go James, puszczając mi oczko. – Alessandro powiedział, że nie zniesie tego, że będziesz w innej sali, więc się wszyscy przepisaliśmy.
- A trener to poparł, bo choć wciąż mamy wiele zwolnień i nieobecności przez treningi, tak wymaga od nas, żebyśmy byli co najmniej znośnymi uczniami i mieli kilka rozszerzeń – dodał Seth.
No tak, chłopcy byli wyjątkowo popularni, jako że byli również członkami drużyny piłki nożnej naszej szkoły. Alessandro był kapitanem, przez co automatycznie był uważany za jakieś bożyszcze.
Byłam przekonana, że gdyby któraś z tych dziewczyn weszła do jego pokoju, najpierw by oniemiała ze względu na bałagan, a później zemdlała przez smród. Ostatnio znalazłam w jego pokoju kawałek pizzy z ananasem, który leżał pod jego łóżkiem przez półtorej roku.
Pleśń na nim była tak ogromna i włochata, a jej włoski miały już swoje własne rozdwojone końcówki (przysięgam, że właśnie tak było), więc na bank żadna z tych piszczących kretynek nie zostałaby w jego sypialni dłużej niż to konieczne.
- A ja nie pozwoliłbym, żeby jakieś bałwany śliniły się na twój widok, la mia anima – dokończył brat, obejmując mnie ramieniem. – Muszę być na miejscu, by skopać kilka tyłków i wybić jakieś zęby. Więc pamiętaj...
- Jak jakiś dupek pojawi się w odległości mniejszej niż metr wokół mnie, zwróci się do mnie czy spojrzy na mnie obleśnie, od razu do ciebie dzwonię – dokończyłam za niego, wywracając oczami. – Ale ty wiesz, że mam już osiemnaście lat, no nie?
- Już osiemnaście? – zawołał z udawanym zaskoczeniem, jakby wcale nie miał tyle co ja. – To dwa metry co najmniej.
To nie tak, że nawet w małym stopniu się do tych zasad stosowałam. Oczywiście za każdym razem, gdy coś się działo, Alessandro się o tym dowiadywał i później prześladował chłopców, do których podeszłam, by w czymś pomóc czy coś.
Był jednym z tych okropnie nadopiekuńczych braci.
- Dzisiaj chcę zrobić pierwszy trening zespołu – powiedziałam Violi i Steph, które były razem ze mną w drużynie. – Będzie nam brakowało dwóch osób, bo bliźniaczki skończyły szkołę, więc trzeba będzie w przyszłym tygodniu urządzić eliminacje. – Odwróciłam się do chłopaków. – Kiedy macie pierwszy mecz?
- Za trzy tygodnie – powiedział Cameron, zerkając na telefon. – Przeciwko Mantorville High School – dodał, na co jęknęłam z rozpaczy w duchu.
Nienawidziłam wprost naszych meczy z tą właśnie drużyną, gdyż to byli nasi najwięksi przeciwnicy. Zawsze przed meczami wycinaliśmy sobie nawzajem jakieś numery, które tylko wzniecały tę nienawiść.
- Macie już jakiś pomysł na... – zaczęła Stephanie, na co chłopcy wymienili złośliwe spojrzenia. – Okej, widzę że tak. Czy znowu mamy się przebrać za harcerki i sprzedawać im ciasteczka z przeczyszczającym nadzieniem?
- Nah, na to się już nie nabiorą – odparł Alessandro. – Poza tym mamy już pomysł. Wyjątkowo dobry, ale musimy jeszcze pomyśleć nad realizacją.
- Nie chcę wiedzieć – powiedziałam, unosząc ręce do góry w geście poddania. – Tym razem mnie w to nie wciąg... o kurczę.
Mówiąc, byłam częściowo odwrócona do chłopców idących za nami, więc nawet nie zauważyłam, jak jakiś pierwszoroczny wpadł mi pod nogi. Kilka jego zeszytów upadło na podłogę, więc od razu się schyliłam, by je podnieść.
- Uważaj, jak łazisz, łajzo – syknął Alessandro i wysunął się przede mnie.
Zerknęłam na zeszyty, które owinięte były białym papierem, a na nich narysowane piękne okładki. Zawierały one super bohaterów, kilka postaci z Disneya, kilka z seriali i wiele innych połączonych artystycznymi zawijasami.
- P-przepraszam – wydukał chłopak, wbijając wzrok w buty.
Alessandro i Chad piorunowali go spojrzeniami. Wiedziałam, że prawdopodobnie stał się ich potencjalnym kandydatem na tegoroczną ofiarę. Okropni.
- Nic się nie stało – powiedziałam, po czym wcisnęłam się przed chłopaków i podałam mu jego zeszyty. – To ja ciebie nie zauważyłam. Sam to rysowałeś? – Ten pokiwał głową. – Masz wielki talent, powinieneś się zapisać na jakieś zajęcia plastyczne. Jestem Rita, a ty?
Dobra, nienawidziłam swojego pełnego imienia. Którzy kochający rodzice nazwaliby swoją córkę na cześć pizzy? Margherita było okropnym imieniem, dlatego zmuszałam wszystkich do nazywania mnie skrótem, Ritą, choć Andy i Chad wciąż bawili się w „pizzę" czy „pizzerinkę".
Zawsze się zastanawiałam, czemu Alessandro nie nazywa się Macchiato. Albo Cappuccino. Wtedy dopiero byłoby sprawiedliwie!
- Martin – wyszeptał, wciąż mając wzrok wbity w buty.
- Uciekaj – warknął Alessandro, nim zdążyłam powiedzieć coś więcej. – Zanim cię, kurwa, rozjebię.
Chłopak nie potrzebował lepszej zachęty. Zwiał, aż się zanim kurzyło, przeciskając się przez tłum zgromadzonych wokół nas uczniów, którzy zatrzymali się, by obserwować widowisko.
- Dajcie spokój, to ja nie patrzyłam pod nogi – prychnęłam, wywracając oczami. – I przecież przeprosił, jeśli to wam nie wystarcza.
- Ty jesteś królową, a on tylko robakiem – powiedział Chad, wymieniając znaczące spojrzenia z Alessandro.
I jak ja miałam z nimi żyć? Z nimi i ich pokręconą logiką? Moje nazwisko nie czyniło mnie głupią królową.
- Cokolwiek. Chodźmy już na lekcję, za minutę będzie dzwonek.
Akurat tak się złożyło, że zaczynaliśmy dzisiaj lekcjami literatury, które były przy okazji moimi ulubionymi lekcjami. Uwielbiałam czytać książki, o czym nauczycielka doskonale wiedziała, więc zawsze traktowała mnie nieco ulgowo.
Zupełnie inaczej traktowała Alessandro i Chada, na których wykorzystywała swój cięty język, co poprawiało mi humor za każdym razem.
Większość nauczycieli ignorowała tę dwójkę, godząc się z ich nieuniknioną obecnością, lecz nie ona. Nie pani Montgomery.
Dokładnie w tym momencie zobaczyłam ją na końcu korytarza, niedaleko drzwi od jej sali. Jej prostokątna nieco twarz była okolona przez proste blond włosy kończące się tuż przy ramionach. Ciemny eyeliner dodawał jej oczom głębi i nieco niebezpiecznego wyglądu, ale gdy tylko mnie zobaczyła i uśmiechnęła się szeroko, cała jej twarz pojaśniała, czyniąc ją kochaną i śliczną.
- Dzień dobry, Rito – zawołała, podchodząc bliżej. – Jak ci minęły wakacje? Przeczytałaś jakieś nowe książki?
Uśmiechnęłam się do niej. Była jedyną nauczycielką, która, zgodnie z moją prośbą, mówiła do mnie pseudonimem, a nie pełnym imieniem.
- Cóż, tak jak pani zaproponowała, zaczęłam czytać nowy rodzaj książek. Przerobiłam już dużą ilość fantasy, przygodowych, dla nastolatków i historycznych. W styczniu przeczytałam kilka klasycznych romansów, później już zwykłe romanse, a w wakacje przeszłam na mafijne.
Usłyszałam jak Alessandro za mną zakrztusił się śliną, na co wywróciłam oczami. Domyślałam się, że jego mały móżdżek ogarnął, że książki z tego gatunku raczej nie były tak „grzeczne", jakby sobie tego życzył.
On najprawdopodobniej wsadziłby mnie do zakonu, gdyby tylko mógł. Najlepiej takiego pilnie strzeżonego zakonu w więzieniu, gdyby taki kiedykolwiek powstał. Pod stałym nadzorem i z dala od chłopców, to jego pomysł na moje życie.
- Mafijne? Brzmi ciekawie. Znalazłaś coś fajnego? – zapytała, a w jej oczach błysnęła szczera ciekawość. – Akurat szukam jakichś książek do poduszki, bo mam ostatnio problem z zasypianiem.
- Mam dziesięć książek jednej autorki, które na pewno się pani spodobają – powiedziałam z entuzjazmem.
Nie była to jakaś wyjątkowo znana na całym świecie autorka jak J.K. Rowling czy chociażby Wilbur Smith, których książki okropnie lubiłam, więc nie znalazłam w okolicy osób które by czytały którąś z jej serii. Gdyby pani Montgomery zaczęła je czytać, miałabym osobę, z którą mogłabym wymieniać moje spostrzeżenia i uwagi.
- Na problemy z zasypianiem najlepiej działa przytulenie do męskiej klatki piersiowej – wymruczał Alessandro, na co skrzywiłam się zdegustowana. – Mogę pani pomóc z tym problemem.
- A przez pomoc masz na myśli znalezienie mi odpowiedniego mężczyzny? – zapytała niewinnie, akcentując ostatnie słowo. – Bo od chłopięcych klatek piersiowych odwykłam jakoś tak... piętnaście lat temu.
Rozległo się kilka głośnych śmiechów i buczeń, na co tylko prychnęłam i wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Violą i Stephanie. Zanim Alessandro zdążył odpyskować, rozebrzmiał głośny dzwonek i wszyscy skierowaliśmy się do klasy.
- Jak się nazywa ta autorka? – zapytała, idąc obok mnie.
- Cora Reilly – odpowiedziałam. – Ale od razu ostrzegam, że ja się w nie tak wciągnęłam, że gdy już zaczęłam, czytałam do końca i nie byłam w stanie przestać. Dosłownie się w nich zakochałam.
- Mamy podobny gust literacki, więc na pewno do nich zajrzę – powiedziała, mrugając do mnie.
Weszliśmy wszyscy do sali i od razu usiadłam w swojej ulubionej pierwszej ławce tuż przed nauczycielką, a Viola i Stephanie w ławce za mną. Na wszystkich pozostałych przedmiotach preferowałam raczej ostatnie lub środkowe ławki.
Ale nie na literaturze.
- No dobrze – zaczęła pani Montgomery. – Widzę, że po raz pierwszy w historii są tutaj wszyscy zapisani na literaturę dla zaawansowanych. Najprawdopodobniej jest to też ostatni raz w tym roku szkolnym, więc wykorzystam tę lekcję najlepiej, jak mogę. Choć wszyscy są i tak dla pozorów trzeba sprawdzić obecność, a później przejdziemy do listy obowiązkowych lektur. Pytania na koniec.
Usiadła przy swoim biurku i wyciągnęła laptopa. Na rzutniku widziałam, jak loguje się do systemu i po chwili wyświetliła się lista naszych nazwisk.
Pani Montgomery sprawdziła całość, przy czym jak dojechała do mojego nazwiska, to znowu puściła mi oczko. Dopiero gdy przeczytała ostatnie nazwisko, zmarszczyłam brwi.
- Ryan King? – zapytała, rozglądając się dookoła. – To jakiś nowy uczeń?
Skierowała to pytanie głównie do mnie, jako że znałam z imienia większość uczniów tej szkoły, ale tym razem byłam w stanie tylko pokręcić głową i wzruszyć ramionami. Nie znałam tego całego Ryana Kinga, więc nie byłam w stanie jej powiedzieć.
Z tyłu usłyszałam jakiś szmer, więc odwróciłam się, by zobaczyć pochylonych Alessandro i Chada, którzy szeptali o czymś gorączkowo. Andy wyczuł na sobie moje spojrzenie, więc uniósł głowę i posłał mi uśmiech, który jednak wyszedł nieco nerwowy.
O co mu dzisiaj chodziło?
- Nie ma go? – dopytała pani Montgomery, po czym westchnęła. – Czyli jednak nie ma szans na stuprocentową frekwe...
Nie do kończyła zdania, gdyż drzwi do sali otworzyły się, a do środka wszedł dyrektor naszej szkoły. Zaraz za nim podążał jakiś młody mężczyzna. Nie nazwałabym go chłopakiem za żadne skarby, bo wyglądał na o wiele starszego. Prawdopodobnie miał ponad dwadzieścia lat.
Szkoła zatrudniła nowego nauczyciela, a ja o tym nie wiedziałam?
Cały lipiec spędziłam pomagając tu w szkole ze wszystkimi testami kwalifikacyjnymi do naszej szkoły i przedłużającym się remontem niektórych sali lekcyjnych. Wiedziałabym o tym, że jakiś nowy został zatrudniony.
Najprawdopodobniej był to nowy wuefista, gdyż tak właśnie wyglądał. Miał umięśnione ramiona i atletyczną budowę ciała. Razem z jego średniej długości brązowymi włosami, które sterczały na wszystkie strony, wyglądając jakby dopiero wyszedł z łóżka, kilkudniowym zarostem pokrywającym szyję, brodę i skórę dookoła warg, mocno zarysowanymi kościami policzkowymi, wydatnym nosem i gęstymi brwiami był zupełnie w moim typie.
Tylko jego oczy, ciemne i lekko zmrużone, krzyczały „niebezpieczeństwo". A oczy były przecież odzwierciedleniem duszy, czyż nie?
Zauważyłam, że kilka dziewczyn wpatrywało się w niego wyjątkowo niesubtelnie. On również to zauważył, przez co kącik jego ust uniósł się nieznacznie, a jego ciemne, szare oczy zabłysły arogancko.
I już wiedziałam, że go nie polubię.
Może nie powinnam oceniać ludzi po okładce, zanim ich nie poznam, ale wiedziałam, że akurat w tym wypadku byłoby to trudne. Był świadomy swojego wyglądu, drapieżnego hipnotyzującego uroku i najprawdopodobniej lubił to wykorzystywać.
- Pani Montgomery, to jest Ryan King – powiedział dyrektor, na co wytrzeszczyłam lekko oczy i wymieniłam spojrzenia z Violą i Stephanie. Co do... ? To ile klas on oblał? – Przeprowadził się do nas niedawno z Chicago i, biorąc pod uwagę jego oceny, przydzieliłem go na literaturę zaawansowaną.
- Och, tak – mruknęła skołowana nauczycielka, która również musiała ulec jego urokowi osobistemu. – Przydzielono mu już jakiegoś przewodnika spośród uczniów?
- Ma taki sam plan lekcji jak bliźniaki Queen... – zaczął dyrektor, patrząc na mnie z uśmiechem – więc może...
- Ja go w takim razie chętnie oprowadzę – powiedział Alessandro, wstając.
Zerknęłam na niego ze zmarszczonymi brwiami, gdyż Andy przypominał teraz niebezpiecznego drapieżnika. Wpatrywał się w Ryana z nieskrywaną niechęcią, ale również i dozą szacunku, co mnie szokowało.
- No i bardzo dobrze – zaśmiał się nerwowo dyrektor. Przetarł swoje spocone czoło chusteczką, po czym poklepał Ryana po ramieniu. – Zostawiam cię w dobrych rękach. Mam nadzieję, że nasza szkoła przypadnie ci do gustu.
I wyszedł.
- No dobrze, usiądź w takim razie obok Rity – powiedziała kobieta, odzyskując rezon. – Tutaj w pierwszej ławce. To najlepsza uczennica z literatury, więc będzie mogła ci pomóc.
Ten pokiwał głową i spojrzał na mnie, a nasze oczy się spotkały. Wpatrywał się we mnie przenikliwie, podchodząc do mojej ławki, a ja tylko uśmiechnęłam się wymuszenie i przesunęłam swoje rzeczy na moją część.
- Jestem Ryan – powiedział, gdy usiadł już na swoim krześle.
Uniosłam brwi z rozbawieniem i powstrzymałam szydercze prychnięcie. Jego głos był zupełnie taki jak on sam – hipnotyzujący, niebezpieczny i zabarwiony groźbą. Był jak drapieżnik, do którego ofiary przychodziły samodzielnie. Gdyby nie arogancka nuta, którą można było wyczuć w całej jego osobie, ja również prawdopodobnie byłabym jedną z ofiar.
Na jego nieszczęście, a ku mojej satysfakcji, arogancja brzydziła mnie potwornie, więc jego wygląd odchodził w zapomnienie, a urok przestawał działać.
- Tak, słyszałam – powiedziałam zwyczajnie, po czym otworzyłam zeszyt.
Wiedziałam, że usilne ignorowanie go dałoby mu więcej satysfakcji niż zwracanie na niego całej swojej uwagi, więc zachowywałam się, jakby był zwyczajnym uczniem siedzącym obok mnie. Przeciętnie przystojnym uczniem w moim wieku.
- Przejdźmy już może do lekcji, skoro mamy pełny skład – zaproponowała nauczycielka. – W tym roku przerobimy dwie klasyczne lektury o dwóch różnych rodzajach miłości, dwie powieści fantasy, jedną historyczną, jedną postmodernistyczną i jedną młodzieżową. Zapiszcie sobie w zeszytach tytuły, bo te siedem książek będzie w tym roku naszą podstawą. „Duma i uprzedzenie" – powiedziała, notując to na tablicy. – „Pani Bovary", „Harry Potter i Zakon Feniksa", „Gra o Tron", „Quo Vadis", „Pachnidło" i „Forrest Gump". Możecie dzisiaj przeczytać jakieś streszczenia czy opisy i jutro zrobimy głosowanie, które będziemy czytać jako pierwsze. Siedem książek na cztery kwartały.
- Mamy przeczytać wszystkie te książki? – zapytała jedna z dziewczyn siedzących w ostatniej ławce, odrzucając swoje brązowe włosy za ramię.
Była to jedna z moich przyjaciółek, które należały do drużyny czirliderek. Lubiłam ją, bo zawsze była szczera i nigdy nie owijała w bawełnę. Gdy coś się jej nie podobało w moim sposobie dowodzenia drużyną, czy w układzie który wymyślałyśmy, od razu mi o tym mówiła.
Savannah była całkiem dobra z matematyki i wprost wybitna z biologii, więc czasami mi pomagała, gdy miałam jakiś problem z tymi przedmiotami. Głównie z biologią, która wyjątkowo mocno zahaczała o chemię, której nienawidziłam.
Savannah nienawidziła za to czytać książek, gdyż nigdy nie potrafiła się skupić i zawsze odpływała myślami podczas czytania jakiejś strony, a później musiała wracać się jakieś dziesięć razy, bo nigdy nie wiedziała, o czym była wcześniejsza. Tym sposobem czytanie jednej książki zajmowało jej kilka tygodni, podczas gdy ja tę samą pochłaniałam w kilka godzin.
- Przykro mi, Savannah, ale wybrałaś zaawansowaną literaturę, więc to obowiązek. Zawsze możesz się przepisać na podstawę, gdzie przerabiam tylko cztery książki.
- Nie, pani profesor – westchnęła markotnie. – Potrzebuję tego rozszerzenia na studia. Ale Rita jak zwykle mi pomoże, więc jakoś to przebrniemy.
Odwróciłam się na krześle i posłałam jej łobuzerski uśmiech, który ona odwzajemniła.
Zauważyłam kilka lat temu, że o wiele łatwiej było jej się skupić na książkach, gdy śledziła tekst wzrokiem, słuchając do tego audiobooków. Jako jednak że nie wszystkie z naszych lektur miały audiobooki, umawiałyśmy się na cotygodniowe sesje czytania książek, gdzie siedziałyśmy całą naszą paczką z książkami, a ja czytałam na głos kilka rozdziałów. Później sporządzałam dla siebie ładne notatki z moimi uwagami i rozmyślaniami o książce, które kserowałam kilkanaście razy i wszyscy zdawali testy pani Montgomery z najwyższymi ocenami.
Jako że wszyscy skończyliśmy sześć lat podstawówki, teraz chodziliśmy do szkoły średniej, która również miała sześć lat, więc znaliśmy się od bardzo dawna. Zdążyliśmy się zrobić całkiem zgraną paczką, a nie tylko zwykłymi drużynami, więc od pięciu lat pomagaliśmy sobie nawzajem podczas naszych sesji wspólnej nauki.
- Nie tylko tobie, z tego co pamiętam – zauważyła nauczycielka z uśmiechem. – Wątpię, by którekolwiek z was miało tak wysokie oceny bez jej notatek. Ale teraz przejdźmy do ważniejszych spraw. Ryan, będziemy przerabiać piątą część Harry'ego Pottera, bo wcześniejsze cztery przerobiliśmy w poprzednich latach. Jeśli nie czytałeś żadnej z nich, musiałbyś to nadrobić.
- Nie ma takiej potrzeby, pani profesor – powiedział gładko. – Lubię czytać książki, a Harry'ego Pottera znam prawie że na pamięć.
- Czytałeś po kilka razy? – zapytała z nutką zainteresowania.
Ja czytałam każdą część po trzydzieści dwa razy i byłam przy tym największym potterhead tej szkoły, jeśli nie całego stanu. Kochałam to, że za każdym razem, jak czytałam, znajdywałam jakiś nowy szczegół, którego nie dopatrzyłam się wcześniej.
- Każdą po trzydzieści pięć razy – powiedział, na co wytrzeszczyłam oczy.
No, nie! Tak to się bawić nie będziemy!
Jeśli ktoś myślał, że go polubię, bo również był szalonym maniakiem na punkcie mojej ulubionej serii książek, to się gorzko pomylił! Rzucił mi wyzwanie, a ja zamierzałam podnieść rękawicę.
I przez następny tydzień zakopać się w Harrym Potterze i przeczytać po cztery razy każdą część po kolei.
- Cóż, widzę, że macie z Ritą wiele wspólnego – powiedziała, po czym odwróciła się do tablicy, by zapisać coś jeszcze. – Teraz możecie zapisać sobie wiersze i krótkie opowiadania, które również będziecie musieli przeczytać pomiędzy omawianiem poszczególnych lektur.
Przez następne pół godziny omówiliśmy krótko wszystkie dzieła literackie, które będziemy opracowywać i nawet nie zauważyłam, jak czas szybko przeleciał, gdy w końcu zabrzmiał dzwonek.
Jednym ruchem zgarnęłam zeszyt i piórnik do torby, po czym skierowałam się do tyłu, gdzie Alessandro i Chad rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami.
- Czy wy go znacie? – syknęłam, jak podeszłam tak blisko, że byłam pewna, że tylko oni mnie mogli usłyszeć.
- Skąd ten pomysł? – zapytał lekko Chad, ale jego głos zadrżał lekko.
Gdybym nie znała go od pieluchy, najprawdopodobniej bym tego nie wychwyciła.
- Czyli jednak – powiedziałam z satysfakcją. – To teraz gadajcie, skąd.
- Margherito... – zaczął Alessandro, na co zmrużyłam oczy - trzymaj się od niego z daleka i tyle.
- Nie zamierzam się z nim zadawać, jeśli o to ci chodzi – prychnęłam. – Nienawidzę aroganckich i zadufanych w sobie osób. Interesuje mnie tylko, dlaczego patrzyłeś na niego tak, jakby był twoim szefem, który zabił ci kota. Z nienawiścią, ale i z szacunkiem. I może trochę strachem?
Spojrzenie Alessandro pociemniało. To był pierwszy raz, gdy przestraszyłam się jego wyrazu twarzy, bo wyglądał jak morderca. Przez chwilę cała jego osoba krzyczała niebezpieczeństwem i zaczął wyglądać jak jedni z tych gości, których nie chciałoby się spotkać w ciemnym zaułku.
- Cokolwiek wyczytałaś z mojego spojrzenia – warknął cicho, łapiąc mnie za nadgarstek – nie był to strach. Nienawiść? Tak. Szacunek? Niech ci będzie. Ale na pewno nie strach. Ja się niczego nie boję.
Wytrzeszczyłam oczy, słysząc jego przerażający ton głosu. Zawsze był wobec mnie uśmiechniętym, nieco obrzydliwym, nadopiekuńczym bratem. Gdy ktokolwiek odważył się mi coś zrobić, marny był jego los.
A teraz on sam mnie krzywdził, miażdżąc mój nadgarstek.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Gdyby to był ktoś inny, od razu skopałabym mu jaja i wykorzystałabym kilka innych technik samoobrony, których tata uczył mnie od kiedy byłam małą gówniarą.
Ale to był Alessandro i ufałam mu bezgranicznie. Najwyraźniej znał Ryana i nie wiedziałam, w jakie rzeczy byli razem zamieszani, ale widocznie jego obecność obudziła w Andym jakieś dziwne... zapędy.
- Alessandro, puść ją. – Usłyszałam niski głos tuż obok siebie. Andy rzucił Ryanowi nienawistne spojrzenie i zacieśnił uścisk na moim nadgarstku, prawie mi go łamiąc. Wydałam z siebie jęk bólu, ale on to zignorował. Jego oczy były całkowicie czarne i wyglądał tak, jakby się nie kontrolował. – To był rozkaz.
W jego głosie zabrzmiała silna nuta, której nie dało się oprzeć. Złapał przy okazji jego rękę, na co Andy zamrugał kilka razy i natychmiastowo mnie puścił. Przyciągnęłam rękę do klatki piersiowej i wytrzeszczyłam na niego oczy w szoku.
Na moim nadgarstku znajdował się widoczny ślad jego pięciu palców, który robił się coraz bardziej fioletowy z każdą sekundą. I bolało w cholerę.
- La mia anima, ja... – zaczął, ale wydawało się, że nie umiał dobrać odpowiednich słów. – Tak mi przykro – wydusił z siebie w końcu.
Wciąż jednak wyglądał na poważnego i silnego osobnika alfa. Zupełnie tak, jakby nie chciał okazać żadnej słabości. Słabości w otoczeniu Ryana.
- Nie wiem, kim jesteś – zaczęłam cicho. – Ani co zrobiłeś z moim bratem, ale się dowiem. – Spojrzałam twardo na Ryana, który widocznie był zaskoczony tym, że zwróciłam się bezpośrednio do niego z tak lekceważącym tonem głosu.
- Ja nic nie...
- Uważaj, bo w to uwierzę – przerwałam mu arogancko. – Alessandro nigdy, przenigdy nie zachowywał się w taki sposób wobec mnie. Nagle się pojawiłeś, a zachowujecie się jak dwa samce alfa walczące ze sobą o ostatni kawałek mięsa. O cokolwiek wam chodzi, nie wciągajcie mnie w to. A ty – powiedziałam, wskazując palcem mężczyznę. – Nie zbliżaj się do mnie.
I wyszłam z sali, mijając zaskoczoną panią Montgomery.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro