Rozdział 27.
Rozdział 27. "Wykastruję ich wszystkich, stokrotko."
Liczba słów: 3856.
To już ostatni rozdział, moi drodzy!
Został tylko epilog i dodatki. Z tej tez okazji, rozdział dzisiaj będzie szybciej!
Enjoy!
- Napisałam Leo, że już jedziemy – odezwała się Aurora, gdy wsiedliśmy wszyscy do jej złotego samochodu, czekającego pod lotniskiem. – Nikt poza nim jeszcze nie wie.
Wolałam jednak, by wiedzieli, bo co miałam im teraz powiedzieć, jak wejdziemy do środka? Cześć? Żyję?
Przemilczałam to jednak, bo skoro Leo podjął taką a nie inną decyzję, to musiał mieć ku temu powód.
Całą drogę do rezydencji wierciłam się nerwowo, nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu. Aurora zerkała tylko na mnie z politowaniem, prychając głośno, ale nic więcej nie powiedziała. To nie ona w końcu została porwana dwa razy w ciągu jednego roku szkolnego.
Trzy razy w ciągu życia.
Linus z kolei wyglądał na pełnego nadziei, albowiem Basil znajdował się w rezydencji razem z Reiną. Gdy byliśmy jeszcze razem w celi, opowiedział mi, jak pamiętał Basila – jako wyjątkowo wyrośniętego, ośmioletniego chłopca z pełnym nadziei uśmiechem.
Draco też pamiętał, dlatego spędził całkiem sporo czasu w samolocie i teraz w samochodzie, rozmawiając z nim.
Gdy Aurora zaparkowała pod rezydencją, strażnicy skierowali w nas swoją broń. Blondynka wspominała coś o wzmocnionej ochronie na czas przebywania tu bossów wszystkich czterech mafii, ale nie mówiła, że było ich aż tylu.
Stali w rządku, otaczając cały dom, w odległościach metr obok siebie.
Jeden z nich wysunął się przed szereg, pędząc w moim kierunku, po czym złapał mnie w objęcia i mocno uścisnął. Byłam zszokowana, gdy rozpoznałam zwalistą sylwetkę Gregory'ego.
Tak szybko, jak do mnie podbiegł i mnie przytulił, tak szybko się ode mnie odsunął, chrząkając. Gdyby Ryan to zobaczył, prawdopodobnie by go wykastrował, bo jako ochroniarz nie miał prawa mnie dotykać.
Ale nie miałam absolutnie nic przeciwko temu, bo ja też się o niego martwiłam. To był tak kochany człowiek.
- Cieszę się, że nic ci nie jest – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
Ten chrząknął ponownie z zakłopotaniem, po czym nastąpił cud i on również się uśmiechnął.
- Ja również się cieszę, że nic się ci nie stało, panno Queen – wydukał. – I pragnę przeprosić za to, że przeze mnie w ogóle do tego doszło. Powinniśmy byli sprawdzić wodę wcześniej. Gdybyśmy nie byli otumanieni, nie poszłoby im z nami tak łatwo.
- Daj spokój, ja też jej ufałam całym sercem. Wszyscy jej ufaliśmy – dodałam. – Ale już po wszystkim, dzięki Bogu.
Ten pokiwał głową, wracając do codziennego, milczącego siebie, i wrócił na swoje stanowisko między nieznanymi mi żołnierzami. Weszłam do środka na mdlejących prawie że nogach z nerwów, ale spotkała nas cisza.
- Wszyscy są w sali treningowej – wyjaśniła Aurora. – Dostali wczoraj wieczorem nowy filmik i musieli spuścić nieco pary.
Razem przeszliśmy do salonu, gdy tylko się rozebraliśmy.
- O mój Boże, co tu się stało?
Wytrzeszczyłam oczy na widok całkowicie zdemolowanego salonu. Słyszałam, że Ryan w złości porobił szkody, ale nie sądziłam, że na taką skalę.
- Pierwszy film. Twój płacz. Ryan przestał panować nad sobą – wymieniła, odginając palce prawej dłoni. – Przecież mówiłam ci już o tym, czemu mnie nie słuchasz?
Kanapy były poprzewracane, poduszki rozerwane, obrazki i zdjęcia leżały porozbijane na podłogach, a fortepian Martiny był przełamany na pół. Zniknęła również siekiera, która dotychczas wisiała na ścianie, co wyjaśniałoby stan instrumentu.
I choć w domu znajdowały się małe dzieci, nikt jakoś nie wpadł na pomysł, by tu posprzątać.
Usłyszeliśmy kroki od strony korytarza prowadzącego na siłownię i po chwili dostrzegłam spoconego Leonardo w spodenkach bokserskich idącego żwawo w naszą stronę.
Jak nigdy nie okazywał mi zbyt gorących uczuć, tak teraz i on rzucił się na mnie, podnosząc mnie w swoich objęciach.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest – powiedział, zacieśniając nieco uścisk. – Wszyscy będą niezmiernie szczęśliwi.
Odstawił mnie z powrotem na podłogę, po czym uśmiechnął się, co odwzajemniłam.
- Cieszę się, że cię widzę, Leo – wyszeptałam, a w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. – G-gdzie są rodzice?
- Wszyscy są na siłowni. Skończyłem właśnie sparing z Ryanem, teraz męczy go Basil, ale skurczybyka ciężko wykończyć, gdy jest w takim stanie. Wszedł w tryb berserka i nie da się go powstrzymać.
Obrzucił spojrzeniem salon za moimi plecami, zanim nie poszedł się przywitać z Linusem. Nie czekając na nich, popędziłam do siłowni.
Otworzyłam drzwi, jednak nikt nie przejął się tym faktem, wszyscy zbyt wpatrzeni w walkę odbywającą się na ringu.
Zamurowało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć, więc stałam tam tak po prostu, wpatrując się w półnagiego Ryana, gdy ten wyciskał siódme poty i z siebie, i z Basila.
Dostrzegłam tam wszystkich poza nonną, co mnie nieco zmartwiło. Miałam nadzieję, że nie leżała w szpitalu w ciężkim stanie sama, gdy wszyscy byli zbyt przejęci moim porwaniem by się nią zająć.
Podeszłam kilka kroków aż do samego ringu, a wszyscy wciąż byli tak zajęci walką, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Nie było to to, czego oczekiwałam.
Ale mimo wszystko dzięki temu mogłam zebrać myśli i spróbować uniknąć entuzjazmu, jaki mój widok prawdopodobnie wywołałby we wszystkich. Nie znosiłam być w centrum uwagi, a chciałam zostawić etap Rosji już za mną.
Nie było już żadnego szpiega w moim otoczeniu, mogłam przestać chodzić do szkoły i zacząć żyć bezpiecznym życiem.
Teraz, gdy byłam już bezpieczna w Turynie, nie potrzebowałam nic więcej do pełnego szczęścia. Nawet miłości Ryana. Choć byłaby ona miłym dodatkiem do pełnego pakietu.
Przez chwilę stałam tak, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Patrzyłam zamurowana
Dostrzegłam kątem oka, jak Aurora i reszta weszli do środka i również nie zostali zaszczyceni żadnym spojrzeniem poza moim, więc wzruszyłam ramieniem i wróciłam do oglądania walki.
Ryan wymierzył Basilowi porządne kopnięcie w środek klatki piersiowej, co odrzuciło go do tyłu na dobre dwa metry, na co większość zebranych wydobyła z siebie jakieś sapnięcia, czy odgłosy współczucia.
Rozległo się kilka wiwatów i klaśnięć. Wtedy też dopiero Andy rozejrzał się, jakby szukając wzrokiem Leo i trafił na mnie. Zamarł, wytrzeszczając oczy.
- Uszczypnąć cię? – wyszeptałam.
Wiedziałam, że prawdopodobnie tego nie usłyszał w odgłosie wiwatowania i gorących nawoływań do walki, ale głos mi się załamał. Poczułam taką gulę w gardle, że nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet pojedynczego słowa normalnym głosem.
W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia, których nie byłam w stanie w żaden sposób powstrzymać.
- Co, do kurwy?! – zawołał Andy głośno, ściągając na nas uwagę. – RITA?
Wszystkie spojrzenia skupiły na mnie, a ja wciąż stałam wmurowana w podłogę, nie będąc w stanie się ruszyć. Dopiero gdy ten wystrzelił w moją stronę, udało mi się zrobić dwa kroki, by wyjść mu naprzeciw.
Aurora zaśmiała się głośno, Leonardo mruknął coś w rodzaju: „niespodzianka?", a Andy złapał mnie w biodrach i uniósł do góry, obracając się ze mną kilka razy, zanim nie opuścił mnie, by przytulić jak najmocniej do siebie.
Wydałam z siebie cichy pisk, gdy prawie mnie udusił, ale odwzajemniłam uścisk, wtulając twarz w zgięcie między jego szyją a ramieniem.
- Amore mio – wyszeptałam.
- La mia anima, co? Jak? Kiedy? – wydusił z siebie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo mama rzuciła się na nas tak energicznie, zupełnie nie w swoim stylu, że aż nas przewróciła. Andy opadł na tyłek ze mną na swoich kolanach i z mamą szlochającą po jego prawej stronie, gdy tata objął nas wszystkich z lewej.
Zostałam zaduszona ze wszystkich frontów, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało.
- Wszystko jest w porządku – wydusiłam z siebie przez łzy, gdy mama zasypywała pocałunkami moją twarz. – Przysięgam, mam się już dobrze.
- To co oni ci zrobili – wyszeptał ojciec. – Tak mi przykro, że nie udało się nam tego powstrzymać. Tak mi przykro.
- To nie twoja wina, tato – wyszeptałam, łapiąc jego dłoń i splatając nasze palce.
Tata zadrżał lekko i kilka łez opuściło jego oczy. Płakał przed najważniejszymi ludźmi czterech mafii, nie przejmując się ich opinią. Okazał słabość... ze względu na mnie.
- Kocham was – wyszeptałam.
Nie wiem kiedy, ale w końcu wszyscy zostaliśmy podniesieni, a moi kuzyni zaczęli ściskać mnie po kolei, jeden po drugim. Basil powiedział, że cieszy się, iż nic mi nie jest, gdy Reina rzuciła się na mnie w uścisku, po czym oboje (ten obejmując ją w pasie) poszli porozmawiać z Linusem.
- Wykastruję ich wszystkich, stokrotko – zapowiedział wujek Domenico, gdy zdołał do mnie dotrzeć.
Wszyscy powiedzieli mi kilka ciepłych słów. Część zapowiadała zemstą, część pytała, czy nie potrzebuję jakiejś pomocy, ale wszyscy podeszli.
Wszyscy poza Ryanem, który usiadł na ławce, w momencie gdy Andy krzyknął moje imię i nie poruszył się od tego czasu.
Zerkałam na niego czasem, ale nigdy nie odwzajemnił mojego spojrzenia. Wpatrywał się w swoje zaciśnięte, poobijane pięści owinięte bandażami.
Mama dostrzegła mój wzrok i pomyślała szybciej, niż zdążyłam zrobić to ja.
- Musimy to świętować! Zapraszam wszystkich do jadalni – rzuciła, pchając delikatnie tatę, a ciągnąc wujka Domenico.
W końcu wszyscy wyszli, rozumiejąc jej cel, gdy zostaliśmy już sami z Ryanem. Stojąca, niepewna ja i milczący, unikający mojego wzroku Ryan.
- Nic mi nie powiesz? – spytałam cicho.
Podeszłam bliżej i usiadłam obok niego na ławce, na co on zesztywniał.
I wciąż milczał.
- Skoro nic nie chcesz powiedzieć, to ja powiem – odezwałam się cicho, zerkając na niego kątek oka. – To co się tam stało... sam dobrze wiesz. Więc jeśli postanowisz zrezygnować z naszych zaręczyn, nikt z mojej rodziny nie będzie cię o to obwiniać, przysięgam. Ja tym bardziej.
Wstałam, kierując się do drzwi, gdy nagle zostałam odwrócona i przyciągnięta do jego spoconej klatki piersiowej. Zamrugałam szybko i uniosłam głowę, gdy na moją twarz opadła pojedyncza kropla.
Łza?
Odsunęłam się od niego i dostrzegłam zaszklone oczy.
- Ty płaczesz? – wyszeptałam.
Uniosłam dłonie do jego policzków, a ten przymknął lekko oczy i nakrył swoimi palcami te moje. Przez chwilę staliśmy tak, w milczeniu.
- To wszystko jest moją winą – powiedział w końcu. – Zostawiłem cię. Cierpiałaś tylko i wyłącznie przez moją głupotę.
- Nie możesz się obwiniać za to, co się stało, Ryan, w porządku?
- Nie. Nic nie jest w porządku. Jestem pierdolonym tchórzem i przez to niemal cię straciłem.
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie jesteś tchórzem. Jesteś ostatnią osobą, którą bym tak nazwała.
- Jestem tchórzem, bo nie byłem w stanie przyznać się do tego, co czuję – powiedział.
Co?
Opuściłam dłonie, a on złapał je w swoje i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Dokładnie na wysokości serca.
- Czytałem twój podręcznik do psychologii. O tym, czym jest miłość. O pożądaniu, zauroczeniu i przywiązaniu. O tym, że miłość to zlepek neuroprzekaźników i hormonów. I jeśli tak właśnie jest... to wszystkie moje neuroprzekaźniki i hormony należą do ciebie, diablico.
Co?
Widząc moje osłupienie, westchnął i kontynuował.
- Przetłumaczyć? Kocham cię, diablico.
Co?
- Powiedz coś.
- Co?
- Jednak za szybko? – spytał nieco rozbawiony, choć potem półuśmiech zniknął z jego twarzy. – Za każdym razem, gdy powstrzymywałem się przed powiedzeniem ci tego, wyślizgiwałaś mi się przez palce. Teraz wiesz, na czym stoisz i nie zamierzam cię więcej wypuścić.
- Ryan... ale nie mówisz mi tego ze względu na to, co się stało, prawda? Żebym się poczuła lepiej... masz na myśli, to co mówisz? Serio? Kochasz mnie? – spytałam.
Czułam się, jakbym stała obok naszej dwójki i oglądała wszystko w zwolnionym tempie, będąc dopiero na momencie, gdy poczułam na sobie jego łzę. Nie docierało do mnie kompletnie to, co mówił.
- Wyznałem ci miłość, diablico – wytłumaczył, wywracając oczami. – I nie spodziewałem się takiej reakcji. Ale zrozumiem, jeśli ty mnie już nie... Jeśli będziesz chciała zrezygnować z zaręczyn i zostać tu ze swoją rodziną, to się zgodzę.
- Ale... wyznałeś mi miłość... żeby było mi łatwiej? Przejść traumę po... gwałcie, czy jakoś tak?
- Nie, wyznałem ci miłość, ponieważ to czuję i dopiero twoje porwanie uświadomiło mi, jak wielkim tchórzem jestem.
- Powiedz to jeszcze raz – poprosiłam.
- Jak wielkim tchórzem jestem?
- Nie. To wcześniej.
- Nie spodziewałem się takiej reakcji?
- Wcześniej, Ryan – warknęłam zniecierpliwiona. – Dwa słowa.
Spojrzał na mnie z tymi iskierkami w oczach, tak że wszystkie moje wnętrzności się skręciły. W tym momencie wszystko przestało się liczyć.
Nie było żadnych Rosjan.
Nie było mojej rodziny.
Byliśmy tylko ja i on.
- Kocham cię.
- Jeszcze raz – wyszeptałam.
- Kocham cię, diablico. I już nigdy nikt mi cię nie zabierze. Przysięgam. Choćbym miał cię zamknąć w wieży i postawić na straży cztery smoki.
Uśmiechnęłam się szeroko i owinęłam ramiona wokół jego szyi, przybliżając nasze twarze. Jego wargi naparły na moje. Tym razem nie był to mocny, zawracający w głowie pocałunek, a delikatny, wręcz czuły.
Jakby bał się, że mnie skrzywdzi.
Po części miał rację, gdyż moje ciało było posiniaczone, zaczerwienione i obolałe i prawdopodobnie potrzebujące trochę czasu, by dojść do siebie. Ale z moją głową wszystko było wciąż w porządku. Byłam już bezpieczna. Ryan mnie kochał. Moja rodzina zadba o to, by Sem'ya za wszystko zapłaciła.
Dostałam bezpieczeństwo, miłość i dostanę również zemstę. Teraz, pierwszy raz od września, wszystko było w porządku.
Objęłam ramionami jego szyję i pierwszy raz wyszłam z inicjatywą z mojej strony. Próbowałam pogłębić pocałunek, jednak mój brak praktyki dał o sobie znać, bo nasze zęby stuknęły się ze sobą.
Ryan jednak nie skomentował w żaden sposób moich nieumiejętności, a uśmiechnął się – uśmiechnął całymi ustami – i przejął nade mną kontrolę.
Gdy zabrakło nam powietrza, odsunął się i oparł swoje czoło na moim, patrząc mi prosto w oczy.
Oddychałam ciężko, próbując uregulować oddech, ale moje serce biło ewidentnie zbyt szybko.
- Kocham cię, diablico – powtórzył raz jeszcze.
- Kocham cię, diable – powiedziałam.
***
- Umieściłam nadajniki we wszystkich ich samochodach. Wszystkie z nich opuściły rezydencję, gdy byliśmy w Warszawie. Cztery z nich przemieściły się w stronę Moskwy, pozostałe do miejsca niedaleko.
Aurora odpaliła ekran w sali kinowej, na której dostrzec można było mapę ogromną mapę Rosji i czerwone, pulsujące kropki. I, faktycznie, zgodnie z jej słowami, cztery były mocno na zachodzie, podczas gdy reszta na wschodzie.
- Musimy zaplanować konkretny atak – powiedział wujek Domenico. – Bez błędów, bez pomyłek. I, co najważniejsze, bez pośpiechu.
- Bez pośpiechu? – spytała Martina, wytrzeszczając oczy. – A co jak ponowią próbę porwania Rity? Jak możemy czekać w takiej sytuacji?
Leo objął ją mocniej ramionami, sprawiając, że wyglądała na jeszcze mniejszą, po czym potarł jej wierzch jej prawej dłoni kciukiem w uspokajającym geście. Ta posłała w moją stronę zmartwione spojrzenie.
- Rita nie wróci do szkoły. Nie wróci też do Rochester. Odkryli tożsamość swoich najważniejszych szpiegów, naiwnie wierząc w moc swoich zabezpieczeń. Do tego, jeden z ich najbliższych ludzi jest po naszej stronie.
- To znaczy? – spytałam.
- Fyodor – powiedziała Aurora, wzdychając. – Jego żona to jedna z moich przyjaciółek. Oczywiście jego rodzina o niej nie wie. Ani o niej, ani o ich dzieciach, bo cała trójka jest pod moją opieką, tu, we Włoszech.
- Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej? – spytałam, marszcząc brwi. – Mówiłaś coś o tej koleżance blisko prezydenta.
- Ona również mi pomogła, tak jak i kilku innych ludzi. Mam siatkę szpiegów w każdym kraju na wszelki wypadek. Ale bez Fyodora by się prawdopodobnie nie udało. Nie mogłam ci jednak powiedzieć o nim w samochodzie, bo prawdopodobnie miał on podsłuch. To by było zbyt ryzykowne.
- W Fedelcie też masz szpiegów? – spytał Ryan, unosząc brew.
Aurora wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu, który mocno przypominał mi pysk jakiegoś dzikiego kota patrzącego na swoją ofiarę.
- Wystarczy mi telefon do Rity by wiedzieć o wszystkim. Ale tak, odpowiadając na twoje pytanie, mam kontakty i w Fedelcie. To samo z Poderrą i Ischýs, meksykańską kartelą, wieloma gangami i Kanadą. Jestem Consiglierem; tworzenie kontaktów, gdzie się da, to moja praca. – Posłała wymowne spojrzenie Draco, który wzruszył ramionami. Przez chwilę patrzyła na niego, po czym kontynuowała. – Zgadzam się z wujkiem Domenico. Trzeba pozbyć się Sem'yi raz i na zawsze. To ma być jeden, konkretny atak, w którym pozbędziemy się ich wszystkich za jednym razem.
- Na miejsce Borisa pojawi się kolejny – zauważył Basil. – To jest coś, czego nie da się wyplenić tak po prostu.
- Na miejsce Borisa wejdzie Fyodor. Ma odpowiednie koneksje, nazwisko i poparcie wśród żołnierzy. Większe niż Boris, bo jest o wiele inteligentniejszy i mniej narwany. Do tego będziemy się starać doprowadzić do aranżowanego małżeństwa pomiędzy jego synem a kimś od nas – dodała Aurora, zerkając wymownie na Tinę.
Ta zmrużyła oczy, próbując odczytać spojrzenie, po czym momentalnie zrozumiała.
- Przez kogoś od nas masz na myśli Serenę? Chcesz moją córkę związać z tym Rosjaninem? Przecież to barbarzyńcy!
- Nie z jakimś tam Rosjaninem – powiedziała Aurora, wywracając oczami. – Z synem przyszłego szefa Sem'yi. I zabawne, że wspominasz o barbarzyńcach, gdy jesteś ukochaną żoną mojego brata, psychopaty.
Martina zacisnęła wargi, rzucając Aurorze spojrzenie, od którego nawet mnie zrobiło się słabo. Ta czysta nienawiść wyparowała jednak w momencie, gdy Leo uścisnął jej dłoń. Jej wzrok mówił wyraźnie, iż nie skończyła tej rozmowy i zamierzała kontynuować ten temat później, już bez żadnych świadków.
- Cudownie – skwitowała Aurora, po czym odrzuciła swoje blond włosy za ramię i kontynuowała. – Gdy Rita wysłała mi SMS-a z telefonu Borisa, nasi hakerzy zdołali zainstalować mu wirusa. Dzięki temu mamy bezpośredni posłuch i dostęp do wszystkich jego wiadomości. Do tego mamy informacje z pierwszej ręki od Fyodora i podgląd na miejsce ich pobytu dzięki nadajnikom w samochodach. Mamy też przewagę liczebną. Jakieś pytania co do naszych zasobów?
Narada ciągnęła się przez następne pół godziny, gdy Ryan, Basil, Leo i Aurora wymieniali się wszelkimi informacjami i możliwościami, czasami tylko słuchając wtrąceń Draco, taty czy wujka Domenico.
Ostatecznie udało im się utworzyć plan, który byli gotowi zrealizować w sierpniu, podczas urodzin Konstantina, które, zgodnie z tradycją (o której poinformował Aurorę Fyodor), spędzał zawsze z najbliższą rodziną.
Gdy skończyliśmy naszą radę wojenną, do środka wsunęła się jedna z pokojówek, by poinformować nas, że salon został posprzątany, a trojaczki się obudziły. Martina z Leo poszli więc, by się nimi zająć.
- Pójdę im pomóc z Marco – powiedziałam do Ryana, na co ten zesztywniał.
- Pójdę z tobą – zadecydował.
Powstrzymałam chęć wywrócenia oczami, bo wiedziałam, że teraz zamierzał być nieco nadopiekuńczy. Równie dobrze mogłam się do tego zacząć przyzwyczajać.
Razem poszliśmy więc na piętro, do sypialni, którą w grudniu zajmowali Sapphire z Tonym. Leo trzymał Serenę i Marco w rękach, gdy Martina zmieniała pieluszkę Giovanniemu. Na nasze wejście uniosła głowę i spojrzała na mnie pytająco.
- Potrzebujecie może pomocy? – spytałam.
Tina uśmiechnęła się promiennie, lecz jej spojrzenie przesunęło się niepewnie na Ryana. Trwało to dosłownie sekundę, ale nie przegapiłam tego. I byłam w stanie ją zrozumieć, skoro widziała, jak ten zdemolował salon (co musiało być w pewien sposób niezbyt przyjemnym widokiem).
- Możesz zmienić pieluszkę Marco – zaproponowała, wzruszając smukłym ramieniem. – Ale teraz to zrobił kupę.
Skinęłam głową i wzięłam swojego syna chrzestnego od Leonardo i położyłam go na jednym z przewijaków. Ryan stał tuż obok mnie, gdy ostrożnie ściągnęłam pieluszkę niemowlaka, próbując zebrać przy okazji jak najwięcej kału. Wtedy też podałam pieluchę Ryanowi, który bez słowa zawinął ją i wyrzucił do kosza stojącego obok.
Pomógł mi przytrzymać nóżki Marco w górze, gdy ja mokrymi chusteczkami go myłam, bo ten strasznie się wierzgał. Gdy go wytarłam i nałożyłam krem przeciw odparzeniom, pomógł mi nałożyć świeżą pieluszkę.
Gdy tak pracowaliśmy razem nad Marco, nie mogłam się powstrzymać przed wyobrażeniem sobie, jak by to było, gdybyśmy mieli już własne dziecko. I z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu moje serce zabiło mocniej, wyjątkowo chętne.
Chciałam utworzyć z Ryanem prawdziwą rodzinę. Nawet gdybym musiała zamieszkać w rezydencji razem z Marlene, która co chwila by się pewnie wtrącała do wszystkiego, co robię, to i tak byłam już na to gotowa.
Gdy założyłam Marco błękitne śpioszki z uroczym napisem i wzięłam go na ręce, wiedziałam już, że mogliśmy z Ryanem utworzyć szczęśliwą rodzinę. I że zrobiłabym dla swojego dziecka dosłownie wszystko, by nie musiało przechodzić przez to samo, co ja.
- Rita, wszystko w porządku? – Usłyszałam głos Tiny, który wyrwał mnie z zamyślenia.
Nawet nie zauważyłam, że już skończyli przewijanie zarówno Giovanniego jak i Sereny. Co więcej, po moich policzkach spłynęło kilka łez wzruszenia, których nawet nie poczułam.
- T-tak, tak – powiedziałam, mrugając szybko. – Po prostu się zamyśliłam.
Ta spojrzała na mnie wyrozumiale, po czym poprawiła sobie Serenę w uścisku tak, by móc otrzeć moje łzy kciukiem.
- Jedna z koleżanek Aurory jest psychologiem. To siostrzenica jednego z underbossów, więc możesz jej powiedzieć o wszystkim – powiedziała cicho. – Na pewno będzie w stanie ci pomóc.
Otworzyłam usta, by zaoponować. Powiedzieć, że nie potrzebowałam pomocy psychologicznej i że dam sobie radę. Jednak zamknęłam szybko usta, bo uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to jednak potrzebowałam pomocy.
Nie byłam w stanie poradzić sobie z tym sama i po raz pierwszy nie uważałam tego za słabość. Potrzebowałam się wygadać komuś obcemu.
- Porozmawiam o tym z Aurorą jeszcze dzisiaj – zapewniłam, kiwając głową. – A teraz, mogę się zobaczyć z nonną?
- Jest już na dole – wtrącił Leo. – Znając ją, pewnie narzeka na zdrowe jedzenie, które w nią wmuszają.
Zachichotałam, bo było to całkiem w jej stylu.
Ryan cmoknął mnie w czoło, po czym bez słowa podszedł do drzwi, które otworzył na oścież, byśmy mogli przejść z trojaczkami. Gdy zeszliśmy na dół, nonna już tam była i, faktycznie, warczała na wszystkich dookoła, machając swoim widelcem, na który nabita była gotowana marchewka.
Co więcej, siedziała na wózku inwalidzkim.
- Rita, kochanie – zawołała, gdy wsunęłam się do jadalni. – Przyleciałaś dzisiaj rano? Co tam z Alyssą?
Zmarszczyłam brwi, ale dostrzegłam mocno gestykulującą mamę za plecami babci, więc wymusiłam uśmiech.
Ewidentnie jej stan zdrowotny wciąż nie pozwalał na to, by poznała prawdę o tym, co się wydarzyło po tym, jak została otruta.
- Aurora kupiła mi bilety i odebrała mnie z lotniska – skłamałam gładko, po czym usiadłam obok niej, ostrożnie sadzając Marco na jego miejscu. – A jak ty się czujesz?
- Beznadziejnie, bo jestem na tym skurwysyństwie – powiedziała, wskazując na wózek, na którym siedziała. – Jestem w chuj pewna, że to był pomysł Domenico. Nie mógł znieść tego, że chodzi o lasce, gdy ja zasuwam jak szalona bez żadnego wsparcia, więc musiał się odegrać.
Wujek posłał jej mściwy uśmieszek, który upewnił nas wszystkich w przekonaniu, iż tak właśnie było.
Mama położyła przede mną talerz z jedzeniem, za które momentalnie się zabrałam. Nonna musiała wyczuć jednak, że coś było nie tak, bo cały czas taksowała mnie kalkulującym spojrzeniem, które później przerzucała na Ryana, mamę, tatę i Andy'ego.
Albo może patrzyła na nas, gdyż wszyscy mieliśmy na talerzach duże kawałki mięska i ziemniaczki z masełkiem, podczas gdy ona była na diecie dyskryminacyjnej. Tak nazywała dietę, która zabraniała jedzenia typowego dla Włochów – makaronów, pizz, szczerych ilości mięsa i czekolady.
- Czy ktoś powie mi, co się stało? – warknęła w końcu, wbijając widelec w kawałek marchewki, która rozpadła się przez to z plaśnięciem, tak rozgotowana była. – Czemu patrzycie na Ritę tak, jakby miała zaraz zniknąć?
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Ryan chrząknięciem.
- Ponieważ, ze względu na ostatnie wydarzenia, podjęliśmy pewną decyzję – powiedział, wskazując na tatę i Andy'ego, którzy pokiwali głowami z ponurą determinacją. – Jeśli tylko Rita się zgodzi, nasz ślub odbędzie się w trybie przyśpieszonym. I potem wrócimy do Chicago.
- W trybie przyśpieszonym to znaczy kiedy? – spytałam, sięgając po wodę.
- To znaczy... jutro.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro