Rozdział 15.
Rozdział 15. "Moje koło ratunkowe mnie nie kochało."
Liczba słów: 6713.
Maraton: 2/3
***
Skrzywiłam się na natarczywe promienie słońca, które przeniknęły przez delikatne zasłony mojego pokoju i spoczęły idealnie na mojej twarzy. Razem z nimi przybyło zimne powietrze, które bez problemu przedostało się przez uchylone okno i zmroziło moje stopy.
Skuliłam się pod kołdrą, by przykryć moje lodowate nogi i rozejrzałam się ospale.
Ryana nie było już obok mnie, więc założyłam, że poszedł biegać, pływać lub zwyczajnie ćwiczyć jak to zwykle robił rano. Z jednej strony nie lubiłam budzić się sama, a z drugiej nie znosiłam, gdy ktoś mnie budził za wcześnie, więc wolałam chyba jednak to mniejsze zło.
Ziewnęłam, przeciągnęłam się i wstałam z zamiarem poszukania miejsca, które dzisiaj wybrał razem z Tonym i Andym na trening. Usiadłam na łóżku i z zaskoczeniem zauważyłam, że byłam naga, a moja satynowa koszula nocna leży na szafce nocnej.
Wspomnienia z zeszłego wieczoru uderzyły mnie niczym buldożer. Na moje policzki wpłynął gorący rumieniec, który aż mogłam poczuć.
Przeszłam szybko do łazienki, gdzie owionęłam całe swoje ciało w lustrze. Malinki, które zrobił mi Ryan na szyi przed wyjazdem, były teraz jeszcze czerwieńsze i nieco większe. Do tego pojawiło się kilka na moim biuście i w okolicy krocza.
Zmrużyłam oczy i wydałam z siebie wściekłe warknięcie. Oznaczył mnie, gdy już spałam. Nie wiem, co mnie wkurzyło bardziej – sam akt oznaczenia w tak intymnych okolicach czy mój stan, gdy do tego doszło.
A przez to, że byłam na kilka dni przed miesiączką, wszystko wkurzało mnie jeszcze bardziej niż zwykle. A to już przeszło ludzkie pojęcie!
Zacisnęłam pięści.
Prysznic i ubranie się zajęło mi wyjątkowo mało czasu i celowo wybrałam długą do ziemi, obcisłą sukienkę z odsłoniętymi ramionami i dekoltem, która eksponowała prawie wszystkie malinki poza tymi na udach. Sama była krwistoczerwona, pasująca do nich kolorem, więc były one jeszcze mocniej podkreślone.
Wyszłam z pokoju z grymasem i zaciśniętymi dłońmi. Na korytarzu spotkałam nonnę gawędzącą z ciocią Federicą.
- Uh-uh, to będzie dobre – zachichotała ciocia, gdy przeleciałam obok nich.
- Wykurwiście muszę to zobaczyć – zarechotała nonna.
Minęłam je bez nawet krótkiego przystanięcia, nie otwierając buzi. Nie chciałam marnować powietrza, gdy miałam teraz zamiar zrobić aferę pewnemu gnojkowi.
Usłyszałam głosy dochodzące z korytarza, który prowadził do innego budynku, w którym znajdował się kompleks sportowy – ogromna siłownia, kryty basen i sala do tańca, gdyż Martina trenowała balet.
Wpadłam do środka i niemal natychmiast zlokalizowałam wzrokiem Ryana. Ćwiczył sparing z Andym, który zobaczył mnie jako pierwszy. Zagwizdał głośno, przyciągając uwagę wszystkich tam ćwiczących – moich kuzynów, wujków, taty i rozciągającej się Tiny. Ciocie Francesca i Gaia zaprzestały ćwiczeń na bieżniach. Ryan odwrócił się do mnie, uwydatniając spoconą klatkę piersiową i mokre włosy.
- Coś się stało, kochanie? – spytał niewinnie.
- Ohoho – wyrzuciłam z siebie. – Ty mi tu nie kochaniuj! Co to ma być?!
Dotarłam do niego i dźgnęłam go palcem w środek klatki piersiowej. Musiałam zadrzeć podbródek do góry, żeby moje wściekłe oczy spotkały jego rozbawione.
- I jeszcze się śmiejesz, dupku? – prychnęłam rozjuszona. – To ja ci coś może wyjaśnię! Nie jestem dojną krową i nie jestem też. Twoją. Własnością. Oznaczanie mnie nie jest w pakiecie zaręczynowym. A już tym bardziej, gdy jestem, kurwa, nieprzytomna!
- Od kiedy ona przeklina? – Usłyszałam cichy szept cioci Gai.
- Więc dzięki ci, kurwa, bardzo za rozpierdolenie mi bożonarodzeniowego poranka! ARGH!
Walnęłam go pięścią w brzuch, co i tak ani nie sprawiło mu bólu, ani nawet nim choć trochę nie wstrząsnęło. Za to zabolało troszkę mnie. Odwróciłam się i akcentując moją złość tupnięciami niczym małe dziecko, skierowałam się do wyjścia.
Byłam przed miesiączką, byłam usprawiedliwiona.
Zanim dotarłam do drzwi, w których stały babcia z ciocią, dwie silne dłonie opadły na moją talię i po chwili zwisałam z ramienia mojego narzeczonego.
- Hej! Puszczaj mnie, jaskiniowcu, ja jestem na ciebie zła! Jestem zła i stanowcza! Postaw mnie na podłogę!
Ten tylko ścisnął mój prawy pośladek w odpowiedzi i wyprowadził mnie z pomieszczenia w akompaniamencie śmiechów mojej rodziny. To wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Powinni być po mojej stronie, zdrajcy!
- Uspokój się, diablico – powiedział, gdy uderzyłam pięścią w jego plecy.
- Uspokoję się, jak mnie puścisz!
Tego postanowił już nie komentować. Przeniósł mnie do salonu, gdzie upuścił na kanapę i niemal natychmiast położył się nade mną, by uniemożliwić mi ucieczkę.
Byłam zła. Bardzo zła. Ale zmiękłam niemal od razu, gdy zobaczyłam te iskierki w jego oczach. Kurde, musiałam popracować nad moją stanowczością.
- Jesteś moja – mruknął, zanim połączył nasze usta. – Tylko moja. Przy tobie czuję się jak jebany nastolatek i jeszcze nie ustaliłem, czy to dobrze, czy to źle. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Jestem twoja, arogancie – szepnęłam. – Wciąż zła i stanowcza, ale twoja. Więc nie musisz mnie oznaczać, bo ja doskonale o tym wiem.
- Puchoni nie umieją być stanowczy, diablico – powiedział, zanim kolejny miękki pocałunek opadł na moje usta. – A każdy z kutasów na świecie ma o tym wiedzieć. Ty jesteś moja, a ja jestem twój. Twojej nachalnej kuzynce przyda się ta wiedza.
Parsknęłam śmiechem, który został stłumiony przez kolejny pocałunek.
- Aurora? Nachalna? Skąd ten pomysł? – spytałam niewinnie, odrywając się.
Przy nim byłam taka pełna sprzecznych uczuć. Jednocześnie nienawidziłam go za to, jaki miał na mnie wpływ i to, że przy nim zmieniałam się w bezmyślną papkę emocji. Z drugiej strony jednak zakochiwałam się w nim – w tym, jak dobrze mnie poznał w ciągu tak krótkiego czasu i jak dobrze mnie rozumiał.
Wplotłam dłonie w jego miękkie włosy i przyciągnęłam do siebie w kolejnym miękkim pocałunku, który potrzebował tylko kilkunastu sekund, by stać się namiętnym i gorącym.
Ryan zawsze całował mnie tak, jakbym miała zniknąć zaraz następnego dnia i zostawić go tylko ze wspomnieniami.
Choć teoretycznie łamaliśmy tym zasady, nie przejmowałam się zbytnio.
- Aj, tu są dzieci! – wrzasnął Simone.
Uniosłam lekko głowę, by zobaczyć szamoczącego się w jego uścisku Andy'ego, któremu kuzyn zasłaniał oczy.
- Nie wchodzić do salonu! – wrzasnął Tomasso, dorzucając swoje trzy grosze. – Rita i Ryan się bzykają na kanapie!
- Jesteście okropni – skomentowałam, zrzucając z siebie Ryana, co poszło mi zadziwiająco łatwo.
- Czy Ryan ma magiczne usta, które sprawiają, że laski nagle przestają być na niego złe? – zapytał Sandro, ocierając swoje spocone czoło ręcznikiem. – Można się tym zarazić?
- Magiczne usta, ręce i kutasa – odparł Ryan, podnosząc mnie z kanapy. – Wymarzony zestaw, czyż nie, diablico?
- Popracujemy trochę nad twoim ego i będzie wszystko w porządku – odpowiedziałam, klepiąc go po klatce piersiowej.
- Może wam w tym pomóc prezent ode mnie – rzucił Andy. – Poczekajcie tylko do wieczora.
Wszyscy razem poszliśmy na śniadanie, które przygotowała mama z ciocią Giulią, Aurorą i kilkoma pokojówkami. Atmosfera była, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze luźniejsza niż na wczorajszej kolacji. Aurora musiała dostać jakieś pouczenie, gdyż nie odezwała się do Ryana ani razu poza pojedynczym „mógłbyś podać mi sól?".
Nikt nie skomentował też mojej kreacji i odsłoniętych malinek, choć widziałam, że wujka Domenico wyjątkowo to korciło. Puścili również mimo uszu poranny incydent, co niezwykle mnie cieszyło.
W końcu rozmowa zeszła na plany na dzisiejszy dzień.
- Zabierasz naszych gości dzisiaj do kafejki, Margherito? – spytała ciocia Francesca.
- Chyba tak. Chcę by spróbowali najlepszej gorącej czekolady w Turynie i przy okazji będziemy mieć idealnie dwie godziny na spacer. Gdybyśmy wyszli za godzinę, wrócilibyśmy idealnie o piętnastej.
- A jakie mamy plany na jutro? – dopytał Andy, wpychając sobie kawałek jajka do buzi.
- Świąteczny bal charytatywny u rodziny Randazzo to na pewno. A co przed tym? Pewnie jakieś zwiedzanie. Ale to dopiero jutro, więc może poprzestańmy na razie na dzisiaj.
- Jasne – odpowiedziałam wujkowi Nico, zanim się rozejrzałam. – Ktoś wybiera się dzisiaj z nami?
- Ja chętnie pójdę – powiedziała Aurora. Wszystkie spojrzenia wylądowały na niej, w tym kilka karcących. – Ale tylko do kawiarni. Muszę kupić kilka opakowań czekoladek dla moich przyjaciółek w prezencie, bo umówiłam się z nimi na trzynastą.
Pokiwałam głową i rozejrzałam się po reszcie, zadając nieme pytanie.
Ostatecznie nikt więcej poza nonną nie zgłosił chęci do udziału, podając wszelakie wymówki, ale i ona ostatecznie zrezygnowała, postanawiając zostawić naszą czwórkę samą, żebyśmy się rozerwali w młodzieńczym towarzystwie.
***
Godzinę później więc staliśmy czwórką w przedpokoju. Sapphire założyła piękne czerwone futro, które podkreślało kolor jej włosów, Tony i Ryan czarne kurtki, które kolorystycznie pasowały do mojego futrzanego płaszcza. Wyglądały stylowo i były wyjątkowo ciepłe, co było jednak w tej chwili minusem, gdyż dosłownie umieraliśmy z duchoty, oczekując na pewną, spóźnioną osobę.
- Już jestem!
Gdy Aurora wsunęła się do pomieszczenia, zamrugałam i zagryzłam wargę, zerkając niepewnie na Ryana. Nie czułam się pewnie w jej towarzystwie, gdyż wyjątkowo przypominała prostytutkę, z którą Ryan uprawiał seks. Miała spory biust, idealny makijaż, ładne kobiece ciało i blond włosy. Choć rzadko kiedy miewałam kompleksy, bo lubiłam swoją wysportowaną, nieco drobną figurę, tak w jej przypadku czułam się o wiele gorsza.
Z czego ona prawdopodobnie doskonale zdawała sobie sprawę, bo zawsze dawała mi prezenty, które miały mi na celu choć trochę dopiec. Jej nieskazitelnie gładka skóra z idealnym kolorem nie miała żadnych niepotrzebnych przebarwień, które ja z kolei posiadała moja. Dlatego kilka razy dostawałam od niej kremy na zaczerwienienia, z których tak czy siak nigdy jeszcze nie skorzystałam.
Jej biały, obcisły, elegancki kombinezon z głębokim wycięciem sięgającym aż do pępka podkreślał krągłe kształty, a wysokie szpilki zaznaczały to, jak długie i smukłe jej nogi były.
- Na mnie warto czekać – dodała, wzruszając ramieniem w próbie usprawiedliwienia.
Sapphire wywróciła oczami i pozwoliła lokajowi otworzyć przed nią drzwi. Podążyłam szybko za nią, by zaczerpnąć świeżego, górskiego powietrza i nie udusić się w przedpokoju. Zwłaszcza, gdy wyczułam piękny, delikatny zapach ulubionych perfum Aurory.
Gdy w końcu udało się nam wsunąć do samochodu i odjechać, było grubo po dwunastej. Jedynie uścisk dłoni Ryana sprawiał, że nie nawrzeszczałam jeszcze na Aurorę. Musiałam przyznać, że była ona jedyną osobą, która wzbudzała we mnie tak mordercze zapędy.
Gdy kierowca wysadził nas pod kawiarnią, z ulgą opuściłam pojazd i odetchnęłam świeżym powietrzem.
Naprawdę mocno chciałam powiedzieć, że Aurora była typowym „plastikiem" z nachalnym makijażem, wyzywającymi ubraniami i nie wiadomo czym jeszcze. Niestety, była ona wyjątkowo elegancka, piękna i zaskakująco subtelna.
Co wkurzało mnie jeszcze bardziej.
- Mmm... czekolada – mruknęła Sapphire, niuchając powietrze.
Aurora zerknęła na nią z rozbawieniem, ale nie uśmiechnęła się, pozostając wciąż poważną. Moje zupełne przeciwieństwo.
Delikatny dzwoneczek rozebrzmiał, gdy jeden z ochroniarzy otworzył przed nami drzwi, wpuszczając nas do środka. Właścicielka kawiarni popędziła ku nam, prawie się potykając o swój długi, miętowy fartuszek w białe groszki.
- Państwo Rosellini! Jak miło was widzieć! Zapraszam, zapraszam! Wasz stolik czeka.
- Ja poproszę to co zawsze i do tego zapakuj mi cztery opakowania po sześćdziesiąt najlepszych pralin i siedemnaście tych po dwadzieścia. Do tego koszyk z ulubionymi słodyczami Alessii.
Wiedziałam, że Alessia była prostytutką i najlepszą przyjaciółką Aurory.
Pulchna kobieta nie wyglądała na zaskoczoną rozmiarem zamówienia, mimo że ceny, jak na najlepszą cukiernię we Włoszech przystało, były wyjątkowo wysokie.
- To będzie łącznie tysiąc dziewięćset siedemnaście za zamówienie – policzyła szybko na kalkulatorze. – Z przysługującą ci zniżką za wspó... – Aurora głośno chrząknęła, na co kobieta urwała i zarumieniła się. – Za zniżką będzie tysiąc siedemset dwadzieścia pięć euro. Zaraz powiem, żeby wszystko zapakowali. A co będzie tu na miejscu poza twoim stałym zamówieniem?
Zmarszczyłam brwi i wymieniłam spojrzenia z Ryanem. Jaką znowu „wspó..."?
Aurora zignorowała nasze pytające spojrzenia i wysunęła przed siebie kartę płatniczą, którą kobieta szybko złapała.
Właścicielka spojrzała na nas pytająco.
- Cztery duże mleczne czekolady do picia z bitą śmietaną i malinami – odpowiedziałam szybko, podając specjalność kawiarni. – I cztery razy brownie.
- Naturalnie. Z przysługującą zniżką stałych klientów, to będzie sześćdziesiąt pięć euro. Zaraz wszystko podamy.
Gdy odeszła, Aurora wyciągnęła lusterko i poprawiła paznokciem nadmiar szminki w kąciki, zanim rzuciła nam przeciągłe spojrzenie.
- Mam coś na twarzy?
- O co jej chodziło? – spytałam.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i byłam już przekonana, że mnie zignoruje i nie odpowie.
- Nie wiem, o co ci chodzi – odparła miękko, odgarniając pojedynczy, zabłądzony kosmyk ze swojej twarzy. – Zająknęła się i tyle.
- Nieprawda – odparł Ryan sucho. – Powiedziała to, co chciała. Że jesteś współwłaścicielką tego miejsca.
Aurora uniosła brew, ale nie zareagowała w żaden inny sposób.
- Współwłaścicielką? Ja nawet nie mam swoich pieniędzy. Niby jak miałabym coś współposiadać?
- Karta, którą jej podałaś, była na twoje nazwisko. I była z innego banku niż ten, w którym posiada swoje konta wasza rodzina - powiedział spokojnie, na co Aurora zacisnęła wargi. - Chcesz dodać coś jeszcze?
- Tylko tyle, że moje pieniądze nie są twoją sprawą, King. Nie wpychaj nosa tam, gdzie nie trzeba, bo możesz tego gorzko pożałować.
Wstała gwałtownie i podeszła do lady, nie rzucając nawet jednego pojedynczego spojrzenia na nasz stolik. Złapała torbę ze swoim zamówieniem i kartę, po czym wyszła, nie czekając na swoją kawę i ciastko.
- Skąd wiesz, w jakim banku moja rodzina ma swoje konta? – spytałam, marszcząc brwi.
- Lubię wiedzieć więcej niż mniej. Dlatego zdziwiło mnie trochę to, że wiele spółek we Włoszech, zakładów kosmetycznych, cukierniczych, projektanckich i kilka gwiazd sportowych ma jednego, tego samego anonimowego sponsora. Zastanawia mnie tylko, czemu twoja kuzynka nie przyznaje się do tego, że ma swoją własną fortunę. I jakim cudem nikt z twojej rodziny się o tym nie dowiedział.
Zamilkłam, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć.
Aurora zawsze wydawała mi się idealna pod względem wyglądu, lecz wyjątkowo głupiutka. Może jej postawa blond idiotki była tylko i wyłącznie na pokaz?
***
Spacer upłynął w dość miłej atmosferze. Z brzuchami napełnionymi pyszną, gęstą czekoladą i soczystym, kremowym brownie każdy z nas był w wyśmienitym nastroju. Szybko zapomniałam o incydencie z Aurorą i zabrałam ich na południowy wschód miasta, do Parco del Valentino.
Odpuściłam zwiedzanie średniowiecznej fortecy, z której słynął ten park, bo nie mieliśmy na to czasu, więc spędziliśmy czas na zwykłym spacerze. Wszyscy jednak byli w stanie wyczuć różnice między świeżym, nieco górskim Turyńskim powietrzem, a tym zanieczyszczonym w Stanach Zjednoczonych.
To były dwa zupełnie różne klimaty.
Gdy zbliżyła się piętnasta, wróciliśmy na starówkę, by zadzwonić po samochód, który zabrał nas z powrotem do domu.
Nasza rodzinna uroczystość zdecydowanie była pozbawiona pewnej nerwowości, którą można było zauważyć na przyjęciach innych rodzin w większości domów.
Gdy weszliśmy do przedpokoju przywitał nas gwar głosów, lecz nie było słychać żadnych krzyków, pośpieszeń czy czegokolwiek w tym rodzaju.
- Wróciliśmy! – krzyknęłam.
Ryan pomógł mi ściągnąć futro, zanim podał je jednej z czekających służących. Zsunęłam z siebie buty i przeszłam do salonu.
- Spóźnieni o pierdolone pół godziny – zauważyła nonna, zerkając wymownie na zegarek.
- Jestem w stanie się ubrać w półtorej godziny, litości – prychnęłam, wywracając oczami.
Ta machnęła ręką, by mnie pogonić, choć sama wciąż była w szlafroku i popijała kawę.
...
Nonnie, jako najstarszej wśród nas wszystkich, przypadł zaszczyt podłączenia kabla od światełek na choince do prądu. Tradycją w naszej rodzinie było trzymanie choinki bez świateł do samego końca, a ich zapalenie miało oznaczać oficjalne rozpoczęcie Bożego Narodzenia w rodzinie Rosellini.
Gdy babcia podłączyła kabel, a choinka w sekundę zabłysnęła na bordowo i srebrno. Zaczęłam klaskać razem z resztą, podziwiając cudownie udekorowane drzewko. Choć miała wyjątkowo mało dekoracji – albowiem tylko światełka, sztuczny śnieg na gałęziach i puchate łańcuchy dodające jej gęstości, wyglądała wyjątkowo gustownie.
Ciocia Gaia wyciągnęła swój flet poprzeczny, a Aurora swoją gitarę. Martina oddała mi Marco, którego trzymała w rękach, by usiąść za fortepianem.
Nasza rodzina miała swoje własne tradycje, lekko wymieszane z amerykańskimi, więc nie można nas było nazwać tradycjonalistami.
Gdy Tina zaczęła pierwsze takty kolędy „Bianco Natale", którą śpiewaliśmy zawsze po odpaleniu choinki a przed kolacją, wtuliłam się w klatkę Ryana, który objął mnie, uważając na dziecko w moich ramionach.
- Col bianco tuo candor, neve – zaczęła swoim przyjemnym dla ucha głosem Martina.
Ciocia Gaia włączyła się z cichymi, melodyjnymi dźwiękami fletu poprzecznego, za którym zaraz Aurora zaczęła nadganiać gitarą.
- Sai dar la gioia ad ogni cour – zaśpiewały razem Aurora i Tina następny wers.
- È Natale ancora. La grande festa – włączyliśmy się wszyscy.
Następne trzy wersy zaśpiewały raz jeszcze we trójkę z wujkiem Domenico, który miał wyjątkowo niski, pasujący do tej kolędy, głos, a ostatnie dwa zaśpiewaliśmy znowu razem.
Drugi raz powtórzyliśmy tak samo.
Przymknęłam oczy i zaczęłam się delikatnie bujać na boki, chłonąc magię, z jaką płynęła ta piosenka. W mojej głowie pojawiły się obrazy z poprzednich lat, gdy wujek był w pełni sił i tańczył ze mną.
Przy przedostatnim wersie uniosłam głowę i napotkałam spojrzenie Ryana. Ten musiał znać tę kolędę, bo nachylił się i złożył na moich ustach słodki pocałunek, na który uśmiechnęłam się szeroko.
Westchnęłam, gdy dziewczyny skończyły grać i rozległy się kolejne oklaski. Kilka łez, jak zwykle, pociekło z moich oczu, ale szybko zamrugałam, by odgonić pozostałe. Zawsze rozklejałam się tak samo.
- Nie macie w domu szopki? – spytał Ryan, nachylając się do mojego ucha. – Myślałem, że to tradycja wszystkich Włochów.
- Dekorujemy szopkę, ale oddajemy ją do pobliskiego domu dziecka, gdzie nie mogą sobie na taką pozwolić. My mamy za to choinkę, której nie ma z kolei w większości domów – odpowiedziałam wdzięczna za to, że zignorował moje łzy.
- Chodźcie na kolację, dzieciaki! – zawołała nonna. – Jak indyk wystygnie, będę kurewsko niezadowolona!
Tym razem nie rzuciliśmy się niczym zwierzęta do stołu, bo wciąż byliśmy oczarowani atmosferą wywołaną przez naszą ukochaną kolędę.
- Co znaczyły ostatnie dwa wersy? – spytała Sapphire, gdy wchodziliśmy do jadalni.
- Święta pełne miłości, Święta pełne szczęścia – przetłumaczyłam jej.
- To wiele wyjaśnia – wymruczała.
Zazwyczaj, gdy dziewczyny wyśpiewywały przedostatni wers za drugim razem, każdy z nas składał pocałunek ukochanej osobie, by dopełnić kolejnego rodzinnego zwyczaju.
Wsadziłam Marco do trzeciego wolnego krzesełka, po czym zasiedliśmy wszyscy do stołu. Poczułam uścisk dłoni Andy'ego, który siedział obok mnie, więc szybko złapałam rękę Ryana. Gdy wszyscy trzymaliśmy się za ręce, nonna uśmiechnęła się.
- Dziękujemy Ci, Panie, za tak wykurwiście dobry rok – powiedziała.
- Za jedzenie na stole – dodał wujek Domenico.
- I za to, że wszyscy byli w stanie tu przyjechać – dopowiedział wujek Daniello.
- I za to, że wszyscy cieszą się zdrowiem i miłością – powiedział wujek Rinaldo.
- I za trzech nowych malutkich członków naszej rodziny – zachichotała mama.
- I za tego, który niedługo rodziną się stanie – zakończył wujek Nicollo.
Na chwilę zapadła cisza, gdy każdy w myślach powiedział sobie, za co jest wdzięczny tego roku. Mimo że był to wyjątkowo pechowy rok, poczynając od września, byłam wdzięczna za to, że wszystko skończyło się na razie w miarę dobrze. Byłam też wdzięczna za Ryana, który stał mi się wyjątkowo bliski w ostatnim czasie.
- Buon Natale! – powiedział w końcu Leonardo jako boss Eternity, unosząc kieliszek z szampanem.
- Buon Natale! – odpowiedzieliśmy, unosząc swoje.
Kolacja wyglądała wyjątkowo uroczyście. Nie rzucaliśmy w siebie jedzeniem, gawędziliśmy wyjątkowo cicho i dość rzadko.
Byli ludzie, którzy mawiali, że ciszą da się przekazać więcej niż głośnymi wyznaniami. Gdy rodzina Rosellini wchodziła w świąteczny nastrój, sprawdzało się to powiedzenie. Ryan trzymał swoją dłoń na moim udzie, gdy jedliśmy zupę, a ja miałam ją nakrytą swoją.
Ktoś mi kiedyś powiedział, czym jest miłość. Że miłość to, gdy jesteś gotowy poświęcić wszystko, co było dla ciebie ważne dla tej jednej osoby. Gdy razem z nią się uśmiechasz i chcesz, żeby twoja ukochana osoba była szczęśliwa.
Gdy nabiłam ziemniaczka na widelec, drugą dłoń ścisnęłam na palcach Ryana.
Ten posłał mi wszystko-w-porządku-spojrzenie, na co pokiwałam głową, choć wcale tak nie było.
Właśnie teraz uświadomiłam sobie, że nie byłam już w procesie zakochiwania się w Ryanie.
Choć minęły dopiero niecałe cztery miesiące, wiedziałam, że byłam już w nim nieodwołalnie zakochana.
***
Gdy skończyliśmy kolację, przyszła pora na ulubioną część większości z nas – prezenty. Każdy po kolei siadał i otwierał swoje prezenty, a reszta śmiała się z nim lub z niego.
- Dobra, tłumoki, jak ktoś mi kupił coś, co mi się nie spodoba, sięgam po strzelbę! – zagroziła nonna, siadając na specjalnym fotelu.
Zaraz na jej kolanach pojawiła się pierwsza paczka – ta prawdopodobnie od wujka Domenico, na co nonna od razu się skrzywiła.
- Jeśli to jest kolejny pierdolony kurs dla zasranych dam, to od razu wezmę swój prezent dla ciebie i wrzucę do kominka. Przysięgam, kurwa.
Rozerwała wściekle papier, po czym jęknęła.
- Czy to jest moje ulubione whisky? – spytała, unosząc karton. Jako że było importowane prosto z Niemiec, zawsze było w pięknym czarno-złotym kartonie i folii bąbelkowej w środku, by się nie zbiło. – Nie wierzę. Gdzie jest haczyk? Czy to jest samo pudełko?
- Tak, jasne, mamo – parsknął wujek ironicznie. – Dałem ci samo pudełko, a whisky wypiłem sam.
Nonnie oczy się zaświeciły, gdy otworzyła karton. Zajrzała do środka i nagle całość spadła na ziemię. Wytrzeszczyłam oczy i rzuciłam się, by złapać i uratować szklaną butelkę, ale zatrzymałam się, gdy nie zobaczyłam ani szkła, ani folii bąbelkowej.
- Wydziedziczam cię – syknęła nonna.
Wujek ryknął śmiechem, który szybko udzielił się nam wszystkim. Złapałam karton i wyciągnęłam z niego dwie książki. Babci aż się zatrzęsły ręce z wściekłości.
- „Stop przeklinaniu: porady i wskazówki", przez C. Cussinga i „Trzydzieści dni powstrzymywania swojego języka: co mówisz (albo nie) poprawi twoje relacje" przez Deborah Pegues – odczytałam na głos, po czym zachichotałam.
Wszyscy ryknęli śmiechem na widok naburmuszonej nonny, dławiącego się prawie że wujka, dwóch książek w moich dłoniach i samotnego kartonu leżącego biednie na podłodze.
- Otwórz mój, nonna – powiedziałam, wciąż chichocząc.
Ta westchnęła cicho, po czym przeżegnała się i sięgnęła po karton ode mnie. Odpakowała go i zerknęła na mnie podejrzliwie. Gdy uśmiechnęłam się do niej słodko, oczy babci się zaświeciły.
- Spersonalizowana beczka do whisky! – wykrzyknęła, unosząc do góry beczuszkę, która teraz miała na sobie wycięte jej imię, pseudonim i nazwisko. – Wiedziałam, że wnusia mnie nie zawiedzie. To się nazywa, kurwa, prezent. Powinieneś się uczyć od swojej siostrzenicy, Domenico.
- Teraz możesz otworzyć ten od Fedelty, nonna – powiedział Ryan, podając jej paczkę od siebie.
Uśmiechnęłam się, wiedząc, co znajduje się w środku. Nonna otworzyła ją, zerkając podejrzliwie, po czym wytrzeszczyła oczy.
- Sześć lirów Macallan M? To najdroższa whisky na świecie – wyszeptała, uśmiechając się coraz szerzej i szerzej.
- Druga najdroższa. Pierwsza kosztuje ponad sześć milionów tylko dlatego, że butelka ma kilka tysięcy diamentów, rubinów i mnóstwo białego złota. Whisky tam za dużo nie ma – zaśmiał się Alessandro, który również był wtajemniczony w prezent.
Nonna rzuciła się, by uściskać naszą dwójkę i wytknąć po drodze język wujkowi Domenico. Później otworzyła zestaw pięknych szklanek do whisky od Sapphire i Tony'ego, zestaw wygrawerowanych nabojów do strzelby od Andy'ego, by wrogowie babci „wiedzieli, co w nich uderzyło" i kilka innych trafionych prezentów, choć jednak większość była podobna do tego od wujka.
Prezenty dla pozostałych przeleciały dość szybko. Większość podarunków była już teraz mocno spersonalizowana, więc ciocia Gaia dostała mnóstwo książek do gotowania, a ciocia Francesca zestawy kolejnych farb i płócien. Sama od siebie dawała wszystkim swoje obrazy, które wzbudzały zachwyt, bo była wyjątkowo utalentowana pod tym względem.
Martina była wyjątkowo wdzięczna za książkę „Sztuka Ruchu" od Projektu Tanecznego NYC i obszerną torbę sportową z wzorem baletnic, które jej kupiłam. Większość jej prezentów była ogółem związana z baletem, choć kilka również i z fortepianem.
Wszystkie te prezenty ukazały jednak, jak bardzo Fedelta wgłębiła się w historię Eternity, albowiem każdy pojedynczy podarunek od rodziny King był wyjątkowo trafiony.
Jako że szliśmy od najstarszych do najmłodszych, w końcu przyszła kolej na Ryana. On dostał w większości standardowe prezenty jakimi były drogie alkohole czy bony na kosmiczne kwoty do jakichś sklepów z garniturami czy czymś tam.
W końcu przyszła kolej na prezent od Alessandro, do którego Ryan podszedł wyjątkowo nieufnie, mając w pamięci jego komentarz dzisiejszego ranka.
- Czy to mi wybuchnie? – spytał, marszcząc brwi.
- Nic ci się nie stanie, jak to otworzysz, przysięgam – powiedział uroczyście Andy, choć na jego twarzy gościł wyjątkowo wredny uśmiech.
Ryan rozerwał papier, po czym uniósł brwi.
- Książki? – spytał, po czym odwrócił je. Wytrzeszczyłam oczy i zamarłam, widząc tytuły.
- Pokaż! – zawyła nonna, niezadowolona z faktu, że tylko nasza dwójka je widziała.
Na chwilę zapadła cisza, którą po chwili przerwałam. Wybuchłam śmiechem, spadając z fotela, na którym siedzieliśmy we dwójkę. Alessandro udzieliła się moja wesołość, ale Ryan tylko zacisnął wargi, wywracając oczami, zanim uniósł książki wyżej, by każdy mógł je zobaczyć.
- „Zagłodzone seksualnie małżeństwo: podwyższanie swojego libido, poradnik dla par", „Przewodnik do lepszego seksu", „Jak zadowolić swoją kobietę?", „Jak powiększyć swojego penisa?", „Ćwiczenia dla penisa, by był twardszy, zdrowszy i większy" – przeczytała nonna na głos, zwijając się ze śmiechu coraz bardziej z każdym tytułem.
Zwinęłam się ze śmiechu na podłodze podobnie jak pozostali na swoich siedzeniach. Jedynymi osobami, które się nie śmiały, byli tata, wujek Domenico i sam Ryan, choć zapewne z dwóch różnych powodów.
Gdy się opanowałam, Ryan patrzył na mnie z ubolewaniem. Wróciłam na jego kolana.
- I ty Brutusie przeciw mnie? – wyszeptał mi do ucha, po czym powiedział nieco głośniej. – Rita nie narzeka na mojego penisa i swoje życie seksualne, więc będziesz mógł je ode mnie pożyczyć przed swoim ślubem z twoją przyszłą żoną, kimkolwiek będzie ta biedna, pokarana przez Boga, kobieta. Może ci się przydadzą.
Zachichotałam cicho, ale do brata dotarła widocznie tylko pierwsza część wypowiedzi Ryana. Andy przestał się śmiać w ciągu sekundy, po czym przybrał pozycję bojową. Gdy zobaczył mój głęboki rumieniec, który musiał przejść już na szyję, zacisnął szczękę.
Tryb zaborczego brata włączony.
- Jak to nie narzeka na twojego penisa? – syknął. – Co to ma znaczyć?
Tata i wujek wyglądali na równie zainteresowanych co złych. Gdybyśmy byli w kreskówce, z ich uszu i nosów poszłaby para.
- To co słyszysz, Andy – wymamrotałam, próbując zdecydować, czy chciałam się zapaść pod ziemię czy odgryźć mu się pięknym za nadobne. – Zostało ci jeszcze kilka prezentów, Ryan.
Zdecydowałam się na opcję zgrabnej zmiany tematu, która jednak nie do końca przeszła.
- Powinniśmy byli wam kupić prezerwatywy? – spytała nonna, uśmiechając się szeroko na mordercze spojrzenie wujka Domenico, które przesunęło się po Ryanie.
- Nie – mruknęłam przez zęby. – Przypominam, że do dnia ślubu mam zostać dziewicą. Możemy skończyć ten temat?
- Nie – warknął wujek Domenico. – Dopóki nie zostanie powiedziane głośno i wyraźnie, dlaczego widziałaś już jego penisa.
Czy ta rozmowa mogłaby być bardziej żenująca? Poczułam gorąco na policzkach i szyi, więc skuliłam się lekko, próbując uciec przed natarczywymi spojrzeniami.
- Boże święty – prychnęła Aurora, oglądając swoje paznokcie. – To wypisane na jej twarzy, że mu obciągnęła. Czy teraz możemy wróci...
- CO?! – wykrzyknęli razem wszyscy moi rodzinni goryle obrońcy, którzy jakby nagle zrozumieli, że miałam już osiemnaście lat i życie seksualne na jakimś poziomie.
Ryan wyglądał, jakby wyjątkowo bawiła go ta sytuacja. Objął mnie mocno, pozwalając mojej twarzy ukryć się w jego koszuli. Jego klatka piersiowa drżała lekko, gdy powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
A nie powinien.
Mój wujek, choć w kiepskim stanie zdrowotnym, wciąż był wyjątkowo zabójczy, podobnie jak ojciec z Andym. Leonardo również nie wyglądał na zadowolonego, choć jego mina nie świadczyła o chęci natychmiastowego wykastrowania mojego narzeczonego.
- Dajcie spokój, oni niedługo będą małżeństwem – prychnęła nonna. – Nie musicie wchodzić z buciorami w ich życie seksualne.
Powiedziała nonna, która buciorem wywarzyła drzwi do mojej sypialni, sprawiając, że wszyscy dowiedzieli się o moim życiu seksualnym.
- Nie powinno być żadnego życia seksualnego aż do ślubu! – wykrzyknął wujek. – Jak mogłeś o to nie zadbać, Richard? Do obciągania są dziwki, a nie młodziutkie narzeczone!
- Oh, a więc jestem dziwką, tak, kochanie? – wypaliła ciocia Giulia, unosząc brew.
- Ta, chciałam spytać o to samo – prychnęła mama, zerkając na tatę.
Zdębiałam i uniosłam głowę, obserwując w jak zabawny i korzystny dla mnie sposób potoczyła się ta konwersacja. Nonna wyprostowała się na fotelu, przygryzając wargę.
- Powiedz, że się z nimi zgadzasz, a twój kutas już nigdy więcej nie znajdzie się w moich ustach, przysięgam – prychnęła Martina, piorunując spojrzeniem Leonardo, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Mnie w to nie wciągaj – wymamrotał boss, unosząc ramiona w poddańczym geście do góry.
Zarówno tata, wujek jak i Leo wyglądali na zakłopotanych. Jednak Andy nie miał żony czy narzeczonej, więc postanowił kontynuować dyskusję.
- Nie mogę uwierzyć, że nie mogłeś się powstrzymać! To moja siostra, na litość boską, a obciąganie nie jest aż tak przyjemne, by nie móc z tym poczekać do nocy poślubnej albo i później – wypalił, wystawiając się idealnie na ripostę, której nie omieszkałam się użyć.
- Interesujące, że gdy nakryłyśmy was z Sapphire w piwnicy, byłeś po jaja zakopany w ustach jakiejś dziwki – zauważyłam. – Nie żebym nie chciała wypalić tego obrazu z mojego umysłu.
Andy'ego zatkało na tyle, by przestał piorunować Ryana wzrokiem, co uznałam za odpowiedni moment do zmiany tematu.
- Co z resztą prezentów? – spytałam, a ciocia Federica szybko poszła moim tokiem myślenia.
Złapała pierwszą paczkę leżącą obok niej, która była opisana imieniem Ryana, po czym podała ją szybko. Ryan otworzył ją, ignorując natarczywe spojrzenia, po czym pokazał wszystkim jakiś drogi, ekskluzywny zegarek.
- Dziękuję, Leonardo – powiedział, kiwając głową.
Schował go do opakowania, po czym odłożył na kupkę obok naszego fotela. Po chwili przyszła kolej na prezent ode mnie. Choć był on wyjątkowo lekki, miał dość spore gabaryty i nonna potrzebowała pomocy, by go przenieść.
Ryan zerknął na mnie kątem oka, zanim ostrożnie rozerwał papier z przodu. Gdy objął wzrokiem całość, przygryzłam niepewnie wargę.
- P-pomyślałam, że przyda się do naszej sypialni u ciebie w rezydencji, bo ściany tam są tak puste.
Było to ogromne, przerobione nieco zdjęcie. Na samym środku byliśmy my we dwójkę – zdjęcie zrobione przez Savannah podczas jednego z naszych treningów, gdy Ryan zerkał w moją stronę z tym swoim półuśmieszkiem i czymś w rodzaju czułości, podczas gdy ja szczerzyłam się szeroko w jego kierunku. Było to tak urocze zdjęcie, że nie mogłam go nie wykorzystać.
Naokoło nas było artystyczne graffiti zrobione przez koleżankę z mojej klasy, które mieszało cztery barwy – żółtą, szmaragdową, srebrną i czarną. Dodatkowo na dole dało się dostrzec tekst, który był połączonymi mottami naszych rodzin – „Razem wchodzimy, razem radzić sobie ze wszystkim będziemy i razem wyjdziemy, bo we dwoje zawsze będziemy dla siebie wzajemnym oparciem".
Długie hasło, ale idealnie opisujące to, czego chciałam w naszym związku - partnerstwa.
Zerknęłam na niego niepewnie, oczekując jego reakcji, zanim ten nie odwrócił się do mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- No pokaż to wreszcie! – prychnęła nonna. – Widać, że nowicjusz w tej kwestii. Najpierw oglądają wszyscy, dopiero później ty, no!
Ryan odłożył ostrożnie zdjęcie na podłogę tak, opierając o nasz fotel tak, by wszyscy mogli go zobaczyć, po czym złapał moje policzki w swoje dłonie i przyciągnął mnie do siebie, łącząc nasze wargi w słodkim pocałunku.
- Jest piękny, dziękuję – wyszeptał mi do ucha, ignorując kolejne natarczywe spojrzenie wujka Domenico.
- Przygotuj się na długą, męską rozmowę – powiedział, marszcząc brwi.
Ryan skinął mu tylko głową w odpowiedzi, po czym skupił się na pozostałych prezentach.
Aurora dostała ode mnie piękne, kaszmirowe szlafrok i papcie a od Fedelty dość potężny zestaw wszelkich świeczek, peelingów i innych cudeniek do kąpieli.
Alessandro podostawał śmiechowe prezenty od naszych kuzynów, którzy nie mogli przegapić okazji do podroczenia się z nim. Ode mnie dostał kilka ramek z naszymi wspólnymi zdjęciami posklejanych ze sobą, tworząc jedną, ogromną do powieszenia na ścianę.
Gdy przyszła kolej na mnie, wszyscy szczerzyli się wesoło. Pierwszy prezent – duży karton od nonny był jedną wielką pomyłką.
- Co to jest? – sapnęłam, wytrzeszczając oczy.
Zamknęłam karton równie szybko, jak go otworzyłam, ale Ryan zacmokał z niezadowoleniem i przejął go ode mnie.
- To jest erotyczna bielizna, kochanie – zagruchała babcia. – I kilka zajebistych kostiumów. Kajdanki i zabawki już macie, więc uzupełniłam wam najważniejsze.
- Mamy zabawki? – spytał Ryan zaciekawiony, powstrzymując się od śmiechu na widok mojej miny.
- Nie, nie mamy – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Macie, macie! Sama kupiłam! Jej i Sapphire – dodała, wskazując na czerwoną dziewczynę, która chwilowo próbowała uciec przed zbyt zadowolonym spojrzeniem Tony'ego. – Sprawdź karton w najniższej szufladzie po prawej stronie w jej garderobie.
Mrugnęła do Ryana, na co warknęłam. Ten otworzył karton i wyciągnął pierwszą szmatkę z brzegu, zerkając na mnie. Trafił akurat na plątaninę sznurków, której przeznaczenie ciężko było mi odgadnąć ze względu na brak jakiegokolwiek materiału.
Zgarnęłam to szybko, ignorując śmiech znacznej części mojej rodziny, zamknęłam karton i nogą przesunęłam go na wolne miejsce obok naszego fotela. Z dala od Ryana.
- Dzięki, nonna – mruknęłam.
Kolejne paczki zawierały prezenty związane z Harrym Potterem. Zestaw siedmiu książek z serii stylizowanych na wersję Hufflepuffu, śliczną puchońską torebkę i kilka innych.
Coś, na co kompletnie oniemiałam, było spotkanie z kilkoma moimi ulubionymi autorkami – między innymi Corą Reilly, Jennifer L. Armentrout, Shanorą Williams i Danielle Lori. Sapphire dostała to samo zaproszenie, więc miałyśmy się tam wybrać we dwie, choć zaplanowane to było na sierpień następnego roku.
- Dzięki, Leo – powiedziałam, rzucając mu się na szyję. – To wspaniałe!
- Teraz otwórz ten ode mnie – powiedział wujek Domenico, rzucając mi małą paczuszkę.
Spełniłam jego prośbę.
- Czy to są kluczyki do auta? – spytałam.
- Wiem, że nie chciałaś mieć na razie żadnego auta, ale gdy to cudo wyszło na sprzedaż, nie mogłem się powstrzymać. To żółty Volkswagen Super Beetle – taki jak z tego twojego serialu „Dawno, dawno temu". Podrasowałem go nieco, więc jest kuloodporny i może osiągnąć o wiele większe prędkości, ale wygląda wciąż tak samo.
Oczy mi się zaszkliły i wycisnęłam na jego policzku mokry pocałunek w podziękowaniu. Gdy ten złapał moją dłoń, uśmiechnęłam się przez łzy.
Wujek Domenico zawsze był mi najbliższą osobą z Eternity. Nigdy wcześniej nie rozkleiłam się tak bardzo, gdy dowiedziałam się o zamachu na jego życie, który był przyczyną jego obecnego stanu.
Od Sapphire dostałam podpisaną edycję kilku książek, na które bardzo czekałam, a od Aurory, standardowo, drogi szampon i inne bzdety. Dopiero na prezent od Ryana się nieco ożywiłam, wiedząc, że w kopercie, którą trzymałam w dłoniach, znajdował się nasz miesiąc miodowy.
Otworzyłam ostrożnie kopertę i zaczęłam czytać. Już sam nagłówek zwrócił moją uwagę, ale gdy zaczęłam czytać, moja szczęka opadała coraz niżej i niżej.
- Wy się nie umiecie w to bawić – warknęła nonna. – Dawaj mi to, ja przeczytam. – Wyrwała mi kopertę z dłoni, a ja nawet nie zaprotestowałam, będąc w czystym szoku. Ryan posłał mi półuśmiech na widok mojej miny. – Plan na miesiąc miodowy zaczynający się zaraz drugiego lipca tuż po ślubie. Podróż obejmuje takie miejsca w Anglii jak Bracknell, Pembrokeshire, Wiltshire, klify Moheru, katedra w Durham, zamek w Alnwick, stacja Goathland w Yorkshire, wiadukt Glenfinnan, klasztor Lacock Abbey, dworzec King's Cross, Christ Church College w Oxfordzie, Ladenhall Market, dzień na wyłączność w Warner Bros Studios w Londynie i to samo z Universal Studios w USA... co to są niby za miejsca?
Patrzyłam w szoku na mocno zadowolonego z siebie Ryana, podobnie jak i Sapphire, ale nikt poza nami nie wyglądał na jakoś szczególnie oszołomionych.
- To są... – wyjąkała Sapphire. – To są wszystkie miejsca, w których nagrywany był Harry Potter.
Zrozumienie uderzyło we wszystkich niczym traktor.
- Oh, łał.
- No nieźle.
- Tu jest coś jeszcze. Ostatniego dnia zaplanowana kolacja z J.K. Rowling? – doczytała dalej nonna.
- ŻARTUJESZ! – wykrzyknęła Sapphire. – Jak tyś to zrobił?
- No dzięki, stary – mruknął Tony.
Tym razem to ja rzuciłam się na niego, łącząc nasze usta. Ten zamruczał szczęśliwy i zadowolony z siebie, na co w zupełności zasłużył. To był miesiąc miodowy moich marzeń. Coś niesamowitego.
Gdy Sandro i Mariano rozpakowywali swoje prezenty, nie mogłam się skupić. Cały czas w myślach przetwarzałam tę sytuację. Emocje buzowały we mnie niczym rozwścieczony ocean podczas sztormu. W uszach mi szumiało, przed oczami pojawiły się gwiazdki.
Złapałam mocno rękę Ryana i objęłam ją swoimi, wtulając się jeszcze mocniej. Był moim kołem ratunkowym w całej tej sytuacji. Strażnikiem moich snów, moją miłością.
Tak.
Choć nie chciałam, nie mogłam, przyznać tego przed innymi, moje serce niezaprzeczalnie należało do mężczyzny, który właśnie uspokajająco głaskał moją dłoń.
Wybiła godzina dwudziesta czwarta, byłam już po kilku kieliszkach wina. Czułam się mocno wstawiona. Moje uczucia mnie przytłoczyły tak mocno, że musiałam się choć trochę upić. A alkohol wyjątkowo poprawiał nastrój.
- Kręci mi się w głowie – zachichotałam, na co Martina zamrugała i wybuchła pijackim śmiechem.
Sapphire miała głowę przerzuconą przez oparcie kanapy, a Aurora była nieco zielona na twarzy. Ciocia Giulia leżała w poprzek na ich nogach, machając rękoma we wszystkie strony. W piątkę opróżniłyśmy pięć butelek wina, a to chyba źle o nas świadczyło. Ciocia Gaia, nonna i mama postanowiły zająć się trojaczkami.
- Jestem taka stara – wymamrotała ciocia Giulia, na co odchyliłam głowę i zaśmiałam się.
- Masz trzydzieści dziewięć lat, ciociu – zauważyłam. – Ponad pół życia przed tobą!
- Jestem już babcią – zauważyła, zerkając na trojaczki.
- Jesteś już baaaabciąąą! – zawyła Aurora. – Kochana kobieta i delikatna, stara dusza! I ona nauczyła mnie jak śpiewać tę starą folkową piosenkę, której melodia ma już ze sto lat!
Sapphire zawyła z uciechy, słysząc piosenkę Gail Davis, a po chwili wszystkie śpiewałyśmy o babci, co przyciągnęło uwagę pozostałych siedzących w drugiej części pomieszczenia.
Nie musiałam długo czekać na swoje koło ratunkowe, które przybyło by wyłowić mnie z pijackiego amoku.
- Tobie już wystarczy, diablico – powiedział, łapiąc mnie na ręce i unosząc.
- Nah, jeszcze troszeczkę – mruknęłam, machając bezradnie rękoma w kierunku kieliszka, który oddalał się wyjątkowo szybko. – Ryan, opuść mnie na ziemię! Bo się obrażę! Przysięgam, że się obrażę.
- Połóż ją spać, Ryan i wróć tutaj – zarządził wujek, na co Ryan zesztywniał wyraźnie. Nie przywykł do przyjmowania rozkazów. – Musimy porozmawiać.
Ten westchnął ciężko, ale dzielnie wytrzymał moje narzekania. Zaniósł mnie do sypialni, gdzie podał mi szklankę z dziwnie pachnącym płynem.
- Co to jest?
- Pomoże ci.
- Śmierdzi.
- Wiem.
- Wiesz?
- Aha.
- Aha.
- Pij.
- Piję!
Złapałam szklankę i wypiłam duszkiem. Dopiero, gdy całość była już opróżniona, do moich opóźnionych receptorów dotarł smak.
- FUJ.
Zerknęłam na niego ze złością, zastanawiając się, jak mógł być tak okrutny, by podać mi takie świństwo. Było kwaśne, mdłe, słodkawe i nieco słone zarazem. Smakowało jak wymiociny i od razu mi wszystko podeszło do gardła.
- To sok z kiszonych ogórków, herbata miętowa, curry, sok ze śliwek i mleko.
- Po co mi to... – urwałam, a z mojego gardła wydobył się dziwny dźwięk.
Ten położył mnie obok toalety z otwartą klapą, a po chwili zrozumiałam, o co mu chodziło. Wszystko, co dziś zjadłam i wypiłam, podeszło mi do gardła, a po chwili wylądowało w klozecie. Ten związał moje włosy na czubku głowy i poszedł na poszukiwania jakiegoś ręcznika.
Gdy czułam, że nic więcej nie uda mi się z siebie wyrzucić, odetchnęłam z ulgą i przyjęłam szklankę wody, którą mi podał. Gdy wytarłam usta, podał mi szczoteczkę do zębów z nałożoną już pastą.
- Dzięki – szepnęłam, zanim wsadziłam ją sobie do buzi. – Spać.
- Czemu się tak upiłaś, diablico? – westchnął. – Oszczędziłabyś sobie bólu.
- Bolało mnie serduszko – mruknęłam i niemal się skarciłam w myślach za długi język.
I za dziecinny język.
- W jakim sensie cię bolało? – zaniepokoił się. – Powinienem wezwać waszego rodzinnego lekarza?
- Nie w takim sensie mnie bolało – wyszeptałam, zerkając na niego. Zamknij się, głupia, zamknij się. – Po prostu coś sobie uświadomiłam.
- To znaczy?
- Moje serduszko nie jest już moje. To znaczy bije wciąż tutaj – plątałam język, wskazując niemrawo palcem moją klatkę piersiową. – Ale nie bije już dla mnie.
Ten przez chwilę milczał, po czym pokręcił głową.
- Nie rozumiem.
- Jesteś facetem, nie jesteś w stanie zrozumieć.
- Wytłumacz mi, kochanie.
Kochanie.
Moje serce stopniało i rozwiało wszelkie wątpliwości. Nic już mnie nie powstrzymywało, a alkohol dodawał tylko pewności.
- Uświadomiłam sobie, że jestem nieodwołalnie i głęboko... w tobie zakochana – wyszeptałam. – Zabolało mnie to, że wiem, że będzie to prawdopodobnie zupełnie jednostronne. Musiałam się upić.
- Co? – spytał Ryan głupio.
- Kocham cię, Ryan – wyszeptałam, zerkając na jego kamienną twarz.
- Ja... – zaczął, ale urwał.
Milczał.
M i l c z a ł.
Myślałam, że może odwzajemniać moje uczucia, ale się pomyliłam.
Ból szarpnął moimi wnętrznościami, w uszach zaszumiało mi jeszcze mocniej niż wcześniej. Ponownie tonęłam w sztormie moich emocji potęgowanych alkoholem i moim wyznaniem. Tylko tym razem nie miałam już żadnego koła ratunkowego.
Moje koło ratunkowe mnie nie kochało.
Zniknęło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro