[02] Sasuke - Pierwszy powrót mściciela
Kohonę zapamiętałem jako osadę znacznie mniejszą. Fakt, że w momencie, w którym opuszczałem jej bramy, była w trakcie odbudowy w żaden sposób nie wpływał na te odczucia. Chodziło to, że mury rodzinnej wioski dusiły mnie. Odbierały przestrzeń i ograbiały z samotności, w której wtedy pragnąłem utonąć. Wytykały błędy. Przytłaczały wspomnieniami.
Delikatnego uśmiechu matki.
Silnego ramienia ojca.
Miłości brata splamionej krwią rodziny, która dawno już nie istniała.
Wybaczenia.
Nie byłem jeszcze na to gotowy i najpewniej ominąłbym Wioskę wschodnim szlakiem, gdyby nie informacje, które przypadkiem zdobyłem podczas swojej wędrówki. Czułem się w obowiązku, co nie zdarzało się często, dostarczyć je Hokage. Wydawało mi się, że mogą okazać się istotne dla bezpieczeństwa Konohy. Prychnąłem z pogardą dla samego siebie — wszak nie tak dawno temu chciałem zrównać ją z ziemią i wytłuc każdego, kto stanie mi na drodze.
O brzasku przekroczyłem granicę Wioski Liścia stanowczym krokiem i ze stoickim spokojem wypisanym na ogorzałej od słońca twarzy. Wątpliwości, nadzieje i niepewność zmiotłem pod dywan chłodnej obojętności. Niemal całkowicie wyciszyłem swoją czakrę, bezszelestnie sunąłem przez uśpione jeszcze uliczki. Zupełnie jakbym pragnął pozostać niezauważonym. Rozpaczliwie bardzo.
Nie ukrywam, że nie byłem specjalnie dumny z większości swoich decyzji. Nie tylko momentu, w którym postanowiłem zniszczyć moją rodzinną wioskę. Po wyjściu z więzienia opuściłem Konohę bez pożegnania — pod osłoną nocy niczym zbieg. Nie chciałem patrzeć w pełne nadziei oczy ludzi, którzy walczyli o mnie, kiedy ja nie miałem już na to siły; kiedy całkowicie pogrążyłem się w żądzy zemsty. Ludzi, których bałem się nazwać przyjaciółmi, rozumiejąc siłę tego słowa. Ludzi, na których najpewniej nie zasługiwałem. Ludzi, których próbowałem zabić.
Chciałem być cieniem. Duchem, który rozpłynie się wraz z porannym słońcem.
Zapomniałem jednak, że budynki mają oczy, szum wiatru roznosi plotki, a drzewa uważnie nasłuchują.
Złożyłem raport; oszczędny w słowach i chłodny w obyciu. Przyznać musiałem, że dziwnie było widzieć dwoje oczu Kakashiego w pełni odsłonięte, uważnie wpatrujące się we mnie. Hokage, najwyraźniej wyrwany ze snu pojawieniem się ostatniego Uchihy w Wiosce, westchnął ciężko, przeciągle i opadł na fotel.
— Co teraz zrobisz, Sasuke? — zapytał.
— Wrócę na szlak.
Hatake kiwnął głową ze zrozumieniem. Kakashi nigdy nie próbował mnie zatrzymywać, poza tym jednym razem, gdy jeszcze należałem do Wioski. Poza tym jednym momentem kiedy odniósł klęskę, a ja wkroczyłem na drogę ślepej zemsty. I teraz, jak wiele razy wcześniej, nie wzniósł sprzeciwu. Prawie odniosłem wrażenie, że rozumie moja potrzebę ucieczki w poszukiwaniu wybaczenia dla samego siebie. Mężczyzna wzruszył ramionami, raczej z bezradności niż obojętności, po czym wyraził zgodę na dalszą wędrówkę.
Wychodząc, rzuciłem mu ostatnie spojrzenie. Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, jak niefortunny musiał być splot zdarzeń, który doprowadził to tego, że ten spóźnialski fan sprośnych historyjek został drugą najważniejszą osobą Kraju Ognia. Nie pasowało to do człowieka, który tak bardzo sparzył się na odpowiedzialności.
Ściany mają uszy, okna mają oczy.
Już z daleka, mimo szarości poranka, zauważyłem wściekle pomarańczowy (paskudny) dres, wyróżniający się na tle bladego z zaspania otoczenia. Uzumaki Naruto opierał się o pień wysokiej wiśni o kwiatach różowych jak włosy irytujących kobiet. Spodnie założył tył na przód, a pod bluzą nie miał koszulki. Nigdy nie był rannym ptaszkiem.
— Sasuke!
Rozejrzałem się wokół, szukając drugiej pary oczu, które mogłyby czynić mi wyrzuty smutnym spojrzeniem.
— Jesteś sam?
Blondyn przytaknął, domyśliwszy się o kogo konkretnie pytałem.
— Zamierzałeś znowu wymknąć się z Wioski bez słowa?
— Tak.
Prychnął trochę gniewnie, trochę pobłażliwie. Odprowadził mnie do bramy, choć o to nie prosiłem. Nie odzywał się, jedynie ziewał, co chwilę przecierając dłońmi zaspane oczy.
— Wróć, czekamy.
Powiedział tylko tyle, a ja skinąłem głową. Zwięzły w słowach, lakoniczny w emocjach. Przekroczywszy granicę Konohy pomyślałem, że gdy wszystkie uczucia — tak starannie oszczędzane przez wszystkie lata mojego życia — wyleją się ze mnie, ziemia pęknie w pół.
OD AUTORKI:
Dlaczego "Pierwszy powrót mściciela"? Wydaje mi się, że Sasuke wracał do Konohy wielokrotnie - za każdym razem nieco bardziej, na odrobinę dłużej. Zostawiał po sobie coraz więcej, aż wreszcie przelał całego siebie do wnętrza Wioski.
Buziaki i do następnego! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro