Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Narkotyki

dla Little_Dango_Trash <3

   Szczerze mówiąc, nie przepadała za imprezami.

Wydawać się by mogło, że była typem osoby, którą aż do takich rzeczy ciągnęło – co w pewnym sensie było prawdą. Problem jednak polegał na tym, że zazwyczaj na takich posiadówkach nie działo się nic ciekawego. Nudni ludzie, mdlące drinki i okropna muzyka sprawiała, że Radmila nie miała najmniejszej ochoty tu się zjawiać. Zwykle Feliks ze swoim przyjacielem ratowali sytuację, sprawiając, że atmosfera nawet mogła być znośna, lecz dzisiaj gdzieś przepadli i sama musiała sobie radzić. Ale przecież nie była małą dziewczynką. Umiała się sobą zająć.

Miała ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść. Praktycznie było bez znaczenia, czy piła browara tutaj czy w swoim malutkim mieszkanku. No, może różnica była taka, że miałaby lepsze piwo, ale o to mniejsza. A jednak tu stała. W kiepskich imprezach było coś takiego, co przyciągało wszelkich handlarzy najróżniejszymi substancjami.

Radmila nie była narkomanką, ale nie mogła się oprzeć jednemu głupiemu rozluźnieniu się raz na miesiąc czy dwa. Niesnaski codziennego życia potrafiły naprawdę zatruwać człowieka, a przyćpanie pomagało rzucić to gdzieś w niepamięć. Taki reset.

Westchnęła z irytacją, opuszczając grupę studentów rozmawiających o czymś nudnym i błahym do tego stopnia, że jej już robiło się niedobrze. Kto by chciał słuchać o ukończonych szkołach i o ilości przeprowadzek? Nadszedł właściwy moment, by wreszcie odnaleźć odpowiednią osobę, która mogłaby jej załatwić foliowy woreczek z kilkoma kolorowymi pastylkami.

Przepchnęła się przez spocony, tańczący tłum, wzrokiem próbując odszukać charakterystycznego biało-granatowego szalika, należącego do jej znajomego, Thijsa. Nieco przeszkadzały jej w tym oślepiające dyskotekowe światła, których nie znosiła w swojej tandetności. Gospodarz mógłby chociaż minimalnie się postarać, jeśli chodziło o wystrój oraz klimat, ale najpewniej sam miał to gdzieś. Boże, jak ona nie rozumiała ludzi.

W końcu zauważyła mężczyznę, stojącego gdzieś w kącie wraz z papierosem w ręku. Wyglądał na równie znudzonego co ona. Ciekawe czy wszyscy tak udają, pomyślała, ale zaraz podeszła do Thjisa.

– Hej – przywitała się, poprawiając włosy. – Okropna impreza, co? – zagaiła.

Zmierzył ją krytycznym spojrzeniem i skinął głową.

– Ta. Ale wtedy ludzie więcej biorą – mruknął.

– Właśnie jeśli o to chodzi...

– A o co innego mogłoby chodzić?

– No nie bądź taki, podaruj koleżance trochę cukierków.

Znała go na tyle, by wiedzieć, że nie dałby jej żadnych świństw, a on zaś nawet nie domagał się pieniędzy od razu, świadom, że ta mu i tak zawsze zapłaci. I to z nawiązką.

Wzruszył ramionami, wsuwając rękę do kieszeni.

– Tylko się tak droczę. – I podał jej tabletki, pociągając z papierosa. – Nie rozumiem, po co to bierzesz.

Wzięła foliowy woreczek, przypatrując się jego zawartości w kolorowym świetle. Cztery pastylki, w różnych barwach i wielkościach wyglądały naprawdę zachęcająco.

– I tak nie zrozumiesz – odparła. – Diler nie ćpa swojego towaru, co?

Przytaknął.

– Podobno rozluźnia i inne takie tam. Choć szczerze wydaje mi się, że tak to się oszukuje samego siebie.

– Może, ale póki co to mnie nie interesuje. Nudzi mi się, Thjis, a ty sobie trochę zarobisz. Oboje jesteśmy kwita. – Uśmiechnęła się do niego słodko

Uniósł kącik ust.

– Jesteśmy. Idź się baw. Tylko nie przesadź. – I znów pociągnął z papierosa, a Radmila pomachała mu, odchodząc gdzieś dalej.

Jeszcze raz ominęła tych wszystkich nudnych, spoconych ludzi, którzy tańcząc, rozmawiając i pijąc zlewali się w jedną mdłą całość, akuratnie, lecz okropnie pasując do otoczenia. Rozmowa z Thjisem chwilowo ją oderwała od tego drażniącego faktu, a teraz znów tu się znalazła, niemal tonąc w tej duszącej gęstwinie. Jęknęła w duszy, ściskając w jednej ręce woreczek, a w drugiej – plastikowy kubek z piwem. Potrzebowała miejsca dla siebie, gdzie będzie mogła odlecieć, a potem na narkotykowym haju odetchnąć, wyluzować i zapomnieć o mękach życia na tym żałosnym padole.

Ku jej uldze, odnalazła drzwi prowadzące na balkon, który szczęśliwie był pusty. Nie chciała przecież ćpać przy obleśnie obściskującej się parce.

Wyszła na zewnątrz, przymykając drzwi. Wciąż słyszała muzykę, choć bardziej przytłumioną. Oparła się o barierkę, wpatrując się w nocne niebo. Dostrzegła parę białych, lśniących punkcików. Gdyby była teraz na łące, wśród chłodnej trawy, z dala stąd, pewnie widziałaby ich więcej. Ale widocznie miasto musiało zawsze coś zepsuć. Najwidoczniej taki był jego urok.

Westchnęła, otwierając woreczek i wygrzebała z niego dwie tabletki.

– Smacznego – mruknęła do siebie, po czym je połknęła, popijając piwem.

Teraz musiała tylko chwilę odczekać. Zwykle w takich momentach popadła w nieco melancholijny, nieco filozoficzny nastrój, zastanawiając się nad sobą i nad ścieżkami, którymi podążyła. Nie żeby czegoś szczególnie żałowała, bo sądziła, że ma całkiem w porządku życie. Dorastała w dobrym otoczeniu, dostała się na satysfakcjonujący kierunek, miała przyjaciół i wiedziała, że co by się nie działo – jakoś da sobie radę. Życie było zbyt złożone, by jednoznacznie ogłaszać porażkę. W końcu na tym to polega. Że się popełnia błędy, ale idzie do przodu. Nigdy nie lubiła jakoś szczególnie się z tym cackać. Miała dość bezpośrednie podejście.

Ale czasem to wszystko ją męczyło. Więc lubiła się rozerwać, pakując w siebie jakieś gówno. Jednak dopóki nie miała z tym wielkiego problemu, to wszystko było dobrze. Najwyżej kiedyś tego pożałuje, ale w sumie – żyje się raz. A nie robiła nie wiadomo czego. Pilnowała się.

– Hej – usłyszała za plecami. Odwróciła się. – Mógłbym tu zapalić...?

Jej oczom ukazał się wysoki chłopak o włosach koloru kawy z mlekiem. W ciemności nie do końca widziała jego oczu, ale wydawały się być zielone bądź niebieskie. Miał na sobie znoszoną jeansową kurtkę, a pod nią najwidoczniej jakiś t-shirt z geekowym napisem. Uśmiechał się lekko, trochę nieśmiało, w palcach kręcąc papierosa.

Zmrużyła powieki. Nie przepadała za towarzystwem, kiedy była na haju, ale on wydawał się być w porządku. Po prostu zapali i sobie pójdzie. To zajmie dosłownie chwilę.

Wzruszyła ramionami.

– Jasne. – I znów oparła się o barierkę. Nieznajomy oparł się obok niej, ze szlugiem w ustach. Jednocześnie próbował go odpalić zapalniczką, ale coś mu nie wychodziło. Radmila obserwowała go przez chwilę, aż wyrwała mu ją z palców.

– Dawaj to, sieroto.

Pstryknęła, a ogień wreszcie się roztlił. Przystawiła zapalniczkę do ust chłopaka, który zachichotał cicho. Zauważyła kilka piegów na jego jasnej twarzy.

– Dzięki. Jakub jestem – Podał jej dłoń.

– Radmila. – Uścisnęła jego rękę, może nieco dłużej niż powinna. Ale czy to miało większe znaczenie?

– Więc... – zapytał, wyjmując papierosa z ust. – Co tu robisz?

– Ćpam – rzekła bezpardonowo. Po twarzy Jakuba przeszło lekkie zdziwienie, ale jak szybko się pojawiło, tak szybko zniknęło. Znowu się zaśmiał, a potem sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z niej foliowy woreczek.

– No widzisz, to nie jesteś sama – odparł z nieco szelmowskim spojrzeniem w oku. Podejrzewała, że prawdopodobnie już trochę zażył.

Uśmiechnęła się, w żarcie wyciągając rękę po jego własność.

Cofnął się.

– Sio, masz swoje.

Zachichotała.

– Może być nasze – mruknęła, nieznośnie podkreślając ostatnie słowo.

– Komunizm niezbyt mi odpowiada. Jestem grubym, tłustym kapitalistą – odparł, chowając narkotyki do kieszeni.

Spojrzeli sobie wzajemnie w oczy, milknąc. Po chwili jednak parsknęli głupim, wesołkowatym śmiechem.

– Nie no – zaczęła Radmila – komunizm ssie, ale dwie rzeczy mogą być wspólne.

– Narkotyki i...?

– Seksowni ludzie. – Tu wskazała go palcem. – Chociaż ty jesteś raczej uroczy.

Wyjął papierosa z ust, który już zaczął się kończyć i ugasił go o oparcie balkonu. Zauważyła lekkie rumieńce na jego policzkach.

– Dwadzieścia lat życia i to chyba pierwszy komplement od kobiety, która nie jest moją babcią.

Prychnęła.

– Poważnie?

– Poważnie.

– Ludzie nie mają gustu – mruknęła, popijąc łyka z kubka. – Tylko spójrz na tę żałosną imprezę.

Jakub rzucił spojrzeniem do tyłu, skąd dobiegała jakaś kiczowata muzyka, a potem do niej znów się odwrócił.

– Racja.

Otworzyła usta, przykładając rękę do czoła.

– Naprawdę, jeśli zobaczę, że ktoś z moich znajomych nieironicznie słucha takiego chłamu, to go uduszę.

– Zastanawiam się, co gospodarz miał w głowie.

– Śmiałe założenie, że coś w ogóle tam ma.

Znów zachichotali jak dwójka małych dzieci. Radmili w sumie towarzystwo Jakuba wcale nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Chłopak wydawał się być sympatyczny, uroczy i wreszcie czuła, że może tutaj z kimś pogadać, nim oszaleje, bo na trzeźwo to się nie dało.

Widocznie w tym całym zamieszaniu zwanym jej życiem właśnie tego potrzebowała.

– Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że wszyscy jesteśmy tacy mali? Wiesz, kosmos jest nieskończony, a jakby się tak pomyśleć... To czy jakoś na to wszystko wpływasz? – zapytała nagle.

Wzruszył ramionami.

– Teraz jesteśmy naćpani w obcym mieszkaniu, a na drugim końcu globu ktoś właśnie traci swój cały świat.

– Co nie? Mam wrażenie, że ludzie zadławili się własnym egoizmem.

– Uważasz, że lepiej byłoby bez nas?

– A kto wie? To wcale nie głupie. Co niby takiego zrobiliśmy poza mordowaniem siebie nawzajem? – Spojrzała w górę. Nieco skrajne myśli przyszły do niej znikąd. Gdyby nie ten moment, to najpewniej w życiu by tego nie powiedziała na głos, jednak jeśli Jakub miał coś przeciwko, to jego problem.

– Wynaleźliśmy dragi – odpowiedział jej, chichocząc. – I keks.

(Ale nie miał. Oczywiście że nie miał).

Prychnęła.

– A coś... bardziej spektakularnego?

– To są spektakularne rzeczy – odparł, zauważając jej spojrzenie. – No dobra, szczepionki? Szczególna teoria względności?

– Przecież szczepionki powodują autyzm, a Ziemia jest płaska.

– Dlatego uważam że keks jest lepszy. To, że jest pyszny, akurat nikt nie podważy.

Parsknęła głupim śmiechem, kręcąc głową, ale Jakub miał rację. Przynajmniej na to było łatwiej odpowiedzieć niż na pytanie o sens istnienia. Ludzkość mogła być okropna, jednak miała smaczne ciasto.

– Głupi jesteś.

– Wcześniej nazwałaś mnie uroczym.

– Jedno nie wyklucza drugiego. – Niewiele myśląc, wyciągnęła rękę w stronę jego twarzy. To i tak nie miało większego znaczenia. Był miły, ale najpewniej o sobie wzajemnie zapomną zaraz jak zejdą z haju. W końcu to tak działało, prawda?

Jej palce powoli przejechały po jego ciepłym policzku, gdzieś po drodze zahaczając o nieco wysuszone wargi. Przymknął powieki, gdy go dotykała.

– Masz suche usta – zauważyła spokojnie, zupełnie jakby mówiła o pogodzie.

– ...Też powinienem tak zrobić?

Zaśmiała się cicho.

– Rób co chcesz, Jakub. – Uśmiechnęła się, nieco prowokująco.

Więc powoli wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy. Tak samo jak ona pogładził jej policzek, a potem drżącym kciukiem przejechał po jej ustach. Minimalnie się wychylił do przodu, ale zaraz się cofnął. Zauważyła zawahanie w jego oczach.

– Pozwolisz, że przejmę kontrolę? – spytała, nie czekając na jego odpowiedź. Chwyciła go za koszulkę, niezbyt gwałtownie pociągając do siebie i zaraz jego wargi znalazły się na jej własnych.

Pomyślała, że jest hipokrytką. Ale zaraz pomyślała, że to i tak nie było nic wielkiego. Po prostu chciała zrobić coś głupiego, coś oklepanego, coś bezsensownego. Może, mimo że nie mogła tego znieść, chciała móc potrafić żyć w udanej iluzji kiczowatej muzyki, rażących świateł i nudnych rozmów? Może faktycznie byłoby jej łatwiej, gdyby po prostu odpuściła?

Może, jednak przyszła tutaj tylko po narkotyki.

Wszystko inne nie było ważne. A i tak teraz całowała obcego w bardziej obcym mieszkaniu w jeszcze bardziej obcym świecie.

Drzwi balkonowe nagle trzasnęły, a oni oderwali się od siebie. Zdawało się, że ktoś wszedł, ale zaraz zostawił ich samych, widząc, że to nie był najlepszy moment.

Radmila i Jakub przez chwilę milczeli, lecz wybuchnęli głupkowatym śmiechem.

– Chcesz iść gdzieś indziej? – zapytała, gdy tylko się uspokoiła. Chłopak wciąż trochę chichotał, jednak jej przytaknął.

Więc wzięła go pod rękę i razem opuścili mieszkanie, kierując się w stronę jej domu.

Hipokryci, ale szczęśliwie mieli już więcej się nie spotkać. 





^Radmila i Jakub be like 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro