Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zwyczajny czwartek

Jadąc do mieszkania złamałam wszystkie zasady ruchu drogowego, dziwiąc się, że moja toyota w magiczny sposób zamieniła się w sportową wersję. Nie znałam jej możliwości, dopóki moja wściekłość i strach nie wzięły steru nad pedałem gazu i biegami. Ledwie parkuję na poboczu, a już gaszę silnik i wybiegam na zewnątrz, by jeszcze szybciej wdrapać się na piętro naszego mieszkania. Mam nadzieję, że Aria zostawiła drzwi zamknięte, a nasza matka koczuje na korytarzu. Jeśli jednak Mariah Spencer zrobiła krzywdę mojej siostrzyczce obiecuję, że wróci tam skąd wyszła w podskokach.

- Córeczko! – moja matka wstaje ze swojej torby podróżnej, kiedy tylko dostrzega moją sylwetkę. Nie widziałam jej od kilku lat, dlatego jej wygląd dość mocno mnie zaskakuje. Jakby przestała o siebie dbać w chwili, kiedy zerwałam z nią jakikolwiek kontakt. Włosy ma całkowicie ścięte, a na jej twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki. Kiedy się uśmiecha dostrzegam brak kilku zębów, a jej nos z całą pewnością kilka razy został złamany. Tak naprawdę, wygląda starzej niż mówi o niej jej metryka. – Jak dobrze cię widzieć. – podchodzi do mnie z otwartymi ramionami, lecz cofam się o schodek niżej. Po tym, co zrobiła Arii oraz Melanie Gilbert nie mogę ot tak pozwolić jej na powrót do rodziny. Wypisała się z niej zanim pojawiłam się na świecie. W chwili zamordowania niewinnej kobiety jej dusza została napiętnowana dokładnie tak samo, jak moja podczas misji na wojnie. Ludzie tracili życie, ale to była wojna.

- Odejdź. – wypowiadam surowo. – Proszę, zostaw nas w spokoju.

- Kochanie. – próbuje dotknąć mojego policzka, lecz cofam się o kolejny schodek. – Eliana. – wzdycha. – Jesteś moją malutką córeczką i chcę cię przytulić. Miałam nadzieję, że dziś rano odbierzesz mnie spod więzienia, ale nie pojawiłaś się.

- Nawet gdybym wiedziała, że dziś wychodzisz na wolność, nie zobaczyłabyś mnie pod więzieniem. – wypowiadam zgodnie z prawdą. – Bardzo długo ukrywałaś kogo zamordowałaś. Powtarzałaś, że musiałaś ratować siebie samą, ale nie wspomniałaś nic o rodzinie Gilbert. – tym razem moja matka cofa się o krok, jakbym właśnie ją spoliczkowała. – Tak się składa, że poznałam mojego ojca. – dopowiadam dobitnie. – Opowiedział mi o Melanie. Jego żonie i miłości jego życia. Uznał również, że jestem do niej podobna, więc jak to było z waszą miłością?

- Nic nie wiesz. – kwituje nieporadnie. – Nie znasz całej historii.

- Zamordowałaś tą kobietę z zimną krwią, a potem poszłaś na jej zabieg in vitro. Nie mam pojęcia jakim cudem lekarze nie zorientowali się, że podszywasz się pod Melanie Gilbert, ale to teraz nie jest istotne. Zastanawia mnie jednak inna kwestia. Dlaczego nie jestem podobna do ciebie?

W ostatnim czasie wiele czytałam o metodach in vitro, próbując zrozumieć cały proces zapłodnienia. Z moich prowizorycznych badań wynikło, że Mariah Spencer mogła być jedynie surogatką dla dziecka małżeństwa Gilbert. To by wyjaśniało moje kręcone włosy w kolorze jasnego blondu, biorąc pod uwagę fakt, że genetycznie w naszej rodzinie kobiety rodzą się z włosami prostymi bez tendencji do kręcenia. Może to głupi argument, ale po słowach Gilberta zaczęłam fiksować. Stwierdził, że jestem podobna do jego zmarłej żony. Być może dlatego szukam cech wspólnych z obcą kobietą i wypieram podobieństwo z Mariah. Albo rzeczywiście nasze DNA jest zupełnie inne.

- Jesteś podobna do swojego ojca.

- Którym jest Joshua Gilbert. – prycham. – Wiem, jak wygląda i mam po nim kolor oczu i długie rzęsy, ale na tym kończy się nasze podobieństwo. To daje mi do myślenia, że moją biologiczną matką jest Melanie Gilbert i ty byłaś jedynie osobą, która mnie urodziła.

- Jak śmiesz tak mnie oczerniać! Jesteś niewychowaną smarkulą! Kochałam twojego ojca, a on kochał mnie. Mieliśmy romans, którego owocem jesteś ty!

- Joshua kocha swoją żonę, nawet dwadzieścia pięć lat po jej nagłej, makabrycznej śmierci. Nie mieliście romansu i nigdy nie mógł cię zapłodnić. Za to komórkę jajową swojej żony już tak. Tą samą komórkę jajową, którą przyjęłaś ty. Nie jestem twoją córką. – wypowiadam dobitnie. – Poza tym muszę chronić Arię przed twoim okrucieństwem.

- Aria nie jest moją córką!

- Owszem, jest. – zaciskam szczękę. – To ja nią nie jestem, ale zamiast pielęgnować relację z twoim jedynym dzieckiem, niszczysz ją. – wzdycham. – A raczej już doszczętnie zniszczyłaś swoim cholernym listem!

- Aria musi zniknąć.

- To ty musisz zniknąć. Jedyną rodziną jaką mam jest Aria. Pomimo że nie łączą nas więzy krwi, pozostanie moją siostrą już do końca mojego życia. Z kolei nie chcę ciebie jako matki.

- To co mówisz jest raniące.

- Choć przez jeden dzień w ciągu dwudziestu pięciu lat żałowałaś tego, co zrobiłaś?

- Nie zrobiłam nic złego! Zakochałam się z wzajemnością. Melanie musiała zniknąć.

- Zamordowałaś niewinną kobietę. To nic złego?

- Joshua miał jej dość. Wybrał mnie. – w jej oczach pojawiają się łzy, a dolna warga drga z rozemocjonowania, ale to nie może sprawić, że zmięknę. Muszę chronić moją siostrę zanim Mariah Spencer całkowicie zrujnuje jej życie. Nie mogę pozwolić, aby rozbiła kolejną rodzinę. Tym bardziej, że żyje w przekonaniu, iż Joshua ją kochał i w dalszym ciągu darzy ją tym samym uczuciem. Jednakże moja matka żyje w kłamstwie, którego nie potrafi się wyprzeć, co czyni ją niebezpieczną. – Będziemy rodziną. Zobaczysz. – robi krok do przodu z nadzieją, że tym razem pozwolę się dotknąć. – Ja, ty i twój ojciec... - mówi kojąco. – Już nie musisz żyć w rozbitej rodzinie.

- Mam siostrę. – wypowiadam hardo. – Nie potrzebuję mamusi i tatusia, okej?

- Eliana! – jej głos zmienia barwę na wyższy ton. – Miej trochę szacunku do własnej matki! W końcu opuściłam więzienie i mogę pobyć wśród ludzi, których kocham, a ty mnie odpychasz.

- Jest twoim życiu miejsce dla Arii?

- Wyraziłam się jasno. Chcę pobyć z ludźmi, których kocham.

Błagam, aby Aria tego nie słyszała zza zamkniętych drzwi mieszkania. Proszę niech drzemie w swoim pokoju. Nie chcę, aby czuła się niewarta miłości własnej matki.

- Odejdź i nigdy nie wracaj.

- Eliana...

- Wyraziłam się jasno. Wynoś się z naszego życia i nie próbuj się kontaktować.

- Nie mam gdzie się podziać.

- Twoi rodzice mieszkają dokładnie pod tym samym adresem, co dwadzieścia pięć lat temu. Jesteście siebie warci, więc idź do nich.

- Nie chcę zostawiać mojej córeczki samej...

- Nie jestem twoją córką. – cedzę. – Wynoś się zanim wezwę policję. Jeśli będzie trzeba wystosuję wobec ciebie rozprawę sądową o zakaz zbliżania się do mnie i Arii.

- Skąd w tobie tyle okrucieństwa? – łka.

- Z naszej dwójki to ty jesteś okrutniejsza, a ja robię wszystko, by chronić przed tym ludzi, na których mi zależy.

- Chronisz dziecko, które powstało w wyniku bestialskiego gwałtu!

- To dziecko ma uczucia i jest cholernie wrażliwe. Cierpi za każdym razem, gdy traktujesz ją jak kogoś trędowatego. Nawet jeśli skrzywdzono ciebie, nie powinnaś traktować niewinnego dziecka w ten sposób.

- Nie pokocham jej! Nie jest dzieckiem mojego mężczyzny.

- Nie masz żadnego mężczyzny.

- Joshua przyjmie mnie z otwartymi ramionami.

- Prędzej poderżnie ci gardło. – kwituję zjadliwie. – Odejdź zanim dojdzie między nami do bójki.

Mariah przez chwilę obserwuje mnie w milczeniu. Po minucie sięga po swoją torbę, a potem bez słowa pożegnania wymija mnie i schodzi na dół. Chciałabym powiedzieć, że czuję ulgę, ale nie mogę. Jej powrót do Salt Lake City wiąże się z wieloma komplikacjami, a na ten moment widzę dwie:

Pierwsza – zranione uczucia Arii;

Druga – zagrożenia dla mojego ojca.

Nie wiem, czy Joshua ma świadomość, iż wyrok Mariah właśnie się skończył, ale jeśli nie może być w niebezpieczeństwie. Ta kobieta jest obłąkana i zdolna do wielu makabrycznych czynów, dlatego powinnam go odnaleźć i ostrzec. W przeciwnym razie nie wybaczę sobie, jeśli coś mu się stanie. Zbyt wiele już wycierpiał.

Kiedy wchodzę do mieszkania w środku panuje cisza.

- Aria? – nic. Zero odpowiedzi. – Aria!? – idę wprost do jej pokoju z mocno bijącym sercem. Otwieram z impetem drzwi, a wtedy rudowłosa unosi wzrok znad książki, a po chwili zsuwa z ucha słuchawkę.

- Poszła sobie? – pyta zjadliwie.

- Tak.

- Super. – mamrocze. – Nie wróci więcej?

- Mam nadzieję, że nie.

- Nie chcę jej więcej widzieć. Poza tym ona mnie też nie. W końcu jestem niekochanym bękartem. – wypowiada ze smutkiem. Zamykam na moment powieki. Wszystko słyszała.

- Aria to nie...

- Daj spokój. Nie potrzebuję jej miłości, aby wiedzieć, że jestem niej warta. Mamy siebie i to mi wystarcza.

- Napijemy się kakao? – sugeruję z uśmiechem.

- Tylko jeśli zrobisz je z bitą śmietaną i lodami.

- Dobra, ale ty szukasz głupkowatego talk-show!

Dokładnie w ten sposób próbujemy zapomnieć o wizycie Mariah i o jej słowach. Musimy wyprzeć to ze świadomości, udając że to zwyczajny czwartek. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro