Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dobitna konfrontacja

Patrzę w swoje odbicie w lustrze i widzę silną babkę, która jest gotowa zmierzyć się z Coltonem O'Sullivanem. Jestem w stanie skopać mu tyłek, nawet biorąc pod uwagę aspekt jego atrakcyjności. Ta ładna twarz zbierze baty, jeśli nasza "miła" pogawędka przybierze niechciany obrót. 

Poprawiam swoją marynarkę pewnym ruchem, po czym zabieram z kanapy swoją torebkę, a przy drzwiach zakładam trampki. Co prawda do oficjalnego stroju pasowałyby buty na wysokim obcasie, lecz nie potrafię w takowych chodzić. Prędzej skręcę obie kostki i wygnę kolana w nienaturalnym kierunku, niż zrobię trzy proste kroki, nie tracąc równowagi. Wysokim butom mówię kategoryczne „nie"!

- Eliana! - woła za mną Aria, zanim zdążę opuścić nasze mieszkanie. 

- Tak?

- Jesteś pewna, że konfrontacja z O'Sullivanem to dobry pomysł? - pyta zmartwiona, bojąc się, że przeze mnie wdepnie w jeszcze większe bagno. Jednakże wróciłam, aby ją chronić, więc nic jej nie grozi, a rozmowa z poszkodowanym pozwoli mi wyczuć jego prawdziwą naturę. Być może uda mi się załagodzić sytuację. 

- Tak.

- Ale to przecież nic nie zmieni.

- Wiem. - przyznaję szczerze. - Nie przekonam go do wycofania zarzutów i nawet nie mam zamiaru go o to prosić, aczkolwiek to Isabella wzięła biżuterię. Ona jest w jej posiadaniu, a ty jedynie byłaś jej kozłem ofiarnym.

- Słucham? Isabella do niczego mnie nie zmusiła! - oburza się, broniąc swojej pseudo przyjaciółki, która zapadła się jak kamień w wodzie ze skradzionymi diamentami.

- To jest nasza linia obrony.

- Zapomnij!

- Aria, nie będziesz brać na siebie całej winy, pozwalając tym samym uciec Isabelli. Chciałaś sprowadzić mnie do Salt Lake City. Co prawda wybrałaś najgorszy z możliwych sposobów, lecz jak widać, jestem tutaj. Nie chciałaś kraść. Chciałaś abym tu była. Dlatego nawet nie tknęłaś tej biżuterii.

- Skąd wiesz? Może to ja ją zwinęłam z gabloty?

- Widziałam nagranie z monitoringu i wyznałam detektywowi Gilesowi kim była twoja towarzyszka.

- Co zrobiłaś!? - krzyczy, chwytając się za głowę. - Jak mogłaś wsypać Isabellę?

- Nie mam zamiaru się z tego tłumaczyć.

- Eliana! Są pewne zasady, których się nie łamie!

- Ważniejsze jest to, aby nie łamać prawa.

- Wyjdzie na to, że jestem konfidentem! Isabella nie uwierzy mi, że to ty ją wydałaś!

- W czym problem? - unoszę brew z lekkim rozbawieniem. Znajomość mojej siostry z tą dziewczyną to zwykła farsa. Aria jest nią zauroczona, ponieważ od Isabelli bije pewność siebie, której brakuje rudowłosej. Robi wszystko, co ta młodociana złodziejka zechce, aby jej się przypodobać. Nawet jeśli jakiś czas temu było to znośne i niegroźne, teraz jest toksyczne i niebezpieczne, dlatego ta znajomość musi zerwać się jak strup ze skóry. Z rany chwilowo będzie się sączyć krew, lecz gdy tylko wszystko się zagoi, życie Arii zmieni się na lepsze.

- Stracę przyjaciółkę!

- Ona też uważa cię za przyjaciółkę? - pytam zjadliwie.

- Oczywiście!

- Wątpię. Przyjaciele nie pozostawiają. A teraz wybacz, ale muszę spotkać się z O'Sullivanem. Bądź grzeczna i nie rób głupstw. - zamykam za sobą drzwi mieszkania, a po chwili dociera do mnie pełen furii bezsłowny krzyk.

Jesteś okrutną pindą, Eliana. Robię wszystko, aby ją chronić, nawet jeśli oznacza to zakończenie jej przyjaźni. Niektóre znajomości są naszą trucizną, która trawi nas od środka, a przywiązanie do takiej osoby bywa niebezpieczne. Toksyczne relacje trudno zakończyć, ale gdy w końcu nadejdzie koniec, świat będzie widziany zupełnie inaczej - lepiej.  Schodzę pośpiesznie po schodach, a następnie zajmuję miejsce za kierownicą swojej toyoty. Po zapięciu pasów bezpieczeństwa, włączam się do ruchu.

Jadę do ciebie Coltonie O'Sullivanie...

~***~

Pewnym krokiem wchodzę do sklepu jubilerskiego. Nawet na moment nie umieszczam swojego spojrzenia w świecącej biżuterii, ponieważ to miejsce to nie jest moja utopia. Odnajdę się idealnie w sklepie z bronią palną, na strzelnicy, czy poligonie z torem przeszkód, aczkolwiek typowe dziewczęce błyskotki to nic, co mnie kręci.

- Dzień dobry – ekspedientka posyła mu uśmiech zarezerwowany dla każdego klienta. Odnoszę wrażenie, że jest on wymuszony, a kobieta pracuje tu tylko dlatego, że musi za coś opłacić czynsz za mieszkanie.

Bądź leci na szefa, Eliana.

Cóż...Nie omieszkam zaprzeczyć, że jej pracodawca to smakowity kąsek.

- Dzień dobry. - kwituję krótko.

- Szuka pani czegoś konkretnego?

- Tak. - podchodzę bliżej lady. - Szukam Coltona O'Sullivana.

- Pan O'Sullivan nie jest częścią asortymentu. - wypowiada opryskliwie, lecz z jej twarzy nie znika ten sztuczny do granic możliwości, uśmiech. - Mogę co najwyżej zaproponować brylantowy naszyjnik.

- Wycenia pani szefa zaledwie na naszyjnik? - parskam śmiechem zerkając na biżuterię, której cena jest równoważna z ceną mojej nerki, którą upchnęłabym na czarnym rynku.

- Do kompletu jest bransoletka. - dodaje pośpiesznie.

- Nie jestem zainteresowana biżuterią. Chcę porozmawiać z panem O'Sullivanem.

- Do tego kompletu mogę dobrać kolczyki po okazyjnej cenie. - całkowicie ignoruje moje słowa. Zamykam na moment oczy i wyobrażam sobie, że chwytam tą kobietę za jej śnieżnobiałą koszulę i nachylam ją nad blatem szklanej witryny, grożąc jej przestrzeleniem języka.

- Czy ja seplenię? - wypowiadam spokojnie, lecz we mnie gotuje się krew. Nienawidzę takiej niekompetencji. Jak dla mnie ta dziewczyna może lecieć na własnego szefa. Może robić do niego maślane oczy w momencie, gdy on jest tego nieświadomy. Ma prawo  snuć co noc fantazje seksualne z nim w roli głównej. Myślę, że może być nawet o niego zazdrosna, lecz jeśli proszę ją o zawołanie szafa to powinna to zrobić bez mrugnięcia powieką!

- Nie bardzo rozumiem.

Eliana uśmiechnij się. Nie rzucaj się na nią. Ciesz się, że nie masz przy sobie broni. Wiem, że masz sprawną pięść...nawet dwie! Nie używaj ich. Spokojnie. Wdech...Wydech...Nie rób awantur. Bądź nieczułą jędzą.

- Posłuchaj mnie jeszcze raz uważnie. - wykrzywiam usta na kształt koślawego uśmiechu. - Przyszłam, aby porozmawiać z Coltonem O'Sullivanem. Mam gdzieś biżuterię. Zależy mi jedynie na krótkiej pogawędce.

- Ale szef nie przyjmuje gości.

- Mnie przyjmie. - wypowiadam pewnie.

- Wątpię.

- Przekonajmy się. - posyłam jej wyzywające spojrzenie, lecz ciemnowłosa prędko przerywa nasz kontakt wzrokowy.

1:0 dla mnie...

- Dobrze. Zawołam szefa. Nie będzie skory, by rozmawiać z nawiedzoną klientką, lecz spełnię pani żądanie.

- Cudnie. - ekspedientka pozostawia mnie samą na kilka sekund, a gdy wraca za nią idzie mężczyzna, który pozostawił mi wizytówkę pod komisariatem policji.

- To ta klientka, panie O'Sullivan. Zaczęła się awanturować. - skarży się ciemnowłosa, a ja hardo utrzymuję kontakt wzrokowy z mężczyzną. Nie wykazuję żadnych emocji. Potrafię być jak nieczytana księga.

- Witam. - wypowiadam, a z kieszeni spodni wyjmuję pomiętą wizytówkę.

- O proszę. - blondyn uśmiecha się figlarnie. - Czas na kawę?

Nawet nie zastanawia cię skąd mam twój adres? Na wizytówce jest jedynie numer telefonu...

- Jeśli sam ją sobie wypijesz, to tak. - wypowiadam oschle, po czym wkładam wizytówkę z powrotem do kieszeni w jego marynarce. Następnie wyjmuję rękę w jego stronę w geście powitania i wypowiadam słowa, które zdzierają z jego twarzy uśmiech. - Eliana Spencer, siostra Arii, dziewczyny która obrabowała pański sklep. Miło mi!

___

Czas na reklamę 😂😂🙈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro