Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Ciasteczkowy potwór"

Krok. Postój. Rozejrzenie się dookoła pustego wnętrza, a następnie kolejny krok. Przede mną są drzwi. Duże, przyozdobione gwiazdkami, a za nimi jest coś co muszę sobie przywłaszczyć. To coś do mnie przemawia.

- Weź mnie. Jestem twoja...

Krok. Postój. Wypatrywanie niebezpieczeństwa. Krok...

- Czekam na ciebie...

Dwa kroki, postój, upewnienie się, że jestem tutaj sama. Dwa kroki...

- Jestem twoja...

Dwa kroki, chwytam za klamkę białych drzwi, wchodzę do środka. Widzę jedynie łóżeczko – białe.

- Tak. Już jesteś tak blisko. - szept wydobywa się prosto z jedynego mebla w tym pokoju.

Podchodzę bliżej. Odsłaniam zasłonkę i widzę ją...

Dziewczynkę o niebieskich oczach, przygryzającą swoją stopę.

- Weź mnie.

Wyciągam dłonie, by zabrać ze sobą mój skarb.

- Będę twoja, gdy mnie ukradniesz...

Otwieram oczy i gwałtownie siadam na kanapie, na której zasnęłam z gazetą w ręku. Czuję jak po plecach spływa mi pot, lecz jestem zimna jak kostka lodu. Ciężko dyszę.

Ten sen...To co widziałam to koszmar. W życiu nie przywłaszczyłabym sobie cudzego dziecka.

Zerkam na sufit, próbując uspokoić oddech.

Melanie, co chcesz mi powiedzieć?

Do tej pory nie pogodziłam się z przeszłością mojej matki. Każdego dnia staram się wyprzeć ze świadomości historię mojego poczęcia, lecz nie ważne jak dużo wkładam w to energii, wszystkie myśli wracają do mnie jak bumerang.

Chciałabym nienawidzić ojca za to, że mnie porzucił, ale czy mogę go za to winić? Kojarzyłam mu się z utratą ukochanej żony, morderstwem i oszustwem.

Aczkolwiek straciłam jakąkolwiek sympatię to mojej matki. To ona wpoiła mi, że Joshua Gilbert jest martwy. Zmarł zanim się urodziłam, dlatego musiałam koczować przy niej w więziennej celi. A dziś wiem, jak bardzo może ranić kłamstwo. Bardziej niż nabój przecinający tkankę mięśniową. Bardziej niż wyrwanie zęba bez znieczulenia.

Staram się żyć ze świadomością, że zostałam „ukradziona". Napiętnowano mnie krwią Melanie Gilbert i więzieniem. Niezbyt kolorowa przeszłość...

Dzwonek do drzwi przerywa moje smętne rozmyślenia. Gramolę się z kanapy, otrząsając się. Już dziś nie mam zamiaru roztrząsać swojej przeszłości. Na ten moment wyczerpałam już limit łez. Człapię się powoli do przedsionka, po czym otwieram drzwi, nie zerkając przez wizjer.

- Rawr! - atakuje mnie mała niebieska kuleczka z dużymi oczami na czole.

Ach, no tak! Dziś Halloween.

- Cześć, potworku. - uśmiecham się do chłopca. - Za kogo się przebrałeś?

- Jestem ciasteczkowym potworem! Raaaawr! Chcę ciastka!

- Mam tylko cukierki.

- Ech, mówiłem wujku że to przebranie jest głupie! Nikt nie ma ciastek! - marudzi chłopczyk do kogoś, którego najwyraźniej z nim nie ma. Może to jakiś wymyślony przyjaciel, którego nie dostrzegam? - Mogę cukierki?

- Tak. Tak, jasne! - odchodzę od drzwi, by zabrać z szafki smakołyki, a gdy wracam o framugę drzwi opiera się ciasteczkowy potwór – o wiele większy od małej niebieskiej kulki, a mianowicie Colton O'Sullivan we własnej dupkowatej odsłonie.

Pięknie. Cudownie. Przylazł chełpić się z wygranego zakładu? Trafił na naprawdę kiepski moment. Akurat wkurzałam się na matkę, ojca, więzienie i całą masę innych pierdół.

- Cukierki! - raduje się chłopczyk, który niemal wyrywa mi podarunek z dłoni, prędko chowając go do swojej torby.

- Andy! - strofuje go Colton. - To było nieuprzejme.

- Bo ty wiesz, co jest uprzejme, a co nie. - kwituję.

- Przecież te cukieraski były dla mnie!

- Mogłeś poczekać, aż Eliana ci je wręczy.

- Nuda. Ciasteczkowy potwór się nudzi. Możemy iść dalej?
Colton znacząco spogląda na mnie, co wcale mi się nie podoba. Znam blondyna na tyle, by wiedzieć, że coś knuje. A fakt, że wczoraj przegrałam z nim pojedynek na ringu, a tym samym O'Sullivan wygrał zakład, mogę się po nim spodziewać naprawdę wiele. Nie jest tak przewidywalny, jak Michael.

- Eliana idziesz z nami.

- Co? Po co?

- Przegrałaś. - kwituje. - Więc musisz iść ze mną na randkę.

- Nie musisz mi przypominać. - kwituję z obrzydzeniem.

- Dziś jest twój szczęśliwy dzień. - parska śmiechem. - Ponieważ nasza randka zaczyna się właśnie teraz. Ubierz się ciepło, bo czeka nas długi spacer po domostwach z Andym.

Huh, mogło być gorzej. W obecności dziecka nie zacznie mnie raczej napastować seksualnie, więc taki obrót sprawy jestem w stanie przełknąć. Zwykły halloweenowy spacer nie brzmi źle, a zarazem jest to coś, co może być dość miłą odmianą.

Okej, muszę to przyznać sama przed sobą. Colton może jest aroganckim chamem, ale przynajmniej nie zmusza mnie do koczowania w Glamour Glow co piątek.

Dziś jest piątek...

Cholera.

Czeka mnie randka z Michaelem. Zerkam na zegarek. 17:32. Pięknie. Na pewno nie zdążę wyszykować się na dwudziestą. Zanim wrócę do domu minie kilka godzin, a O'Sullivan nie puści mnie tak prędko, zwłaszcza gdyby wiedział, że śpieszę się na spotkanie z Michaelem.

Eliana, musisz wybrać. Albo Halloweenowy ciasteczkowy potwór albo Glamour Glow. Opcja pierwsza pozwala ci wyjść z honorem z przegranego zakładu, lecz zaszkodzi twojej relacji z adwokatem. Opcja druga uszczęśliwi Michaela, ale w oczach Coltona będziesz tchórzliwą pindą.

Wybacz Michael. Dziś się nie pojawię.

Zabieram swój płaszcz, zakładam kozaczki, a szyję zakrywam puchatym szalikiem.

- No dobra, chodźmy. - zamykam za sobą drzwi do mieszkania na klucz. Aria spędza popołudnie w jadłodajni dla bezdomnych, odpracowując swoją karę za kradzież, więc nie będzie zadawać mi masy pytań odnośnie O'Sullivana i naszej dziwnej rywalizacji.

- Wujku?

- Słucham?

- Ta pani to twoja żona?

Prędzej znajdę dziecko w kapuście niż powiem Coltonowi: „ TAK" przed urzędnikiem stanu cywilnego.

- Nie. - odpowiada mu blondyn.

- Szkoda.

- Czemu?

- Bo jest ładna. - mimowolnie się uśmiecham. Kocham w dzieciach to, że są szczere. Mówią co myślą, co czyni je naprawdę uroczymi. Tak bardzo jak nienawidzę O'Sullivana, muszę przyznać że jego bratanek bądź siostrzeniec to przesłodki stworek.

- Huh, młody ma gust po mnie! - wypowiada dumnie w moim kierunku. Wywracam oczami.

- Zdajesz sobie sprawę, że jestem poza twoim zasięgiem?

- W telewizji mówili, że jak ma się słaby zasięg to trzeba zmienić operatora sieci komórkowej. - wtrąca Andy, drepczący przed nami. Colton wybucha śmiechem. Ja również nie potrafię pohamować swojego rozbawienia. Ten mały jest rozbrajający.

- Uwierz mi młody, że moja antena ma idealny zasięg.

- Czyli gry u ciebie w domu będą śmigać szybciej niż u taty w biurze? - usta blondyna drgają. Puszcza w moją stronę oczko, a następnie odpowiada bratankowi.

- Z całą pewnością będą szybko się ładować.

- Ekstra! - Andy zbacza z chodnika i w podskokach puka do drzwi sąsiedniego budynku, oczekując kolejnych smakołyków. My natomiast trzymamy się na uboczu, by mały niebieski stworek miał więcej swobody.

- Dlaczego tak bardzo zależało ci, abym się z tobą umówiła?

- Myślałem, że to oczywiste. - wzrusza ramionami, obserwując bratanka. - Nie kryję swoich zamiarów.

- No tak. - kwituję. - Chcesz mnie puknąć.

- Puknąć mogę samochód na parkingu. -zaciska szczękę. - Dziś chcę ci jedynie pokazać, że narysowałaś sobie w główce zły obraz mnie.

Tsa...A kraina elfów i wróżek istnieje. Doskonale widzę jaki on jest, więc nie musi mi niczego ukazywać. Arogancki drań, który nie cierpi, gdy kobieta mówi mu : „nie". Wyszłam z nim dzisiaj tylko dlatego, bo przegrałam zakład.

Zasłaniasz się tym zakładem jak świętą relikwią męczennicy, a po prawdziwe sama nie wiesz, co tutaj robisz, kretynko.

- Wątpliwe. Jesteś uparty...

- Zgadza się.

- Arogancki.

- Twój cudowny Michael również taki jest. - mamrocze. - Niech sobie przypomnę. - posyła mi cwany uśmieszek, którego tak bardzo nie cierpię. - To on czy ja wybrałem dla ciebie jedzenie w restauracji, pomimo że nie trawisz owoców morza?

- Skąd wiesz, że ich nie lubię?

- Miałaś to wypisane na twarzy. - tłumaczy z rozbawieniem. - Natomiast adwokacik miał to w dupie. Zamówił co chciał, ignorując twoje zdanie.

Cholera. On ma rację.

Nie daj się zbić z tropu, Eliana. Nienawidzisz go, więc nie pozwól mu wygrać tej potyczki słownej.

- Przypominam, że wymusiłeś na mnie pocałunek!

To powinno odwrócić jego uwagę od felernego zamówienia.

- To był niewinny buziaczek. Wiedziałem, że dostanę w pysk.

- Więc po co to zrobiłeś? - dziwię się.

- Aby pokazać ci, że adwokacik boi się konkurencji.

- Ale on nie ma żadnej konkurencji.

- Ma mnie. - unosi jedną brew. - Zapomniałaś?

- Ty jesteś tą konkurencją? - śmieję się prosto w jego twarz. Zwariował! Naprawdę uważa, że wybiorę jego?

Ale dupek O'Sullivan mówi z sensem, Eliana. Przedstawił ci dość prawdziwy opis ciemnowłosego.

Szlag.

Mam wrażenie, że blondyn próbuje namącić mi w głowie, w której wszystko jest jasno poukładane. Jestem winna Michaelowi przysługę, więc wybieram jego jako zwycięzcę walki o moje względy. Pomimo tego, jak wkurzył mnie ostatnio, powinnam wziąć po uwagę, to co zrobił dla mnie i Arii. Coltona po prostu nienawidzę. A mimo to umawiam się z nim na spotkania... Zwariowałam, prawda? A może po prostu zaczynam gubić się we własnych uczuciach?

- Wujku! Pan dał mi ciastka! - ekscytuje się Andy, po czym rusza biegiem do kolejnego domu. Zazdroszczę mu takiej beztroski. Chciałabym chociaż na chwilę zamienić się w dziecko, które nie boryka się z niedogodnościami życia dorosłego.

- Dla Michaela? Tak. - odpowiada poważnie. - Natomiast on dla mnie nie jest żadną konkurencją.

- Dlaczego? - pytam zaciekawiona.

- Bo jestem od niego lepszy.

On tak na poważnie? Po jego tonie głosu stwierdzam, że tak.

- Mam odmienne zdanie.

- Mhm. - mamrocze pod nosem. - Możesz oszukiwać sama siebie, ale to ze mną chętniej spędzasz czas.

- Co ty bredzisz? Jesteś śmieciem, rozumiesz?

Ma rację.

Szlag! Przecież go nienawidzę Tak. Mam pewność, że go nienawidzę. Colton nie odpowiada. Najwyraźniej uznał, że ten temat został już dobrze omówiony, ponieważ przyśpiesza kroku, aby dogonić bratanka, który pędzi przed siebie, jakby na końcu ulicy istniał cały koszyk ciastek. Zostaję w tyle, lecz to mi odpowiada. Obserwuję blondyna, gdy chwyta Andy'ego, by go zatrzymać. Zawzięcie coś mu tłumaczy, lecz nie mam pojęcia co. Trzymam się na uboczu, upajając się ciepłym jesiennym spacerem. Miło jest przemieszczać się po chodniku, przy którym rosną liściaste drzewa. Liście są obecnie kolorowe, a uwielbiam taki klimat. W tym momencie czuję się dobrze. Nikt niczego ode mnie nie wymaga, nikt mnie nie potrzebuje, a dzięki temu nie zatapiam smutków na kanapie w salonie.

- Nie uciekaj od nas, dobrze?

- Dobra, wujku. - mamrocze chłopiec.

- Świetnie. - Colton mierzwi mu jasne włoski. Urocze. Mimowolnie uśmiecham się na ten widok. Zawsze rozczulali mnie mężczyźni, którzy w relacji z dzieckiem są opiekuńczy.

- Możemy już iść? Cuksy mi się skończą. - tupie nogą. Blondyn przytakuje głową, a Andy w podskokach kieruje się do kolejnej kamienicy.

- To syn twojego brata? - pytam.

- Tak. - kwituje jedynie. Odwraca ode mnie spojrzenie, jakby nie mógł na mnie patrzeć.

Och, okej? Czymś go uraziłam? Zresztą, co mnie to obchodzi? Przecież go nienawidzę.

Zapada krępująca cisza, którą zagłusza jedynie ruch uliczny i śmiech dzieci, szukających smakołyków po domostwach. O'Sullivan natomiast stracił zapał do kontynuowania konwersacji ze mną, więc postanawiam się po cichu ulotnić. Przy odrobinie szczęścia zdążę do Glamour Glow, jeśli teraz uda mi się stąd zwiać. Obecnie marnuję jedynie swój czas. Colton nawet nie udowodnił, że mylę się, co do niego. Poza tym bardziej mnie utwierdził w swoich przekonaniach. Chłopczyk chciał ponownie spróbować zaciągnąć mnie do swojej sypialni w celu gorączkowego uprawiania miłości, lecz dotarło do niego, że jest dla mnie nikim. Wlokę się za nim i jego bratankiem bez chęci do dalszego spaceru. Pomimo przyjemnej pogody, lekkiego ciepłego wiatru oraz kolorowego otoczenia, pragnę stąd zwiać.

- Wujku, a co jak pęknie mi brzuch od tych wszystkich słodyczy?

- Zrośnie się. - zapewnia go z rozbawieniem. Przystajemy przed przejściem dla pieszych. Andy bierze Coltona za rękę i grzecznie czeka, aż sygnalizacja świetlna pozwoli nam przejść na drugą stronę ulicy.

- Na pewno?

- Tak.

- To dobrze. Bo chcę zjeść wszystkie naraz!

- O boziu. - parska śmiechem. - Zasłodzisz się, młody.

- Ktoś kto jest słodki, nie może się zasłodzić. - odpowiada mu poważnie Andy, a mi drgają wargi od śmiechu. Towarzystwo Coltona mi nie odpowiada, lecz obecność jego bratanka jest przyjemnością. Światło zmienia się z czerwonego na zielone, więc człapię za chłopakami. Niech ta randka się już zakończy.

- Racja, młody. - śmieje się blondyn. Andy zaczyna biec w stronę pobliskiego parku, gdzie rada miasta przygotowała halloweenowe wesołe miasteczko dla najmłodszych, więc Colton chcąc nie chcąc biegnie za nim, zostawiając mnie w tyle.

Ach! Nie pamięta już o mojej obecności. Świetnie.

Upewniam się, że O'Sullivan nie zwraca na mnie uwagi, po czym z powrotem przebiegam przez jezdnię, by stąd uciec. Nie odwracam się za siebie ani razu. Biegnę dopóki nie chowam się za zakrętem, kiedy to Colton i Andy nie mogą mnie już nigdzie dotrzeć. Ta randka to koszmar. Tak mi się przynajmniej wydaje. O'Sullivan chciał mnie do siebie przekonać, lecz utwierdził mnie jedynie w przekonaniu, że ma w tyłku innych. Ignorując mnie, ukazał mi siebie aż za dobrze.

Przynajmniej masz zaliczoną randkę, Eliana. Szukaj zawsze pozytywów.

Racja! Teraz już mogę skupić się na mnie i na Michaelu.

~***~

Za godzinę powinnam pojawić się w Glamour Glow, gdzie będzie czekać na mnie Michael – jak zawsze, prezentując się perfekcyjnie. Zawsze stara się wyglądać elegancko i z klasą, co jest jedną z jego dobrych cech. Jest dobrze wychowany, idealny z niego dżentelmen, a do jego wizerunku nie można się przyczepić. W dwóch słowach – jest przystojny. Nie! Poprawka! Jest gorąco przystojny!

- Widzisz się z Michaelem? - pyta z zaciekawieniem Aria, polerująca nasze szklanki do koktajlu.

- Tak. - odpowiadam, jednocześnie zakładając kolczyki przy lustrze w salonie.

- Gdzie tym razem cię zabiera?

- Glamour Glow.

- Znowu? - dziwi się. - Mało kreatywne.

- Wystarczy, że spędzę z nim czas. Nie ważne, gdzie.

- Ostatnio nie pasowała ci ta cała otoczko przepychu w Glamour Glow. - sugeruje ze sceptycyzmem. Aria daje mi jasno do zrozumienia, że nie podoba jej się moja relacja z Michaelem, lecz puszczam jej uwagi płazem. Nie zna ciemnowłosego tak jak ja, ale jestem pewna, że gdy go pozna prywatnie, polubi go. Wzruszam ramionami, co jedynie irytuje rudowłosą.

- Jak wyglądam? - pytam, odwracając się twarzą w jej kierunku.

- Szczerze? - przytakuję.

- Do dupy. - kwituje rozdrażniona.

- Czemu? - unoszę brwi, odwracając się ponownie w stronę lustra. Nie rozumiem o co jej chodzi. Przecież wyglądam szykownie w koronkowej, dopasowanej sukience w kolorze kości słoniowej. Odsłania moje ramiona, a rękawki opierają się na przedramieniu.

- Sama odpowiedź sobie na to pytanie. - odpowiada w chwili, gdy rozbrzmiewa dzwonek. Podskakuję, lecz prędko otwieram z szerokim uśmiechem. Prędko jednak go gubię, bo zamiast eleganckiego dżentelmena, zastałam aroganckiego dupka.

- Co ty tu robisz? - pytam poirytowana, mocniej ściskając klamkę.

- Jak to co? - wypowiada nonszalancko, opierając się o ścianę z rękoma schowanymi w kieszeni jeansowej katany. - Zabieram cię na randkę.

- Słucham? Już na jednaj byłam!

- Uciekłaś, więc się nie liczy.

- Zlałeś mnie!

- Ojej? Dziewczynka poczuła się olewana?

- Tak! - tupię nogą o drewnianą podłogę.

- Nie sądziłem, że gadka bezwartościowego śmiecia ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie. - wzrusza ramionami, a ja czuję jakby ktoś uderzył mnie w policzek. Użył moich własnych słów, aby ukazać, że tak naprawdę to ja jestem tą złą. Ma rację – jego zainteresowanie nie powinno się dla mnie liczyć, więc teraz powinnam zamknąć drzwi przed jego nosem.

- Bo nie ma.

- Yyy, cześć? - za moimi plecami pojawia się Aria. Zerkam na nią kątem oka, tworząc w głowie masę pomysłów w kwestii wytłumaczenia jej, co u nas w mieszkaniu robi Colton O'Sullivan.

To tak? Opcja pierwsza – pomylił drzwi, szukając Rose, naszej seksownej sąsiadki, striptizerki.

Opcja druga – śledził mnie w drodze powrotnej ze spaceru, aby teraz wypomnieć mi o oddaniu skradzionej biżuterii, której nawet nie posiadam. Opcja trzecia – zaprosiłam go, aby osobiście przeprosić za wybryk Arii. Opcja czwarta – przywiał go wiatr, aby uprzykrzać mi życie swoją obecnością. Opcja piąta – lata za mną, aby udowodnić mi, że wcale nie jest draniem.

- Dobrze, że cię widzę. - wypowiada Colton z zadowoleniem. W co ty grasz? - Twoja siostra jest mi winna randkę, więc byłoby miło gdybyś zdjęła z niej to coś – wskazuje na moją sukienkę. - I założyła na nią coś bardziej luźnego.

- Nikt nie będzie niczego ze mnie zdejmował!

- Z chęcią ja bym to zrobił, ale wolałbym nie stracić klejnotów. - szczerzy zęby w uśmiechu.

- Yyy – dosłownie widzę jak w głowie Arii kręci się kółeczko, oznaczające: „ ładowanie danych". - Umówiłaś się na randkę z O'Sullivanem?

- Nie!

- Tak. -kwituje Colton. - Przegrała zakład, więc zabieram ją na randkę.

Opcja numer sześć – przyszedł abym go rozszarpała na kawałki, a zbędne części wyrzuciła prosto do rynsztoku.

- Nie wiem co mam o tym myśleć. - kwituje Aria.

- Nic. - odpowiada jej blondyn. - Po prostu zarzuć na jej zgrabny tyłek coś luźniejszego. Hm, no nie wiem, może dresy?

- Nie podoba ci się w tym stroju? - pyta poirytowana. Cieszę się, że jednak staje po mojej stronie. Dzięki temu wiem, że obie nie pałamy do Coltona sympatią.

- Laska hasająca po lesie ze spluwą w mundurze, chodząca do Speluny i na co dzień nosząca spodnie, trampki i wygodne koszulki wygląda naprawdę ślicznie w czymś, co jest sukienką. Zwłaszcza tak seksowną, aczkolwiek nasza randka nie wymaga od niej nawet makijażu.

- Dobra, O'Sullivan. Przekonałeś mnie.

Słucham? Czy ona właśnie oddała głos na tego drania? Czy ją całkiem pokićkało? Aria, gdzie jedność jajników?

- Nie idę na żadną randkę!- spieram się.

- Czy twój honor przypadkiem nie ucierpi, jeśli teraz odmówisz? - sugeruje Aria z przebiegłym uśmieszkiem. Ta mała lisica wie, jak mnie podejść. Co prawda byłam już na randce z O'Sullivanem, lecz uciekając tak jakby ją przerwałam. Jaka byłam głupia, łudząc się że zdołam dotrzeć do Glamour Glow na randkę z Michaelem. Zamiast spędzać miło czas w towarzystwie ciemnowłosego adwokata, będę łazić po Salt Lake City ramię w ramię z facetem, który uważa się, że konkurenta Michaela. W rzeczywistości nie ma z nim najmniejszych szans.

___
Będzie jeszcze jeden w nagrodę za cierpliwość 😍😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro