Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Awanturnica"

Siedząc wieczorem na kanapie z nogami na stoliku kawowym, przeglądam stronę Michaela Rivera, głównie czytam opinie na jego temat, by mieć pewność, że wybrałam dobrego obrońcę dla siostry. Jak dotąd nie natknęłam się na żadną negatywną, więc liczę, iż Aria wyjdzie z sali rozpraw bez kajdanek na rękach. Pragnę, aby była wolna.

Trzeba było dać się wydymać O'Sullivanowi, a miałabyś pewność, że Aria nie trafi do więzienia.

Cholera!

Dlaczego ciągle powracają do mnie te myśli? O'Sullivan to dupek do kwadratu, a przespanie się z nim byłoby błędem. Nie wskoczę do łóżka nikomu, kto mnie do tego zmusza. Żelazna zasada Eliany Mackenzie Spencer!

Zirytowana na samą siebie, wracam do strony głównej, gdzie wyświetla mi się zdjęcie Michaela. Przez moment skupiam na nim swoją uwagę. W wyrazie twarzy tego mężczyzny jest coś unikatowego. Coś czego nie potrafię zidentyfikować. Jego kruczoczarne włosy podkreślają kości policzkowe, a z oczu bije dobro.

Szlag! Brzmię jak jakaś niedouczona nastolatka, która ocenia człowieka po tym jak wygląda, aczkolwiek naprawdę od Michaela bije pozytywna i zarazem spokojna aura. Intrygujące.

Podskakuję na dźwięk swojej komórki, na której swoją drogą siedzę. Parskam śmiechem, odkładam laptopa, po czym sięgam po telefon, by odebrać połączenie od Logana.

- Halo?

- Um, hej? - wypowiada niepewnie. - Masz ochotę ze mną rozmawiać?

Po ostatniej gadce? Absolutnie nie!

- Jasne. - kłamię. -O co chodzi?

- Czuję się źle. W sensie po ostatniej naszej rozmowie mam wyrzuty sumienia. Rzuciłaś służbę, aby być bliżej siostry, a ja zachowałem się jak egoistyczny drań.

- Nie da się ukryć.

- Doskonale wiesz, że egoizm to jedna z moich cech. - wzdycha. - Dlatego nie będę ukrywał, że wolałbym abyś była tutaj ze mną. Ale rozumiem też, że twoja obecność w Salt Lake City ma swój cel, dlatego nie będę więcej ukazywał swojego rozdrażnienia. Zgoda?

Łaskawca od dupy strony...

- Jasne. - kwituję, by zakończyć ten temat. Znam Logana na tyle, by wiedzieć, że nie dotrzyma danego mi słowa. Gdy zadzwoni następnym razem będę wysłuchiwać monologu rozgniewanego chłopca, a przy następnej okazji, ponownie będzie mnie przepraszał. Wpakowałam się w tą znajomość w ciemno, więc teraz brnę w nią dalej, pomimo że mam świadomość tego, że dla mnie Logan rozwiódłby się z żoną. Co oczywiście byłoby jego największym błędem, ponieważ wiedza, że byłabym powodem rozpadu małżeństwa, ciążyłaby mi na sumieniu, a jak wiadomo, sumienie to przebiegła szumowina.

- Dziękuję. - wypowiada z wyczuwalną ulgą. - Jak sytuacja w domu?

- Opanowana.

- Z Arią wszystko w porządku?

- Tak.

- A jak się czuje?

- Boi się.

- To zrozumiałe. W końcu wdepnęła w niezłe gówno, które skaże ją do pierdla. - zaciskam szczękę i wbijam ostre spojrzenie w obraz, wiszący naprzeciwko mnie i tylko czekam, aż zacznie płonąć od piorunów, jakie zaczynam ciskać.

Loganowi ktoś powinien teraz wcisnąć do ust śmierdzącą szmatę, aby zamknął gębę! Jak on śmie przyklejać mojej siostrze łatkę z napisem: „ IDZIE DO PIERDLA". Mam ochotę go rozszarpać. Każda część jego ciała powinna walać się w innym kraju! Pieprzony nieczuły drań!

- Wróciłam, aby ją przed tym uratować! - wypowiadam gniewnie.

- Pewnie i tak nic nie wskórasz.

- Bo? - rozłączę się. Zablokuję jego numer. Nigdy więcej nie uda mu się ze mną skontaktować.

- Aria ukradła, więc nie łudź się, że jakiś sąd ją uniewinni. Jest winna, więc trafi do pierdla. Tyle w temacie. Powinnaś wrócić na służbę.

- Wiesz co, Logan?

- Stwierdziłaś, że mam rację? Cieszę się, że mogłem pomóc.

- Pierdol się!

- Co?

- Pierdol się! - powtarzam głośniej, nie ukrywając swojego rozdrażnienia. Nie wytrzymał nawet minuty, aby nie wspomnieć o tym, że powinnam wsiąść w wojskowy samolot i powrócić do Iraku. On i jego egoizm prędzej czy później wlecą do czynnego wulkanu.

- Ej! Eliana! Powiedziałem coś nie tak? Kurde, znowu się zapędziłem?

- Nie – kwituję. - Po prostu powiedziałeś, co myślisz.

- Ale się wściekasz! Co zrobiłem źle?

- Nie dzwoń więcej.

- Co? Nie! Nie rozłączaj się! Nie możesz zerwać łączącej nas relacji!

- Ale nas nic nie łączy!

- Jak to nie? A przyjaźń?

- Jej nie ma odkąd zacząłeś zachowywać się jak zakochany kundel. - parskam śmiechem z goryczą, a Logan milknie. Słychać tylko jego oddech, a nawet to bardziej rozpala we mnie ogień do walki. - Mowę ci odebrało? - pytam po kilkunastu sekundach ciszy.

- Nie wiedziałem, że wiesz.

- O tym, że mnie kochasz?

- Tak. Sądziłem, że to zamaskowałem.

- Ups?

- Nie bądź suką.

- Logan, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy. Jak dla mnie możesz nie istnieć.

- Czyli nie odwzajemniasz mojego uczucia?

- Nie.

- Och?

- Logan, cześć.

- Nie! Czekaj! - panikuje.

- Cześć. - rozłączam się, a telefon prędko wyłączam w razie, gdyby chciał się do mnie dobijać. Nie mam ochoty na tłumaczenie się przed nim ze swoich uczuć. Po prostu go nie kocham. Czy przez to jestem zła? Wątpię. Nie można zmusić nikogo do miłości, ponieważ odniesie to odwrotny skutek. W moim przypadku zamieniam się w bezduszną, bezuczuciową francę. Wstaję z kanapy i podchodzę do okna, aby przyjrzeć się słońcu, znikającemu za sąsiednim budynkiem.

Straciłam przyjaciela...Nie! Nie był nim już od dawna. Był nim, gdy jako osiemnastolatka zaciągnęłam się do wojska. To on był moim głosem rozsądku, dbał o to, abym nie zginęła już pierwszego dnia na froncie, lecz prędko stał się zaborczy.

Opieram czoło na zimnej szybie, aby spróbować się uspokoić. Nie uronię ani jednej łzy. Nie potrafię, bo wiem, że postąpiłam słusznie. Zraniłam Logana, lecz prawdopodobnie uratowałam jego małżeństwo. Może zakocha się w swojej żonie, gdy zrozumie, że nie ma u mnie szans? Proszę, aby tak się stało! Ta kobieta nie zasługuje na to, aby tkwić w małżeństwie, w którym tylko ona kocha...

Zaraz!

Otwieram szerzej oczy, a gdy tylko upewniam się, że to co widzę to nie mistyfikacja, biegiem ruszam do drzwi. Zbiegam boso po schodach, by czym prędzej wybiec z kamienicy.

- Ty mała kurwo! - wrzeszczy Mia Hernandez – matka Isabelle. Szarpie poturbowaną już Arię na środku chodnika. - Moja córka przez twój długi jęzor została aresztowana!

- Puść ją! - krzyczę, lecz zanim dobiegam do siostry, Mia wypycha ją prosto pod jadący samochód.

Nie! Ja pierdole! Nie!

Aria uderza w maskę czerwonego Suva z hukiem, który zaczyna hamować z piskiem opon. Rudowłosa pod wpływem nieznanej mi siły fizycznej, ląduje na dachu pojazdu, po czym spada prosto na asfalt.

- Aria! - krzyczę przerażona i w ciągu paru sekund dobiegam do jej ciała.- Aria! - chwytam jej twarz w dłonie, jednocześnie biorąc kilka uspokajających oddechów. Emocje, takie jak strach, przerażenie, czy panika nie pomogą. - Aria? - szepczę, lecz oczy rudowłosej są zamknięte. Nie rusza się, lecz jej klatka piersiowa się unosi. Jest nieprzytomna.

- O mój Boże! - kobieta, która siedziała za kierownicą Toyoty, klęka przed moją siostrą. Trzęsie się, a jej oczy szklą się pod wpływem łez.

- To nie jest pani wina. - wypowiadam, aby ją uspokoić. - Proszę zadzwonić po pogotowie. Nie mam przy sobie telefonu. - układam sobie ciało siostry w ramionach, aby zapewnić jej trochę ciepła.

Aria, proszę zostań tu ze mną. Kołyszę się i ledwie rejestruję fakt, że Mia Hernandez ucieka, a karetka pogotowia została już wezwana.

Dorwę ją. Matka Isabelle odpowie za to co zrobiła!

Aria, trzymaj się! Błagam!

Łzy. Czuję na policzku jak spływają łzy. Wyrażają przepełniający mnie strach.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje,przyjdź królestwo Twoje... Unoszę głowę, by spojrzeć prosto w zachmurzone niebo. Panie Boże,nie odbieraj mi jej. Pozwól jej żyć. Jest taka młoda... 

____
Hej misie 😊🙈
Ciąg dalszy nastąpi 🙊
Buziole 🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro