Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Wojna?

Warszawa, 1 września 1939

Przeczucia warszawiaków o kończącej się wolności okazały się gorzką prawdą, którą odczuli mieszkańcy stolicy już pierwszego dnia września. Wiktorię obudziły głośne wycie alarmu, która znała już na pamięć z ćwiczeń. Usłyszała również głośny szloch jej matki, która na oślep pakowała różne przedmioty i ubrania. Jej córka całkowicie zaskoczona, wstała i podbiegła do zrozpaczonej rodzicielki, prawie zabijając się o własne nogi. Ścisnęła ją, a ona upuściła torby, które głośno upadły na podłogę. Trzymała ją z wciąż zaskoczonymi oczami. Nie rozumiała, co się działo – matka jak opętana pakowała, co popadnie, płacząc w niebogłosy, a ojca nie było.

– Mamo, co się dzieje? Znowu jakieś ćwiczenia? – zapytała ze strachem w głosie. Matka jednak tylko coś mruczała pod nosem, strasznie niewyraźnie. – Mamo, proszę cię, powiedz, co się dzieje – powiedziała głośniej, a pani Wiślawska puściła ją i zaczęła zbierać torby z podłogi.

– Wojna! – krzyknęła, a jej łzy spadały z jej policzków na ziemię. – Znowu wojna! Ja mam dość! – głośno przeklinała na cały świat, pakując na nowo bagaże. Pani Wiślawska już jedną wojnę przeżyła i nie chciała kolejnej. Wiedziała, że znowu jej kraj będzie przechodził przez piekło, nawet gorsze niż za czasów pierwszej wojny światowej. – Pakuj się!

Ruda stała jak wryta. Wojna. Te słowo obijało jej się o uszy, a widok rozpłakanej matki miała cały czas przed oczami. Wyrazy z krzyków rodzicielki wpadały do ucha, a z drugiego od razu wypadały. Jak to wojna? Może to sen? Może sobie to tylko ubzdurałam?!

– Co? Gdzie mam się pakować? Mamo, co ty mówisz? – krzyczała, łkając.

– Wyprowadzamy się do ciotki na wieś – odparła i starła łzy.

– Ale ja nie mogę! Ja mam tutaj drużynę, one mnie teraz potrzebują! A moi przyjaciele?!

– Pakuj się do cholery! – rzuciła jej pod nogi ciemną torbę.

Wiślawska nie poznawała jej. Nigdy taka nie była. Wiedziała, że nie może zostawić swoich ludzi. Oni jej potrzebowali. Rudowłosa stała wciąż w tym samym miejscu z otwartą torbą przed sobą. Wiedziała, że choćby mieli ją lać, ciągnąć za włosy – nie wyjedzie z Warszawy, szczególnie wtedy, kiedy ludzie są w potrzebie.

– Ona zostanie – powiedział za jej plecami ojciec, Henryk Wiślawski. – Nie tego jej uczyłem! Wychowałem ją na patriotkę! Dlatego ja również zostaję – powiedział ciszej.

I mimo tego, że za oknem wojna powoli zbliżała się do urokliwej Warszawy, to Wiślawska miała wojnę we własnym mieszkaniu. Pani Klara chciała jechać w trójkę do jej siostry, ale ani jej córka, ani mąż nie chcieli tego zrobić. Jakby zakuli się razem do łóżka i specjalnie zgubili klucz. Ale kłótnia jej nie obowiązywała – kłócili się jej rodzice, ale nie ona. Wykorzystując to, że byli zajęci sobą, weszła z powrotem do pokoju i założyła na siebie sukienkę oraz buty. Wybiegła z mieszkania i stanęła przy drzwiach wejściowych. Zobaczyła ludzi z torbami biegnącymi na dworzec, ludzi jadących na koniach i zrozpaczone matki chodzące po ulicach. Zaskoczona wpatrywała się w kamienicę Dawidowskiego – paliło się świeczka tuż przy oknie. Pełna nadziei przebiegła przez ulicę, gdzie pędziły rowery, konie i samochody. Gdy pozostało jej kilka metrów do drzwi wejściowych, usłyszała huk. Podłoże lekko się zatrzęsło, a gdy przerażona się odwróciła, zobaczyła jak w oddali pojawił się ogień i ciemny dym. Wydawało się, że paliła się jakaś fabryka, a może szpital? Jak poparzona wbiegła do klatki i wspięła się po schodach na piętro Dawidowskich.

Zdyszana, gdy tylko zobaczyła Alka stojącego w drzwiach, rzuciła mu się na szyję. Nagle poczuła się bezpieczniej, już nie samotnie. Czuła ciepło i troskę – tego nie dostała od rodziców, którzy w tak strasznym momencie zaczęli się kłócić i wytykać sobie błędy. Cieszyła się, że mogła go odwiedzić i choć na chwilę zapomnieć o domu, wojnie czy rodzicach.

– Widziałem przez okno, że wybiegłaś z domu – zabrał jej z czoła rude kosmyki. Wiktoria spojrzała na niego zaskoczona. – Chodź – położył jej rękę na ramieniu i zaprowadził ją do mieszkania.

– Wiktoria, dziecko drogie – odezwała się za rogu pani Dawidowska. – Nic ci nie jest? – zapytała z troską.

– Wszystko w porządku – odpowiedziała cicho, całkiem wymęczona ciężkim porankiem.

***

Warszawa, 2 września 1939 r.

– Westerplatte walczy, nie spisujmy nas od razu na straty – stwierdziła Jadzia, drużynowa Wiślawskiej, kiedy jej harcerki już opuszczały jej prywatne mieszkanie. – Czuwaj!

– Czuwaj! – odpowiedziały, gdy były już na sieni.

– Wisia, słuchaj. Na ten moment nie ma większej komplikacji, ale kto wie, co będzie jutro, pojutrze. Pamiętaj masz być cały czas przygotowana na poprowadzenie odpowiednio dziewcząt – spojrzała na nią rodzicielsko. – Pogotowie harcerek jest przygotowane – odparła i podeszła do okna, gdzie na parapecie obok doniczek leżała fotografia. Zabrała ją i spojrzała się za okno. – Chyba twój pomarańczowy towarzysz na ciebie czeka – mrugnęła do niej okiem i dała jej zdjęcie.

W rękach trzymała fotografię z tegorocznego obozu pod Warszawą. Było to zdjęcie drużynowe tuż przy bramie obozowej. Uśmiechnęła się na to wspomnienie, ale nagle coś ją ukuło. Wiedziała, że to może być koniec sielskiego życia, bo wojna wpadała do Polski przez każdą szparę, dziurę, okno.

– Damy radę, warszawska czerwona dwudziestka zawsze daje radę! – poklepała ją po ramieniu. – Leć do swojego harcerza – ponagliła ją.

I wybiegła z mieszkania na ulicy Niepodległości w swoim szarym mundurze, na którym od wisiał zielony sznur przybocznej i liczne plakietki. Kiedy wychodziła na zewnątrz w mundurze czuła niepowtarzalną dumę i szczęście. Kochała harcerstwo, kochała je za to, że mogła się w nim rozwijać i dobrze bawić. Choć jeszcze wtedy nie wiedziała, że harcerstwo będzie się równało z żołnierzem i walką.

– Czy to ten słynny harcerz? – zapytała, gdy stała już naprzeciwko Aleksego.

– W rzeczy samej – uśmiechnął się. – Czeka nas kopanie rowów – powiedział podekscytowany.

– Świetnie. Nareszcie możemy się na coś przydać – odparła zadowolona.

I właśnie w taki sposób ta dwójka spędziła czas – na kopaniu rowów i budowaniu barykad, które były budowane z wszystkiego, co wpadało ludziom pod rękę. Czas ten spędzili na wspólnej pracy, śpiewaniu ulubionych pieśni i słuchaniu jak kolejne samoloty opuszczały na stolicę bomby. Płonęły szkoły, szpitale. Szpitale mimo wywieszonych flag z czerwonym krzyżem, były i tak obstrzeliwane. Ba – nacierano na nie jeszcze bardziej.

Można by pomyśleć, że Wiślawska wracała do domu brudna, zmęczona i z brakiem chęci do życia. Było coś w tym prawdy. Faktycznie była brudna, wymęczona, ale zamiast się załamać, poczuła chęć walki. Tam tego dnia wiedziała, że będzie walczyć. Będzie walczyć, jak uczył ją jej ojciec.

Rozdział poprawiałam w czasie godziny wychowawczej, tak wiem, mam wyczucie czasu.

I jak wam się podoba kolejny rozdział. Teraz te pierwsze rozdziały według mnie mają trudna tematykę - początek wojny. Staram się jak mogę, aby było jak najbardziej autentycznie, ale nie mi to oceniać.

Jakieś błędy, uwagi proszę śmiało pisać!

Miłego dzionka!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro