51. Może nie uwierzysz, ale naprawdę mi jest bardzo przykro
Piotrek
Minęły dwa dni. Nie wróciłem do rozmowy sprzed kilku dni. Banach próbował kilka razy dociec, jednak większość razu udawałem, że śpię czy po prostu uciekałem przed nim. Po raz kolejny nie mogę się zebrać do tej rozmowy. Niestety. Sam musiałem poradzić sobie z tym problemem. Nie mogłem ciągle szukać gdzieś wsparcia. Musiałem sobie poradzić. Choć w tej jednej sytuacji, która jest wyjątkowo delikatna i prywatna.
Po przebraniu się usiadłem na kanapie. Nie minęło kilka minut, a obok zjawiła się Martyna. Widząc ją zacząłem drżeć. Nie miałem pojęcia co zrobić. Jak się zachować?
- Nie możemy się tak mijać. Proszę cię. Spróbujmy zachowywać się jak dorośli - powiedziała spokojnie zbliżając się do mnie, a ja zacisnąłem dłonie w pieści czując jak paznokcie wbijają mi się w skórę.
- Tylko wiesz... Ja tak nie potrafię. Za bardzo cię kocham, żebym się umiał normalnie zachowywać widząc cię. Nawet nie wiesz jaki mi sprawia to ból, jak nie mogę ciebie przytulić czy pocałować.
- Racja - przerwała na chwilę, a ja spojrzałem na nią, gdy cisza się dłużyła - Muszę zmienić pracę. Musimy przestać się widywać, bo będzie coraz gorzej - powiedziała, a ja byłem w szoku. Nie miałem pojęcia jak na to zareagować.
- Nie, Martyna... To byłby największy cios dla mnie. Jesteś bardzo ważna w moim życiu. I możesz być dla mnie bardzo ważna jako jedynie przyjaciółka. Tylko proszę, zostań - powiedziałem szybko próbując w jakikolwiek sposób wybić z jej głowy ten głupi pomysł.
- Chcę żebyś był szczęśliwy - przerwała na chwilę podnosząc niepewnie dłoń, aby po chwili usadowić ją delikatnie na moim policzku.
Poczułem niesamowite ciepło. Nie mogłem uwierzyć, że można dostać taki ogromny kopniak za pomocą jednego dotyku. Tej jedynej. Tak bardzo mi tego brakowało. Mógłbym spędzić tak całe życie.
- I tak dużo się już przeze mnie nacierpiałeś - dodała, a ja dotknąłem nieśmiało jej dłoni i mocno ją chwyciłem.
- Ale było warto - uśmiechnąłem się spokojnie. Mijały kolejne sekundy.
Jedna. Dwie.
Nasze usta coraz bardziej się zbliżały, a ja czułem co jakiś ciepłe powietrze.
Teraz. Zróbmy to. Pocałujmy się. Tak przecież mi tego brakowało.
Teraz nie uciekniesz. Nie możesz. Przecież jesteśmy tak blisko siebie. Może wszystko wróci teraz do normy? To byłby najlepszy prezent jaki bym dostał w życiu.
Koniec. Dziewczyna gwałtownie oddaliła się do mnie. Myślałem, że była to jej wola, jednak zaraz po tym zauważyłem jak do pomieszczenia wparował cały zespół.
*
- Pomyślałem, że będziesz chciał wiedzieć - powiedział Wiktor, a ja usiadłem zastanawiając się czy tam pójść. Przecież to niby nie moja sprawa. Tamto spotkanie, miało być naszym ostatnim, ale nie mogę go zostawić w tej sytuacji. To było zbyt bolesne, gdybym tak nie postąpił.
- Muszę tam pójść
Zanim się zdecydowałem minęło z kilkanaście minut. Poczułem jak moje powieki pieką, dlatego szybko przejechałem po twarzy chcąc zlikwidować to uczucie. To kosztowało mnie zbyt dużo emocji. Nie mogłem tak po prostu.
- Chcesz, żebym poszedł tam z tobą? - zapytał niepewnie rozmówca, a ja pokiwałem przecząco głową. Musiałem sam się na to zdobyć.
*
Szedłem długim korytarzem szukając odpowiedniej sali. Nim się zorientowałem, że to tu zauważyłem Grześka. Niezauważony skryłem się za ścianą i zacząłem poważnie rozmyślać czy to był dobry pomysł, aby tu przyjść. Miałem już iść. Po prostu odejść. Poraz, już faktycznie ostatni postanowiłem zniknąć.
Zrezygnowałem. Chwilę później siedziałem już koło mężczyzny. Załamany siedział z rękoma otoczającymi twarz. Mimo tego co zrobił, współczułem mu.
Bardzo. Może zbyt bardzo.
Po chwili podniósł się i widocznie pobladł zauważając mnie. Nie wiedział jak się zachować. Na jego twarzy widniały łzy, a jego powieki były już stosunkowo spuchnięte.
- Może nie uwierzysz, ale naprawdę mi jest bardzo przykro - wyjąkałem, na ile pozwoliła mi duma, a on uśmiechnął się idiotycznie przecierając powstające łzy.
- Zasłużyłem sobie
- Nie. Nikt sobie na takie coś nie zasłużył. Nikt nie zasłużył sobie na utratę dziecka.
Martyna
Ten moment był wspaniały. Czułam się jakbym była w raju. Jego zbliżające się usta, jego ciepły i delikatny dotyk, który metaforycznie otaczał całe moje ciało. Było fantastycznie. Tym razem pociąg mój do niego był tak ogromny, że sama bym się nie powstrzymała. Z jednej strony cieszyłam się, że ktoś przerwał to za mnie, jednak z drugiej żałowałam, że to co miało się wydarzyć się nie wydarzyło.
- Martyna. Jedziesz z nami za Piotra - rzucił Adam, a ja wybudziłam się z zamyślenia i wyszłam z łazienki.
- Coś się... Coś się stało? - zapytałam łamiącym się głosem. Ciągle się mogłam do siebie dojść.
- Na chwilę musiał zejść z dyżuru w sprawach rodzinnych. Wszystko jest chyba dobrze - powiedział, jednak zasiał u mnie jeszcze większy niepokój. Martwiłam się. To było oczywiste.
W sprawach rodzinnych? To jeszcze bardziej podłudziło moją ciekawość. Chciałabym być przy kim w tym momencie. Może potrzebuje kogoś teraz? Jest samotny? Moja bezradność była ogromna.
Piotrek
- Pana żona jest na szczęście w dobrym stanie. Niestety tylko fizycznym. Nie mogę powiedzieć, że jest z nią wszystko w porządku. Utrata dziecka to jest najgorsza rzecz, jaką może spotkać przyszłą matkę. Musi Pan pomoc jej przez to przejść. Być obok, bo to może się skończyć tragicznie - powiedział lekarz, a po chwili odszedł widząc, że już nic nie zdziała.
- Idź do niej. Ona cię potrzebuje - rzuciłem po chwili, gdy podczas ciszy czułem się niezręcznie.
Nie tylko podczas ciszy - pomyślałem.
- Nie, nie... To bardzo zły pomysł. Ja nie będę mógł spojrzeć jej w twarz po tym wszystkim. To przez ojca. Przez mój idiotyzm. Gdyby nie on wszystko było by w porządku i nasza córeczka za dwa miesiące była by z nami. Jestem frajerem i egoistą. Myślałem tylko o sobie.
Mijały minuty. Słowa dużo mówiły. Żałował, jednak nie mogłem na to nic poradzić.
- Panie Grzegorzu. Muszę jechać do domu. Pękła mi rura. Nie dam rady zająć się Kubusiem - rzuciła pewna kobieta pojawiając z nikąd. - Muszę lecieć, naprawdę. Do widzenia - rzuciła zanim mężczyzna cokolwiek powiedział. Dziewczyna zostawiła około cztero, może pięcioletniego chłopczyka w dłoniach Grześka.
- Hej, synku... - zaczął i otulił malucha. Ja natomiast byłem w lekkim szoku. Nie mogłem uwierzyć, że te sześć lat doprowadziło do tylu zmian. Wszystko było inne. Wszystko zmieniło się bardzo rygorystycznie i znacząco.
- Gdzie mama? - zapytał Kuba i spojrzał wesoło na ojca. Grzesiek szybko otarł łzy. Nie chciał pokazywać się w takim stanie przy małym. To było wiadome.
- Kubuś... Poczekamy tu troszkę. Za niedługo zobaczymy się z mamusią...
- Szpital to nie miejsce dla dzieci - westchnąłem i podniosłem się z krzesła, aby za chwilę zaproponować trochę nietypową na naszą sytuację propozycją - Jeśli chcesz, jeśli choć trochę ufasz, to mogę go wziąć go do siebie na noc.
- Za dużo dla nas robisz. Nie zasługuje na to
- Robię to dla Diany - wysyczałem, a następnie wyciągnąłem dłonie do małego.
- Synku. Pójdziesz z wujkiem, dobrze? Jutro po ciebie przyjadę skarbie - zwrócił się do małego, a on spojrzał na mnie, a ja zauważyłem u niego niezwykłe podobieństwo do Grześka.
- Choć. Zrobimy co będziesz chciał - powiedziałem spokojnie, aby wzbudzić u malucha jakiekolwiek zaufanie, jednak niepotrzebnie, bo młody chwilę później wyciągnął do mnie dłonie.
Minęło kilka minut, a ja ruszyłem w stronę wyjścia, jednak poczułem jeszcze na swoim ramieniu mocny dotyk.
- Dziękuję. Mam u ciebie ogromny dług - westchnął Grzesiek przez łzy, a ja zacząłem drżeć. To było nasze pierwsze tak bliskie spotkanie.
Martyna
Gdy drzwi się otworzyły ujrzałam Piotra. Z mąką na twarzy? Widząc to nieświadomie się uśmiechnęłam.
- Przeszkadzam? - zapytałam nadal nie mogąc opanować wpływającego ciągle na moje usta uśmiechu.
- Nie. Ty nigdy - powiedział, a po chwili zza niego wybiegł mały chłopczyk.
Moja głowa została zajęta przez różne szalone myśli. Tyle rzeczy krążyło po mojej głowie. Nawet pomyślałam, że to jest jego dziecko.
- To jest Kuba - maluch wyciągnął szybko dłoń, a ja odwzajemniłam delikatny uścisk.
- Ja jestem Martyna - powiedziałam cicho, a on po chwili znów zniknął za Piotrkiem.
- Wujek, choć - maluch pociągnął Piotra za dłoń, a ja poczułam niezwykle rozczulenie. Wyglądali prze słodko, a ja nadal nie wiedziałam kim jest to dziecko.
*
- Nie mogłem go nie wziąć do siebie. Może jestem zbyt uległy. Mogłem odejść, nie przejmować się nim, ale nie potrafię. To mimo wszystko jest mój brat.
- Masz dobre serce Piotruś. Dobrze postąpiłeś - powiedziałam spokojnie, a następnie chwyciłam delikatnie jego dłoń. Nasze oczy się skrzyżowały.
- Już zjadłem. Wujek idziemy grać w piłkę? - zapytał mały siadając obok na kanapie.
- Dzisiaj jest już późno. Widzisz. Jest ciemno, ale możemy zagrać tu. Tylko musimy tu trochę przemeblować.
*
- Pora spać Kubuś - powiedział Piotrek, gdy film który oglądaliśmy się skończył. Zmęczona podniosłam głowę. - Twój tata mnie zabije, jak dowie się, o której poszliśmy spać.
- Tata nie musi wiedzieć - powiedział uśmiechając się. Miał bardzo podobny charakter do Piotrka. Aż niemożliwe, że to nie jego syn.
*
- Zasnął - oznajmił pojawiając się w drzwiach, w których zniknął na paręnaście minut. - Dziękuję, że pomogłaś się mi nim zająć
- Sam byś sobie poradził. Masz wspaniałe podejście do dzieci - westchnęłam spokojnie, a następnie zaczęłam się ubierać. Było grubo po północy. Musiałam wracać.
- Zostań na noc, proszę. Gdyby nie mały odwiózłbym cię, ale wiesz... - powiedział spokojnie i nim się obejrzałam trzymał moja rękę w objęciu.
- Piotrek. Jesteśmy przyjaciółmi
- Wiem. Zostań. Nie będziesz się włuczyła teraz po mieście, przyjaciółko - parschnął śmiechem, a gdy zobaczył, że mu uległam pociągnął mnie w stronę kanapy i nawet nie wiem kiedy zasnęliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro