Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Czy to naprawdę znów była moja wina?

- Co do jasnej? - zaczął Banach, gdy mężczyzna odpalił silnik i odjechał wraz z nami. Ja jednak bałam się cokolwiek z siebie wyrzucić, bo do skroni miałam przyciśniętą lufę broni.

- Mniej pytań, więcej życia - wyrzucił z siebie posiadacz pistoletu 

Byłam przestraszona. Nigdy nie miałam tak bliskiego kontaktu z bronią. I to jeszcze bronią wycelowaną prosto w moją głowę. Banach próbował jeszcze ratować sytuacje, jednak zapłacił za to rozciętą brwią. Wolałam siedzieć cicho. To było dziwne, ale byłam poza strachem bardzo spokojna. I wyglądało to jak co najmniej... Jakbym się spodziewała takiej sytuacji. Ale niby skąd? Chyba, że... Te groźby są z tym związane. Niemożliwe. Wtedy porwaliby tylko mnie, jednak... Może nie było takiej możliwości, bo w końcu ostatnio ciągle przesiadywałam w domu, a jak już wychodziłam to ciągle byłam w miejscu publicznym, gdzie praktycznie cały czas byli obecni jacyś ludzie. To były jednak jedynie przypuszczenia, które w moim umyśle miały tylko trzydzieści procent. 

- Co od nas chcecie? - zebrałam się na te kilka słów składających się w pytanie. 

- Nic wielkiego kruszynko, a może zbyt wielkiego? Wszystko zależy od twoich prawdziwych uczuć - rzekł, a moja mina spoważniała do takiego stopnia, że zaczęłam się bać sama siebie. O co mogło mu chodzić? O jakie chodziło mu uczucia? Chciałabym z tego cokolwiek wywnioskować, ale nie mogłam. Ciągle jedyną rzeczą, a raczej osobą nad którą się skupiałam był Piotrek. Porwali nas... Gdybym była teraz z Piotrkiem w związku miałabym małą, malutką świadomość, że ktoś się o mnie martwi, a tak...

- Młody mamy problem - znów odezwał się mężczyzna, który stał nade mną

- Jaki? - chłopak odezwał się i zwolnił pojazd

- Karetka zapewne jest połączona i ma GPS. Pewnie jeśli zorientują się, że długo nie wracają lub co gorsza już ta ruda zadzwoniła na policję bez problemu nas zlokalizują. - zakończył, a ja się nieco uspokoiłam. W końcu to mógł być nasz jedyny pewny ratunek - Zatrzymaj się - znów się zwrócił do nieco już poddenerwowanego chłopaka 

- Oszalałeś?! Przecież jeśli będziemy stać w miejscu szybciej nas zlokalizują. 

- Rób to co mówię, bo szef nie będzie zadowolony jeśli się dowie o twoich protestach - młody wykonał polecenie i zjechał na pobocze jakiejś leśnej dróżki - I teraz słuchaj... Zostało kilkaset metrów. Pójdę z nimi do kryjówki, a ty przejedź jak najdalej, a następnie wróć taksówką... Chyba, że złapiesz stopa w tym pieprzonym kraju - zakończył, a chłopak błyskawicznie wysiadł z karetki i chwilę później byliśmy wszyscy na jakiejś ścieżce. 

- Wszystko dobrze doktorze? - spytałam widząc jego brew i krew spływającą po policzku.

- Tak, Martyna... Nie wiem co to za ludzie, ale nie wygląda to dobrze i mam podejrzenia, że... - nie dokończył, bo machnął mu spluwą przed oczami mężczyzna, który z nami został. 

- Nie czas na ploteczki, ale będziecie mieli później dużo czasu, aby sobie wszystko obgadać, a może będziecie mieli towarzystwo? - uśmiechnął się do nas złowieszczo - Ale nie wiem czy tej osoby towarzystwo się wam spodoba - zakończył łapiąc mnie za pas i znów przyłożył mi do głowy pistolet. - Idziesz pierwszy. A spróbuj wykonać choć jeden gwałtowny krok, to zeszczelę cię jak zwierzynę. - dodał, a Banach po przejechaniu po mnie wzrokiem wykonał polecenie. 

- Gdzie my idziemy? - zapytałam się, a Wiktor obejrzał się w moją stronę najwyraźniej chcąc sprawdzić, czy nasz oprawca mi nic za te wyrwane słowa nie zrobił. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

- Dowiesz się w swoim czasie. Może po tym co dla ciebie, was przygotowaliśmy cię odkupię od szefa. Bo jak widać jesteś ostra, a takie w łóżku są najlepsze. - zatrzymał się i przejechał wolną ręką po mojej szyi. Ja natomiast gwałtownie się odsunęłam, jednak nie za daleko, bo ciągle mnie trzymał. Banach się obrócił, jednak nie widział co się wydarzyło. - Rusz się - powrócił do swojego najwidoczniej oryginalnie groźnego tonu i po zmotywowaniu lekarza poprzez popchnięcie go ruszyliśmy dalej. 

*

Nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy. Byliśmy, co mogę wywnioskować z widoku w jakimś opuszczonym budynku, który był usadowiony w środku jakiegoś najbardziej gęstego lasu jakiego widziałam w życiu. Po chwili byliśmy w środku opisanego przeze mnie miejsca. Było tu dosyć zimno, bo w końcu dom nie był ogrzewany, a był środek zimy. Przy schodach napotkaliśmy jakiegoś mężczyznę, który zaczął się wypytywać o najwidoczniej sytuacje przez którą się tu znaleźliśmy. 

- I jak poszło? Gdzie młody? No nie mów, że nie wytrzymał pierwszego dnia... - zaczął ciekawski blondyn

- Wytrzymał, wytrzymał jednak nadal mam wątpliwości, czy się do tego nadaje... Ale pogadamy wieczór przy browarze. Muszę się zająć naszymi ptaszkami. - uśmiechnął się w naszą stronę, a ja wtuliłam się delikatnie w ramię mężczyzny, któremu jedynemu tu ufałam. 

- Poczekaj. Szef chce z nimi jeszcze pogadać przed tym co zaplanował. Potem już może nie mieć takiej możliwości.

- No dobra. Gdzie on jest? - zapytał , a blondyn wskazał na skrzypiące schody, po których najwidoczniej schodził boss tej całej afery. Gdy go ujrzałam w świetle pochodni przyczepionej na ścianie nie mogłam uwierzyć. Czy to naprawdę znów była moja wina?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hejoo kochani! 

Spodziewaliście się rozdziału? Bo tak szczerze to ja nie... Jak się podoba? Mam nadzieję, że wyszedł, bo starałam się go napisać jak najdokładniej i solidniej. Kocham was! Przez to całe zamieszanie ostatnie zapomniałam wam ogromnie podziękować. Nawet nie zauważyłam, gdy liczba wyświetleń mojej książki wybiła 20.000! Dziękuję... Ale tak szczerze i z całego mojego serduszka, które po moich rozdziałach możecie się spodziewać, że jest bezduszne..... Oj nie... Dziekuuję !

Składam już wszystkim wesołych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że ten rodzinny czas spędzicie cudownie przy famili. Do zobaczenia!






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro