Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. "Czy ratownik po przejściach powinien pracować w stacji ratownictwa..."

Rano obudziłam się w ramionach Piotrka. On patrzył na mnie i bawił się mymi włosami. Uśmiechał się szeroko. Pocałowałam go delikatnie w usta... Ach... To było jedno z najprzyjemniejszych dla mnie zdarzeń na świecie - dotykanie ust Strzeleckiego.

- Jesteś dla mnie bardzo ważna - powiedział gładząc moje policzko

- Ty dla mnie też - uśmiechnęłam się

- To ja pójdę zrobić coś na śniadanie - rzucił wychodząc, a następnie kierując się w stronę drzwi. Ja natomiast wstałam odkrywając się pościelą. Podniosłam z podłogi moje ubrania, jednak nadal były mokre, więc powiesiłam na grzejniku. Podeszłam do szafy Piotrka. Wzięłam z niej pierwszą bluzę z brzegu i na siebie narzuciłam. Zamknęłam zamek i poszłam w stronę kuchni, gdzie stał Piotrek. Całe pomieszczenie pachnęło kawą. Po chwili objęłam go od tyłu. Odwrócił się i popatrzył na mnie.

- Trochę za duża, co nie? - uśmiechnął się zaczynając drapać się po nosie, w celu zamaskowania chęci wybuchnięcia śmiechem.

- To twoja wina - udałam obrażoną kładąc ręce na klatce piersiowej

- Słodko wyglądasz jak się złościsz... - tym razem wybuchł śmiechem. Chciałam odejść, jednak złapał mnie za nadgarstek i do siebie przysunął. - No już, już... - pocałował mnie, a następnie podał kubek kawy. Po rytunowych czynnościach wyszliśmy z mieszkania do pracy. Na szczęście ubrania mi wyschły i nie musiałam już jechać do domu. Po chwili byliśmy przed bazą. Było sporo zgromadzonych ludzi, a raczej dziennikarzy.

- Co tu się dzieje? - spytałam odpinając pasy

- Zapewne Góra znowu wsadził siebie na pierwszą okładkę gazety - odwzajemniłam uśmiech, a on przejechał po moim policzku - Mamy dzisiaj razem dyżur, prawda?

- Mhm... Tylko nie przesadzaj Piotruś, dobrze?

- Mhm - mruknął, a następnie posłał mi łobuzarski uśmiech. Po chwili znaleźliśmy się niedaleko tłumu, który istniał kilka metrów przed wejściem do bazy. Nie spodziewaliśmy się jednak obrotu wszystkich spraw.

- Piotr Strzelecki?! - zaczął jeden z mężczyzn z tłumu

- Przykro nam, ale doktor Góra wziął dzisiaj dzień wolnego - rzuciłam, jednak oni zupełnie mnie olali

- Czy radzi sobie Pan po dramatycznych sytuacjach z dawnego życia? - spytała jakaś kobieta, a Piotrek spojrzał na mnie niespokojnym wzrokiem

- Czy spotkał się Pan z ojcem po jego wyjściu z więzienia?

- Czy śmierć matki że tak powiem... Była Panu potrzebna? - tym razem nie wytrzymałam i wybuchłam w sobie. Wzięłam Piotrka za dłoń i oboje przedarliśmy się przez tłum i z ledwością otworzyliśmy drzwi.

- Piotrek... Czy ty...?

- Jasne że nie... - przerwał mi chowając twarz w dłoniach

- Spokojnie... - zaczęłam niepewnie - Wszystko się jakoś wyjaśni - wtuliłam się w niego. Wiedziałam co to dla niego znaczyło. Powtórka całego dramatu, a to jedno z najgorszych sytuacji w życiu. Jak perfidnym człowiekiem trzeba być, aby coś takiego zrobić?

Myśli przerwał Wiktor, który niewiadomo skąd pojawił się w korytarzu. Synchronicznie od siebie odskoczyliśmy.

- Piotrek do cholery! Sensacji ci się zachciało?! - rzucił Wiktor

- Myśli Pan że coś takiego bym zrobił?! Rozdrapywał stare rany?! - Piotr zareagował bardzo spontanicznie. Widać było, że to była bardzo wrażliwa dla niego sytuacja.

- To w takim razie kto? - uspokoił ton i podał Piotrkowi gazetę, a na głównej okładce był temat o Piotrku "Czy ratownik po przejściach powinien pracować w stacji ratownictwa medycznego?" Ludzie sa naprawdę bezczelni... Spojrzałam na sam dół nie mogłam uwierzyć... Nie mogłam ... Spojrzałam najpierw na Piotrka, Wiktora, a nastepnie oparłam się o ścianę.

- Co się dzieje? - pomimo wszystko zapytał Piotrek łapiąc mnie za ramię

- To moja... Moja matka... - zaczęłam ledwo co złączając litery

- O czym ty mówisz? - spytał mnie patrząc na mnie swymi kakaowymi oczami

- To ona to zrobiła! - krzyknęłam na całą bazę. Piotrek zerknął na mnie wzrokiem z wyrzutem, a następnie zniknął za ścianą łazienki.

- Martyna... - zaczął po chwili Wiktor

- Wiem, co Pan sobie o mnie teraz pomyśli, ale... - przerwałam mu, a z moich oczu popłynęły łzy - Ale ja naprawdę nic nie wiedziałam... Pewnego dnia Piotrek mi wszystko powiedział, tak jak Pan mówił... Następnego dnia jednak dałam się ciągnąć za język i powiedziałam wszystko matce... Ona jest dziennikarką, jednak nigdy... Nigdy nie spodziewałam się, że zrobi coś tak złego i bolesnego Piotrkowi... Przepraszam...

- Martyna, mnie nie musisz przepraszać, rozumiem - uśmiechnął się delikatnie, ale po chwili jego wyraz twarzy znów się zmienił

- Jednak zawsze... Zawsze to będzie moja największa wina... Obiecałam mu, że nikomu pod żadnym warunkiem nie powiem, a ja już na drugi dzień straciłam jego zaufanie.

- Nie martw się... Wszystko się ułoży... - miał już się obracać w stronę łazienki, gdzie poszedł Piotrek, jednak powiedziałam jeszcze coś... Zanim się zastanowiłam nad sensem tych słów

- Właśnie nie! Nigdy już nie będzie pomiędzy nami tak samo... - na koniec moje oczy z malutkiego deszczyku zamieniły się na wodospady... Widocznie Wiktor zrozumiał bardzo dobrze sens moich słów i objął mnie ramieniem

- Ty z Piotrem... - zaczął, a ja pokiwałam głową

- Martyna, wiesz...

- Wiem, jest playboyem, jednak ja go kocham, rozumie Pan? Zakochałam się w nim - ostatnie słowa powiedziałam bardzo cicho, aby nikt tego nie usłyszał, poza Wiktorem.

- Mhm... - mruknął zostawiając mi uśmiech - Idzę do niego, idziesz ze mną? - spytał, jednak ja pokiwałam przecząco głową

- Nie, nie mogę mu po tym wszystkim spojrzeć w oczy - rzuciłam siadając na schodach, a Wiktor wszedł do łazienki. Moja matka... Osoba, której ufam, a raczej ufałam bezgranicznie zrobiła największe świństwo. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, czego czuje Piotrek... Co musi się dziać w jego sercu... Wulkan poraz drugi wybuchł i najwidoczniej tak szybko nie zgaśnie... Nie zgaśnie, ponieważ rany rozdrapane poraz drugi są o sto razy bardziej bolące, niż te z sześć lat temu.

- Nie ma go... - rzucił Wiktor rozpraszając moje myśli

- Jak to nie ma?! Przecież nie wychodził...

- Wyszedł oknem - na koniec ironicznie się uśmiechnął

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro