Rozdział 10
Edward troszkę się obawiał, że jego suknia pogniecie się w maluchu Zbigniewa, ale nie mogło mu to popsuć zabawy.
Chciał tańczyć ze swoim panem, będąc wyjątkowo jego panią. Wizja wirowania na pieknej posadzce, wśród muzyki prawdziwej orkiestry i tych wszystkich, eleganckich par, wydawała mu się niesamowita i kusząca.
Podobało mu się już teraz, choć tylko w jego głowie. Jechali w ciszy, bo obaj się stresowali.
- Edziu...- zaczął Czuba.
- Eleonoro - poprawił go podirytowany, bo nie mogli pozwolic sobie na pomyłkę pośród tylu ludzi. Nawet miała to wszystko na żywo nadawać telewizja! Oni niestety telewizji jeszcze nie mieli, bo stary sprzęt umarł na dobre i zbierali na nowe.
- jasne. Mam pytanie - zerknął na niego, skręcając - dlaczego już nie grasz na skrzypcach? - zapytał Zbigniew, ponieważ nurtowało go to. Zakochał się wszak właśnie w tych anielskich nutach, tworzonych przez nieśmiałego skrzypka zza okna. Nękał go, aż w końcu zdobył, więc dlaczego nie usłyszał już nigdy więcej jego melodii?
- nie wściubiaj nosa w nieswoje sprawy, bo dostaniesz kociej mordy. - przewrócił oczami niezwykle subtelny skrzypek.
No tak.
Zbigniew uśmiechnął się pod nosem, bo przyzwyczaił się do tych odzywek. Już dojeżdżali, więc zapalił papierosa i po kilku zaciągnięciach, podał i jemu, bo na balu może nie wypada palić?
- sądzę, że każda dama będzie miała wąską fajeczkę a te grube ryby będą palić cygara. Zobaczysz, że będą palić cygaro. A ty nie umiesz, Zbysiu. I co wtedy zrobisz?
- no nie wiem, Edziu. Może nie zapalę cygara? - zaśmiał się, zgadując przyszłość. Jego ukochany miał przedziwne zmartwienia.
- Cienias.
Dojechali.
Tylko Edward był jego księżycowym kochankiem, więc był szczęśliwy. Byłby, nawet gdyby ów bal odbywał się w stodole wśród gnoju, byle mieć obok czarnowłosego anioła.
Ale dobrze, że nie był w gnoju a w pałacu, bo nawet fajnie tak iść na bal. Romantycznie.
Zamierzał po nim kupić butelkę szampana w Wilanowie i truskawki, tak jak widzieli w czarno-białym kinie. Chciał być romantykiem, wszak był artystą i powinien taki być, nieprawdaż?
Zaparkował wśród limuzyn i drogich aut. Niesamowicie szczęśliwy, złapał go za rękę, ciesząc się nim obok siebie. Teraz już nie wyobrażał sobie życia bez Edwarda, a tak gadali, grozili i straszyli, że on umrze. A żył i właśnie szedł z nim na bal. Uśmiechnął się czule, ucałował rękę swojej dzisiejszej muzy, Eleonory i poprowadził ich w stronę oświetlonych drzwi, które otwarli im lokaje. Drzwi do świata luksusu i sztucznych radości.
Światło wylało im się na twarze, gdy weszli do kryształowej sali dam i dżentelmenów.
Witam i pozdrawiam, wszystkich którzy czekali :) bardzo lubię tą moją książkę, choć może nie jest zbyt piękna czy głęboka, ale przyjemnie mi się ją piszę gdy mam mood. Także gratuluję wytrwałym, którzy nadal tu są :3
Do następnego, dajcie znać co myślicie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro