Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23


Pov Louis

Mina Nialla mówi sama za siebie, on teraz cierpi dużo bardziej niż miałbym go zabić. A dzięki tej radosnej informacji przeszła mi ochota na zabijanie.

- Zabij mnie wreszcie - mówi do mnie Niall. Wyczuwam wielką desperację w jego głosie. Daje mi to ogromną satysfakcję.

- Nie zrobię tego, owszem miałem wielką ochotę cię zabić i mieć problem z głowy. Lecz Vicky nie chcę twoje śmierci, a ostatnio jest dla mnie bardzo miła, więc chyba powinienem jej jakoś się odwdzięczyć, a dziś to już tym bardziej. Bardzo mnie uszczęśliwiła.

Robię kilka kroków w tył i zaczynam się zastanawiać co dokładnie zrobić.

- Tych dwóch mocno pobijcie - mówię do moich pracowników, a sam kieruje się do samochodu. Ciotke Vicky oszczedze, w końcu nie zrobiła nic złego.

Dojechanie do szpitala, w którym miała rodzić Victoria zajmuje mi kilka godzin. Jechałem uważnie, bo jestem tak bardzo szczęśliwy, że przez te emocje mógłbym zrobić jakiś błąd, a przecież nie chcę doprowadzić do jakiegoś wypadku, więc tym razem przestrzegałem przynajmniej minimalnie przepisów ruchu drogowego.

Szybko wysiadam z samochodu i ide w stronę budynku. Po wjechaniu windą na czwarte piętro rozglądam się i po chwili widzę Harry'ego. Nie wygląda on jednak na zadwolonego. Podchodzę do niego.

- I jak tam Vicky? - podnosi wzrok z podłogi i już widzę, że coś się stało. - Mów! - poganiam go, bo mam już dość tej niepewności.

- Gdyby ci się nie zachciało tych cholernych badań to wszystko by było w porządku, to twoja wina! - wyraźnie podnosi głos, a ja nadal nie mam pojęcia o co chodzi.

- Co z Victorią i moim synem? - teraz w moim głosie jest już desperacja. Wiem, że coś się stało.

- Twoje dziecko urodziło się zbyt wcześnie. Było małe i bardzo słabe, bo te badania źle na niego podziałały. Umarł godzinę temu, a ty zamiast być z Victorią to sobie gdzieś jeździsz za Niall'em - aż siadam z wrażenia.

Dopiero co byłem taki zadowolony, a w jednej sekundzie straciłem wszystko. Nawet nie było mi dane zobaczyć mojego syna żywego.

Po chwili jednak się otrząsam i wchodzę do sali, w której jest Victoria. Leży skulona na łóżku i cicho popłakuje. Nawet nie zauważa, że tu wszedłem.

- Słoneczko - zwracam się do niej cichym tonem. Nie chcę jej jeszcze bardziej wystraszyć. Jej zapłakane oczka zostają skierowane na mnie.

- To moja wina. Gdybym cię posłuchała i nie wstawała z łóżka nic by się złego nie stało, ale ja miałam już dość tej bezczynności zaczęłam układać ubranka i rzeczy dla dziecka, a później poczułam ostry ból... - widzę, że chcę mówić dalej, ale jej na to nie pozwalam tylko szybko do niej podchodzę i z całej siły ją do siebie tule.

- To niczyja wina - głaszcze ją po plecach.

Ona nie wie, że to ja jestem temu wszystkiemu winien i tak musi pozostać.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro