Rozdział 8
Następnego dnia rano Clay obudził się dość wcześnie. Pierwsze, co zrobił po przebudzeniu, to przebrał i poszedł do kuchni, w której, o dziwo, była już Macy. Stała przy blacie i prawdopodobnie przygotowywała śniadanie dla ich dwójki. Chłopak po cichu do niej podszedł i spojrzał jej przez ramię, zobaczyć, co robiła. Przygotowywała kanapki z sałatą i pomidorem. Szepnął jej do ucha:
-- Wygląda smakowicie.
Dziewczyna tak się go przestraszyła, że prawie odskoczyła, gdy go zobaczyła. Złapała się za klatkę piersiową, bliska zawału.
-- Clay. Boże święty... -- spuściła lekko głowę. Jej serce nadal waliło jak młot, ale wolniej, niż przed chwilą. -- Przestraszyłeś mnie.
-- A co? Jestem jakimś zombie, że się wystraszyłaś? -- uśmiechnął się do niej, po czym zaczął udawać zombie, wystawiając przed siebie ręce. -- Uuuu... jestem strasznym zombie i zaraz cię zjem. -- zaczął powoli iść w jej kierunku. Gdy tylko Macy to zobaczyła, zaczęła się głośno śmiać, łapiąc jednocześnie za brzuch.
-- O nie. Jak się boję. -- zaczęła udawać ofiarę, łapiąc się za czoło wierzchem dłoni.
-- I dobrze. -- Clay uśmiechnął się złośliwie, po czym zaczął ją gonić. Ta uciekała za nim, biegając dookoła kuchni. Po chwili z niej wybiegła i skierowała w stronę drzwi wyjściowych.
Ale w pół drogi potknęła się o dywan i upadła na niego z hukiem. Po chwili Clay też się potknął i na nią wpadł. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, oo czym zaczęli się głośno śmiać. Chłopak zszedł z niej i usiadł na dywanie. Nadal lekko się chichrał.
-- Muszę przyznać. -- odezwała się nagle Macy. -- Fajny z ciebie zombie.
-- A dziękuję. -- lekko się ukłonił. -- Polecam się na przyszłość.
-- Zapamiętam.
Przez najbliższą minutę nadal się chichrali.
-- Nie sądziłam, że z ciebie taki żartowniś. -- odrzekła Macy, patrząc na bruneta z uśmiechem. A wtedy znów zobaczyła jego oczy. Granatowe, patrzące na nią z małymi iskierkami w środku. -- Myślałam, że z ciebie to taki bardziej... sztywniak.
-- Sztywniak? -- powtórzył, krzyżując ręce. -- Bo co? Bo jestem czarodziejem, tak?
-- Też. W końcu Merlok nie jest zbyt... radosny. Z tego, co słyszałam. Ale ty jesteś inny. -- pokazała na chłopaka z uśmiechem. -- I wiesz... przez te niecałe dwa dni bardzo cię polubiłam.
-- Serio?
-- Aha. -- kiwnęła głową. -- I to nawet bardzo. Może to przez to, że w połowie jesteś człowiekiem? No wiesz... może masz to po tacie?
-- Może. -- zgiął nogi i złapał je rękami. Spuścił głowę. -- Ale i tak większość uważa, że jestem podobny do Ruiny. Głównie ze względu na wygląd. -- podniósł na nią wzrok.
-- A tak się właśnie zastanawiałam... skoro w połowie jesteś człowiekiem, to... to możliwym było, byś nie urodził się z tymi... zdolnościami magicznymi?
Clay lekko przytaknął. Położył głowę na kolanach.
-- Tak. Tak naprawdę, skoro mój ojciec był człowiekiem, to prawdopodobieństwo, że urodzę się czarodziejem była niemalże zerowa.
-- Ale mimo to nim jesteś. -- zauważyła.
-- No tak. Jakimś nie wiadomo, jakim, cudem tak. Choć sam nie za bardzo rozumiem, jak to wszystko działa tak naprawdę.
Wtedy Macy też zgięła nogi i złapała je rękami.
-- A wrócisz na zamek? -- spytała go nagle. -- Bo wiesz... mi bardzo fajnie się z tobą mieszka. Nawet, jeśli lubisz sobie podżerać czyjąś ciężką pracę. -- położyła ręce na biodrach, udając oburzenie.
-- Ale i tak mnie uwielbiasz. -- zauważył.
-- Od niedawna tak. -- przytaknęła z uśmiechem. -- Z resztą... dzięki tobie jest tutaj bardziej... radośnie.
-- W sumie to... nie za bardzoi się uśmiecha wracać na zamek. Zwłaszcza, jeśli na nim są Ruina i Monstrox.
-- No to zostań tutaj. -- zaproponowała. -- Nie wyganiam.
Chłopak uśmiechnął się do niej promiennie. Wtedy znów w jego oczach zobaczyła te iskiereczki.
-- A jak to jest z tymi twoimi oczami, co? -- spytała nagle. Po chwili jednak zdała sobie sprawę z tego, że nie chciała tego mówić. Ale najwidoczniej głośno musiała to pomyśleć.
Zauważyła, że chłopaka mocno zdziwiło to pytanie, bo omało co nie otworzył ust ze zdziwienia.
-- To znaczy?
-- Eee... -- zaczęła nerwowo drapać się po szyi. -- To znaczy... bo... nigdy jeszcze nie widziałam, by ktokolwiek miał granatowe oczy. Ciemno niebieskie, jak najbardziej, ale dosłownie granatowe? Skąd masz takie?
-- Po matce. -- złapał się za kark. -- Ma identyczne. I na moje nieszczęście musiałem je odziedziczyć.
-- Czemu na nieszczęście?
-- Bo przez to mam zdolności magiczne. Wszyscy czarodzieje i wiedźmy mają nietypowe kolory oczu. By pokazać, że posiadają zdolności magiczne. Gdybym oczy miał po ojcu, to jednocześnie by to oznaczało, że nie jestem czarodziejem, jak na przykład mój wujek.
-- Czyli co? Nie chciałeś być czarodziejem?
Chłopak spojrzał na nią smutno, głowę mając cały czas spuszczoną. Kilka pasemek jego włosów opadło mu na twarz, zakrywając oczy. Wtedy Macy podeszła do niego i zrobiła coś głupiego. A dokładniej, odgarnęła mu włosy z twarzy, biorąc je na lewą stronę jego czoła. Chłopaka mocno to zdziwiło, dlatego też podniósł głowę i na nią spojrzał, nadal smutnym wzrokiem.
-- Jakoś niezbyt. -- szepnął posmutniale.
-- A czemu? Według mnie twoje oczy są bardzo ładne. I dobrze, że są takie, jakie są.
Dziewczyna podeszła do niego jeszcze bardziej, i gdy już się zdawało, że między nimi dojdzie do czegoś więcej, nagle do środka weszli Greg i Elena.
-- Wybaczcie, że przeszkadzam wam, gołąbeczki, ale... -- odezwał się chłopak. -- Dowiedzieliśmy się czegoś.
-- A czego? -- spytała Macy, wstając z klęczek. Po chwili Clay zrobił to samo.
-- Na temat tej całej nowej biblioteki Merloka. Mamy podejrzenia, gdzie się znajduje.
Dziewczyna wymieniła z czarodziejem porozumiewawcze spojrzenia.
-- A gdzie? -- spytał granatowooki.
-- Niedaleko jakiegoś miasteczka... czekaj, jak ono się... -- Greg zaczął przypominać sobie nazwę miasteczka, w którym prawdopodobnie znajdowała się biblioteka Merloka. -- Coś na D... eee...
-- Dnullib? -- spytał Clay, samemu nie wierząc, że to zasugerował.
-- Właśnie. -- Greg pokazał na niego palcem.
Wtedy brunet uderzył się otwartą dłonią w czoło.
-- Nie wierzę... -- szepnął do siebie. -- No po prostu nie wierzę. Dziad przez tyle lat był tuż pod moim nosem, a ja tego nie zauważyłem? -- ostatnie zdanie prawie wykrzyczał, przez co każdy go słyszał.
-- Czekaj... ale o czym ty mówisz? -- spytała blondynka, nie rozumiejąc z jego wypowiedzi ani słowa.
-- Dołączam się do pytania. -- odrzekł Greg, pokazując na Elenę kciukiem.
-- Bo widzicie... Dnullib, to moje rodzinne miasteczko. A ten stary dziad przez cały czas w nim mieszkał, pod moim nosem.
-- Ale ty mieszkasz na zamku. -- zauważyła czerwonowłosa.
-- No tak. Ale bardzo często jeżdżę do Dnullib. A ten dziad był praktycznie wyciągnięcie ręki.
-- No to jesteś spostrzegawczy... -- Greg zaczął klaskać, poirytowany. -- Brawo ty.
-- Czyli co? Jedziemy do Dnullib? -- spytała Macy, patrząc na bruneta pytająco.
-- Może jeszcze nie. -- postawił przed sobą rękę. -- Z resztą... muszę coś jeszcze załatwić. -- przeszedł obok blondynki i bruneta, po czym wyszedł z domku, zostawiając w nim lekko osłupiałych i nic nie rozumiejących Macy, Grega i Elenę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro