Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Niecałe pół godziny później Clay już siedział w wolnym pokoju, na łóżku, natomiast Macy stała przy drzwiach i przyglądała, jak chłopak rozglądał się dookoła. Po chwili ciszy odezwała się:

-- I jak? -- posłała mu ciepły uśmiech.

Ten natomiast, nadal lekko przybity, spojrzał na nią nieśmiało. Wtedy znów w jego oczach mogła zobaczyć lekki smutek.

-- Jest okej. -- odparł cicho.

Wtedy dziewczyna się odwróciła i miała wyjść z pomieszczenia, ale zatrzymał ją brunet, mówiąc:

-- Czemu jesteś dla mnie taka miła? Przecież ja byłem dla ciebie chamski i w ogóle... 

Spojrzała na niego przez ramię. W sumie to do tej pory nie wiedziała, czemu pozwoliła mu u nich zanocować, ale zapewne zrobiło się jej go trochę szkoda i chciała mu pomóc.

-- To proste. Uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę. -- całkiem się do niego odwróciła i znów spojrzała mu w oczy. Wtedy chłopak uśmiechnął się do niej, a jego oczy nabrały nawet słodkiego wyrazu. -- Nawet ty. -- pokazała na niego.

-- Dzięki. -- szepnął. -- Za wszystko.

-- Nie ma sprawy.

Znów spojrzała na Claya i zdała sobie sprawę, że nie miał przy sobie żadnych swoich rzeczy, a miał zostać z nimi na noc i nie było opcji, by spał w tamtej bluzie, którą miał na sobie.

-- A właśnie... nie masz żadnych swoich rzeczy. Poczekaj chwilę. -- podniosła palec wskazujący w górę. -- Zaraz ci coś przyniosę. -- rzuciła mu lekki uśmiech, by zniknąć za drzwiami.

Wtedy Clay dokładniej się rozejrzał. W pokoju nie było za wiele. Tylko szafa stojąca przy ścianie prostopadłej do tej z drzwiami, łóżko stojące naprzeciw wejścia, szafka nocna obok łóżka i lustro na ścianie naprzeciw szafy. Wstał i podszedł do lustra, a wtedy zobaczył swoje odbicie w nim. Wiecznie rozczochrane, ciemno brązowe włosy z grzywką lekko przykrywającą granatowe oczy. Ten widok przypomniał mu matkę, którą podobno przypominał. Kiedyś myślał, że to dobrze, ale w tamtym momencie zaczęło go to przerażać. Zaczął go przerażać też fakt, że kiedyś może być całkowicie taki, jak ona. Choć już w pewnym stopniu był.

Jego rozmyślania przerwała Macy, wchodząc do środka z kilkoma koszulkami i parami spodni w rękach. Podeszła do łóżka i położyła je na materacu. Wtedy Clay na nią spojrzał przez ramię, lekko nieobecny.

-- Proszę. -- pokazała na rzeczy na łóżku. -- Powinny być na ciebie dobre. I przyjdź za niedługo do jadalni, bo będzie kolacja.

Chłopak pokiwał nieśmiało głową, po czym dziewczyna skierowała się w stronę wyjścia. Ale zatrzymał ją brunet, mówiąc:

-- Macy? -- czerwonowłosa spojrzała na niego przez ramię. -- A uważasz, że jestem podobny do Ruiny?

To pytanie ją lekko zszokowało. Nie spodziewała się po nim, że ją o to spyta. Ale postanowiła na nie odpowiedzieć.

-- No... wyglądem może. Ale raczej nie charakterem. Przynajmniej dzisiaj. A czemu pytasz?

-- Bo... jakoś tak zacząłem myśleć, że... kiedyś, pewnego dnia, mogę stać się taki, jak ona. Dlatego pytam. -- złapał się za przedramię i zaczął je przecierać.

-- Nie przesadzaj. -- pocieszyła go. -- Będzie dobrze. -- puściła do niego oko. -- Zobaczysz.

Dziesięć minut później Macy siedziała w kuchni i przygotowywała kolację. W tym samym momencie ze swojego tymczasowego pokoju wyszedł Clay. Nie miał już na sobie bluzy z kapturem, tylko szarą koszulkę z krótkim rękawem i podobnegi koloru spodenkach. Poszedł do kuchni i zobaczył, jak znana mu już czerwonowłosa dziewczyna kroiła marchewkę. Podszedł koło niej.

-- Hejka. -- odezwał się radośnie i uśmiechnął promiennie.

-- Hej. -- dziewczyna spojrzała w jego stronę i zobaczyła, że nie był już tak przybity co niedawno. -- A to co? Humorek się poprawił? -- spytała z małym, lekko łobuzerskim, uśmieszkiem.

-- A żebyś wiedziała. -- chłopak położył ręce na blacie obok deski do krojenia. -- A... kiedy będzie gotowe?

-- Za niedługo. -- odpowiedziała, wracając do krojenia.

-- To znaczy?

-- To znaczy za niedługo. A jeśli jesteś głodny, to zrób sobie jakąś kanapkę czy coś.

Brunet westchnął przeciągle. Wtedy zauważył na desce już częściowo pokrojoną kiełbasę. Wziął kawałek.

-- Hej! -- krzyknęła Macy, oburzona. -- Mógłbyś mi tu nie podżerać?

-- Nie przesadzaj. To tylko jeden kawałeczek. -- skrzyżował ręce. Po chwili wziął kolejny.

-- Nie no... ty tak zawsze? -- czerwonowłosa, wściekła, położyła ręce na biodrach.

-- Może. -- znów położył ręce na blacie. -- A co?

Macy tylko pokręciła głową z rozczarowaniem, wzdychając.

-- Proszę cię. Znajdź sobie jakieś inne zajęcie, dobrze?

Wtedy chłopak zaczął się rozglądać. I znalazł przy samym wejściu do pomieszczenia lodówkę. Podszedł do niej i zaczął grzebać w środku. W końcu znalazł to, czego szukał. Czyli puszczę tuńczyka. Wziął ją, a jej zawartość rozsmarował po kanapkach. Po chwili znów przyszedł do Macy i przyglądał jej pracy z kanapką w ręce.

-- Co teraz robisz? -- spytał z pełnymi ustami.

-- A ty wiesz, że nie mówi się z jedzeniem w buzi, tak? -- skarciła go. Ale ten się tym nie przejął. Wzruszył ramionami i dokończył jeść.

Wtedy zaczął iść w stronę swojego pokoju. Ale zatrzymał się w pół drogi i spojrzał na dziewczynę przez ramię. Nadal coś robiła przy blacie. Odezwał się:

-- A kiedy będzie gotowe?

-- Mówiłam. Za niedługo.

-- Ech... bo ja bym chciał się położyć.

-- No to w takim razie po prostu pójdź do pokoju, a ja cię obudzę, jak skończę. Okej? -- spojrzała na niego, również przez ramię.

Kiwnął głową, po czym skierował się do swojego pokoju. Tam zamknął za sobą drzwi i miał się położyć, ale, samemu nie wiedząc, dlaczego, spojrzał w stronę lustra. A wtedy znów zobaczył w nim swoje odbicie. Znów przypomniała mu się Ruina. Dokładniej to dzień, w którym się nią stała.

Miał wtedy jakieś sześć lat. Siedział na dywanie w salonie i bawił jakimiś figurkami, gdy nagle do środka ktoś wszedł. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył mężczyznę. Ale miał na sobie kaptur i nie widział jego twarzy. Jednak spod niego można było zauważyć parę żółtych, ale i też lekko przerażających, oczu.

Mężczyzna podszedł do niego i odrzekł przyjaźnie:

-- Hej, mały. -- uklęknął przed nim. -- To ty jesteś Clay?

Chłopiec spojrzał na nieznajomego lekko przestraszony. Skąd on znał jego imię?

-- Tak. -- odparł nieśmiało. Spuścił głowę i zaczął znów bawić się figurkami. -- A pan kim jest?

-- Dobrym znajomym twojej mamy, Wandy. Poprosiła mnie, bym cię ze sobą zabrał, bo w tym momencie jest akurat zajęta.

"Tak, jak zawsze ostatnio." Pomyślał sobie mały Clay. Podniósł wzrok na człowieka w kapturze.

-- Ale zobaczę się z nią? -- spytał.

-- Oczywiście. Nie bój się. Po prostu musi coś załatwić. Ale za niedługo znów się zobaczycie. -- wyciągnął w jego stronę rękę. -- No to... pójdziesz ze mną?

Chłopiec pokiwał leciutko głową, po czym razem z mężczyzną wyszli z domu.

Wtedy Clay pierwszy raz zobaczył Monstroxa. W tamtym momencie był dla niego miły. Ale pozory czasami mylą. Na to wspomnienie zamknął oczy. To wtedy się wszystko zaczęło. Narodziła się Ruina Stoneheart, a Clay dowiedział się o tym, kim jest i co potrafi. Spojrzał na swoje ręce. I myśl, że jednym machnięciem którejś z nicj mógłby zniszczyć wszystko w promieniu kilku kilometrów przerażała go. Zdolności magiczne na co dzień uważał za coś, co może mu się przydać w życiu, ale kiedy pomyśli, co złego również może się przez nie stać, wolał już być zwyczajnym nastolatkiem. A nie... synem złej wiedźmy, Ruiny Stoneheart.

Po chwili jednak wyrzucił z siebie te myśli. Najzwyczajniej rzucił się na łóżko i po krótszej chwili zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro