Rozdział 6
Niecałe pół godziny później Clay już siedział w wolnym pokoju, na łóżku, natomiast Macy stała przy drzwiach i przyglądała, jak chłopak rozglądał się dookoła. Po chwili ciszy odezwała się:
-- I jak? -- posłała mu ciepły uśmiech.
Ten natomiast, nadal lekko przybity, spojrzał na nią nieśmiało. Wtedy znów w jego oczach mogła zobaczyć lekki smutek.
-- Jest okej. -- odparł cicho.
Wtedy dziewczyna się odwróciła i miała wyjść z pomieszczenia, ale zatrzymał ją brunet, mówiąc:
-- Czemu jesteś dla mnie taka miła? Przecież ja byłem dla ciebie chamski i w ogóle...
Spojrzała na niego przez ramię. W sumie to do tej pory nie wiedziała, czemu pozwoliła mu u nich zanocować, ale zapewne zrobiło się jej go trochę szkoda i chciała mu pomóc.
-- To proste. Uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę. -- całkiem się do niego odwróciła i znów spojrzała mu w oczy. Wtedy chłopak uśmiechnął się do niej, a jego oczy nabrały nawet słodkiego wyrazu. -- Nawet ty. -- pokazała na niego.
-- Dzięki. -- szepnął. -- Za wszystko.
-- Nie ma sprawy.
Znów spojrzała na Claya i zdała sobie sprawę, że nie miał przy sobie żadnych swoich rzeczy, a miał zostać z nimi na noc i nie było opcji, by spał w tamtej bluzie, którą miał na sobie.
-- A właśnie... nie masz żadnych swoich rzeczy. Poczekaj chwilę. -- podniosła palec wskazujący w górę. -- Zaraz ci coś przyniosę. -- rzuciła mu lekki uśmiech, by zniknąć za drzwiami.
Wtedy Clay dokładniej się rozejrzał. W pokoju nie było za wiele. Tylko szafa stojąca przy ścianie prostopadłej do tej z drzwiami, łóżko stojące naprzeciw wejścia, szafka nocna obok łóżka i lustro na ścianie naprzeciw szafy. Wstał i podszedł do lustra, a wtedy zobaczył swoje odbicie w nim. Wiecznie rozczochrane, ciemno brązowe włosy z grzywką lekko przykrywającą granatowe oczy. Ten widok przypomniał mu matkę, którą podobno przypominał. Kiedyś myślał, że to dobrze, ale w tamtym momencie zaczęło go to przerażać. Zaczął go przerażać też fakt, że kiedyś może być całkowicie taki, jak ona. Choć już w pewnym stopniu był.
Jego rozmyślania przerwała Macy, wchodząc do środka z kilkoma koszulkami i parami spodni w rękach. Podeszła do łóżka i położyła je na materacu. Wtedy Clay na nią spojrzał przez ramię, lekko nieobecny.
-- Proszę. -- pokazała na rzeczy na łóżku. -- Powinny być na ciebie dobre. I przyjdź za niedługo do jadalni, bo będzie kolacja.
Chłopak pokiwał nieśmiało głową, po czym dziewczyna skierowała się w stronę wyjścia. Ale zatrzymał ją brunet, mówiąc:
-- Macy? -- czerwonowłosa spojrzała na niego przez ramię. -- A uważasz, że jestem podobny do Ruiny?
To pytanie ją lekko zszokowało. Nie spodziewała się po nim, że ją o to spyta. Ale postanowiła na nie odpowiedzieć.
-- No... wyglądem może. Ale raczej nie charakterem. Przynajmniej dzisiaj. A czemu pytasz?
-- Bo... jakoś tak zacząłem myśleć, że... kiedyś, pewnego dnia, mogę stać się taki, jak ona. Dlatego pytam. -- złapał się za przedramię i zaczął je przecierać.
-- Nie przesadzaj. -- pocieszyła go. -- Będzie dobrze. -- puściła do niego oko. -- Zobaczysz.
Dziesięć minut później Macy siedziała w kuchni i przygotowywała kolację. W tym samym momencie ze swojego tymczasowego pokoju wyszedł Clay. Nie miał już na sobie bluzy z kapturem, tylko szarą koszulkę z krótkim rękawem i podobnegi koloru spodenkach. Poszedł do kuchni i zobaczył, jak znana mu już czerwonowłosa dziewczyna kroiła marchewkę. Podszedł koło niej.
-- Hejka. -- odezwał się radośnie i uśmiechnął promiennie.
-- Hej. -- dziewczyna spojrzała w jego stronę i zobaczyła, że nie był już tak przybity co niedawno. -- A to co? Humorek się poprawił? -- spytała z małym, lekko łobuzerskim, uśmieszkiem.
-- A żebyś wiedziała. -- chłopak położył ręce na blacie obok deski do krojenia. -- A... kiedy będzie gotowe?
-- Za niedługo. -- odpowiedziała, wracając do krojenia.
-- To znaczy?
-- To znaczy za niedługo. A jeśli jesteś głodny, to zrób sobie jakąś kanapkę czy coś.
Brunet westchnął przeciągle. Wtedy zauważył na desce już częściowo pokrojoną kiełbasę. Wziął kawałek.
-- Hej! -- krzyknęła Macy, oburzona. -- Mógłbyś mi tu nie podżerać?
-- Nie przesadzaj. To tylko jeden kawałeczek. -- skrzyżował ręce. Po chwili wziął kolejny.
-- Nie no... ty tak zawsze? -- czerwonowłosa, wściekła, położyła ręce na biodrach.
-- Może. -- znów położył ręce na blacie. -- A co?
Macy tylko pokręciła głową z rozczarowaniem, wzdychając.
-- Proszę cię. Znajdź sobie jakieś inne zajęcie, dobrze?
Wtedy chłopak zaczął się rozglądać. I znalazł przy samym wejściu do pomieszczenia lodówkę. Podszedł do niej i zaczął grzebać w środku. W końcu znalazł to, czego szukał. Czyli puszczę tuńczyka. Wziął ją, a jej zawartość rozsmarował po kanapkach. Po chwili znów przyszedł do Macy i przyglądał jej pracy z kanapką w ręce.
-- Co teraz robisz? -- spytał z pełnymi ustami.
-- A ty wiesz, że nie mówi się z jedzeniem w buzi, tak? -- skarciła go. Ale ten się tym nie przejął. Wzruszył ramionami i dokończył jeść.
Wtedy zaczął iść w stronę swojego pokoju. Ale zatrzymał się w pół drogi i spojrzał na dziewczynę przez ramię. Nadal coś robiła przy blacie. Odezwał się:
-- A kiedy będzie gotowe?
-- Mówiłam. Za niedługo.
-- Ech... bo ja bym chciał się położyć.
-- No to w takim razie po prostu pójdź do pokoju, a ja cię obudzę, jak skończę. Okej? -- spojrzała na niego, również przez ramię.
Kiwnął głową, po czym skierował się do swojego pokoju. Tam zamknął za sobą drzwi i miał się położyć, ale, samemu nie wiedząc, dlaczego, spojrzał w stronę lustra. A wtedy znów zobaczył w nim swoje odbicie. Znów przypomniała mu się Ruina. Dokładniej to dzień, w którym się nią stała.
Miał wtedy jakieś sześć lat. Siedział na dywanie w salonie i bawił jakimiś figurkami, gdy nagle do środka ktoś wszedł. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył mężczyznę. Ale miał na sobie kaptur i nie widział jego twarzy. Jednak spod niego można było zauważyć parę żółtych, ale i też lekko przerażających, oczu.
Mężczyzna podszedł do niego i odrzekł przyjaźnie:
-- Hej, mały. -- uklęknął przed nim. -- To ty jesteś Clay?
Chłopiec spojrzał na nieznajomego lekko przestraszony. Skąd on znał jego imię?
-- Tak. -- odparł nieśmiało. Spuścił głowę i zaczął znów bawić się figurkami. -- A pan kim jest?
-- Dobrym znajomym twojej mamy, Wandy. Poprosiła mnie, bym cię ze sobą zabrał, bo w tym momencie jest akurat zajęta.
"Tak, jak zawsze ostatnio." Pomyślał sobie mały Clay. Podniósł wzrok na człowieka w kapturze.
-- Ale zobaczę się z nią? -- spytał.
-- Oczywiście. Nie bój się. Po prostu musi coś załatwić. Ale za niedługo znów się zobaczycie. -- wyciągnął w jego stronę rękę. -- No to... pójdziesz ze mną?
Chłopiec pokiwał leciutko głową, po czym razem z mężczyzną wyszli z domu.
Wtedy Clay pierwszy raz zobaczył Monstroxa. W tamtym momencie był dla niego miły. Ale pozory czasami mylą. Na to wspomnienie zamknął oczy. To wtedy się wszystko zaczęło. Narodziła się Ruina Stoneheart, a Clay dowiedział się o tym, kim jest i co potrafi. Spojrzał na swoje ręce. I myśl, że jednym machnięciem którejś z nicj mógłby zniszczyć wszystko w promieniu kilku kilometrów przerażała go. Zdolności magiczne na co dzień uważał za coś, co może mu się przydać w życiu, ale kiedy pomyśli, co złego również może się przez nie stać, wolał już być zwyczajnym nastolatkiem. A nie... synem złej wiedźmy, Ruiny Stoneheart.
Po chwili jednak wyrzucił z siebie te myśli. Najzwyczajniej rzucił się na łóżko i po krótszej chwili zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro