Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Następnego dnia rano Clay, jak zwykle, poszedł do szkoły. Gdy przeszedł przez główną bramę, usłyszał, jak ktoś do niego krzyczy:

-- Clay!

Odwrócił się i zobaczył swojego przyjaciela, Alexa. Alex miał rude włosy i ciemno zielone oczy, które wyglądały na prawie że czarne. Podbiegł do bruneta, machając do niego ręką. Ten stanął, krzyżując ręce z szyderczym uśmieszkiem. Gdy rudzielec do niego podbiegł, złapał oddech, zmęczony wysiłkiem fizycznym.

-- Co? Zmęczony? -- spytał sarkastycznie.

-- Może. -- odgryzł się Alex. -- Ciebie też fajnie widzieć.

-- Dobra. Skończmy te uprzejmości i chodźmy do szkoły. -- pokazał palcem na szkołę.

Ale gdy szli w stronę budynku, niespodziewanie na Claya ktoś wpadł. Jak się później okazało, była to ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach. Była to Veronica Simons, ktora chodziła z Clayem i Alexem do klasy. Obydwoje leżeli na ziemi i przyglądali sobie. Po chwili wstał brunet i otrzepał z kurzu.

-- Dzięki za pomoc. -- odrzekła sarkastycznie dziewczyna i wstała z ziemi.

-- Przyjemność po mojej stronie. -- ukłonił się lekko.

-- Taaak... nie wiedziałam, że nadal jesteś gburem. -- odwróciła się do niego plecami.

-- To chyba moja sprawa? -- warknął brunet. -- Więc co ci do tego?

-- A to, Clay, że kiedyś byłeś inny. -- odwróciła się z powrotem w jego stronę. -- Fajniejszy. Lubiłam cię. A może nawet i coś więcej.

-- Coś więcej? Proszę cię... -- skrzyżował ręce. -- Że ty niby coś do mnie czułaś?

-- Co? A może nie? W końcu byliśmy parą. Ale ty najwyraźniej miałeś mnie gdzieś, bo ze mną zerwałeś.

-- I co?

-- Ja cię nie poznaję. -- odparła, kręcąc głową. -- Co się z tobą stało?

-- Nic. A tobie nic do tego.

Nagle obok nich przeszedł jakiś chłopak, który słyszał całą ich rozmowę. Był to blondyn o ulizanej fryzurze i ciemno brązowych oczach. Powiedział:

-- Geny Ruiny się odezwały.

Cała trójka spojrzała na niego. Brunet zacisnął ręce.

-- Można było się tego spodziewać. -- skrzyżował ręce. -- No bo co poradzić? -- zwrócił się do Claya. -- Skoro jesteś synem samej Ruiny Stoneheart, to... paskudny charakter jest dziedziczny, prawda? -- brunet odwrócił głowę.

-- Wcale nie! -- krzyknęła dziewczyna. -- Clay nie jest taki, jak Ruina. -- spojrzała na chłopaka. Głowę miał lekko spuszczoną. -- Tylko dużo lepszy. Chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać.

-- Nie widać, bo tak nie jest. Z resztą... dziwię mu się, dlaczego jeszcze nie zmienił sobie nazwiska na Stoneheart. Bardziej by do niego pasowało.

-- A w mordę chcesz?! -- wrzasnęła Veronica, coraz bardziej nad sobą nie panując.

Chciała się na niego rzucić, ale w tej chwili zatrzymał ją brunet, stawiając przed nią rękę.

-- Odpuść. -- odparł. Ale nie tym samym, sarkastycznym tonem, co zwykle. Raczej tym, którego ani Veronica ani Alex nie znali. Bardziej delikatnym.

-- A-ale przecież... -- pokazała na blondyna.

-- Żadnego ale. Nie warto. -- lekko pokręcił głową. -- Uwierz mi.

Wtedy dziewczyna się uspokoiła odrobinę i kiwnęła głową, pokazując, że na nikogo się nie rzuci.

-- A teraz chodźmy stąd. -- znów odezwał się Clay. Trącił blondyna w ramię i poszedł w stronę budynku. Veronica i Alex poszli za nim.

Po szkole wrócił do Knightonii. A tam do starej biblioteki Merloka w jednej z wież zamkowych. Postanowił poszukać czegoś na zaklęcie połączenia.

Gdy wszedł do środka, zaczął się rozglądać. Całe pomieszczenie było w połowie puste, jednak po wyprowadzce Merloka zostało jeszcze kilka książek.

Wziął ile tylko mógł unieśc i polożył na podłodze obok biurka. Usiadł przy nim i zaczął je przeglądać.

Po ponad godzinie bezowocnych poszukiwań w końcu zrezygnował. Zapewne księga, w której jest coś na zaklęcie połączenia Merlok zabrał ze sobą.

-- Ech... -- skrzyżował ręce na blacie i ułożył na nich brodę. -- Tutaj raczej nic nie znajdę. -- wyprostował się i zaczął chować księgi na swoje miejsce.

Kiedy jednak kończył, usłyszał skrzyp otwierających się drzwi. Złapał za rękojeść miecza, by moc w każdej chwili go wyjąć. Spojrzał w stronę wejścia i nie mógł uwierzyć wlasnym oczom. W bibliotece pojawił się Merlok. Jednak chłopak nie pokazywał zdziwienia. Od kiedy skończył sześć lat maskował swoje prawdziwe emocje. Jednak w niektórych sytuacjach nie wychodziło mu to.

Skrzyżował ręce i odrzekł z nutką sarkazmu:

-- No proszę proszę... a kogo to moje piękne oczy widzą? Merlok. Dawno się nie widzieliśmy.

Czarodziej spojrzał na swojego siostrzeńca, przymróżając oczy. Miał nadzieję go już nie spotkać.

-- Clay. Co za niespodzianka. Znów przyszedłeś tu węszyć?

-- Mógłbym cię spytać o to samo, wujaszku. Bo widzisz... -- złapał się za brodę. -- O ile dobrze mi wiadomo, to ten zamek nie należy już do rodziny królewskiej. Więc nie masz prawa na nim przebywać.

-- To samo tyczy się też ciebie i Monstroxa. -- odgryzł się Merlok. -- I nie nazywaj mnie wujaszkiem.

-- A to czemu? Przecież jesteś moim wujkiem, prawda? -- uśmiechnął się lekko demonicznie.

-- Od dawna już nie. W to, że moja własna siostra wybrała złą drogę nie mogę uwierzyć. Ale jeszcze bardziej w to, że idziesz w jej ślady. Możesz jeszcze zmienić zdanie. Nie musisz być taki, jak ona.

-- Ha! -- zachichrał się lekko. -- Bardzo zabawne. Naprawdę. Uwielbiam twoje poczucie humoru wujaszku, lecz jest ono nie adekwatne do sytuacji.

-- Ja nie żartuję. Jak chcesz, to mogę ci pomóc.

-- Pomóc? -- powtórzył z drwiną w głosie. -- Ty? A pamiętasz, co się stało, gdy ostatnio chciałeś nam pomóc? Bo ja tak. Poprosiłem cię o pomoc, bo nie chciałem, żeby moja matka stała się zła. Ale ty nic z tym nie zrobiłeś. Liczyłem na ciebie, a ty co? Miałeś mnie gdzieś. Więc już nigdy w nic ci nie uwierzę. Możesz być tego pewny.

Przeszedł koło Merloka, specjalnie uderzając go w ramię i zaczął kierować się w stronę wyjścia z biblioteki. Jednak tuż przy drzwiach zatrzymał go wuj, mówiąc:

-- Przepraszam. -- spuścił lekko głowę. Brunet spojrzał na niego przez ramię. -- Ale... myślałem, że tak będzie lepiej.

-- Lepiej?! -- wrzasnął Clay, zaciskając ręce. Odwrócił się do niego. -- Lepiej?! A niby dla kogo?! Dla mnie?! A może dla mojej matki, co?! Coś ty sobie myślał?! Że ci za to podziękuję? Nie! Jedyne, co do ciebie czuję to obrzydzenie. Tylko i wyłącznie. Więc nie probuj mydlić mi oczu, bo to na mnie nie działa. Z resztą... -- uśmiechnął się sarkastycznie. -- Dla ciebie liczyłeś się tylko ty. Miałeś gdzieś i swoją siostrę i siostrzeńca. "Królestwo może na tym ucierpieć". Tak powiedziałeś, tłumacząc mi, dlaczego nam nie pomogłeś. Sześcioletniemu dziecku. I ty się jeszcze dziwisz, że teraz trzymam z Monstroxem? Może i jest zły, ale wydaje się być o wiele lepszy od ciebie! Dlatego też nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy. -- odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami i zostawiając Merloka samego w pomieszczeniu.

-- Ale to nie było tak... -- szepnął Merlok, gdy chłopak wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro