Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Clay i Macy, w kapturach, poszli do jej domu, czyli opuszczonej chatki na końcu miasta. Dziewczyna wykorzystała okazję, że w środku nikogo nie było. Weszli do dość sporego pomieszczenia. Był to salon połączony z kuchnią. Przy ścianie stała szafka z telewizorem, naprzeciwko którego stała skórzana kanapa. Za nią natomiast był okrągły stół z czterema krzesłami. Od kuchni oddzielała to ściana z widokiem na zabudowę kuchenną.

Chłopak usiadł na kanapie i zdjął kaptur. Ręce położył za głową i ułożył wygodnie. Dziewczyna stanęła przed nim. Także zdjęła kaptur i spojrzała na niego. Ręce położyła na biodrach.

-- No dobra... -- odrzekła. -- Powiedz mi. Merlok na serio jest twoim wujkiem?

Brunet spojrzał na nią. Wyprostował się i skrzyżował ręce.

-- Niestety. -- spuścił głowę.

-- Czemu... niestety?

-- Ja i Merlok jesteśmy po dwóch różnych stronach. On jest dobry, a ja zły. Z resztą... kiedy moja matka potrzebowała jego pomocy, po prostu ją olał i zajął swoimi sprawami. -- znów oparł się o kanapę. Spojrzał w sufit.

-- Czyli... jednym słowem się nie znosicie?

-- Tak w sumie to...

Do środka nagle weszli Greg i Elena. Gdy zobaczyli bruneta na kanapie, odezwała się blondynka:

-- Co. On. Tu. Robi? -- pokazała na chłopaka, patrząc na przyjaciółkę.

-- Zaraz wam to wytłumaczę. -- ułożyła ręce w geście obronnym. -- Tylko... może usiądźcie? -- pokazała na stół.

Dwie minuty później Macy, Elena i Greg siedzieli przy stole i rozmawiali na temat czarodzieja, który w tym momencie siedział na kanapie i oglądał film.

-- Czekaj, bo nie do końca rozumiem. -- Greg złapał się za nos, przetrawiając nowe wiadomości. -- Czyli chcesz nam powiedzieć, że... w jakiś magiczny sposób ty i ten... -- urwał. Spojrzał na kanapę, na której siedział brunet. Ten odwrócił do nich głowę.

-- No, śmiało. -- pokazał na chłopaka. -- Powiedz. Jestem ciekaw, co o mnie myślisz.

-- Ten wybryk natury jesteście połączeni? Tak? -- dokończył.

-- Chyba przed chwilą wam to tłumaczyła. -- wtrącił się czarodziej. -- No chyba, że jesteś takim debilem, że nic z tego nie zrozumiałeś.

Wtedy Greg wstał od stołu wściekły. Nie lubił, gdy ktoś go obrażał. Clay też wstał. Patrzyli sobie w oczy.

-- Myślisz, że jak jesteś czarodziejem, to wszystko Ci wolno? -- warknął Greg. -- No to powiem Ci jedno. Nie jesteś pempkiem świata.

-- A czy ja coś takiego mówiłem? -- odgryzł się brunet. -- Zasugerowałem jedynie, że możliwym jest, że jesteś idiotą i tyle. -- skrzyżował ręce.

-- Och ty... -- Greg chciał się na niego rzucić, ale Elena wstała od stołu i złapała go za rękę.

-- Greg. Spokojnie. -- odrzekła, patrząc na przyjaciela.

Wtedy Clay zaczął iść w stronę wyjścia z domku. Macy to zauważyła. Spojrzała w jego stronę i go zatrzymała, mówiąc:

-- A ty dokąd?

Chłopak spojrzał na nią przez ramię.

-- Proste. Wracam na zamek.

-- A zaklęcie? -- spytała.

-- To, że jesteśmy ze sobą połączeni nie znaczy od razu, że musimy ze sobą przebywać 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Więc przepraszam was... ale muszę wracać do siebie. -- odwrócił się do nich, założył kaptur na głowę i złapał za klamkę, otwierając drzwi. -- Żegnam państwa ozięble. -- wyszedł z domku, trzaskając drzwiami.

-- Ten cały Moorington jest okropny. -- warknęła Elena, gdy chłopak wyszedł z domku. -- Jak masz zamiar z nim wytrzymać? -- skrzyżowała ręce.

-- Nie mam zielonego pojęcia. -- odparła Macy, nadal patrząc w stronę drzwi wejściowych i kręcąc przecząco głową.

Gdy Clay wrócił na zamek, pierwsze co, to poszedł do swojego pokoju. Ale w po drodze spotkał swoją matkę. Stała na korytarzu i jakby na niego czekała. Z niezadowoleniem tupała nogą ze skrzyżowanymi rękami.

-- No nareszcie. -- rzekła, widząc swojego syna. -- Można wiedzieć, gdzie to się szlajasz po nocy?

-- A muszę odpowiadać? -- odpowiedział pytaniem. -- Z resztą... nic mi nie jest. Więc odpuść.

Chłopak zaczął iść w stronę pokoju, ale matka go zatrzymała, łapiąc za nadgarstek.

-- Nigdzie nie idziesz.

-- A to czemu? -- odwrócił się w jej stronę. -- Mam prawo pójść do swojego pokoju. I mi nie zabronisz.

-- A co, jeśli zabronię? Słuchaj, Clay. -- złapała się za nos. -- Może i tego po mnie nie widać, ale martwię się o ciebie. I to czasami bardzo. Więc mógłbyś czasem normalnie ze mną porozmawiać, zamiast mnie zbywać.

-- A myślałem, że tobie to na rękę. -- Schował ręce do kieszeni bluzy. -- Bo w końcu, skoro napisałaś mnie do Akademii, i spełniasz wszystkie moje zachcianki, to oznacza, że masz mnie gdzieś i chcesz jedynie, bym dał ci spokój. Gdybyś mogła, to równie dobrze byś mnie zostawiła już wtedy, gdy miałem 6 lat, co?

Ruina była zaskoczona jego zachowaniem. Nie za bardzo interesowała się synem ostanio, ale mimo wszystko jej na nim zależało.

-- Nie wygaduj glupot. Mówiłam. Zależy mi na tobie. I to bardzo. Jesteś moim jedynym dzieckiem i nie chcę, żeby coś ci się stało.

-- No to w takim razie masz problem. -- chłopak odwrócił się do niej plecami i poszedł przed siebie, nie zwracając uwagi na swoją matkę, która coś do niego krzyczała.

Poszedł do swojego pokoju, zamknął się na klucz i padł na łóżko. Rozłożył ręce i zaczął patrzeć w sufit. Po chwili poczuł na policzku coś puszystego. Spojrzał w prawo i zobaczył małą, czarno białą kotkę, głaszczącą go po policzku pyszczkiem. Uśmiechnął się na jej widok. Zaczął głaskać.

-- Cześć, Aralia. Jak tam?

Kotka miałknęła słodziutko, po czym zaczęła mruczeć. Nagle do drzwi ktoś zapukał.

-- Czego? -- spytał niemiło, patrząc na wejście.

-- To ja. Wpuścisz mnie? -- była to jego matka. Spojrzał na kotkę, po czym wstał z łóżka i otworzył drzwi.

A przed nimi stała jego matka. Uśmiechnęła się do niego, co było w jej przypadku rzadkością.

-- Czego chcesz? -- oparł się o futrynę drzwi i skrzyżował ręce.

-- Porozmawiać. Na serio uważasz, że mam cię gdzieś?

-- Czasami można tak pomyśleć. -- spuścił wzrok i zaczął patrzeć na czubki butów.

-- Przepraszam. -- odparła smutnawo. -- Przepraszam, jeśli tak pomyślałeś. Wiesz, że jesteś dla mnie ważny. -- położyła mu dłoń na policzku. Chłopak podniósł wzrok na nią.

-- Ale jakoś tego nie widać.

-- I za to bardzo bardzo cię przepraszam. Możesz czuć się... niepotrzebny. Ale tak nie jest.

-- Tak? Kiedyś, kiedy jeszcze żył tata, wszystko było super. A potem? Potem dołączyłaś do Monstroxa. I przestałem się dla ciebie liczyć. -- spuścił głowę.

-- Wcale nie. Nie przestałeś się dla mie liczyć. Może i jestem zła, ale nadal cię kocham.

-- Już chyba wiem, dlaczego zaczęłaś mnie unikać. -- spojrzał na nią obojętnie. Oderwał się od futryny. -- Za bardzo przypominam ci tatę, prawda?

Wiedźma na samą myśl o swoim narzeczonym spuściła głowę. Kiedy jej syn miał 6 lat, jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. Na początku nie mogła się z tym pogodzić. W końcu... pewnego dnia pojawił się Monstrox i zaproponował jej, żeby do niego dołączyła oraz pomogła w rządzeniu królestwem. Wtedy właśnie zapisała Claya do Akademii Magii, a sama pomagała Monstroxowi. Tak narodziła się Ruina Stoneheart. Na początku nikt nie wiedział o ich pokrewieństwie, ale zmieniło się to kilka lat później, kiedy jakiś dziennikarz dowodził się prawdy. Od tamtej pory każdy wie, że Clay jest synem Ruiny.

-- Nie wspominaj o nim. -- warknęła. Spojrzała na syna surowo. -- To przeszłość. A tą należy oddzielić grubą kreską. -- machnęła ręką. -- Bo inaczej twoje życie nigdy się nie ułoży do końca. Przez blizny przeszłości.

-- A może ja nie chcę zapominać o tacie? Może... może bym chciał, żeby żył.

-- A myślisz, że ja tego nie chcę? -- prawie krzyknęła, kładąc rękę na swojej klatce piersiowej. -- Też mi go brakuje. Ale nie da się wskrzeszać zmarłych. Gdyby się dało, to zapewne od dawna by tu był z nami. Ale go nie ma i się z tym pogódź! -- wrzasnęła, powstrymując się od łez.

Chłopak cofnął się od niej o krok.

-- Jeśli tak chcesz to rozegrać, to proszę bardzo. Bądź sobie Ruiną. Mam to gdzieś. -- zamknął jej drzwi przed nosem.

Gdy zamknął drzwi, oparł się o drzwi i powoli opadł na podłogę. Zgiął nogi w kolanach i je objął. Położył na nich głowę i zaczął płakać.

Aż nagle usłyszał cisze miałknięcie. Oderwał głowę od kolan i spojrzał w prawo. To Aralia siedziała obok niego i przyglądała od krótszego czasu. Podeszła do chłopaka i zaczęła głaskać pyszczkiem po ręce. On otarł łzy z policzka i uśmiechnął do kotki. Zaczął ją głaskać.

-- Masz rację. -- szepnął. -- Lepiej nie wracać do przeszłości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro