Rozdział 3
Clay i Macy, w kapturach, poszli do jej domu, czyli opuszczonej chatki na końcu miasta. Dziewczyna wykorzystała okazję, że w środku nikogo nie było. Weszli do dość sporego pomieszczenia. Był to salon połączony z kuchnią. Przy ścianie stała szafka z telewizorem, naprzeciwko którego stała skórzana kanapa. Za nią natomiast był okrągły stół z czterema krzesłami. Od kuchni oddzielała to ściana z widokiem na zabudowę kuchenną.
Chłopak usiadł na kanapie i zdjął kaptur. Ręce położył za głową i ułożył wygodnie. Dziewczyna stanęła przed nim. Także zdjęła kaptur i spojrzała na niego. Ręce położyła na biodrach.
-- No dobra... -- odrzekła. -- Powiedz mi. Merlok na serio jest twoim wujkiem?
Brunet spojrzał na nią. Wyprostował się i skrzyżował ręce.
-- Niestety. -- spuścił głowę.
-- Czemu... niestety?
-- Ja i Merlok jesteśmy po dwóch różnych stronach. On jest dobry, a ja zły. Z resztą... kiedy moja matka potrzebowała jego pomocy, po prostu ją olał i zajął swoimi sprawami. -- znów oparł się o kanapę. Spojrzał w sufit.
-- Czyli... jednym słowem się nie znosicie?
-- Tak w sumie to...
Do środka nagle weszli Greg i Elena. Gdy zobaczyli bruneta na kanapie, odezwała się blondynka:
-- Co. On. Tu. Robi? -- pokazała na chłopaka, patrząc na przyjaciółkę.
-- Zaraz wam to wytłumaczę. -- ułożyła ręce w geście obronnym. -- Tylko... może usiądźcie? -- pokazała na stół.
Dwie minuty później Macy, Elena i Greg siedzieli przy stole i rozmawiali na temat czarodzieja, który w tym momencie siedział na kanapie i oglądał film.
-- Czekaj, bo nie do końca rozumiem. -- Greg złapał się za nos, przetrawiając nowe wiadomości. -- Czyli chcesz nam powiedzieć, że... w jakiś magiczny sposób ty i ten... -- urwał. Spojrzał na kanapę, na której siedział brunet. Ten odwrócił do nich głowę.
-- No, śmiało. -- pokazał na chłopaka. -- Powiedz. Jestem ciekaw, co o mnie myślisz.
-- Ten wybryk natury jesteście połączeni? Tak? -- dokończył.
-- Chyba przed chwilą wam to tłumaczyła. -- wtrącił się czarodziej. -- No chyba, że jesteś takim debilem, że nic z tego nie zrozumiałeś.
Wtedy Greg wstał od stołu wściekły. Nie lubił, gdy ktoś go obrażał. Clay też wstał. Patrzyli sobie w oczy.
-- Myślisz, że jak jesteś czarodziejem, to wszystko Ci wolno? -- warknął Greg. -- No to powiem Ci jedno. Nie jesteś pempkiem świata.
-- A czy ja coś takiego mówiłem? -- odgryzł się brunet. -- Zasugerowałem jedynie, że możliwym jest, że jesteś idiotą i tyle. -- skrzyżował ręce.
-- Och ty... -- Greg chciał się na niego rzucić, ale Elena wstała od stołu i złapała go za rękę.
-- Greg. Spokojnie. -- odrzekła, patrząc na przyjaciela.
Wtedy Clay zaczął iść w stronę wyjścia z domku. Macy to zauważyła. Spojrzała w jego stronę i go zatrzymała, mówiąc:
-- A ty dokąd?
Chłopak spojrzał na nią przez ramię.
-- Proste. Wracam na zamek.
-- A zaklęcie? -- spytała.
-- To, że jesteśmy ze sobą połączeni nie znaczy od razu, że musimy ze sobą przebywać 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Więc przepraszam was... ale muszę wracać do siebie. -- odwrócił się do nich, założył kaptur na głowę i złapał za klamkę, otwierając drzwi. -- Żegnam państwa ozięble. -- wyszedł z domku, trzaskając drzwiami.
-- Ten cały Moorington jest okropny. -- warknęła Elena, gdy chłopak wyszedł z domku. -- Jak masz zamiar z nim wytrzymać? -- skrzyżowała ręce.
-- Nie mam zielonego pojęcia. -- odparła Macy, nadal patrząc w stronę drzwi wejściowych i kręcąc przecząco głową.
Gdy Clay wrócił na zamek, pierwsze co, to poszedł do swojego pokoju. Ale w po drodze spotkał swoją matkę. Stała na korytarzu i jakby na niego czekała. Z niezadowoleniem tupała nogą ze skrzyżowanymi rękami.
-- No nareszcie. -- rzekła, widząc swojego syna. -- Można wiedzieć, gdzie to się szlajasz po nocy?
-- A muszę odpowiadać? -- odpowiedział pytaniem. -- Z resztą... nic mi nie jest. Więc odpuść.
Chłopak zaczął iść w stronę pokoju, ale matka go zatrzymała, łapiąc za nadgarstek.
-- Nigdzie nie idziesz.
-- A to czemu? -- odwrócił się w jej stronę. -- Mam prawo pójść do swojego pokoju. I mi nie zabronisz.
-- A co, jeśli zabronię? Słuchaj, Clay. -- złapała się za nos. -- Może i tego po mnie nie widać, ale martwię się o ciebie. I to czasami bardzo. Więc mógłbyś czasem normalnie ze mną porozmawiać, zamiast mnie zbywać.
-- A myślałem, że tobie to na rękę. -- Schował ręce do kieszeni bluzy. -- Bo w końcu, skoro napisałaś mnie do Akademii, i spełniasz wszystkie moje zachcianki, to oznacza, że masz mnie gdzieś i chcesz jedynie, bym dał ci spokój. Gdybyś mogła, to równie dobrze byś mnie zostawiła już wtedy, gdy miałem 6 lat, co?
Ruina była zaskoczona jego zachowaniem. Nie za bardzo interesowała się synem ostanio, ale mimo wszystko jej na nim zależało.
-- Nie wygaduj glupot. Mówiłam. Zależy mi na tobie. I to bardzo. Jesteś moim jedynym dzieckiem i nie chcę, żeby coś ci się stało.
-- No to w takim razie masz problem. -- chłopak odwrócił się do niej plecami i poszedł przed siebie, nie zwracając uwagi na swoją matkę, która coś do niego krzyczała.
Poszedł do swojego pokoju, zamknął się na klucz i padł na łóżko. Rozłożył ręce i zaczął patrzeć w sufit. Po chwili poczuł na policzku coś puszystego. Spojrzał w prawo i zobaczył małą, czarno białą kotkę, głaszczącą go po policzku pyszczkiem. Uśmiechnął się na jej widok. Zaczął głaskać.
-- Cześć, Aralia. Jak tam?
Kotka miałknęła słodziutko, po czym zaczęła mruczeć. Nagle do drzwi ktoś zapukał.
-- Czego? -- spytał niemiło, patrząc na wejście.
-- To ja. Wpuścisz mnie? -- była to jego matka. Spojrzał na kotkę, po czym wstał z łóżka i otworzył drzwi.
A przed nimi stała jego matka. Uśmiechnęła się do niego, co było w jej przypadku rzadkością.
-- Czego chcesz? -- oparł się o futrynę drzwi i skrzyżował ręce.
-- Porozmawiać. Na serio uważasz, że mam cię gdzieś?
-- Czasami można tak pomyśleć. -- spuścił wzrok i zaczął patrzeć na czubki butów.
-- Przepraszam. -- odparła smutnawo. -- Przepraszam, jeśli tak pomyślałeś. Wiesz, że jesteś dla mnie ważny. -- położyła mu dłoń na policzku. Chłopak podniósł wzrok na nią.
-- Ale jakoś tego nie widać.
-- I za to bardzo bardzo cię przepraszam. Możesz czuć się... niepotrzebny. Ale tak nie jest.
-- Tak? Kiedyś, kiedy jeszcze żył tata, wszystko było super. A potem? Potem dołączyłaś do Monstroxa. I przestałem się dla ciebie liczyć. -- spuścił głowę.
-- Wcale nie. Nie przestałeś się dla mie liczyć. Może i jestem zła, ale nadal cię kocham.
-- Już chyba wiem, dlaczego zaczęłaś mnie unikać. -- spojrzał na nią obojętnie. Oderwał się od futryny. -- Za bardzo przypominam ci tatę, prawda?
Wiedźma na samą myśl o swoim narzeczonym spuściła głowę. Kiedy jej syn miał 6 lat, jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. Na początku nie mogła się z tym pogodzić. W końcu... pewnego dnia pojawił się Monstrox i zaproponował jej, żeby do niego dołączyła oraz pomogła w rządzeniu królestwem. Wtedy właśnie zapisała Claya do Akademii Magii, a sama pomagała Monstroxowi. Tak narodziła się Ruina Stoneheart. Na początku nikt nie wiedział o ich pokrewieństwie, ale zmieniło się to kilka lat później, kiedy jakiś dziennikarz dowodził się prawdy. Od tamtej pory każdy wie, że Clay jest synem Ruiny.
-- Nie wspominaj o nim. -- warknęła. Spojrzała na syna surowo. -- To przeszłość. A tą należy oddzielić grubą kreską. -- machnęła ręką. -- Bo inaczej twoje życie nigdy się nie ułoży do końca. Przez blizny przeszłości.
-- A może ja nie chcę zapominać o tacie? Może... może bym chciał, żeby żył.
-- A myślisz, że ja tego nie chcę? -- prawie krzyknęła, kładąc rękę na swojej klatce piersiowej. -- Też mi go brakuje. Ale nie da się wskrzeszać zmarłych. Gdyby się dało, to zapewne od dawna by tu był z nami. Ale go nie ma i się z tym pogódź! -- wrzasnęła, powstrymując się od łez.
Chłopak cofnął się od niej o krok.
-- Jeśli tak chcesz to rozegrać, to proszę bardzo. Bądź sobie Ruiną. Mam to gdzieś. -- zamknął jej drzwi przed nosem.
Gdy zamknął drzwi, oparł się o drzwi i powoli opadł na podłogę. Zgiął nogi w kolanach i je objął. Położył na nich głowę i zaczął płakać.
Aż nagle usłyszał cisze miałknięcie. Oderwał głowę od kolan i spojrzał w prawo. To Aralia siedziała obok niego i przyglądała od krótszego czasu. Podeszła do chłopaka i zaczęła głaskać pyszczkiem po ręce. On otarł łzy z policzka i uśmiechnął do kotki. Zaczął ją głaskać.
-- Masz rację. -- szepnął. -- Lepiej nie wracać do przeszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro