Rozdział 2
Clay, tak, jak obiecał, poszedł do zamku. Gdy wszedł do sali trenowej, zobaczył, że był w niej tylko Monstrox, stojący nad stołem z holograficzną mapą królestwa. Podszedł do niego i ze skrzyżowanymi rękami powiedział:
-- Hejka.
Czarnoksiężnik spojrzał na niego lekko wystraszony.
-- Co? Przestraszyłeś się? -- spytał sarkastycznie brunet z demonicznym uśmieszkiem.
-- Co? Ja? Ja się niczego nie boję. -- skrzyżował ręce. -- Ale zmieniając temat... dowiedziałem się od moich zwiadowców, że Halbert ukrywa się w Zbrojowie. Pojedź tam i ją załatw. Ale dyskretnie. -- pokazał na chłopaka palcem.
-- Jasne jasne, staruszku. Zajmę się tym. -- podrapał się po nosie. -- Tylko wiesz... lepiej, żeby moja matka się o tym nie dowiedziała. -- przekrzywił lekko głowę i spojrzał na Monstroxa.
-- Jasne. Zajmę się tym. To będzie nasza tajemnica. Dobrze wiem, jaka jest twoja matka. I dlatego dopilnuję, że o niczym nie będzie mieć pojęcia.
Chłopak kiwnął głową, po czym odszedł w stronę drzwi. Otworzył je i wyszedł.
Niecałą godzinę później był już w Zbrojowie, gdzie podobno ukrywała się ta dziewczyna. Opierał się o jedną ze ścian jakiegoś budynku. Na głowie miał kaptur. W ręce trzymał jabłko. Wypatrywał rebeliantki, jednak nie mógł jej znaleźć. Dlatego postanowił pochodzić po okolicy.
Gdy przechodził obok jakiegoś domu, wpadł na jakąś dziewczynę. I okazało się, że była to ta rebeliantka, Macy Halbert. Z głowy spadł mu kaptur, przez co ludzie w okolicy zaczęli coś między sobą szeptać:
-- To Clay Moorington. -- szepnęła jakaś kobieta.
-- Syn Ruiny.
Chłopak szybko wstał i założył kaptur z powrotem. Wtedy spojrzał na rebeliantkę. Wyjął miecz, który zawsze przy sobie nosił i skierował w jej stronę, przez co nie mogła wstać.
-- I co? -- rzekł z szyderczym uśmieszkiem. -- Co teraz zrobisz?
-- To ty jesteś Clay Moorington. -- bardziej stwierdziła niż spytała. -- Syn Ruiny.
-- No to skoro już mnie poznałaś, to nie ma sensu się ukrywać. -- nadal trzymając klingę miecza przy szyi dziewczyny, zdjął kaptur, przez co można było zobaczyć jego rozczochrane, brązowe włosy i granatowe oczy. Był nawet przystojny.
Dziewczyna się zdziwiła. Myślała, że ten cały Clay będzie brzydrzy.
-- Szczerze, miałam nadzieję, że jesteś brzydrzy. -- skrzyżowała ręce.
-- Ja to samo myślałem o tobie. -- odgryzł się chłopak, chowając miecz z powrotem do pochwy.
Macy wstała, otrzepując tym samym z kurzu.
-- Dlaczego mnie nie zabiłeś? -- spytała, otrzepując ręce.
-- Za ładna jesteś, by umierać. Ale to nie był komplement. -- podrapał się po nosie, po czym schował ręce do kieszeni niebieskiej bluzy.
-- To mi ulżyło. Bo myślałam, że się we mnie zakochałeś czy coś.
-- Ja? W tobie? -- zachichrał się lekko. -- Sorki, ale nie jesteś w moim typie. Wolę wiedźmy.
-- Tak. To akurat w pełni normalne. Ja natomiast nie zadaję się z wybrykami natury. -- położyła lewą rękę na biodrze.
-- No to wyjaśnione. -- podszedł do niej, nadal trzymając ręce w kieszeniach. -- Nie nawidzimy się nawzajem. -- uśmiechnął się demonicznie. -- To dobrze. Będzie mi łatwiej cię zabić.
-- Nie mogłeś tego zrobić, gdy leżałam na ziemi z mieczem przy szyi? Byłoby ci wtedy łatwiej.
-- Tak. I nie dać wrogowi żadnej szansy na obronę? To nie w moim stylu.
-- Tak bardzo się chwalisz swoimi zdolnościami, że taki z ciebie gdur? -- odrzekła. Chłopak przyczepił ją rękami do ściany.
-- Jak ty nawet nie wiesz, co dokładnie potrafię. Więc się nie udzielaj.
-- O nie. Tak bardzo się boję. -- powiedziała sarkastycznie. Złapała się za czoło i udawała ofiarę. -- Zły czarodziej mnie zaraz zabije.
-- Lepiej nie przeginaj. -- warknął. Wtedy zobaczył na szyi dziewczyny naszyjnik z wizerunkiem smoka. -- Skąd to masz? -- spytał, pokazując na wisiorek.
-- A co cię to? -- warknęła. -- A wiesz... odwal się. -- popchnęła go. Wtedy chłopak poleciał dwa metry dalej i położył na ziemi plecami.
On od początku wiedział, co to oznaczało. Zakrył oczy zgięciem łokcia i rzekł niezadowolony:
-- I po co to robiłaś?
Dziewczyna nie miała pojęcia, o co mu chodziło. Podeszła do niego. Wtedy jej naszyjnik zaczął świecić na czerwono. Spojrzała na niego. Tak samo było z wisiorkiem na szyi chłopaka. Jego natomiast miał brelok w kształcie sokoła i świecił na niebiesko.
Chłopak zdjął łokieć z oczu i spojrzał na naszyjnik. Westchnął głośno.
-- No super. -- usiadł po turecku, położył ręce na kolanach i spojrzał na dziewczynę. -- I co narobiłaś? -- prawie krzyknął.
-- A co niby takiego zrobiłam? -- spytała zdezorientowana, wzruszając ramionami.
Brunet wstał, po czym do niej podszedł.
-- Wiesz, co to oznacza? -- pokazał jej nadal świecącego sokoła na swoim naszyjniku. Ona pokręciła głową. Przeszedł dłonią po twarzy. -- Okej... -- podniósł ręce przed siebie i głośno wypuścił powietrze. -- Spokojnie... -- szepnął do siebie. Odwrócił się do dziewczyny plecami. -- To zapewne jakaś pomyłka i okaże się, że to tylko głupi sen.
-- O czym ty gadasz? -- całą jego wypowiedź słyszała dziewczyna. Spojrzała na niego spode łba.
Odwrócił się do niej.
-- Zaklęcie połączenia. Słyszałaś kiedyś o czymś takim?
Pokręciła przecząco głową. Złapał się za nos.
-- No dobra... to zaklęcie połączyło nasze naszyjniki. -- pokazał na wisiorek na szyi. -- Nie wiem, dlaczego, ale wiem jedno. Jesteśmy na siebie skazani do czasu, gdy nie wymyślimy, jak tego zaklęcia zdjąć lub któreś z nas zdejmie naszyjnik.
-- No to proszę... -- Macy pokazała reką na chłopaka. -- zdejmuj. Co ci szkodzi?
-- Nie ma mowy. -- rzekł stanowczo, rozkładając ręce. -- Sama zdejmuj.
-- Nigdy w życiu. -- skrzyżowała ręce.
-- Dlatego właśnie nie zadaję się z dziewczynami. -- spuścił głowę zażenowany. -- No to jak żadne z nas tego nie zrobi, to zostaje zdjąć zaklęcie. -- położył prawą rękę na biodrze.
-- No to na co jeszcze czekasz? -- spojrzał na Macy. -- Zdejmij. Chyba to potrafisz, co?
-- No jasne. Ale nie znam tego zaklęcia. Więc trzeba będzie je gdzieś znaleźć.
-- W tej twojej szkole cię tego nie nauczyli? Słabo. Chyba nie jesteś aż tak dobry w takim razie. -- uśmiechnęła się szyderczo.
-- Co?! -- rzucił jej zabójcze spojrzenie. -- Uwierz mi. Nie chcesz zobaczyć, co potrafię naprawdę. Bo to mogłoby cię nawet zabić.
-- Zabić? -- prychnęła. -- Jasne. Zapewne tylko mnie tak straszysz. Znam takich jak ty. Ty to tylko udajesz, że coś potrafisz, a tak naprawdę to nie umiesz zapewne nawet szklanką ruszyć. Mam rację?
-- Nie. I nie udaję. -- zacisnął ręce w pięści. Wtedy wokół nich pojawiła się jasnoniebieska poświata wskazująca na to, że miał zamiar zaraz użyć magii. -- A ty lepiej przestań.
-- Tak? A czemu to? -- złapała się za brodę.
Wtedy Clay złapał większy wdech, rozluźnił ręce i poświata zniknęła. Uspokoił się nieco.
-- Jeśli mamy współpracować, to może przestańmy się wyzywać na początek? -- zaproponował.
-- No nie wiem. Nie lubię tych wszystkich... magicznych rzeczy. Więc ciebie raczej też nie polubię.
-- Nie mówiłem "bądźmy najlepszymi przyjaciółmi", tylko chciałem się z tobą jakoś dogadać. Ale jak nie zależy ci na zdjęciu tego zaklęcia, to w takim razie jesteś na mnie skazana do końca życia. -- skrzyżował ręce z małym uśmieszkiem. -- No chyba, że szybciej zdejmiesz naszyjnik.
-- Nie.
-- No to proszę... przez to zaklęcie nie tylko nasze naszyjniki się połączyły, ale my też. -- odwrócił się do niej plecami i uszczypnął w ramię.
Wtedy dziewczyna złapała się za swoje.
-- Au! -- krzyknęła, masując się po ramieniu z grymasem na twarzy. -- Po co to zrobiłeś?
-- Jeśli ty poczujesz jakiś ból, to ja też. I vice versa. -- znów się do niej odwrócił. -- Podobnie ze zranieniami. Skaleczysz się w palec, to i ja. I tak to działa.
-- No to nieźle... -- podrapała się do głowie. -- To co teraz? Co zrobimy?
Wzruszył ramionami.
-- Trzeba będzie znaleźć zaklęcie odczyniające. Ale to nie będzie takie łatwe. -- skrzyżował ręce.
-- A to czemu? -- spytała.
-- Bo jest zapewne w nowej bibliotece Merloka. Bo po pierwsze: -- podniósł palec wskazujący w górę. -- nie mam pojęcia, gdzie ona jest. A po drugie: -- podniósł środkowy palec. -- nie za dobrze dogaduję się z Merlokiem. -- złapał się za kark.
-- A powinieneś?
-- No raczej... bo to mój... wujek. - spuścił głowę.
-- Co?! -- krzyknęła dziewczyna, niedowieżając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro