Rozdział 4
Następnego dnia rano Clay, jak zwykle, poszedł do szkoły. Gdy przeszedł przez główną bramę, usłyszał, jak ktoś do niego krzyczy:
-- Clay!
Odwrócił się i zobaczył swojego przyjaciela, Alexa. Alex miał rude włosy i ciemno zielone oczy, które wyglądały na prawie że czarne. Podbiegł do bruneta, machając do niego ręką. Ten stanął, krzyżując ręce z szyderczym uśmieszkiem. Gdy rudzielec do niego podbiegł, złapał oddech, zmęczony wysiłkiem fizycznym.
-- Co? Zmęczony? -- spytał sarkastycznie.
-- Może. -- odgryzł się Alex. -- Ciebie też fajnie widzieć.
-- Dobra. Skończmy te uprzejmości i chodźmy do szkoły. -- pokazał palcem na szkołę.
Ale gdy szli w stronę budynku, niespodziewanie na Claya ktoś wpadł. Jak się później okazało, była to ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach. Była to Veronica Simons, ktora chodziła z Clayem i Alexem do klasy. Obydwoje leżeli na ziemi i przyglądali sobie. Po chwili wstał brunet i otrzepał z kurzu.
-- Dzięki za pomoc. -- odrzekła sarkastycznie dziewczyna i wstała z ziemi.
-- Przyjemność po mojej stronie. -- ukłonił się lekko.
-- Taaak... nie wiedziałam, że nadal jesteś gburem. -- odwróciła się do niego plecami.
-- To chyba moja sprawa? -- warknął brunet. -- Więc co ci do tego?
-- A to, Clay, że kiedyś byłeś inny. -- odwróciła się z powrotem w jego stronę. -- Fajniejszy. Lubiłam cię. A może nawet i coś więcej.
-- Coś więcej? Proszę cię... -- skrzyżował ręce. -- Że ty niby coś do mnie czułaś?
-- Co? A może nie? W końcu byliśmy parą. Ale ty najwyraźniej miałeś mnie gdzieś, bo ze mną zerwałeś.
-- I co?
-- Ja cię nie poznaję. -- odparła, kręcąc głową. -- Co się z tobą stało?
-- Nic. A tobie nic do tego.
Nagle obok nich przeszedł jakiś chłopak, który słyszał całą ich rozmowę. Był to blondyn o ulizanej fryzurze i ciemno brązowych oczach. Powiedział:
-- Geny Ruiny się odezwały.
Cała trójka spojrzała na niego. Brunet zacisnął ręce.
-- Można było się tego spodziewać. -- skrzyżował ręce. -- No bo co poradzić? -- zwrócił się do Claya. -- Skoro jesteś synem samej Ruiny Stoneheart, to... paskudny charakter jest dziedziczny, prawda? -- brunet odwrócił głowę.
-- Wcale nie! -- krzyknęła dziewczyna. -- Clay nie jest taki, jak Ruina. -- spojrzała na chłopaka. Głowę miał lekko spuszczoną. -- Tylko dużo lepszy. Chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać.
-- Nie widać, bo tak nie jest. Z resztą... dziwię mu się, dlaczego jeszcze nie zmienił sobie nazwiska na Stoneheart. Bardziej by do niego pasowało.
-- A w mordę chcesz?! -- wrzasnęła Veronica, coraz bardziej nad sobą nie panując.
Chciała się na niego rzucić, ale w tej chwili zatrzymał ją brunet, stawiając przed nią rękę.
-- Odpuść. -- odparł. Ale nie tym samym, sarkastycznym tonem, co zwykle. Raczej tym, którego ani Veronica ani Alex nie znali. Bardziej delikatnym.
-- A-ale przecież... -- pokazała na blondyna.
-- Żadnego ale. Nie warto. -- lekko pokręcił głową. -- Uwierz mi.
Wtedy dziewczyna się uspokoiła odrobinę i kiwnęła głową, pokazując, że na nikogo się nie rzuci.
-- A teraz chodźmy stąd. -- znów odezwał się Clay. Trącił blondyna w ramię i poszedł w stronę budynku. Veronica i Alex poszli za nim.
Po szkole wrócił do Knightonii. A tam do starej biblioteki Merloka w jednej z wież zamkowych. Postanowił poszukać czegoś na zaklęcie połączenia.
Gdy wszedł do środka, zaczął się rozglądać. Całe pomieszczenie było w połowie puste, jednak po wyprowadzce Merloka zostało jeszcze kilka książek.
Wziął ile tylko mógł unieśc i polożył na podłodze obok biurka. Usiadł przy nim i zaczął je przeglądać.
Po ponad godzinie bezowocnych poszukiwań w końcu zrezygnował. Zapewne księga, w której jest coś na zaklęcie połączenia Merlok zabrał ze sobą.
-- Ech... -- skrzyżował ręce na blacie i ułożył na nich brodę. -- Tutaj raczej nic nie znajdę. -- wyprostował się i zaczął chować księgi na swoje miejsce.
Kiedy jednak kończył, usłyszał skrzyp otwierających się drzwi. Złapał za rękojeść miecza, by moc w każdej chwili go wyjąć. Spojrzał w stronę wejścia i nie mógł uwierzyć wlasnym oczom. W bibliotece pojawił się Merlok. Jednak chłopak nie pokazywał zdziwienia. Od kiedy skończył sześć lat maskował swoje prawdziwe emocje. Jednak w niektórych sytuacjach nie wychodziło mu to.
Skrzyżował ręce i odrzekł z nutką sarkazmu:
-- No proszę proszę... a kogo to moje piękne oczy widzą? Merlok. Dawno się nie widzieliśmy.
Czarodziej spojrzał na swojego siostrzeńca, przymróżając oczy. Miał nadzieję go już nie spotkać.
-- Clay. Co za niespodzianka. Znów przyszedłeś tu węszyć?
-- Mógłbym cię spytać o to samo, wujaszku. Bo widzisz... -- złapał się za brodę. -- O ile dobrze mi wiadomo, to ten zamek nie należy już do rodziny królewskiej. Więc nie masz prawa na nim przebywać.
-- To samo tyczy się też ciebie i Monstroxa. -- odgryzł się Merlok. -- I nie nazywaj mnie wujaszkiem.
-- A to czemu? Przecież jesteś moim wujkiem, prawda? -- uśmiechnął się lekko demonicznie.
-- Od dawna już nie. W to, że moja własna siostra wybrała złą drogę nie mogę uwierzyć. Ale jeszcze bardziej w to, że idziesz w jej ślady. Możesz jeszcze zmienić zdanie. Nie musisz być taki, jak ona.
-- Ha! -- zachichrał się lekko. -- Bardzo zabawne. Naprawdę. Uwielbiam twoje poczucie humoru wujaszku, lecz jest ono nie adekwatne do sytuacji.
-- Ja nie żartuję. Jak chcesz, to mogę ci pomóc.
-- Pomóc? -- powtórzył z drwiną w głosie. -- Ty? A pamiętasz, co się stało, gdy ostatnio chciałeś nam pomóc? Bo ja tak. Poprosiłem cię o pomoc, bo nie chciałem, żeby moja matka stała się zła. Ale ty nic z tym nie zrobiłeś. Liczyłem na ciebie, a ty co? Miałeś mnie gdzieś. Więc już nigdy w nic ci nie uwierzę. Możesz być tego pewny.
Przeszedł koło Merloka, specjalnie uderzając go w ramię i zaczął kierować się w stronę wyjścia z biblioteki. Jednak tuż przy drzwiach zatrzymał go wuj, mówiąc:
-- Przepraszam. -- spuścił lekko głowę. Brunet spojrzał na niego przez ramię. -- Ale... myślałem, że tak będzie lepiej.
-- Lepiej?! -- wrzasnął Clay, zaciskając ręce. Odwrócił się do niego. -- Lepiej?! A niby dla kogo?! Dla mnie?! A może dla mojej matki, co?! Coś ty sobie myślał?! Że ci za to podziękuję? Nie! Jedyne, co do ciebie czuję to obrzydzenie. Tylko i wyłącznie. Więc nie probuj mydlić mi oczu, bo to na mnie nie działa. Z resztą... -- uśmiechnął się sarkastycznie. -- Dla ciebie liczyłeś się tylko ty. Miałeś gdzieś i swoją siostrę i siostrzeńca. "Królestwo może na tym ucierpieć". Tak powiedziałeś, tłumacząc mi, dlaczego nam nie pomogłeś. Sześcioletniemu dziecku. I ty się jeszcze dziwisz, że teraz trzymam z Monstroxem? Może i jest zły, ale wydaje się być o wiele lepszy od ciebie! Dlatego też nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy. -- odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami i zostawiając Merloka samego w pomieszczeniu.
-- Ale to nie było tak... -- szepnął Merlok, gdy chłopak wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro