Zły pociąg
Po Waszych namowach, postanowiłam napisać dalszą część.
A, tak naprawdę, nikt mnie nie namawiał, ale zawsze chciałam to napisać. Tak jakbym była ważną autorką, która ma grono czytelników zainteresowanych jej twórczością.
W zasadzie to nie jestem nikim ważnym i nie jestem pewna, czy bym chciała. Pewnie bym chciała, ale bałabym się też odpowiedzialności.
Jak jesteś sławny, to ludzie śledzą każdy twój krok i słowo a na dodatek możesz być dla nich przykładem.
Ja nie powinnam być dla nikogo przykładem.
Ostatnio nastoletnia koleżanka mojei siostry powiedziała, że jestem dla niej inspiracją.
Dziwne, ale dużo osób w moim życiu mi to mówi.
"Dzięki tobie postanowiłam wreszcie być sobą", brzmi to podnieśle i czuję się potrzebna.
Potem okazuje się, że ta osoba po prostu zaczęła nosić dzwony, uczyć się japońskiego albo robić sobie kolorowe kreski na powiekach.
Nie chcę nikogo obrazić, naprawdę nie lubię sprawiać ludziom przykrości, ale nie widzę w tym nic, co wymagałoby mojej inspiracji.
W jaki sposób zmiana koloru kresek jest tak odważna?
Ja chodzę w długich sukniach do ziemii i popaćkanych paznokciach, nie uważam tego za bardzo odważne. Odważne jest bycie kobietą. Ale taką jak chcesz, że chodzisz bez stanika i nie golisz nóg.
Albo mężczyzną w szpilkach, całkiem odważne.
Jednak to nadal ubiór tylko.
W byciu sobą chodzi o to, że nie tylko ubierasz się nieco inaczej od reszty. Chodzi o bycie innym.
I wcale nie chcialabym być w tym dla nikogo inspiracją ani nie życzę tego nikomu.
Z filmów płynie do Was przekaz, że fajnie jest być innym, że ta kujonka zawsze wygra z wredną przewodniczącą cziliderek, a ta wróżka, co początkowo nie miała mocy, na koniec będzie miała najlepszą.
Wciskają Wam kit.
W tym świecie możesz być inny, ale tylko w granicach normy. Poza nimi jesteś dziwakiem i ludzie mają cię dość.
Chciałabym być jak inni, to jest łatwiejsze. Umieć rozmawiać o siłowni, pazkonciach i Stranger Things, płakać tylko, gdy trzeba i nie śmiać się ze słowa "Szwajcaria".
Oczywiście, umiem wstrzymać śmiech na to słowo, ale jest mi wtedy ciężko no i czuję się potem przybita.
Ale gdyby ta koleżanka mojej siostry miała wybór, to nie radzę jej inspirować się mną. Skończy z tragicznymi kompleksami, bo ludzi takich jak ja raczej niewiele osób rozumie.
Mnie tak prawdziwie rozumie chyba tylko moja przyjaciółka. Znam ją od przedszkola, więc mogła widzieć mój rozwój w życiu społecznym. Nie tak jak mama, bo mamy widzą swoje dzieci zawsze inaczej.
Pamięta, jak jeszcze byłam cicha i grzeczna, jak byłam na siłę dziwaczką i fascynowała mnie depresja, pamięta pewnie jak naprawdę mnie ona dopadła. Może pamięta, że chciałam być kiedyś zakonnicą.
Pamięta też jak ględziłam o swoich zakochaniach.
A do tej pory miałam dziwny zwyczaj w zakochiwaniu się w nieodpowiednich osobach. Myślę, że teraz jestem pierwszy raz w takim dobrym związku z porządnym chłopakiem. Nie przekracza moich granic i chce ze mną spędzać czas, umie mnie też uspokoić, gdy wpadam w panikę. Jest tylko trochę leniwy.
Moja przyjaciółka też jest trochę leniwa. Ja też jestem, ale mniej niż oni.
Znaczy, każdy z nas jest leniwy na inny sposób. Ja na przykład jestem leniwa, tylko jeśli coś mnie nie obchodzi. No i szybko się męczę.
Marta jest leniwa, jeśli nie chodzi o obietnice i obowiązki.
Jędrek jest leniwy, chyba że musi coś zrobić. Znaczy, on zrobi wszystko co powinien, ale powoli.
Drażni mnie to, że niektóre rzeczy są czymś, co zrobić musi, ale nie jestem to ja. Znaczy, może to zdrowe, że ze mną nie robi nic z przymusu i powinności, ale gdy nie dzwoni do mnie, nie pisze mi "Dobranoc", robi mi się przykro i mam wrażenie, że o mnie zapomniał.
Pewnie tak nie jest, ale należę do osób, które dużo się martwią.
Od ponad miesiąca zwleka z wydrukowaniem wiersza dla mnie, który mi przeczytał. Już nawet przestałam mu o tym przypominać.
I tak jest lepszy od moich byłych, ale ma marną konkurencję.
Syn fanatyków religijnych, który spierdział się, gdy go pocałowałam w policzek.
Chłopak z dysfunkcyjnego domu przemocowych rupieciarzy.
Schizofrenik, który mnie molestował i krzywdził.
Dziewczyna z depresją, która nie chciała się spotykać, tylko pisać.
Nie mówiąc już o moich wszystkich byłych-niedoszłych.
To jest zbyt żałosne, żeby to opisywać.
Można więc powiedzieć, że miałam pociąg do nieodpowiednich ludzi. Może nadal mam, ale Jędrek mnie trochę ratuje?
Nie mam pojęcia, ale nauczyłam się z nim, że moje potrzeby też się liczą, ale innych też. Na równi.
Z tym schizofrenikiem, nie patrzyłam na to co chcę, a co nie.
A z tamtym skrzywdzonym dzieckiem, ciągle myślałam tylko o tym co ja chcę.
Teraz czasem ja ustępuję, czasem on. Myślę, że na tym polega zdrowy związek.
Zresztą, rzadko musimy ustępować, bo zwykle mamy ochotę na to samo.
Mam też tak z Martą, Mileną i Kiką, moimi przyjaciółkami.
Często lubimy zjeść to samo, oglądać podobne rzeczy i nawet rozmawiać o podobnych rzeczach.
Problem polega na tym, że wszyscy moi koledzy są pomieszani. Jedyne środowisko, które nie łączy się z innymi (albo tylko na moich imprezach) to obsada teatru Rampa. Bardzo lubię ludzi stamtąd, bo akceptują moją inność, choć czasem też mają dość.
Wszyscy mają mnie dość.
Nie podoba mi się to, że pomieszałam harcerstwo ze szkołą. Zaprosiłam koleżankę z liceum na zbiórkę, a tu pyk! Nagle jej koleżanka jest w dziwnym chyba związku z moim trans kolegą, inna jej koleżanka kręci z moją przyjaciółką, która zaś jest starszą siostrą mojego chłopaka, którego przyjaciel kręci z przyjaciółką mojej koleżanki.
To wszystko jest tak pokręcone.
Na domiar złego przyjaciółka tej przyjaciółki znajomej, którą wzięłam do harcerstwa, okazuje się być partnerką z poloneza z podstawówki tego mojego Jędrka.
Czuję się jak w jakimś Sweet Home Alabama, jakby wszyscy byli moimi ziomkami. A ziomków się nie rucha, taka moja zasada.
Może tak powinno wyglądać życie społeczne? Że wszyscy są znajomymi znajomych i w ogóle?
Wiem, że tak powstają często pary.
Jeden ziomek zaprasza na imprezę dwóch innych ziomków, którzy się wcześniej nie znali i bum! Są razem.
Tak chyba zrobili moi rodzice.
Ale nadal uczę się takich umiejętności, jestem młoda i to normalne, że jeszcze się uczę, prawda? Nawet starzy ludzie się uczą, powiedzcie, że tak?
Choć czasem nie widzę sensu w starych ludziach. Uczą się języków albo trzeba ich przekonywać, że homoseksualizm jest normalny. Przecież niedługo umrą.
Choć jak tak myślę, to jakbym była coraz bliżej śmierci, też chciałbym coś jeszcze osiągnąć. Tak bym się stresowała, że jeszcze coś chcę zrobić w życiu, że zaczęłabym uczyć się tego francuskiego czy coś.
Ale jakby spojrzeć na to, że możemy umrzeć każdego dnia, na przykład w wypadku samochodowym, więc może powinnam się zacząć uczyć francuskiego już teraz? Żyć każdego dnia, tak jakbym była już stara i miała zaraz umrzeć?
Mogłabym zacząć uczyć się francuskiego z książek mojego chłopca albo z razem z moją młodszą siostrą?
Moja siostra zawsze była malutka (znaczy nie fizycznie, bo zawsze była jednak większym dzieckiem), wiecie taka siostrzyczka, którą musisz bronić przed złem tego świata i w ogóle.
A ona teraz idzie do siódmej klasy, ma eyeliner i będzie uczyć się francuskiego! I prawie mnie przerosła.
Jeśli chcecie wiedzieć, to ciężko to znoszę, choć jestem z niej dumna.
Jednak nie chciałabym, żeby skończyła jak ja.
Też jest trochę inna, ale chyba nie aż tak albo umie udawać i się przystosować.
Ostatnio powiedziała, że boi się, że jej przyjaciele zostawią ją, tak jak zrobili to mnie. Ma jedenaście lat, prawie dwanaście i ja rok później, mając trzynaście lat straciłam wiarę w przyjaciół i ludzi. Choć nadal jestem naiwna i łatowierna.
Pewnie dlatego, że mam dobre serce. Jestem pewna, że mam, choć czasem bywam okropna.
Na przykład zawsze chcę mieć najlepsze wyniki, a gdy ktoś jest lepszy ode mnie, to mam jakiś kompleks mniejszości. Podświadomie zaczynam konkurować z tą osobą na każdym aspekcie życia.
To paskudne, ale ciężkie do przejścia. Mój chłopak powiedział mi, że martwi go jak złoszczę się, że inni mają lepiej.
To rzeczywiście słaba cecha, ale on nie rozumie. Pewnie był wychowany inaczej - chodził do małych i chyba prywatnych szkół, mnie w największej podstawówce w miasteczku umieścili w klasie prawdziwych dziwaków.
U nas wszyscy byli dobrymi uczniami, nie wyśmiewało się kujonów, bo wszyscy nimi byli. Wychowawca cały czas nas porównywał.
Poza tym Jędrek nie wie, jak to jest być zawsze gorszym.
A może wie, ale mi nie powiedział, co byłoby przykre.
Lub mi powiedział a ja nie załapałam sensu, co byłoby jeszcze gorsze - choć często mi się zdarza tak robić. Znaczy, ja nic nie robię, po prostu nie znajduję ukrytego znaczenia słów, no. Rozumiecie?
Np. Brałam czyjąs kredkę i dziecko mówiło "to moje". Nie powiedziało "oddaj mi", więc nie oddawałam. Po prostu przyjmowałam do wiadomości, że to czyjaś kredka.
Jak wyobrażam sobie siebie w takich sytuacjach to mam w głowie siebie z zezem rozbieżnym.
W każdym razie, miałam dużo operacji w zatokach, problemy z brzuchem i mocno schorowany kregosłup.
Jak miałam 12 lat, mogłam tylko prawie leżeć przez dłuższy czas. A jak 14, byłam na wózku.
Czasem zdarza mi się kuleć i ciągle bolą mnie plecy. Mam też upośledzone słonie i krzywe stopy.
To nie jest najgorsze, zawsze było mi wstyd się wstydzić - sa ludzie bez rąk i bez nóg i tacy, co na wózkach całe życie siedzą i pokazują, że da się być szczęśliwym.
Więc jakim ja prawem nie jestem szczęśliwa, choć mam i nogi i ręce? Czasem tak bolą, że wolałabym ich nie mieć.
Lecz mam i doceniam, mogę zrobić z nich użytek, odpychając już tych, do których miałam zły pociąg.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro