Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog



Wyszedł z biura powolnym krokiem. Doskonale wiedział, że czekała go długa podróż przez zakorkowane ulice. Westchnął więc, ale bez zbędnego ociągania wsiadł do samochodu. Droga dłużyła mu się w nieskończoność, a on sam myślał, że zaraz wyjdzie z samochodu i dotrze w wyznaczone miejsce na piechotę. Był poirytowany, zmęczony oraz głodny. Cieszyła go jedynie wizja spędzenia czasu z ukochaną, która już od kilku minut czekała na niego w restauracji.

Kiedy w końcu udało mu się zaparkować przed budynkiem, prawie zapomniał o małej torebce, która spoczywała na fotelu pasażera. Pochwyciwszy ją do rąk, zatrzasnął za sobą drzwi, a następnie udał się do budynku. Mieścił się na obrzeżach miasta, dlatego nie stało przed nim wiele samochód. Rzucił mu się w oczy jednak samochód z przyciemnianymi szybami. Na chwilę zawiesił na nim wzrok, ale szybko się otrząsnął.

Dostrzegł ją od razu po wejściu. Wyglądała na odrobinę zdenerwowaną. Z uśmiechem podszedł do stolika, który zajmowała i natychmiast pocałował ją w czoło.

— Już myślałam, że cię coś zjadło. — Nerwowo się roześmiała.

— Przepraszam, kochanie, były straszne korki — odparł, siadając naprzeciwko niej. — Wybrałaś coś?

— Zastanawiałam się — burknęła, chwytając do rąk menu — nad... sama nie wiem. Może ty coś wybierzesz?

Kolejny raz posłał jej szelmowski uśmiech, a potem nachyliłem nad kartą. Doskonale wiedział, że jego narzeczona była wybredna, ale wcale go to nie zrażało.

Kilka chwil później drzwi do restauracji ponownie się otworzyły. Odruchowo odwrócił się za siebie, aby dostrzec mężczyznę, który właśnie kierował się do jednego ze stolików.

— Ten to dopiero pała entuzjazmem — zażartowała kobieta.

— Każdy korposzczur wygląda właśnie w taki sposób — sarknął. — Dlatego od początku powtarzałem, że własna działalność to podstawa.

Nie chciał zbyt długo mu się przyglądać, dlatego powrócił wzrokiem do menu.

Przez kolejne kilkanaście minut żywnie rozmawiał ze swoją narzeczoną, delektując się przy tym wyśmienitym jedzeniem. W pewnej chwili kobieta oznajmiła, że musi wyjść do toalety. Z braku laku ponownie zaczął rozglądać się po wnętrzu budynku. Nie wyróżniało się niczym szczególnym. Było raczej nudne i monotonne, a wiszące na ścianach mroczne obrazy raczej nie sprawiały, że to miejsce można było nazwać przytulnym. Mimo tego restauracja cieszyła się sporym zainteresowaniem. Zazwyczaj. Bo tamtego dnia świeciła pustkami.

Pomimo że siedział odwrócony, poczuł na swoich plecach palące spojrzenie. Z lekką obawą, odwrócił się, aby przyjąć na siebie ciężar pustych oczu mężczyzny siedzącego kilka stolików dalej. Spojrzenie było brudne, intensywne oraz deprawujące. Nerwowo przełknął ślinę, nie rozumiejąc, dlaczego obcy mężczyzna wzbudzał w nim pewnego rodzaju strach. A gdy na jego telefon przyszła wiadomość, nieznacznie się wzdrygnął. Bez namysłu odblokował urządzenie.

Nieznany: daję ci dziesięć minut, znasz adres

Nie miał żadnych wątpliwości, od kogo przyszła owa wiadomość, jednak postanowił ją zignorować, ponieważ do stołu powróciła jego narzeczona. Gdy po kolejnych paru minutach nadal z nią rozmawiał, mężczyzna siedzący w rogu restauracji wstał z miejsca i wyszedł z budynku.

W końcu mógł odetchnąć z ulgą. Nie na długo. Telefon zawibrował kolejny raz.

Nieznajomy: dziesięć minut właśnie minęło, drogi Samie.

— Może pojedziemy już do domu? — spytał z nutą zdenerwowania w głosie.

Jego narzeczona wyglądała na zaskoczoną. Krótko się roześmiała.

— Druga kobieta się do ciebie dobija?

— Coś w tym stylu — skwitował, siląc się na uśmiech. — Chodź, kochanie, jestem trochę zmęczony.

Kobieta nie zaprotestowała. Wstała z miejsca i poczekała, aż jej narzeczony zapłaci. Ujął ją pod rękę i opuścił restaurację. Nakazał, żeby wsiadła do samochodu, oznajmiając jej przy tym, że musi pilnie wykonać jeden telefon. Nie przejmował się kapiącym na jego głowę deszczem oraz mgłą unosząca się nad ziemią. Był roztrzęsiony i zamieniał się w kłębek nerwów.

Drżącą ręką wykręcił numer, a następnie przyłożył telefon do ucha.

Sammy! — Usłyszał radosne wołanie po drugiej stronie słuchawki. Oparł rękę o dach samochodu, a potem rozejrzał się we wszystkie strony. Na szczęście był sam na parkingu, a po samochodach, które wcześniej tutaj stały, nie było żadnego śladu.

— Coś się stało? — spytał łamiącym się głosem. Kiedy usłyszał donośny śmiech po drugiej stronie, poczuł, że bicie jego serca znacznie przyspiesza.

Czy coś się stało, przyjacielu? — Tym razem usłyszał westchnięcie. — Niestety tak. Pewna bliska mi osoba bardzo mnie zawiodła. Straszne, prawda? Nie odpisała również na moją wiadomość, dlatego jest mi niezmiernie przykro.

Byłem na kolacji z Ellie — odparł na swoją obronę, wiedząc, że i tak na nic się to nie zda. — Przepraszam.

Och, wcale mnie to nie dziwi. Ellie jest cudowną kobietą.

Potrzebujesz czegoś? — zapytał nieco oschlej niż miał zamiar.

Odpowiedziało mu kolejne parsknięcie mężczyzny.

Zdradziłeś mnie, Sammy.

Właśnie po tych trzech słowach, zrozumiał, że popełnił wielki błąd, nie odpisując mężczyźnie.

— Bruce, to nie tak — próbował się tłumaczyć. — Nie słuchaj ich, ja naprawdę bym tego nie zrobił. Wszystko ci wytłumaczę, tylko...

Och, Sammy, mój Sammy. — Wszedł mu w słowo. — Ale po co kłamać? Przecież doskonale wiesz, że znam prawdę.

Miał ochotę uderzyć dłonią o dach samochodu, jednak nie chciał niepokoić tym swojej narzeczonej. Zacisnął szczękę i próbował uspokoić swój oddech. W tamtej chwili całkowicie zapomniał o kapiącym na niego deszczu.

— Po prostu chcę ci to wytłumaczyć, bo to naprawdę nie jest takie proste, jak się wydaje. Oni mnie zastraszyli. Powiedzieli, że zrobią coś Ellie. Ja nie miałem wyboru! — Podniósł głos. — Co niby miałem zrobić? Przyjadę do ciebie i to obgadamy. Doskonale wiesz, że możemy ich wspólnie wykończyć. Wiesz o tym, Bruce!

Kolejne parsknięcie.

— Daję ci kolejne dziesięć minut.

Na co?

Na ucieczkę z tego kontynentu, przyjacielu. — Słysząc szyderczy śmiech swojego rozmówcy, miał ochotę zaszyć się pod ziemią. Był piekielny i przerażający. — Ktoś złoży ci wizytę.

Nie wiedział co powinien zrobić i czy jakakolwiek dyskusja z nim miała sens.

— Porozmawiajmy, Bruce! Racja, zdradziłem cię, ale mogę ci się jeszcze przydać! Nie możesz mnie zabić! Jestem ci potrzebny! — Zaczął nerwowo krzyczeć, nie przejmując się tym, że narzeczona siedząca w samochodzie zaczynała się niecierpliwić.

Wiesz dlaczego nazywam go Abaddonem? — Kiedy tylko usłyszał to pytanie, wszystkie włosy na jego ciele momentalnie mu się najeżyły. — Bo według Apokalipsy Świetego Jana niesie smierć i cierpienie, a także pochłania wszystkie zatracone dusze. On już prawdopobnie na ciebie czeka.

Nie! Przestań! Możemy się dogadać! Przyjadę do ciebie i coś zaproponuje. Możesz sobie wziąć cokolwiek! Czego chcesz? Pieniędzy? Proszę bardzo, weź sobie je wszystkie. Czego...

Zostało ci osiem minut.

Po tych słowach po prostu się rozłączył. Mężczyznę ponownie zalazła fala zimnych potów. Pochwycił za klamkę, a potem sprawnie usiadł w swoim fotelu. Zignorował zmartwione spojrzenie swojej narzeczonej. Ruszył z piskiem opon, ignorując to, że nawierzchnia była piekielnie śliska.

— Zwolnij! — krzyknęła kobieta, gdy dostrzegła, że liczba na prędkościomierzu nieustannie rosła w górę. — Sammy! Zwolnij! — Pochwyciła jego rękę, chcąc wybudzić go z transu, jednak ten nawet nie drgnął. — Sammy, masz...

— Zamknij się! — Wydał z siebie przeraźliwy krzyk.

Kobieta uchyliła usta i chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Jeszcze nigdy nie widziała narzeczonego w takim stanie.

Po kilku minutach udało im się podjechać przed dom. Mężczyzna wysiadł z auta niczym poparzony. Kobieta pobiegła zaraz za nim.

— Pakuj swoje rzeczy — nakazał, wbiegając po schodach na piętro.

Natychmiast ruszył do łazienki. W pośpiechu zdążył zapalić światło. Otworzył jedną z półek, z której zgarnął leki, a potem zaczął buszować po szufladach. Był na tyle zdenerwowany, że rzeczy niemal leciały mu z rąk. Kiedy kolejny raz poczuł na sobie dotyk narzeczonej, złapał ją za ramiona.

— Pakuj się!

— Co się dzieje?! — Spojrzała mu głęboko w oczy.

— Nie pytaj o nic, tylko pakuj pieprzone rzeczy!

Kobieta chciała coś dodać, jednak w jednym momencie w całym domu zgasły światła. Mężczyzna zaczął nabierać nerwowe oddechy, gdyż wiedział, że jego minuty najprawdopodniej były już policzone.

Ich nerwowe oddechy zaczęły mieszać się w jedno. A gdy usłyszeli huk, niemal nie padli ze stresu. Do ich uszu dotarły dźwięki refrenu Fly Me To The Moon od Franka Sinatry.

Sammy czuł, że trafi kontrolę nad swoimi funkcjami życiowymi. Z niesłychanie szybko bijącym sercem ruszył przed siebie. Czuł na swoich plecach oddech narzeczonej, która nie odstępowała go na krok. Kiedy zbliżyli się do sypialni, muzyka stała się jeszcze głośniejsza. Mężczyzna otworzył drzwi, orientując się, że w ich pokoju nikogo nie było. Słabe światło z pobliskiej latarni rzucało jednak dziwny błysk na jedną ze ścian. Chwycił za rękę swoją narzeczoną, wchodząc jeszcze głębiej do pomieszczenia. Chciał wyłączać tę przeklętą muzykę, ponieważ nie mógł się na niczym innym skupić.

Niemal podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał grzmot. Piorun, który rozświetlił pomieszczenie, sprawił, że jego serce zamarło. W tamtej chwili zobaczył smierć.

Śmierć miała brązowe włosy, nosiła ciemny golf, a jej puste oczy w odcieniu czerni nie wyrażały zupełnie niczego.

Drzwi do sypialni zatrzasnęły się z hukiem. Ellie natychmiast ruszyła w ich stronę i zaczęła nerwowo ciągnąć za klamkę, podczas gdy Sammy wpatrywał się puste oczy mężczyzny, którego widział już wcześniej. To właśnie on przyglądał mu się w restauracji.

— Możemy się dogadać! — Nerwowo wystawił swoje dłonie do przodu, aby zbudować pomiędzy nimi większy dystans. — Chcę pogadać z Brucem!

— Co się dzieje, do cholery? — spytała Ellie łamiącym się głosem. Kiedy zorientowała się, że nie będzie w stanie otworzyć drzwi, stanęła obok swojego narzeczonego.

Nieznajomy zaczął zbliżać się w jego kierunku, przez co jego twarz zaczynała robić się coraz bardziej widoczna. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat. Był wysoki oraz postawny. Jego ciemne włosy falami opadały mu na czoło. Jego wzrok był hipnotyzujący, ale również przepełniony nienawiścią.

— Stój! Nie mieszaj jej w to! — rzucił błagalnie. — Niech ona na to nie patrzy! Wypuść ją! Błagam!

Na twarzy młodego bruneta pojawił się szeroki uśmiech.

— W porządku — burknął.

Kiedy Sammy myślał, że nieznajomy oszczędzi jego ukochaną, młody brunet przeniósł na nią swoje spojrzenie. Kobieta mocniej zacisnęła rękę na łokciu narzeczonego. Sammy dostrzegł, że jej oczy w jednym momencie zachodzą mgłą.

— Ellie? — spytał, gdy puściła jego rękę.

Kobieta rzuciła się pędem w stronę okna. Zanim Sammy zdążył się zorientować, naparła na szybę i się przez nią przebiła. Wydał z siebie zbolały jęk, a potem prędko pobiegł w kierunku okna. Kiedy tylko przez nie wyjrzał, przyłożył dłoń do swoich ust. Jego ukochana nabiła się na pal wystający z ogrodzenia. Z przerażeniem przyglądał się jak jej ciało pochłaniają konwulsje. Kilka sekund później przestała się poruszać.

Z paniką w oczach odwrócił się w stronę uśmiechniętego mężczyzny.

— Jak to zrobiłeś? Czym — wydukał nerwowo — czym ty jesteś?

Nie zdążył dodać nic więcej, ponieważ poczuł nieznośne kłucie w gardle. Natychmiast załapał się za szyję. Próbował nabrać oddech, jednak nie był w stanie. Uścisk był na tyle silny, że opadł na kolana. Nieustannie wpatrywał się w czarne niczym noc oczy i próbował dostrzec w nich jakiś błysk. Nie dostrzegł jednak zupełnie nic.

Po kilku chwilach z jego nosa zaczęła sączyć się krew. Przymknął powieki, czując, że zaczyna tracić świadomość. Nie minęło dużo czasu, nim padł martwy.

Brunet kolejny raz uśmiechnął się pod nosem. Ostatni raz spojrzał na ciało mężczyzny, po czym w akompaniamencie kończącej się piosenki wyszedł z sypialni. Gdy zszedł po schodach na parter, rozbłysły światła w całym domu. Zatrzymał się pomiędzy kuchnią a salonem, a potem zamknął oczy. Uniósł w górę swoje ręce, zatrzymując je na wysokości połowy swojego brzucha. Momentalnie wszystkie żarówki popękały i zaczęły lecieć z nich iskry.

Zadowolony, opuścił dom, nie trudząc się zamknięciem drzwi. Chwilę później budynek zaczął stawać w płomieniach, które za kilka kolejnych minut miały go pożreć.

Zatrzymał się dopiero przy swoich samochodzie z zaciemnionymi szybami. Uniósł głowę ku niebu, nie przejmując się deszczem, który doszczętnie przemoczył jego włosy oraz golf. Na jego twarzy zagościł kolejny uśmiech. Szaleńczy.

Nie minęło nawet pół minuty, a mężczyzna otrząsnął się z letargu. Wsiadł do samochodu i ruszył w doskonale znanym kierunku.

W swoim mieszkaniu zdołał wziąć prysznic, a także przebrać się w ciemną koszulę. Ułożył swoje włosy z nienaganną starannością, a na swój nadgarstek założył zegarek. Kiedy przejrzał się w lustrze, zmarszczył czoło. Wibracja jego telefonu szybko zdołała przywrócić go do rzeczywistości. Nie miał za wiele czasu, dlatego prędko zszedł na parking, wsiadł do swojego samochodu i ruszył do kolejnego miejsca.

Przed dziesiątą zaparkował pod starą i nieco obdrapaną kamienicą. Wiedział, że o tej porze jeszcze nie zastanie Bruce'a, dlatego zdążył zapakować do kieszeni swoich spodni zestaw kluczy. Potem wszystko poszło już z górki. Nalał do szklanki odrobinę alkoholu, z nudów włączył radio, stanął przed oknem i zaczął przypatrywać się panoramie kładącego się spać miasta. Nie minęło wiele czasu zanim wyczuł w mieszkaniu czyjąś obecność.

Doskonale ją znał.

Psychofan Eltona? — Usłyszał za sobą.

Nie odpowiedział.

— Czemu mam wrażenie, że zaraz się ze sobą prześpimy?

W końcu postanowił się odwrócić. Kiedy zmierzył się spojrzeniem z dobrze mu znaną kobietą, ta nieomal upadła na podłogę.

— Rosalyn. — Padło z jego ust.

— Nate?

*****

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro