Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Drugi


To co, wracamy do publikacji i czytania?
Następny: za tydzień
*****


Gdy przetarłem swoje oczy, głośno się roześmiałem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, szczęśliwie orientując się, że byłem we własnej sypialni. Ściągnąłem z siebie szary koc i ostrożnie wystawiłem nogę na zewnątrz, dotykając przy tym jasnej podłogi. Kolejny raz się roześmiałem. Zdecydowanie mam coś nie tak z głową. Po chwili wstałem z wygodnego materaca, orientując się, że dalej miałem na sobie jedynie bokserki, w których położyłem się spać. Dzisiejsza noc była dość ciężka, przez co czułem się niewyspany. Postanowiłem zrezygnować z porannego prysznica i po prostu się ubrać. Postawiłem na wygodne szare dresy oraz białą koszulkę. Poczułem głód, który ścisnął mi żołądek, więc uznałem, że pasowałoby jednak coś zjeść.

Byłem bardzo otępiały, dlatego wszystkie bodźce docierały do mnie o opóźnieniem. Z przykrością sobie uświadomiłem, że czeka mnie ogrom pracy przy biurku. Ostatnio trochę zaniedbałem firmę, co odbiło się sporym echem na produktywności mojej marki. Cieszyłem się jedynie z tego, że otwarcie baru poszło całkowicie po mojej myśli.

Otworzyłem drzwi do pokoju, a następnie przeszedłem przez krótki korytarz.

— Rosalyn, nawet nie zgadniesz jaki miałem powalony sen — burknąłem z uśmiechem, wchodząc do kuchni.

Rozdziawiłem usta, gdy zorientowałem się, że mój sen właśnie siedział na kanapie i oglądał jakiś serial. Rosalyn spojrzała na mnie przepraszająco. Musiałem kilkukrotnie zamrugać, aby zorientować się, że to wszystko faktycznie miało miejsce.

— Siema, Nate. — Miły męski baryton dotarł do moich uszu.

— Nie pytaj mnie o to — wycedziła Rosalyn, unosząc ręce w geście obronnym.

I właśnie wtedy przed oczami miałem jedynie ciemność. Moje ciało bezwiednie opadło na salonowe płytki.

*****

— Chyba się obudził. To już trzeci raz!

— Och, Rose, przesadzasz. Zawsze mogły być cztery razy, nie?

Szybko zamrugałem, nabierając przy tym nerwowe oddechy. Dopiero wtedy dotarło do mnie to, że wcale nie śniłem. Ten cały galimatias faktycznie miał miejsce. Co tu się do cholery działo?

Podniosłem się do siadu, otrzepując ze spodni kurz. Nade mną nachylała się zmartwiona Rosalyn oraz rozbawiony... Nathan? Zupełnie nic z tego nie rozumiałem. Widziałem wiele popieprzonych rzeczy, jednak nic nie mogło równać się z tym. To jest za dużo nawet jak dla mnie. Przy pomocy tego drugiego udało mi się usiąść na kanapie. Na szczęście był na tyle pomocny, że podał mi torebkę z krwią na wzmocnienie. W tamtej chwili zwierzęca krew była dla mnie najpyszniejszym napojem.

— Musimy pogadać — orzekł brunet siedzący obok mnie. Wydawał się pogodny i niezbyt przejęty tym, że prawie kopnąłem w kalendarz. — Nie chciałem cię przestraszyć, Nate.

— Co tu się, do cholery, dzieje? — Czułem, że mój głos był nieobecny. Jakby zupełnie nie należał do mnie. Nie pomagało również to, że chłopak brzmiał zupełnie tak jak ja.

— To dość skomplikowane, ale spróbuje ci wyjaśnić. Jestem tobą, Nate. — Wstał z kanapy i podszedł do kuchni, aby wyciągnąć z jednej z szafek butelkę szkockiej oraz szklanki. Nalał zawartość butelki do szklanek i ruszyłem w moją stronę. Ponownie usiadł obok mnie, po czym podał mi szkocką. Sam zaczął pić z drugiej szklanki.

— Czy on powinien pić w takim stanie?

— Rose, Rose, Rose. — Rozbawiony pokręcił głową. — Przecież doskonale wiem, co jest dla mnie najlepsze.

Dla mnie?

Wytłumacz, proszę — wypaliłem.

Rzadko kiedy kogoś o coś prosiłem, jednak teraz byłem w tak opłakanym stanie, że koniecznie musiałem poznać odpowiedzi na swoje pytania.

— Drogi pielgrzymie, przybyłem tutaj z pewną misją — odrzekł ucieszony. Wygodniej rozsiadł się na kanapie i obdarzył mnie ciepłym spojrzeniem. — To jest ogólnie strasznie skomplikowane, ale postaram ci się to jakoś wytłumaczyć. No to zacznijmy od tego, że jestem tobą. Twoimi myślami, wyobraźnią i ogólnie wszystkim. Odkąd stałeś się chʼį́įdii, trochę się pozmieniało. Stary, w sumie to nawet nie wiem czemu, ale wewnętrznie próbujesz się przed tym bronić. Nie chcesz być jednym z nich i to zrozumiałe, bo nigdy tak naprawdę nie byłeś zły, Nate. Może nie byłeś też aniołkiem, ale nie róbmy z ciebie szatana. — Wesoło się roześmiał. — Wiesz, to wygląda trochę tak, jak ciało, które broni się przed trucizną. Za wszelką cenę starasz się jej pozbyć, ale nie jesteś w stanie. Rozumiesz?

— Nie.

— No, trochę ci się nie dziwię. Odkąd jesteś chʼį́įdii, masz dwa oblicza. Jednym jest Nathan Bloodworth, a drugim Nathan D'Abernon, czyli ja. Znaczy ty — szybko się poprawił. — W każdym razie mam swoją misję i muszę ci pomóc.

A kim ten cham myślał, że był? Oprócz tego, że był mną, w rzeczy samej. Jaką niby misję? W czym chciał mi pomóc.

— Wstań — rozkazał. Nie wiedziałem czego ode mnie chciał i na początku pragnąłem się opierać, ale uznałem, że i tak nie mam nic do stracenia, a cała ta sytuacja jest wystarczająco dziwna. — Musisz mi zaufać, to naprawdę ważne. Czy jesteś w stanie mi zaufać? To znaczy sobie?

W sumie to nie, ale mógłbym spróbować. Z westchnięciem skinąłem głową i posłusznie wstałem w kanapy. Moje lustrzane odbicie uśmiechnęło się jeszcze szerzej.

— To jest stan wyższej konieczności, wybacz mi.

Nim zdążyłem się zorientować, Nathan przyłożyłem rękę do mojego ramienia i lekko mnie popchnął. W rezultacie padłem na podłogę niczym długi.

Już nigdy sobie nie zaufam.

Nagle obudziłem się w ciemnym pomieszczeniu, z którego nie byłem w stanie wyjść. Najgorsze było to, że widziałem wszystko to, co robił ten gorszy Nathan. Czułem się jak kukiełka w teatrze. Byłem wszystkiego świadomy, ale nawet nie byłem w stanie się odezwać.

Chłopak wesoło się roześmiał, a skołowana Rosalyn nie do końca wiedziała co powinna zrobić.

— Jaki głupiutki — odrzekł Nathan. — Taki uroczy. Rose — zwrócił się do brunetki — musisz go przypilnować. Wrócę dopiero wieczorem.

— Gdzie ty idziesz? — Założyła ręce na klatce piersiowej i przyglądała mu się z pewną rezerwą.

— Idę wszystko naprawić.

Nie byłem pewny, co to oznaczało, ale chyba kłopoty. Nathan D'Abernon właśnie zawładnął moim ciałem, podczas gdy ja czułem się jak sparaliżowany, który zachował pełną świadomość.

Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok, gdy brunet podszedł do mojej szafy i wyciągnął z niej czarne jeansy. Do tego dobrał tego samego koloru bluzę z jakimś małym logo mieszczącym się na lewej piersi. Czy on naprawdę zamierzał tak wyjść? Zgarnął z komody paczkę papierosów, mój telefon, klucze do mieszania, a także okulary przeciwsłoneczne, które właśnie spoczęły na jego nosie.

Z tego naprawdę będą problemy.

*****

Myślałem, że już gorzej być nie może, ale chuj, jednak może. Nathan właśnie zwołał spotkanie z Clarą, Philipem, Williamem, Martin oraz Theodorem. Zaprosił ich wszystkich do baru pod pretekstem rozmowy. Byłem szalenie ciekawy co z niej wyniknie. Chociaż nie, ja byłem przerażony.

Pod barem stała już cała grupka, która o czymś ze sobą dyskutowała. Clara zauważyła go jako pierwsza.

— No powiem ci, że nigdy nie spodziewałam się dostać telefonu akurat od ciebie — odparła z uśmiechem. Nathan od razu go odwzajemnił.

Przestań, ja się tak nie uśmiecham.

— Przecież jestem twoimi ulubionym bratem, czyż nie? — Jedna z jego brwi wystrzeliła w górę. Podobnie jak mój mózg w tej chwili.

Otworzył drzwi do baru i wszystkich przepuścił w przodzie. Gdy reszta usiadła przy stole, Nathan rozejrzał się po miejscu i szeroko się uśmiechnął. Tamtego dnia nie był mną. Nie przybrał na twarz maski obojętności ani znudzenia. Wyglądał na naprawdę zadowolonego. Po chwili przyłączył się do grupy.

— O czym chciałeś porozmawiać? — spytał Theodor.

Nathan udał oburzonego pytaniem Theodora. Zrobił naburmuszoną minę, a następnie powiedział:

— Czy nie mogę chcieć się po prostu z wami spotkać? Mamy do nadrobienia półtorej roku — odrzekł z entuzjazmem.

Matko jedyna. Będzie ciekawie.

Wszyscy spojrzeli na niego jak na obłąkanego. Nie mogłem im się dziwić, ponieważ sam na ich miejscu byłbym wryty w ziemię.

— Przede wszystkim chciałabym was przeprosić — zaczął miłym tonem. — Za to jak się ostatnio zachowywałem. Miałem gorszy czas, więc nie byłem sobą. Wiem, że to jest głupie tłumaczenie, ale naprawdę czułem się fatalnie.

Wody, potrzebuję wody.

Clara szeroko rozdziawiła usta, Theo siedział niewzruszony, Philip przyglądał mu się z rozbawieniem, William chyba nie wiedział nawet o co chodzi, a Martin zmarszczyła czoło.

— Ty nasz przepraszasz? — dopytywała rudowłosa. Nate skinął głową. — Nate, wszystko w porządku?

Nie.

Oczywiście, że tak. W końcu czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. — Zaczął wybijać palcami o stół. Rozglądnął się po ścianach, w oczekiwaniu na reakcję innych, jednak się jej nie doczekał. — Tęskniłem za wami, naprawdę.

Jestem skończony. Nate, nie możesz się tak zachowywać. Zrobisz im tylko nadzieję. Dobrze wiesz, że nic się nie zmieni i dalej będę zachowywać się przy nich jak rasowy dupek.

Przez chwilę starał się przeanalizować moje myśli. Doskonale wiedział, że miałem rację, ale w dalszym ciągu uznał, że granie głupa będzie dobrym pomysłem. W ogóle mnie nie słuchał i żył własnym życiem. Jak to Nathan.

— Nate, ja już nic nie rozumiem. Jeszcze w nocy nie chciałeś z nami rozmawiać — odrzekła Clara. Dziewczyna wydawała się okropnie zaskoczona jego wyznaniem. — Od samego początku próbowaliśmy się do ciebie zbliżyć, jednak ty nas odrzucałeś. Nie odbierz tego jako atak, ale my naprawdę tego nie ogarniamy. Zachowujesz się teraz w chuj dziwnie. Nawet nie wiem co mam ci na to odpowiedzieć. Doskonale wiesz, że my też za tobą tęskniliśmy i nigdy nie pogodziliśmy się z tym, że odszedłeś. Ale teraz spuszczasz na nas taką bombę i nie wiem co robić. Naprawdę nie wiem.

Uważałem, że zachowanie Nate'a było złe na każdej płaszczyźnie. Skoro tak bardzo chciał się z nimi dogadać i przegadać niektóre kwestie, to dlaczego do jego małego ptasiego móżdżku nie dotarło to, że swoim zachowaniem będzie ich tylko ranić? Znaczy ja będę, ale to dopiero później. Musiałem jednak przyznać, że patrzenie na samego siebie, który wydaje się tak zadowolony z życia i szczęśliwy w towarzystwie swoich bliskich, było dla mnie bolesne. Docierało do mnie, że wszystko jest stracone i sam już nigdy nie zaznam tego uczucia. Już nikt nigdy mnie nie wesprze ani nie zaakceptuje. Mogłem być zły na siebie i na los (chociaż bardziej na los). Sam też nie zachowywałem się najlepiej, ale uważałem, że miałem do tego jakiś tak powód.

To wszystko mnie po prostu bolało. Świadomość tego, że zostawili mnie w najgorszym momencie mojego życia niemal mnie przygniatała. Czemu się o mnie nie starali? Dlaczego nie przyjechali od razu? A Eugene i Audrey? Nawet z nimi nie porozmawiałem. Chcieli dać mi przestrzeń? Przecież jej nie potrzebowałem. Bo prawda była bardzo przygnębiająca. Mianowicie — potrzebowałem pieprzonej rozmowy.

Wiem, że ciężko było się przedostać przez moją skorupę, ale gdyby tylko spróbowali, może byłbym w stanie wyznać im całą prawdę. Tymczasem Eugene, który był dla mnie niczym ojciec, teraz siedział cicho. Audrey będąca dla mnie matką, nawet nie szukała ze mną żadnego kontaktu. To po prostu zabijało mnie jeszcze bardziej.

— Miałem naprawdę ciężki okres — tłumaczył się Nathan. — Dużo rzeczy się pozmieniało. Muszę jakoś przystosować się do tego no... do wszystkiego.

Gdy tak patrzyli na niego ze zdziwieniem, ale też z przejęciem, pierwszy raz coś we mnie pękło. Czemu już nigdy to ja nie będę na jego miejscu? Chyba naprawdę mi ich brakowało.

Ale była też druga strona medalu. Przecież stanowiłem dla nich zagrożenie. Nie miałem kontroli nad atakami furii. Całkowicie się im poddawałem. Nie mogłem się do nich zbliżyć. Ani teraz, ani nigdy.

— Coś konkretnego się działo? — spytał Theodor. — Możemy ci w czymś pomóc?

Nie mów im o tym. Nie możesz.

Działo się dużo, ale ze wszystkim sobie poradzę — zapewnił ich, przez co poczułem ulgę.

— Nate, czy ty masz do nas o coś jakiś żal? — wtrąciła Clara. — Przez te trzy tygodnie zachowywałeś się tak, jakbyś nas conajmniej nienawidził.

— Jedynie wy możecie mieć do mnie żal. Nie chciałem być dupkiem.

Trochę jednak chciałem.

Rozmowa przebiegała źle, ale nie tragicznie. Chyba mogłem na chwilę odetchnąć. Przynajmniej do czasu, aż Martin nie wstała z miejsca.

— Sory, ale jakoś w to nie wierzę. Będę z tobą szczera — odchrząknęła — jesteś dupkiem, Nate, więc nie zgrywaj nagle potulnego baranka, który ze spuszczonym łbem wraca do stada. Chciałabym wierzyć w twoje dobre intencje, ale ja się na to nie nabiorę.

Plus za szczerość. Minus za skurwysyństwo.

A potem stało się coś, co niemal mnie zmiażdżyło. Nathan chwycił ją za rękę i zmusił do tego, aby na niego spojrzała. Dziewczyna uniosła do góry brew.

— Kruszynko, poczekaj.

Kruszykurwaco?

To był cios prosto w twarz zarówno dla niej, jak i dla mnie. Nathan przekroczył wszystkie granice. Mimowolnie do mojej głowy wpadło jedno wspomnienie.

Z miną męczennika głaskałam kota, którego szczerze nie znosiłem. Był zwykłą bestią w kociej skórze. Przeniosłem swój znużony wzrok na dziewczynę, która właśnie rozwiązywała jedno z zadań, które jej poleciłem. Wydawała się wtedy taka spokojna i skupiona. Jednak jej spokój szybką ją opuścił, gdy drzwi do jej pokoju prędko się otworzyły i stanęła w nich jej babcia. Kobieta spojrzała na mnie z pewną rezerwą. Jednak chwilę później na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

— Nathan! Czy ty znowu wszedłeś oknem?

Automatycznie zacisnąłem usta w wąską linię. W oczach blondynki dostrzegłem przerażenie. W sumie to sam wtedy nie czułem się z tym zbyt dobrze. Chciałem uciec jak najdalej, ponieważ jej babcia czasami mnie przerażała.

— Tak sobie przechodziłem obok jej okna i uznałem, że wpadnę na chwilę. — Nerwowo podrapałem się po karku.

No debil no.

Na szczęście kobieta głośno się roześmiała. Uwielbiała mnie na tyle, że postanowiła nie wyciągać kuchennego noża i gonić mnie po domu.

— Kruszynko — zwróciła się do dziewczyny — zostawiłam ci kolację. Koniecznie poczęstuj Nathana. Ja wychodzę do Stephanie.

Blondynka sunęła w stronę kobiety, która posłała mi ostatnie rozradowane spojrzenie, po czym wyszła z pokoju. Martin wstała z miejsca i stanęła przed potężną półką z książkami. Na szczęście oboje byliśmy książkarami. Nim zdążyła się zorientować, stanąłem tuż za nią, po czym głośno się roześmiałem. Od razu zgromiła mnie spojrzeniem.

— A tobie co? — spytała oburzona.

— Kruszynko, serio?

— Tak, serio. Panie D'Abernon, jest pan dzisiaj nazbyt irytujący. Jeżeli nie chcesz skończyć jako karma dla moim kotów, to radzę się uspokoić.

— Bardzo się boję — zakpiłem.

Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i w końcu odwróciła się w moją stronę. Dzieliło nas jedynie kilka centymetrów. Ułożyła swoją wątłą dłoń na moim torsie, aby zbliżyć się na tyle, by złożyć na moim ustach delikatny pocałunek.

— Kruszynko...

Blondynka teatralnie przewróciła oczami, ale nie mogła ukryć uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy.

— Nie mów tak go mnie — zagroziła.

— Dobrze, kruszynko — odparłem z czułością.

Tym razem to ja złączyłem nasze usta w czułym pocałunku. Trwał on chwilę, jednak ja pragnąłem, aby trwał przez całą wieczność.

— I przestań z tą kruszynką, mówię poważnie — burknęła, odrywając swoje usta od moich. Ja za to ułożyłem swoje dłonie na jej talii.

— W porządku. Czy odpowiada ci może gorąca kruszynka w mojej okolicy?

Blondynka, załamana moją głupotą, ciężko westchnęła, ale po chwili się we mnie wtuliła. Z uśmiechem chłonąłem jej obecność, mimo że sam nie odwzajemniłem uścisku.

Moja kruszynka...

Dziewczyna obdarzyła go chłodnym spojrzeniem, a potem bezpardonowo ruszyła w stronę drzwi. Nathan zapragnął ją zatrzymać, dlatego wstał z krzesła i szybko ją dogonił. Chwilę później znaleźli się przed barem. Tamtego dnia podoba zdecydowanie dopisywała.

Nathan ujął jej nadgarstek i spojrzał głęboko w oczy.

— Rozumiem, że możesz czuć dużo sprzecznych emocji równocześnie, ale nadal jestem sobą, Hales.

Hales?

Przez moment dostrzegłem na jej twarzy zawahanie. Ale Martin wcale nie była głupia. Nie była naiwną kretynką, która nagle rzuci się w ramiona faceta, który ją skrzywdził. A przynajmniej nie chciałem, aby to zrobiła. Miała silny charakter, który nie pozwalał jej na to, aby dała się komuś pomiatać. Właśnie za to kiedyś ją ceniłem.

— Tu nie chodzi o to Nathan — wydała z siebie zrezygnowane jęknięcie. — Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że cały czas mam wątpliwości. Z jeden strony jesteś okropnym dupkiem, z drugiej nadal mnie rozśmieszasz, a z kolejnej — westchnęła ociężale — z trzeciej strony teraz wydajesz się taki, jaki byłeś kiedyś. Jesteś taki jak wtedy, gdy zaakceptowałam wszystkie twoje wady. A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że nieważne jak bardzo byś nie nawalił, ja nadal byłabym ci to w stanie wybaczyć, gdybyś powiedział mi tylko, że ci na mnie zależy, i że już nigdy nikogo nie skrzywdzisz.

— Dlaczego? — Uniósł do góry jedną z brwi.

— Bo nadal jesteś dla mnie ważny Nathan. I zawsze będziesz. 

Nie rób jej tego, Nathanie. Nie mów rzeczy, których będę musiał później żałować. Nie jest dla mnie istotna, więc nie dawaj jej nadziei. Po prostu odejdź.

Na szczęście Nathan mnie posłuchał i już nic więcej nie dodał. Po prostu skinął głową.

— Ale to nie ma znaczenia — dodała po chwili. — Nie jesteś już tym samym Nathanem.

Po tych słowach zostawiła skołowanego Nathana samego. Cieszyłem się, że nic jej na to nie odpowiedział. Przecież nie mógł namieszać w jej głowie jeszcze bardziej. Mimo że za nią nie przepadałem, wcale na to nie zasługiwała.

— Też jesteś dla mnie ważna — wyrwało się z ust Nathana, który podążał wzrokiem za odchodzącą dziewczyną.

Nie jest. Dla żadnego z nas nigdy nie była. Gdyby była to odszedłbyś bez żadnej walki?

Bo prawda była taka, że Haley Martin nigdy nic dla mnie nie znaczyła.

Chyba.

*****

— Naprawdę powiedziałeś Clarze, że pójdę z nią kupić cytrusowy szampon na promocji?

Brunet wykrzywił twarz w leniwym uśmiechu, siadając przy tym na wygodnej kanapie.

Wrócił dopiero chwilę temu. Zdążył odbyć sobie jeszcze krótką pogawędkę z D'Abernonami, a także podmalować z Eugene i Audrey, którzy usilnie upierali się przy tym, że dostali list opatrzony moim pismem. Nawet mi go pokazali. Musiałem przyznać, że wyglądał naprawdę przekonująco. Tylko czy jeden list był w stanie sprawić, że w ogóle zaprzestali poszukiwań? Nie trzeba było być geniuszem, aby wywnioskować, że z pewnością był podrobiony przez Bruce'a. Przynajmniej ja tak na to patrzyłem.

Sam list był przydługi. Zawierał opisy tego, jak żyło mi się w Yakimie, co tam robiłem na co dzień. Opisywał moją relację z Noah, z którą podobno doszedłem do jakiegoś porozumienia. Wychwalał Bruce'a w dość zrównoważony sposób. Z jeden strony „pisałem" w nim o tym, że mam do Bruce'a szacunek, a drugiej, że niezbyt za nim przepadam. Oznajmiłem mi, że niebawem ich odwiedzę oraz przyjdę na grób Milesa. Poprosiłem by mnie nie szukali, ponieważ chce teraz pobyć sam, a gdy będę gotowy, to w końcu się pojawię.

Czy on naprawdę był tak przekonujący, że Eugene, żyjący na tym świecie długie wieki, był w stanie się na to nabrać? No nie wiem.

— I powiedziałeś Theodorowi...

— Theo — poprawił mnie.

— Jeden pies — burknąłem. — Powiedziałeś mu, że złoże z nim Lego?

— A nie złożysz? — dopytywał rozbawiony Nathan.

— Mam do ciebie prośbę, Nathanie. Wiem, że proszę o za dużo, ale naprawdę muszę cię o to poprosić — wtrąciłem, ignorując jego wcześniejsze pytanie.

Chłopak wydawał się zadowolony. Zapewne nie liczył na to, że o cokolwiek go poproszę. Z radosnymi iskierkami w oczach, przyglądał mi się w zaciekawieniu.

— Jaką prośbę? — Ten (krwiopijca?) najprawdopodniej był w stanie przyjąć na klatę dosłownie wszystko.

— Wypierdalaj.

Jego entuzjazm szybko opadł. Teraz mierzył mnie rozczarowanym spojrzeniem.

— To nie była prośba. — Jego ton głosu zdradzał, że czuł się skrajnie załamany moją postawą.

— Nathanie — zacząłem szarmancko — czy mógłbyś, bardzo proszę, wypierdalać?

Załamany Nathan wstał z kanapy, aby przejść do kuchni i nalać sobie do szklanki wody. Dopiero wtedy zdołałem mu się dokładniej przyglądnąć.

Faktycznie jestem przystojny.

Nathan był wszystkim tym, czego bałem się w sobie najbardziej. Lekko zakręcony, o dziwo empatyczny, zabawny (trochę, ale też nie jakoś bardzo), pomocny i przede wszystkim szczęśliwy. Jak to w ogóle było możliwe, że kiedyś nim byłem? To wydaje się taj strasznie odległe. W którym momencie tak okropnie zdziadziałem i stałem się skrajnym nudziarzem?

Jeżeli chodziło o wygląd — byliśmy tacy sami. On również miał na twarzy plater, krótko ścięte włosy i dołeczki w policzkach. Natomiast miał nieco jaśniejsze włosy. Po przemianie w chʼį́įdii moje wpadały nawet w czarny kolor. Oprócz tego bezwstydnie chodził w dresach, podczas gdy ja nawet w domu miałem na sobie czarną koszulę.

— Jak trzoda chlewna! — Wyrzucił swoje ręce w górę. — No słownictwo jak z ryszntoku lub innej obory! — oburzył się.

Był strasznie pocieszny, gdy przesadnie gestykulował rękami lub z uśmiechem upijał łyk wody, aby zaraz za chwilę się nią zakrztusić i zacząć narzekać na to, że jest to winą przesuwania się płyt tektonicznych. Szczytem wszystkiego było to, kiedy wychodząc z kuchni, uderzył się małym palcem o wysepkę.

Być może właśnie taki kiedyś byłem? Może byłem dla siebie zbyt surowy, a tak naprawdę nie powinienem? Cholera, zawsze oceniałem siebie przez pryzmat moich grzechów z przeszłości. A co jeżeli inni widzieli mnie właśnie tak, jak ja widziałem teraz starego Nathana?

— Jak mogę się ciebie pozbyć? — Nie to, że go nie lubiłem czy też jego obecność była dla mnie ciężka, ale... nie no było w cholerę ciężko.

— Pozbyć? — prychnął oburzony. — Nate, ty jesteś naprawdę inteligenty bezobjawowo. Mnie się nie da pozbyć. Przecież jestem tobą.

— Wszystko komplikujesz.

Chłopak oparł się o jedną ze ścian i z rozmarzonym spojrzeniem zerknął na okno dachowe.

Stoję sam, obok rozbijają się fale
Myślę — popełniłem błąd
Straciłem Ciebie
I zatracam Siebie
Jak natchniony odwracam wzrok
I widzę Nas
Uśmiechniętych i zakochanych
Pytasz — dlaczego odszedłem
Ja nie odpowiadam
Ale odpowiada ci cisza
Szukaj mnie w deszczu
Szukaj mnie na dnie serca
Ja nie rudowłosej
Nie kurczoczarnej
A Ciebie złotowłosej szukam — wyrecytował Nathan.

— To na pewno ja wszystko komplikuje? — Po jego słowach miałem ochotę rozszarpać mu gardło. — Może i nie mamy talentu pisarskiego, ale myślę, że pewnej złotowłosej spodobały by się wypociny, które napisałeś kilka miesięcy temu.

Wzruszyłem ramionami, kierując swoje kroki do sypialni. Oczywiście ten przydupas nie odstępował mnie nawet na krok. Otworzyłem laptopa, aby chwilę popracować, nadal czując na sobie wzrok bruneta.

— Co? — fuknąłem wściekły.

Uśmiech, który powiększał się na twarzy chłopaka, irytował mnie coraz bardziej. Miałem ochotę wyrzucić go przez okno. Brunet teatralnie złapał się za serce.

Do przyszłej kochanki
Dzisiaj piszę — nie będziesz
Nigdy lepsza niż poprzednia
Nie skradniesz nigdy
Mojego serca nie dostaniesz
Nie pokocham Cię
Nie zastąpisz jej
Do złotowłosej
Podejdę i oddam jej serce
Które już na zawsze będzie jej — odparł na jednym wdechu.

— Przestań — zagroziłem.

— Romantyk — wesoło zarechotał. — Kto by się spodziewał, że nasz mały groźny wampir jednak ma serce. A nie — poprawił się — już je komuś oddał. Nie jest to wybitne dzieło literackie, ale jesteś jednym z nielicznych facetów stąpających po ziemi, który był w stanie napisać wiersz dla swojej ukochanej.

Morda tam.

Sięgnąłem ręką po cyfrowy zegarek i bezzastanowienia rzuciłem go w stronę rozbawionego Nathana. Jak ja go nie znoszę.

— Powinienem jeszcze wyrecytować Dla Kruszynki?

Ja pierdolę.

*****

Przez resztę dnia oraz część następnego, Nathan nie odstępował mnie na krok. Chciałem się od niego jakoś wyrwać, dlatego w niedzielę wieczorem udałem się samotnie do swojego baru, uprzednio oczywiście zamykając na klucz Nathana w mieszkaniu.

Kopię zapasową kluczy do baru dostał Philip oraz Isaac, którzy pracowali w nim jako barmani, dlatego też, jako właściciel, nie musiałem zbyt często w nim przebywać. Gdy tylko przekroczyłem próg swojego lokalu, zobaczyłem w nim sporo osób. Od razu przybliżyłem się do Philipa, który z pasją przyrządzał drinka jakiemuś szatynowi.

— Siema szefie — radośnie mnie przywitał. — Chcesz coś golnąć? Szkocka? Irlandzka? Whisky Sour? Browar?

Tak też właśnie było z Collinsem. Gdybym miał przed sobą Williama, to zapewne wymieniłby mi całą tablicę Mendelejewa. Stanowczo pokręciłem głową.

— Niemożliwe — roześmiał się Philip. — Nathan zgonownik D'Abernon się nie napije?

— Nigdy nie zaliczyłem zgona — burknąłem ze znudzeniem.

Tamtego dnia musiałem zostać trzeźwy z kilku powodów. Przede wszystkim nie chciało mi się pić, co w sumie nie było nowością. Kiedyś piłem zdecydowanie więcej alkoholu, teraz raczej go ograniczałem. Drugim powodem mojej abstynencji był fakt, że drugi Nathan w każdej chwili mógł tutaj wparować. Musiałem znaleźć jakikolwiek sposób na to, aby ostatecznie się go pozbyć. Na szczęście — dopóki byliśmy rozdzielni, nie słyszał moich myśli.

Chociaż w sumie szkoda. Przynajmniej dowiedziałby się o tym, że go tutaj nie chcę.

— Uuu — Philip wydał z siebie westchnięcie. Skinął głową na wejście do baru, aby zasygnalizować mi, że powinienem się odwrócić. Jednak się nie odwróciłem. — Spójrz przez ramię. Zobacz kto nas odwiedził.

— Nie obchodzi mnie to.

— To cię zainteresuje. — Pochwycił do rąk jedną ze szklanek i zaczął ją przecierać biała szmatką. — Martin i przychlast. Tylko dyskretnie, nie patrz na nich. Tylko się wychyl.

Natychmiast odwróciłem głowę w stronę drzwi, nie przejmując się słowami Collinsa, który w reakcji na to cicho odetchnął.

Cóż, nigdy nie byłem zbyt dyskretny.

Miałeś się nie gapić — powiedział oburzony. — William chciał się upewnić, że cię tutaj nie będzie, dlatego wcześniej mnie o ciebie wypytywał. Nawet mi go nie żal.

— Czemu nie chciał, żeby mnie tu było? — Odwróciłem się w stronę bruneta, który właśnie przyjmował kolejne zamówienie.

— Powiedział mi, że to randka.

— Randka? — prychnąłem z ironią. — A czy ona o tym wie? Wątpię, żeby którakolwiek go chciała. Myślę, że nawet jego ręka nie byłaby zbyt chętna.

Popatrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Czy Nathan D'Abernon jest zazdrosny?

Hahahaha.

Nie.

Nigdy nie byłem o nikogo zazdrosny. Byłem zbyt pewny siebie, abym mógł odczuwać takie obrzydliwe uczucie. Ja zazdrosny? Takiego słowa nawet nie było w moim słowniku. Ja po prostu byłem zdziwiony. No i zły. Ale to dlatego, że William robił z siebie niewiadomo kogo.

Tak, tylko dlatego byłem zły. Tylko dlatego.

Z obrzydzeniem zerknąłem na Williama, który zajął miejsce przy jednym ze stołów. Chwilę później jednak wstał i ruszył w naszą stronę, zostawiając przy stole samą blondynkę. Na sekundę skrzyżowaliśmy ze sobą swoje spojrzenie, ale zaraz odwróciłem wzrok.

— Nathan, jak miło cię widzieć.

Kłamał jak skurwysyn.

— Ciebie też.

Kłamaliśmy jak skurwysyn.

Poproszę jedną pina coladę i jedną szkocką na lodzie — wyrecytował z uśmiechem. Philip skinął głową i zajął się przyrządzaniem drinków.

Ciekawe czemu wybrał akurat szkocką na lodzie. Hm, pomyślmy...

— Możesz usiąść. — Posłałem mu najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki byłoby mnie stać. — Zaniosę wam do stolika. Muszę dbać o swoich klientów.

Chłopak wydawał się zaskoczony, ale finalnie z radością pokiwał głową i wrócił do stolika. Stolika, który znajdował się na uboczu. Po kilku chwilach Collins właśnie kończył drinki.

— Poczekaj, muszę coś przynieść z zaplecza — oznajmiłem radośnie. Właśnie wpadłem na szatański pomysł i nie mogłem z niego zrezygnować.

Wyciągnąłem z jednego z pudełek resztkę trutki dla gryzoni, którą kupiliśmy wspólnie z Rosalyn po epidemii szczurów w naszym barze. To nie było oczywiście tak, że chciałem go zabić. Taka porcja dla wampira była zupełnie nieszkodliwa. Powodowała jedynie całodniową, no jakby to ładnie ująć... no kurwa biegunkę. Niepostrzeżenie wsypałem do szkockiej kilka tabletek, nie martwiąc się tym, jak bardzo go to powali. Philip przyglądał mi się z rozbawieniem. Zapewne nie rozumiał tego, co właśnie miało tu miejsce.

— Co to jest? — wtrącił w końcu, gdy wrzucałem do szklanki siódmą tabletkę. — Nate, to chyba nie jest to o czym myślę — dodał, od razu poważniejąc. — Masz chrapkę na Willa?

— Stary, kurwa — rzuciłem całkowicie poważnie — z takich tematów się nie żartuje. — Moje skarcenie go spowodowało, że okropnie się zmieszał.

Było na tym świecie wiele tematów, z których się śmiałem, jednak niektórych nie można było przy mnie wyśmiewać. Nie miałem żadnego problemu z tym, aby śmiać się z siebie, jednak miałem cholerny z nabijania się z przemocy seksualnej. Byłem chamem i prostakiem, ale uważałem tej temat za zbyt delikatny.

Szybko sięgnąłem po dwie metalowe słomki. Jedną z nich zamieszałem drink Williama, a drugą po prostu włożyłem do szklanki Martin. Ująłem do rąk obie szklanki i skierowałem się do ich stolika. Czy byłem chorym powaleńcem? Prawdopodobnie. Chciałem po prostu trochę znęcać się nad Williamem i zapewnić mu całonocny maraton na kiblu. Ułożyłem drinki przed nimi, szelmowsko się przy tym uśmiechając.

— Szkocka była dla mnie — zaśmiała się blondynka. Podmieniła się drinkiem z brunetem, który właśnie zaczął sączyć pina coladę.

Skinąłem głową, oddalając się od ich stolika. Kto by pomyślał, że Martin zacznie pić szkocką?

Czekaj, co?

Moje ciało od razu oblały zimne poty. Niczym w zwolnionym tempie odwróciłem swój pusty łeb w stronę stolika, który mieścił się trzy metry ode mnie. Martin właśnie chwyciła do rąk swoją słomkę i już miała upijać łyk szkockiej na lodowej szczurzej trutce. Nim zdążyła się nawet zorientować, złapałem za jej szklankę i natychmiast ją opróżniłem.

Mogłem nienawidzić Haley Martin, ale zdecydowanie zasługiwała na bardziej spektakularną śmierć, niż otrucie trutką na szczury.

W tamtej chwili nie obchodziło mnie to, że patrzyła na mnie jak na skończonego debila, któremu właśnie zdechły dwie ostatnie szare komórki. Najważniejsze było to, że nic się jej nie stało.

Właśnie takim sposobem spędziłem kolejne pięć godzin przy toalecie. Jako że poszło drugą stroną, wymioty okropnie mnie wycieńczyły. W końcu opadłem na zimne płytki i zamknąłem powieki. Potrzebowałem chociaż chwili wytchnienia. Czułem się tak fatalnie, jak nigdy dotąd. Czasami naprawdę jestem kretynem. Gdybym dostawał dolara za każdą mądrą myśl, która przejdzie mi przez głowę, to byłbym, kurwa, bankrutem.

— Co go tak złapało?

Gdzieś z tyłu usłyszałem głos Rosalyn, ale nie mogłem nawet jej odpowiedzieć, bo kolejny raz zwymiotowałem do toalety. Usłyszałem również głośny śmiech Nathana. Ten to zawsze musi mnie poniżyć. Nie wystarczy, że sam poniżam się wystarczająco?

— Że tak powiem, umysł myślą nieskalany — roześmiał się wesoło brunet za mną. — Pochwał się Nate, śmiało! A nie, nie możesz, bo rzygasz. Zazdrość to naprawdę okropne uczucie.

Zaraz, zaraz, jaka zazdrość? Ja po prostu chciałem dopiec Williamowi.

Za to, że żyje.

I za to, że zabrał na randk... nie za to nie. Zdecydowanie nie.

Zazdrość? — dopytywała Rosalyn.

Nie.

Tak. Nasz mały Nathan w końcu znalazł jaja pomiędzy nogami.

— O kogóż był zazdrosny?

W końcu udało mi się oderwać od toalety. Spuściłem wodę, wstałem i przemyłem twarz. Wyglądałem jak pół dupy za krzaka. Drastycznie pobladłem, a sińce pod moimi oczami niemiłosiernie odznaczały się na poszarzałej skórze. Niektóre z moich żył trochę się uwidoczniły, co było spowodowane przemęczeniem organizmu. Zdecydowanie potrzebowałem snu i krwi. Przetarłem jedną ręką swoje czoło i akurat wtedy zakręciło mi się w głowie. Musiałem podtrzymać się umywalki, ponieważ z przeciwnym wypadku od razu bym się wywrócił.

— No nie mów — parsknęła brunetka. Skrzyżowałem z nią swoje spojrzenie w lustrze. — Naley? Naley! O mój Boże, Nate! — zwróciła się do bruneta stojącego obok. — Naley! Rozumiesz?! Naley!

Chyba się porzygam.

Ale serio, naprawdę się porzygam.

Musiałem wymyślić jakiś sposób na to, aby ostatecznie pozbyć się Nathana. Ten podły wąż sprawiał, że zaczynałem czuć się tak, jak czułem się kiedyś. A przecież nie mogłem do tego dopuścić. Musiałem się ogarnąć i zmierzyć z trudną rzeczywistością. Było miło, ale się, kurwa, skończyło.

*****

Naprawdę nie wiem, dlaczego akurat ja okazałem się tym plemnikiem, który wygrał wyścig.

Właśnie leżałem w swoim łóżku, praktycznie nago. Miska obok mnie utwierdzała mnie w przekonaniu, że byłem skończonym debilem. Ja to czasami w ogóle nie powinienem przyznać się do tego, że mam mózg, skoro on nawet nie działa.

Nathan znowu nie odstępował mnie nawet o krok. Co więcej — cały czas mi pomagał. Rosalyn w tym czasie stwierdziła, że wyskoczy do baru, aby ponadzorować pracę Isaaca. Nathan starał się zająć moje myśli jakimiś nieśmiesznymi anegdotkami, za co byłem mu w sumie wdzięczny. Miałem już tego wszystkiego dość. Moje życie znowu zaczynało się zmieniać.

Nigdy nie powinienem wracać do Vancouver.

W tej kwestii Nathan zupełnie mnie nie rozumiał. Uważał, że powrót był świetnym pomysłem, bo w końcu wyrwałem się z marazmu. Tylko że sam nawet nie wiedziałem, czy chciałem się z niego wyrwać. To wszystko było dla mnie zbyt ciężkie. Kolejny raz grunt drastycznie osuwał mi się spod nóg.

— Co zamierzasz zrobić? — spytał nagle brunet. Usiadł na łóżku obok mnie i posłał mi pokrzepiające spojrzenie.

Co zamierzałem zrobić? Ja już sam nawet tego nie wiedziałem.

— Wyjadę w piątek. Tak przypuszczam. — Wzruszyłem ramionami.

— Dlaczego znowu uciekasz?

— Bo tak jest łatwiej — stwierdziłem bez namysłu.

— Dla kogo? Dla ciebie? Myślisz, że im będzie łatwiej? Stary oni na ciebie tyle...

— Nie, Nathan — drastycznie urwałem jego wypowiedź. — Po prostu nie.

— Wytłumacz mi to, proszę, bo ja już nic nie ogarniam.

Chciał znać całą prawdę? To proszę bardzo. Prawda nie była zbyt łatwa do przyjęcia, ale skoro chciał wiedzieć, co mną kierowało, to przecież nie miglem mu tego odmówić.

— Jak ty sobie wyobrażasz? — fuknąłem niepocieszony. — To nie jest takie proste. Ja nawet nie chcę mieć z nimi kontaktu. Nadal nie jestem w stanie z nimi normalnie rozmawiać. Nadal nie chcę na nich patrzeć. Wszyscy wokół mnie tylko mnie zawodzili. Począwszy od Eugene i Audrey, a kończąc na Clarze i Theodorze. — Przeniosłem wzrok na swoje ręce, które były tak osłabione, że ledwo co mogłem nimi ruszać. — Jestem pojebany, wiem to. Właśnie dlatego nie chcę tutaj być. Bo okej, może teraz ich nie lubię, ale widzę, że to się zmienia. Za kilka lat być może wrócilibyśmy nawet do tego, co było kiedyś, a ja tego po prostu nie chcę.

— Czemu nie chcesz? — Chłopak wcale nie wydawał się zawiedziony moją odpowiedzią.

Ja za to pierwszy raz czułem się ze sobą aż tak bardzo szczery. Wypowiadałem słowa, których normalnie był nie wypowiedział. Nie bałem się odzywać, bo wiedziałem, że mój współrozmówca nie każe mi się zamknąć. Przecież w końcu był mną.

— Bo ja już nie jestem sobą. — Byłem o tym świecie przekonany. — Mogę się tym, kurwa, dołować i cały czas to sobie wypominać, ale to niczego nie zmieni, stary. Ja już do usranej śmierci będę tylko naczyniem. Nie mam zupełnie żadnej kontroli nad tym, co robię i doskonale o tym wiesz. Mogę próbować się zmienić i zacząć żyć, ale chuj w to — fuknąłem rozgoryczony. — Bo pewnego dnia wpadnę w furię i nikt nie będzie w stanie mnie zatrzymać.

Zazwyczaj starałem się nad sobą nie użalać, ale cóż, wychodziło jak wychodziło. Spojrzałem na chłopaka, który wydawał się szczerze zainteresowany moim monologiem. Na jego twarzy nadal rysował się cień uśmiechu, jednak już nie był tak szeroki jak kiedyś.

— I wiem, że nie zasługuję na to, żeby być szczęśliwy, bo odpieprzyłem w życiu dużo powalonych rzeczy, których naprawdę żałuje.

Tak, żałowałem.

— Zasługujesz. Miałeś po prostu ciężkie życie. Mało kto przeżył tyle co ty. Nie bądź dla siebie taki surowy — zganił mnie. Ciężko westchnął, zapewne zastanawiając się nad tym, jak powinien ubrać następne słowa. — Nigdy nie byłeś dobry, ale nie byłeś też zły. Czy ty naprawdę nie pamiętasz tego, jaki byłeś przed wyjazdem? Stary, ty potrafiłeś się rozkleić na myśl o morderstwie. W końcu coś w tobie ruszyło. Byłeś na naprawdę dobrej drodze do tego, aby się zmienić. Gdyby nie Bruce, zapewne wychodziłbyś teraz ze szczeniaczkami z pobliskiego schroniska na spacer. Musisz sobie uświadomić, że wszystko to, co wydarzyło się w twoim życiu, wydarzyło się bez powodu. Nie jesteś niczemu winny, Nathan.

Chciałem uwierzyć w jego słowa, ale chyba nie potrafiłem.

— Nie możemy tłumaczyć wszystkich moich zachowań tym, że miałem trudne życie — zwróciłem uwagę. — Zrozum, że każdy ma w życiu ciężko. Jedni są chorzy, drudzy nie mają rodziców, inni przepracowują swoje traumy, a jeszcze inni walczą z tym, żeby kolejnego dnia po prostu wstać z łóżka. Nic mnie nie tłumaczy. Moje zachowanie nie jest normalne i nikt nie powinien go akceptować.

— Czemu mówisz o tym, jakby twoje problemy były mniej ważne od problemów innych? — W tamtej chwili uśmiech całkowicie zniknął a jego twarzy. Teraz siedział obok mnie z ponurą miną.

— To nie tak — wytłumaczyłem. — Po prostu uważam, że nie zasługuje na całe dobro tego świata. No bo kim ja jestem? — Roześmiałem się ponuro. — Nie zasługuje na nich wszystkich, Nate. Być może jak naprawdę nigdy nie miałem do nich żalu. Może po prostu miałem go do siebie?

Nie wierzyłem w to, że te słowa ze mnie uszły. Ale nie czułem się z tym źle. To wszystko działało na mnie oczyszczająco. Czy naprawdę pierwszy raz w życiu byłem ze sobą aż tak kurewsko szczery?

— Nate — zaczął miękkim i czułym tonem — nie powinieneś...

— Przestań. — Kolejny raz mu przerwałem. — Gdy okazało się, że zostałem wampirem, byłem załamany. Nie rozumiałem dlaczego akurat musiało paść na mnie. Bycie maszyną do zabijania jest spełnieniem marzeń i doskonale o tym wiesz. Wiesz, że, kurwa, wolałbym przeżyć swoje życie spokojnie i z daleka od tego całego gówna. A potem po prostu to zaakceptowałem. Sam zdajesz sobie sprawę z tego, że nie chciałem zabijać tych ludzi. Ale to wszystko zaszło za daleko. Ja już nie wiem czego chcę.

— Wstawaj — polecił brunet.

— Co?

— Zabiorę cię w pewne miejsce.

*****

Zapach unoszący się w miejskiej bibliotece, był bardzo przyjemny. Pachniało w niej starymi książkami, waniliowymi świeczkami oraz meblami, które lata świetności miały już za sobą.

Spojrzałem na Nathana, który nonszalancko przeczesywał półki w poszukiwaniu jednej z książek. Bibliotekarz musiał się okropnie zdziwić, gdy do jego biblioteki weszło dwóch identycznych brunetów. Modliłem się jedynie o to, aby nie zauważył nas nikt znajomy, ponieważ nie miałabym jak tego wytłumaczyć.

Brunet w końcu pochwycił jedną z książek i mi ją podał. Ze zdziwieniem zorientowałem się, że była pusta.

— Chyba średnio rozumiem.

Chyba nie rozumiem wcale.

Brunet radośnie się roześmiał, po czym położył dłoń na książce.

— Zamknij oczy, Nathan.

Musiałem mu zaufać. Nie wiedziałem, co planował zrobić, ale nie miałem wyboru. Zamknąłem swoje powieki. Poczułem dotyk na swojej dłoni, na co lekko się wzdrygnąłem.

— A teraz je otwórz. — Aksamitny głos Nathana dotarł do moich uszu dopiero po chwili. Szybko zamrugałem. Pierwszym co dostrzegłem, był jego radosny uśmiech. — Czemu zawsze patrzysz na siebie tak surowo? Dlaczego nie zwracasz uwagi na to, jak widzą cię inni?

Spuściłem wzrok, aby zobaczyć, że wcześniej pusta książka, była już zapełniona. Na jasnym odbiciu widniał mały czarny tytuł.

My Reborn.

Czując na sobie zniecierpliwiony wzrok chłopaka, przewertowałem kilka kartek. Zatrzymałem się na jednej z nich.

Jimmy Edwards, 15 stycznia 1961

Tamtego dnia znowu dostałem lanie. Tak bardzo nienawidzę sierocińca. Biją mnie dosłownie za wszystko. Nienawidzę Zacha i Cody'ego. Gdyby Nate nie stanął w mojej obronie, to włożyliby mi wtedy głowę do sedesu.

Był strasznie wątły i chudy, ale nie przeszkodziło mu to w tym, aby mnie uratować. On ich nie bił. On tylko przyjmował ciosy. On nigdy nikogo nie bił. Tylko stał i zasłaniał nas swoim ciałem. Był od nas trochę starszy i nie miał przyjaciół, bo wszyscy się z niego śmiali. Nazywali go przeklętym.

Ale on taki nie jest. Nate jest najfajniejszy. Nie obchodzi go to, że jestem od niego cztery lata młodszy. Poznaliśmy się jakiś czas temu, gdy trafiłem tu po śmierci swoich rodziców. Przez pierwsze miesiące nie mogłem spać i cały czas płakałem. Nikt nie chciał mi pomóc, a siostry cały czas na mnie krzyczały.

Po pierwszym tygodniu czułem się okropnie! Okropnie płakałem i zrywałem się ze snu. Podczas jednego z obiadów, przysiadł się do mnie Nate i zaczął ze mną rozmawiać. Jak z kolegą! A przecież byłem od niego tyle młodszy.

Tamtej nocy znowu nie mogłem spać. Płakałem cicho, żeby nikt nie mógł mnie usłyszeć. Ale Nathan usłyszał. Po prostu położył się na łóżku obok mnie i się do mnie przytulił. Nic nie mówił. Po prostu się do mnie przytulał.

I tak było potem cały czas. Był przy mnie cały czas. Zawsze mnie bronił, oddawał swoją porcję deseru i rozbawiał do łez.

Nathan jest moim najukochańszym bratem. Tak bardzo go kocham. Mam nadzieję, że kiedyś zamieszkamy razem, jak prawdziwi bracia.

Z impetem zamknąłem książkę i nerwowo zacisnąłem szczękę. Ułożyłem jedną dłoń na półce z książkami, a w drugiej kurczowo zaciskałem dziennik. Czułem, że w kąciki moich oczu zbierają się łzy, dlatego głęboko odetchnąłem, aby się ich pozbyć. Potem spojrzałem na Nathana, który chwilę później poklepał mnie po ramieniu.

— Z pewnych źródeł wiem, że Jimmy Edwards zmarł w dwa tysiące trzecim. Miał dobre życie, Nate.

Coraz bardziej nerwowo zaciskałem dłoń na piekielnej książce. Nie mogłem o tym myśleć, musiałem wyrzucić sobie to wspomnienie z głowy.

— Został przygarnięty przez jedną z rodzin dwa lata po twoim zaginięciu — odrzekł spokojnie. — Wziął ślub z piękną kobietą i doczekali się córki oraz syna. Ich syn ma na imię Nathan i jest znanym kardiochirurgiem w Nowym Orleanie.

— Po co mi to mówisz? — warknąłem gniewnie. — Po cholerę mi to robisz?

— Bo mam dość twojego narzekania na to, że jesteś najgorszą istotą chodzącą po tym świecie! — Podniósł głos wyraźnie zirytowany. Bibliotekarz groźnie łypnął na niego okiem, dlatego posłał mu przepraszający uśmiech. Od razu ściszył swój ton. — Musisz się ogarnąć Nathan! Wiesz ile tutaj jest kartek z pamiętników osób, którym pomogłeś? — Potrząsnął moimi ramionami, aby przywrócić moją świadomość. — Pięćdziesiąt, kurwa, siedem. Nie zapominaj o tym, że nie wszyscy prowadzili swoje dzienniki.

A chuja tam.

Poirytowany, wcisnąłem mu do rąk przeklęty dziennik, a potem ruszyłem w stronę wyjścia z biblioteki. Chłopak starał się mnie zatrzymać, ale szybko wsiadłem do auta i odjechałem mu sprzed nosa. Miałem gdzieś to, jak wróci do domu. I czy w ogóle wróci. Mógł w ogóle nie wracać. W ogóle się tutaj nie pojawiać.

Rozzłoszczony, przekroczyłem próg swojego mieszkania i dorwałem się do torebki z krwią. Wypiłem ją niemal od razu. Skorzystałem z okazji, że Rosalyn nie było w mieszkaniu i wygodnie rozsiadłem się przed telewizorem.

Na to już nawet Kardashianki nic nie zaradzą.

Przez bite trzy godziny oglądałem ten idiotyczny program dla niepełnosprawnych umysłowo kretynów, pijąc przy tym szkocką. Byłem tak zdenerwowany, że najchętniej wyszedłbym z siebie i stanął obok. Wtedy byłoby nas dwóch.

A nie, czekaj.

Wtem usłyszałem pukanie do drzwi, co nieco mnie zdziwiło, ponieważ zarówno Rosalyn, jak i Nathan wchodzili tutaj jak do siebie. W sumie to byli u siebie, kretynie. Podniosłem się z wygodnej kanapy, otrzepując przy tym ze swoich nóg drobinki kurzu. W duszy modliłem się, aby nie zdawać przed drzwiami nikogo znajomego.

Modlitwy nie przyniosły żadnych rezultatów, bo zobaczyłem przed sobą burzę płomiennorudych włosów. Uśmiechnięta wampirzyca minęła mnie w przejściu. Miała ze sobą torbę z zakupami, która niemal natychmiast położyła na wysepce kuchennej. Szybko rozglądnęła się po salonie i na trochę dłużej zawiesiła oko na obrazie, który wisiał w kuchni.

— Bardzo... inspirujące — burknęła.

Doskonale ją znałem, więc wiedziałem, że moje poczucie estetyki nie przypadnie jej do gustu.

— W każdym razie. Byłam na zakupach, bo nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Patrz co mam — odrzekła. Włożyła rękę do papierowej torby, a następnie wyciągnęła z niej cytrusowy szampon. — Faktycznie był na promocji.

— Co tu robisz? — Założyłem ręce na klatce piersiowej, przyglądając jej się z pewną rezerwą.

Nieprzejęta niczym dziewczyna, na powrót wyciągała z torby jakieś dziwne rzeczy.

— Zrobimy sobie noc filmową? No wiesz, tak jak kiedyś. — Wzruszyła ramionami. — Jesteś dopiero na szesnastym sezonie? — Kiwnęła głową w stronę telewizora, na którym właśnie leciał feralny program.

Na początku nic jej nie odpowiedziałem. Kiedy już miałem się odezwać, drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem.

Dobry Boże, twój największy fan, czyli ja, błaga o to, żeby w progu stanęła Rosalyn.

Zapach.

To nie był zapach Rosalyn.

— Kochanie, wróciłem! — rzucił melodycznie rozbawiony Nathan.

DOBRY BOŻE, JUŻ NIE JESTEM TWOIM FANEM.

Chłopak dziarskim krokiem pokonał korytarz. Potem stanął niczym wryty. Clara szeroko rozdziawiła usta. Dziwiłem się, że nie zemdlała.

— Proszę — rzucił w jej stronę Nathan — nie wychodź stąd, bo on mnie pobije.

Zgromiłem go spojrzeniem. Chłopak wydawał się przejęty zaistniałą sytuacją, jednak czułem, że to wszystko bardzo go bawi.

Chwilę później spełniły się jednak moje najgorsze obawy. Clara zachwiała się na nogach i opadła na jasne płytki. Natychmiast nad nią ukucnąłem i lekko uderzyłem ją w policzek, aby ocucić dziewczynę.

— Stara, wstawaj, nie udawaj — odparłem przejęty.

— To jeszcze cztery razy i może cię przebije — odrzekł rozanielony Nathan.

Dopiero po kilku minutach udało jej się odzyskać przytomność. Nathan przeniósł ją na kanapę i uniósł jej głowę oraz stopy w górę, podpierając je poduszkami. Sam nalałem wody do jednej ze szklanek. Dziewczyna lekko uchyliła swoje powieki, jednak musiała nimi kilkukrotnie zamrugać, aby odzyskać świadomość.

— Ty... ty... on...co?

Przewróciłem oczami i z impetem wylałem zawartość szklanki na twarz dziewczyny, co od razu ją otrzeźwiło. Zerwała się do siadu. Zaczęła ścierać rękami wodę skazującą z jej twarzy.

— Miły jak zawsze — rzucił z przekąsem Nathan.

— Jestem miły — warknąłem przez zaciśniętą szczękę — przecież jej nie zabiłem.

Cisza, która nastała po moim ostatnim zdaniu była dość irytująca. Nikt z nas nie chciał się odezwać, ponieważ nie wiedzieliśmy, co moglibyśmy powiedzieć. Dopiero po kilku długich minutach, Clara nerwowo odchrząknęła. Oj naprawdę nie chciałem siedzieć wtedy w jej głowie.

— Nate? — Spojrzała najpierw na mnie, a następnie na bruneta. Skołowana, wykrzywiła twarz w niezrozumieniu zmieszanym z niedowierzaniem. — Który z was to Nate?

— No ja — odparliśmy równocześnie.

Zasztyletowałem chłopaka spojrzeniem.

— Znaczy on. — Wskazał na mnie palcem. — Ale ja jestem fajniejszy.

— Ta. — Przewróciłem oczami. — Nie pytaj mnie o nic — burknąłem do Clary. — Ja naprawdę nie wiem, co tutaj się dzieje.

— Który z was się z nami wczoraj spotkał?

Wiedziałem, że to pytanie musiało paść. Dostrzegłem cień zawodu w jej ciemnych oczach. Chyba musiałem powiedzieć jej prawdę. Bo po co miałem kłamać?

— Ten trzeci — wypalił Nathan.

Clara szeroko otworzyła oczy i już zapewne miała mdleć, ale chłopak szybko się roześmiał. Sam lekko się uśmiechnąłem.

On jest po prostu błyskotliwy inaczej.

Czy ktoś mi może to wszystko wyjaśnić? — Na szczęście zmieniła temat, więc nie musiałem odpowiadać na niewygodne pytanie.

— Nie możemy.

— Bo nie wiemy — dokończył Nathan.

Czemu to wszystko musiało się tak potoczyć? Gdyby nie ten cholerny Nathan, to nie byłoby problemu. Zdecydowanie musiałem się go pozbyć.

Po kilkunastu minutach Clara w końcu nie wytrzymała naszej obecności i wyszła z mieszkania. Bezwiednie opadłem na kanapę, oparłem głowę o tył mebla i szczelnie zamknąłem powieki. Ja już nie miałem do tego siły. Obecność Nathana strasznie mnie wykończyła.

Chłopak jednak nie zamierzał się poddać. Usiadł obok mnie o ciężko odetchnął.

— Nie wiem, czy to, co przeczytałeś, zmieniło cokolwiek, ale powiem ci, co o tym myślę — burknął. W dalszym ciągu miałem zamknięte powieki. Czułem jednak na sobie jego przeszywające spojrzenie. — Cały czas uciekasz, Nathan. I po cholerę? No po chuj?

— Już ci mówiłem...

— Wiem — uciął ostro. — Wiem, że chodzi ci o furię. Ale pomyśl o tym inaczej. Nie możesz do końca życia tłumaczyć się furią. Czemu nie możesz chociaż spróbować? Tylko spróbować, stary. — Próbował mnie przekonywać. Najgorsze było to, że po części miał rację. — Tylko spróbuj. Przecież nawet nie próbowałeś, jak mniemam. Co ci szkodzi? Najwyżej okaże się, że to wszystko nie jest dla ciebie i dopiero wtedy się odetniesz. Nie możesz przekreślać całego swojego życia. A może nauczysz się panować nad furią.

Brakowało mi entuzjazmu i optymizmu Nathana. Odkąd stałem się jednym z nich, większość rzeczy przestała mieć dla mnie jakiekolwiek głębsze znaczenie. Ale może wcale się nie mylił? Może mogłem spróbować? Nie mogłem już więcej ukrywać tego, że zaledwie miesięczny pobyt w Vancouver zupełnie zmienił moje myślenie. Zaczynałem robić się znacznie bardziej otwarty, a składanie dłuższych znać nie stanowiło już dla mnie większego problemu. Oczywiście wiedziałem, że to wszystko nie zmieni się z dnia na dzień, ale wyczuwałem dla siebie nadzieję. Może nie wszystko było skończone?

— Tylko spróbuj, proszę.

Tamtego dnia coś we mnie drgnęło. Być może było to zasługą Nathana lub też notatek Jimmy'ego Edwardsa.

Być może gdzieś na świecie była jakaś osoba, dla której byłem kimś więcej, niż tylko zdołowanym wrakiem. Być może nawet ta osoba pokładała we mnie niezmierzone nadzieje. Być może patrząc w lustro, nie widziałem w nim Nathana Bloodwortha, a Nathana D'Abernona.

Zacisnąłem usta w wąską linię i pochwyciłem do rąk swój telefon. Przez dłuższy czas zatrzymałem swój wzrok na tapecie, co nie umknęło uwadze Natahana.

— Nate — zaczął łagodnie — on cię uratował. Nie pozwól, aby jego śmierć poszła na marne. On nie chciałbym oglądać cię w takim stanie. On chciałaby, żebyś w końcu ruszył do przodu i zaczął żyć. Miles nie ma ci tego za złe. Nie mógłby mieć. Byłeś dla niego, jak brat. — Przecięliśmy się spojrzeniami.

Przez cały czas twarz Nathana wydawała mi się okropnie odległa. Dopiero w tamtej chwili dostrzegłem w nim siebie. Przecież to byłem ja. Przez cały czas to byłem tylko ja.

Pośpiesznie wstałem z kanapy i zacząłem nerwowo przechadzać się po pokoju.

— Musimy pozbyć się ze mnie tego gówna — zakomunikowałem. Nathan siedzący na kanapie przyglądał mi się w zdziwieniu. — Muszę przestać być chʼį́įdii. Ale to w tym momencie. Muszę jakoś zrzucić tę klątwę.

Jeżeli miałem zacząć żyć od nowa, to wyrzucić z siebie tego pasożyta.

— Obawiam się, że jest tylko jeden sposób — odparł. W jego głosie wyczułem coś, czego jeszcze wcześniej nie potrafiłem wyczuć. Przerażenie. — Oczywiście jeżeli nie zamierzasz czekać tak jak Eugene.

— Przyjmę wszystko — rzuciłem pewnie. Byłem tym wszystkim zbyt zaaferowany, aby samodzielnie myśleć.

Przyjmę wszystko.

Ciszę przerwało nerwowe odkaszlnięcie Nathana. Spojrzałem na jego twarz, która kolejny raz nerwowo się spięła.

Przyjmę wszystko.

Musimy cię przemienić w człowieka.

Chuj, jednak nie przyjmę wszystkiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro