Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Wschód


(Zostaw coś po siebie <3)

W poniedziałek czekało mnie spotkanie u notariusza, dlatego niedzielę postanowiłem spędzić na pracy. Rosalyn gdzieś zniknęła, co w zasadzie było mi na rękę, bo nie musiałem słuchać jej pieprzenia. Otworzyłem srebrnego laptopa i zacząłem uzupełniać raporty. Uniosłem głowę dosłownie na sekundę, gdy wyczułem w pokoju obecność Theodora. Nie miałem okazji z nim jeszcze porozmawiać, ale nie byłem pewny, czy w ogóle chciałem o czymś z nim gadać.

— Nie wiem co powiedzieć — odrzekł po chwili. Stanął ze mną i wpatrywał się w ekran laptopa. — Co robisz?

— Pracuję — burknąłem krótko.

Poczułem, że skanuje wzrokiem niemal każdy fragment mojego ubioru. Musiał być zdziwiony, że niegdyś wiecznie chodzący z bluzach wampir, teraz miał na sobie biały golf i eleganckie spodnie. Sam Theodor również się nieco zmienił. Nie wiedziałem czym mogło być to spowodowane, ale zdecydowanie wyglądał mniej zdrowo niż kiedyś.

— Masz pracę? — dopytywał. Wyjdź stąd. — Czym się zajmujesz? — Gdy odpowiedziała mu głucha cisza, lekko westchnął. — Nate, słyszysz mnie? — W odpowiedzi jedynie skinąłem głową. — Nie rozumiem pewnych kwestii, wiesz. Nie wiem też jak mógłbym z tobą rozmawiać, bo szczerze powiedziawszy wyglądasz na zirytowanego. Półtorej roku dla wampira to prawie tyle, co nic, ale mam wrażenie, że strasznie się zmieniłeś. — Oparł się o moje biurko plecami, jednak ja nadal nie posłałem mu żadnego spojrzenia. — Blokujesz przede mną swoje myśli.

Dopiero wtedy zdecydowałem się odwrócić swoją głowę. Czy ten kutas naprawdę chciał wejść do mojej głowy?

Jednym co wyniosłem z Yakimy, była umiejetność blokowania swoich myśli, której prywatnie nauczył mnie Bruce'a. Po tych miesiącach weszła mi w krew na tyle, że używałem jej praktycznie na co dzień. Jednak nadal czasami dało się z nich coś odczytać.

— Przepraszam — odrzekł po chwili. — Nie powinienem był wchodzić do twojej głowy. Ja po prostu próbuję cię zrozumieć, Nate. To wygląda tak, jakbyś nas nienawidził, a my totalnie nie ogarniemy czemu. No i po co upozorowałeś własną śmierć? I Bruce tak po prostu pozwolił ci wyjechać? Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej? Nate, proszę, powiedz cokolwiek.

Może byłoby mi go szkoda, gdyby nie fakt, że go nienawidziłem. Tylko nerwowo zacisnąłem szczękę, licząc w myślach do piętnastu. A gdy już się uspokoiłem, znowu przybrałem obojętną minę.

— I nie rozumiem czemu siadłeś tak na Haley. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo cierpiała. Wszyscy cierpieliśmy. Ale ona przez rok praktycznie nie wychodziła z domu. Jak mogłeś jej to zrobić, Nate? — Jego ton był pewny wyrzutu i złości.

— Jestem zajęty pracą — odrzekłem po chwili, aby w końcu go spławić.

— I co?

— I gówno, kurwa. Wyjdź stąd.

Nie miałem pojęcia czy wpływ na zmianę w moim zachowaniu miał fakt, że powietrze w Vancouver mieszało mi w głowie, czy może fakt, że całkowicie mnie już powaliło. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to po prostu było zasługą moich śmiertelnych wrogów. Czyli mojej ukochanej rodziny. Oni dosłownie wyciągali ze mnie wszystko to, co najgorsze.

A gdy myślałem, że nie poradzę sobie z Theodorem, drzwi do mojego pokoju ponownie się otworzyły, a w ich progu stanął... no właśnie, kto to w ogóle był?

— Will? — Posłałem przelotne spojrzenie w stronę Theodora. Brunet niepewnie uniósł w górę jedną z brwi. — Szukałeś mnie?

Tak, proszę. Idźcie już sobie.

Właściwie to szukałem Nathana. — Ja pierdolę, kolejny. — Nathanie, odkąd tylko o tobie usłyszałem, jesteś moim wielkim autorytetem.

Nie wiem czy jego słowa bardziej zszokowały mnie czy Theodora? O matko, jaki gnój, co tutaj się w ogóle dzieje?

— Zapewne nic nie o mnie nie wiesz, ale to zupełnie zrozumiałe. Pojawiłem się w Vancouver dopiero jakiś czas po twoim wyjeździe. Od razu znalazłem wspólny język z Clarą i Theo. A potem poznałem też Hales. — Głośno się roześmiał. Gdy tylko usłyszałem to, jak ją nazwał, przymknąłem laptopa, a następnie odwróciłem fotel w jego kierunku. Założyłem nogę na nodze i z morderczym wyrazem twarzy, świdrowałem chłopaka. — Znaczy Haley — poprawił się. — Musisz mi koniecznie opowiedzieć, jak jest w Yakimie. Na długo zostajesz?

— Will, nie jestem pewny czy... — zaczął Theodor, jednak brunet od razu mu przerwał.

Przerażało mnie to, jak bardzo przypominał Nathana D'Abernona sprzed półtorej roku. Prawdopobnie był ode mnie niewiele niższy, ponieważ w ciągu tych kilkunastu miesięcy sam urosłem kilka centymetrów. Jego przydługawe, kręcone włosy w odcieniu czekolady opadały bezwiednie na czoło. Również był opalony i dobrze zbudowany. Miał małe rozcięcie na brwi, na którym od razu zawiesiłem wzrok. Jego nos zdobiły piegi, a jasnobrązowe oczy dobrze kontrastowały z jego tyłem urody. Tamtego dnia mial na sobie zwykłą czarną koszulkę oraz tego samego koloru spodnie. Być może i przypominał Nathana D'Abernona, ale z pewnością nie Nathana Bloodwortha.

— Chcesz wyskoczyć na jakieś piwo? — zapytał, na co przecząco pokręciłem głową. — Jasne, rozumiem. — Nie wyglądał, jakby rozumiał. — To może na wódkę? Nie? To na szampana? Nie? A szkocka? Albo wino?

Był tak bardzo wkurwiający. Zdecydowanie mnie przypominał. Byliśmy równie wkurwiający. Ale może on trochę bardziej.

— Możemy też nie pić, tylko po prostu się zjarać. Mam jeszcze kryształ, ale — urwał w połowie zdania, aby przetrzepać swoje kieszenie — niestety nie w tych spodniach.

Czy działałem pod wpływem chwili i nie do końca myślałem nad tym co robię? Jedyne o czym marzyłem w tamtej chwili było pokazanie Theodorowi, że już nic dla mnie nie znaczą. Że jakiś dziwny przychlast znaczy więcej. Może nie byłem zbyt odpowiedzialny i dojrzały, ale chuj z tym.

— Szkocka — odrzekłem krótko. Gdy w oczach Williama zobaczyłem radość, a w Theodora szok, sam nieznacznie uniosłem w górę kąciki ust. Nie dodając nic więcej, odwróciłem się do swojego laptopa.

— Och, wspaniale! Kiedy masz czas?

— Teraz. Tutaj — odrzekłem zdawkowo. — My dwaj.

Theodor jedynie parsknął ironicznym śmiechem i z niedowierzaniem opuścił mój pokój. Jeden zero, chuju.

William usiadł na moim fotelu i zacisnął usta w wąską linię, podczas gdy ja chwyciłem do rąk butelkę whisky, którą pozostawiałem na biurku wieczorem. Byłem sobie wdzięczny za to, że miałem również dwie czyste szklanki, bo naprawdę nie chciałoby mi się schodzić na dół. Odkręciłem butelkę i nalałem trunku do obu szklanek. Jedną z nich podałem temu zasrańcowi, znaczy Williamowi. Zasraniec niepewnie przyłożył ją do ust, podczas gdy ja z cwanym uśmiechem upiłem łyk szkockiej. Chwilę później położyłem szklankę na biurku i pochwyciłem papierosy leżące obok. Wystawiłem je w stronę chłopaka, który wyciągnął z paczki jednego i włożył go pomiędzy usta.

— Chyba dużo mógłbym się od ciebie nauczyć, stary — oznajmił radośnie. W tamtym momencie nie wiedziałem czy mam ochotę się zaśmiać czy zapłakać. Postawiłem jednak na to pierwsze.

Przewróciłem oczami, gdy chłopak siedzący przede mną zakrztusił się dymem papierosowym. Daj mu szansę, Nathan. Chociaż spróbuj.

Jesteś cholernie przerażającyprzyznał po chwili, na co jeszcze głośniej się zaśmiałem. — Ale mi to imponuje.

Dobra, kurwa, nie nawijaj mi makaronu na uszy, tylko gadaj.

Williamie — odrzekłem po chwili, walcząc z tym, żeby coś jeszcze dopowiedzieć. Cholera, przecież nie mogłem tego urwać w połowie zdania. — Opowiedz mi.

— O czym? — Nie dziwiłem się, że ciągnął mnie za język, ponieważ podałem mu za mało szczegółów. Nerwowo odchrząknąłem.

— O tym, jak to wszystko wyglądało po moim odejściu. — Kolejny raz zbliżyłem do ust papierosa. Z uwagą obserwowałem Williama, który wydawał się coraz bardziej niepewny.

— No to ja się wprowadziłem gdzieś pod koniec maja. Zupełnie przypadkowo wpadłem na Clarę w parku. Kiedy oboje siebie wyczulony, uznaliśmy, że musimy pogadać. Takim o to sposobem trafiłem na dywanik i musiałem przez kilka godzin tłumaczyć Eugene'owi, że nie jestem żadnym pierdolonym szpiegiem. Ten staruch chyba ma jakąś manię. — Zapewne liczył na jakąś moją reakcję, jednak ja w spokoju obserwowałem każdy jego ruch. — No i jakoś to tak poszło. Jakby wiesz, ja tu tak z dupy trafiłem. Kiedyś żyłem z jedną grupą, ale stwierdziłem, że jednak wolę być sam. Na początku poznałem Clarę i Theo, a dopiero potem Philipa, bo Collins wrócił gdzieś we wrześniu. No i wtedy zaczął też chodzić z Clarą. — Że chodzić? — A w międzyczasie poznałem jeszcze Hales. Znaczy Haley! — niemal natychmiast się poprawił.

Już po kilku słowach, które padły z jego ust, byłem w stanie przysiąc, że raczej się nie polubimy. Chociaż raczej to ja nie polubię jego. Był strasznie roztrzepany i dziwny. Jakby cały dzień chodził nafurany.

— No to na początku najgorzej było z Theo. W sumie to mi do niego nie pasowało, ale uwierz, że to chyba on najbardziej pokazywał emocje. Wiecznie chodził podkurwiony albo zaryczany. Nie mogłem z nim normalnie pogadać, bo był wściekły jak suka w rui. Ogarnął się dopiero w październiku. Ale potem to już było ciekawie. W listopadzie czy tam grudniu wszyscy dowiedzieliśmy się, że ci się wzięło i umarło. — Tak, faktycznie coś takiego miało miejsce. — O kurwa, nigdy nie zapomnę widoku min wszystkich, gdy zaryczana Clara wparowała do domu. Po drodze zadzwoniła po mnie i po Hales, bo akurat byliśmy wtedy u niej. — Byliście gdzie? — No nie przyjęli tego zbyt dobrze. Wszyscy zaczęli cierpieć w ciszy i samotności. Mam wrażenie, że Hales było z tym wszystkim najciężej.

A ja mam wrażenie, że było jej to na rękę, pomyślałem, jednak powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Zamiast tego odpaliłem kolejnego papierosa, przepijając suchość w gardle szkocką.

Clara przez długie miesiące miała ataki paniki oraz nie mogła spać w nocy. Theo zajął głowę i prawie zaprzepaścił swój związek z V. — Kim był V? Mam wrażenie, że gdy mnie nie było, rozgrywała się tu istna telenowela. — Philip przyjął go chyba najlepiej. Znaczy wiesz, nadal to przeżywał, ale nie tak jak oni. A Hales...

— Nie — szybko burknąłem. — Tyle mi wystarczy.

Naprawdę nie chciałem słuchać tego nędznego pieprzenia o tym jak było jej ciężko. Oh, jak mi przykro. Tak przykro, że aż kurwa wcale. Zastanawiało mnie jedynie jedno — dlaczego ten śmieć mówi do niej Hales?

Jesteście blisko? — zapytałem, zanim zdążyłem to w ogóle przemyśleć. Cholera, co cię to tak właściwie obchodzi, Nathanie?

Och. — Wydał z siebie rozmarzone westchnięcie. — Ona jest wspaniała. Taka piękna, mądra i ma charakterek. — Wstał z mojego fotela, aby rozprostować kości. Zauważyłem malujący się na jego twarzy uśmiech. Przestań się uśmiechać, gdy o niej mówisz, bo to niezbyt mi odpowiada. — Ale nic z tego nie będzie. Ona liczy tylko na przyjaźń.

— Czemu? — Czemu ty o to dopytujesz, Nathanie? Chłopak posłał mi zawadiacki uśmiech.

— Bo ona kocha kogoś innego.

Jebana, gra na kilka frontów.

Po kilku kolejnych papierosach oraz wypitych drinkach, mój język trochę się rozwiązał. Być może w swoim życiu potrzebowałem kogoś takiego jak William. Żeby było jasne — nigdy go nie polubię, ale może nie jest jakiś skrajnie najgorszy. Głównie opowiadał mi o sobie i o swojej przeszłości. Nie słuchałem go za bardzo, ponieważ skupiałem się na pracy, ale musiałem przyznać, że jego obecność w jakimś stopniu działała na mnie kojąco. Było miło patrzeć na nieco brzydszą kopię Nathana D'Abernona. Zwłaszcza, że z Nathanem D'Abernonem ostatnio nie było mi po drodze.

Wiedziałem, że czekała mnie rozmowa z Audrey i Eugene, jednak starałem się ją przełożyć w czasie. Nie chciałem się z nimi jeszcze konfrontować. Dlatego też postanowiłem udać się do jednego z barów w centrum miasta i samotnie wypić szota wódki. Albo dwadzieścia. Nie miałem pojęcia gdzie jest Rosalyn, a bez niej czułem się tu zupełnie obco. Na dodatek martwiło mnie to, że spotkam tu kogoś znajomego. A chuj z tym.

Bar, w którym się znajdowałem wyglądał zdecydowanie gorzej niż ten, którego miałem stać się właścicielem, jednak pamiętałem go dość dobrze, bo po meczach często tutaj chodziliśmy. Wypiwszy kilka szotów, mimowolny uśmiech wpłynął na moją twarz. Już nawet nie miałem nic przeciwko, gdy obok mnie usiadła brunetka ubrana w obcisłą, niebieską sukienkę. Sam nadal miałem na sobie biały golf. Jako że było niedzielne popołudnie, w barze nie znajdowało się dużo osób. Nie odwróciłem się w stronę mojej towarzyszki, bo szczerze powiedziawszy, miałem na nią wyjebane.

Dostrzegłem, że scena do karaoke wyglądała lepiej niż półtorej roku temu. Nadal była sporo mniejsza niż w moim barze, ale wyglądała prawidłowo. A gdy zauważyłem na niej małe pianino, nie mogłem powstrzymać się przed ciągnącym się na moją twarz uśmiechem. Przez ostatnie miesiące pianino stało się moją ucieczką.

Hej przystojniaku — odezwała się w końcu dziewczyna. — Jesteś zainteresowany?

Obdarzyłem ją pełnym współczucia spojrzeniem. I przecząco pokręciłem głową.

— Jebany chuj.

Teraz uniosłem brew w zdziwieniu. W końcu przyglądnąłem się jej twarzy i nikło się do niej uśmiechnąłem. Musiałem przyznać, że była bardzo ładna. Miała niebieskie oczy, które idealnie pasowały do jej sukienki, zadarty nos oraz pełne usta. Wyglądała jakby była na jeden raz. Ale ja też tak wyglądałem, więc mi to nie przeszkadzało.

— Teraz jestem zainteresowany trochę bardziej — rzuciłem beznamiętnie. Dziewczyna wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą po chwili uścisnąłem.

— Valerie.

— Nathan. — Dlaczego po alkoholu znowu stawałem się licealnym dupkiem? Czy to oznacza, że powinienem pić codziennie? Chociaż nie wiem czy to jest najlepszy pomysł.

— Co taki przystojniak robi sam w barze? — spytała, zakładając swoje włosy za ucho.

No ja pierdolę. Nie wiem. Może lubię sobie pić w samotności alkohol? Kiedy myślałem, że dziewczyna będzie u mnie zupełnie skreślona, jej telefon nagle zawibrował. Cicho zaklęła pod nosem i przez chwilę zastanawiała się czy nie odebrać. Chciałem ją pospieszyć, żeby się w końcu zdecydowała, bo nie miałem ochoty na to, aby przez kolejne sekundy katować się głosem Britney Spears, gdy nagle spojrzałem na podpis jej kontaktu. Haley Martin.

— Skąd znasz Martin? — zapytałem, zupełnie informując fakt, że nie powinienem o to pytać.

— A weź mi nawet nie mów. — Zirytowana, machnęła ręką. — To moja pojebana kuzyneczka, u której mieszkam na wakacje. Mam wrażenie, że w poprzednim życiu musiała być dyktatorem albo innym faszystą. — Nie mogłem ukryć cisnącego się na usta uśmiechu, gdy wypowiadała te słowa. — Nie za bardzo się lubimy. Powinna tutaj być za... właściwie to powinna tu być dwie minuty temu. A ty? — Przestała zerkać na swój zegarek, po czym spojrzała na mnie. — Skąd ją znasz?

Chwyciłem ją na nadgarstek, a potem ruszyłem ze skołowaną dziewczyną w stronę sceny. Na szczęście nie zamierzała protestować. Zatrzymaliśmy się dopiero na podwyższeniu. Oczy niektórych zostały skierowane prosto na nas. Usiadłem przy pianinie, nie przejmując się stale rosnącym szokiem dziewczyny.

— Valerie, czy umiesz śpiewać? — spytałem, posyłając jej zadziorny uśmiech. Gdy nerwowo pokręciła głową, uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy. Został zastąpiony zbolałą miną. — Chuj z tym. Wybierz piosenkę.

— Wisisz mi za to wyjście na drinka — burknęła. Od razu skinąłem głową. Nie było czasu na zbędne dyskusje. — To może Criminal od Britney Spears?

Ja pierdolę. Miałem ochotę wstać, wyjść z baru i rzucić się pod najbliższą ciężarówkę, ale szybko się od tego powstrzymałem, ponieważ zauważyłem, że w tym samym momencie do baru wchodzi blondyna wraz z Laurą. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie to, że przez te wszystkie miesiące nawet nie pomyślałem o Laurze i o tym, jak musiała czuć się z tym, że nie było już z nią Milesa. Przecież chyba nawet coś ich łączyło, czyż nie? I czy w ogóle miała świadomość tego, że Miles nie żył? W sumie to skąd miałaby o tym wiedzieć? Cholernie wątpię w to, że znała prawdę.

Nie byłem w stanie stwierdzić, która z nich była bardziej zszokowana zobaczeniem mnie z Valerie. Blondyna wyglądała, jakby chciała mnie zasztyletować. Byłem prawnie pewny, że złożyła swoje usta, aby określić mnie bardzo pieszczotliwym przezwiskiem. I zapewne był to skurwiel. Laura natomiast wyglądała jakby zobaczyła ducha.

Natomiast zadowolona Valerie zaczęła śpiewać tę piekielną piosenkę, której tak bardzo nienawidziłem. Miała tak denerwująca manierę śpiewania, że aż wydawała się szalenie interesująca.

Po zakończonej piosence wstałem od pianina. Przy akompaniamencie oklasków, podszedłem do Valerie i złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek. Zszokowana dziewczyna szybko go odwzajemniła. Potem zszedłem ze sceny, tylko na chwilę zerkając w stronę dziewczyny, która wyglądała jakby ktoś właśnie zabił jej całą rodzinę. Znowu usiadłem przy barze i poprosiłem o ostatniego drinka.

Zerknąłem na swój telefon, aby zobaczyć kilka nieodebranych połączeń od Alfiego, który pomagał mi ogarniać rzeczy w firmie. Zacząłem pisać do niego w odpowiedzi, czując, że za mną staje mój śmiertelny wróg.

— Spierdalaj — burknąłem, nawet nie odwracając się w jej stronę. Dziewczyna parsknęła kpiącym śmiechem.

Była wkurwiona. To dobrze.

— To był cios poniżej pasa, D'Abernon.

W końcu postanowiłem odłożyć telefon na ladę baru i z kpiącym uśmieszkiem odwrócić się w jej stronę.

— Och, mówiłaś o czymś poniżej pasa? — Uniosłem do góry lewą brew. Dziewczyna nerwowo przegryzła wnętrze policzka. — Czyli jednak chcesz się ze mną przespać?

— W twoich myślach to pewnie brzmiało lepiej — rzuciła gniewnie.

Och przepraszam. — Rozejrzałem się w prawo a potem lewo. — Możesz powtórzyć? Nie słuchałem.

— Ty myślisz, że coś ci się przez to wydłuża? — prychnęła w moją stronę z czystą nienawiścią. — Nie, nie wydłuża.

Denerwowanie mojego największego wroga było moją grzeszną przyjemnością. Kolejny raz udało mi się ją wyprowadzić z równowagi. I chyba tym razem wygrałem, ponieważ ja pozostałem niewzruszony. Miałem wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci i brutalnie zamorduje.

— Ostatnio nie narzekałaś. — Z radością wzruszyłem ramionami. Blondynka ciężko westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Zapewne zastanawiała się teraz nad tym, dlaczego akurat to właśnie ja pojawiłem się na jej drodze.

— Serio? Musisz cały czas nawiązywać do seksu? Aż tak bardzo się za nim stęskniłeś?

— W sumie to tak — przyznałem po chwili. — Bardzo przyjemnie wspominam pewne marcowe noce. Myślę, że powinniśmy to kiedyś powtórzyć. No wiesz, tak dla oczyszczenia atmosfery. — Byłem tak cholernie pewny siebie, że po moich słowach od razu zawstydził blondynkę, która, zażenowana, posłała mi jedynie obrzydzone spojrzenie i bez słowa ruszyła przed siebie.

Głupia suka. Jak ja jej nienawidzę.

Zmierzyłem się spojrzeniem z Laurą, która patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Zapewne nie spodziewała się tego, że po ponad roku jeszcze mnie zobaczy. Nie miałem pojęcia, czy w ogóle wiedziała o tym, że żyję. Gdy zaczęła się do mnie zbliżać, szybko upiłem ostatni łyk drinka, zgarnąłem z blatu swój telefon i wstałem z miejsca. Ją też jebał pies. Nie chciałem mieć nie wspólnego z kimkolwiek z tego przeklętego miasta.

Niech ich wszystkich jebie pies.

*****

Dopiero gdy siedziałem przed biurkiem notariusza, dotarło do mnie to, jak strasznie byłem głupi. Nigdy, ale to przenigdy nie powinienem był kupować tego zasranego baru. Co też mi strzeliło do tego pustego łba? No dobra, może ten pomysł sam w sobie nie był jakoś wielce głupi, ale miejsce, w którym postanowiłem kupić bar było tragiczne. Byłem tak bardzo posrany. Dlaczego nie mogłem kupić baru w Kalifornii, Maine czy innej Nevadzie?

Po załatwieniu spraw związanych z zakupem baru, wraz z Rosalyn postanowiliśmy się udać do domu. Plan był banalnie prosty. Jutro mieliśmy zacząć małe przemeblowanie, a w sobotę finalnie go otworzyć. Potem planowaliśmy zostać jeszcze cały tydzień w Vancouver, a następnie wrócić do Yakimy. Cóż mogłoby pójść nie tak? Czułem się tutaj tak strasznie przytłoczony, że naprawdę nie miałem ochoty zostawać w tym mieście dłużej niż powinienem. Nie miałem również pojęcia, jak teraz będą wyglądać moje stosunki z wampirami z hangaru, ale nie chciałem się tym wtedy przejmować. Miałem świadomość tego, że prawdopobnie część z nich chciała mnie zabić, a druga chciała, żebym przejął stery po bucu. Znaczy po Bruce'ie. Nade mną nadal wisiało rozmowy ze wszystkimi, podczas której zapewne będą chcieli wyciągnąć ze mnie wszystkie szczegóły. Ale ja tak cholernie nie chciałem z nimi rozmawiać. W końcu przecież nie mieliśmy o czym.

Zrezygnowany, wyszedłem z samochodu, a zaraz za mną poczyniła do Rosalyn. Pewnym krokiem ruszyłem w stronę domu, orientując się, że na podjeździe jest zdecydowanie więcej aut niż powinno być. W zasadzie to było ich mnóstwo.

Co jest?

Szybko dowiedziałem się co było tego powodem. Kiedy tylko otworzyłem drzwi do domu, zorientowałem się, że było w nim mnóstwo osób. Nade mną wisiał transparent typu Witaj w domu, Nate. No ja jebię. Rozmowy nagle ucichły, zastąpione grobową ciszą. Zszokowany, odkryłem, że w moim byłym salonie znajdowało się około trzydziestu osób. Większą część z nich stanowiły osoby z mojego liceum. W tłumie dostrzegłem rozbawioną Clarę, która na mój widok natychmiast szeroko się uśmiechnęła.

— O chuj, to naprawdę on! — Odwróciłem głowę w stronę Jake'a Sandersa, który od razu ruszył w moją stronę.

Byłem w tak ogromnym szoku, że nie byłem w stanie drgnąć nawet o milimetr. Co tu się właśnie działo? Dlaczego ci idioci urządzili imprezę w poniedziałek? Może i były wakacje, ale zupełnie się tego nie spodziewałem. W tamtym momencie wiedziałem tylko dwie rzeczy. Że jestem na tyle zszokowany, że muszę chyba usiąść, i że Clara zginie, kurwa, marnie.

— Nate! — krzyknęła radośnie Clara. — Pijemy? — Uniosła w górę czerwony kubek.

Tu już nawet nie chodziło o to, że byłem po prostu zszokowany. Ja byłem cholernie wściekły. Waliło mnie to, czy mieli dobre intencje, ale nie mieli prawa ogłaszać wszem i wobec, że właśnie wróciłem. Większości z tych osób już nie pamiętałem, a dosłownie wszystkich zebranych nienawidziłem. Miałem pewność, że był to pomysł Clary.

Nerwowo zacisnąłem szczękę, nie panując nad gniewem. Odwróciłem się na pięcie i bez słowa ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Zatrzasnąłem je za sobą z hukiem, a potem przystanąłem na podjeździe. Sięgnąłem po paczkę papierosów, mając gdzieś to, że miałem ich już nie palić. Byłem tak wściekły, że byłem gotów nawet je zjeść. Miałem szczęście, że różowa zapalniczka z Barbie, którą ukradłem Rosalyn jeszcze działała. Nerwowo zaciągnąłem się nikotyną, pozwalając na to, aby używka niszczyła moje niezniszczalne płuca.

Kilka sekund później drzwi do domu ponownie się otworzyły. Przeszła przez nie Clara oraz blondyna. Obie wydawały się przejęte moją reakcją. Clara zalała się łzami, podczas gdy ta druga patrzyła na mnie z nienawiścią.

— Dla mnie możesz być dupkiem — odrzekła, zakładając ręce na klatce piersiowej. — Ale nie bądź dla nich! Nie widzisz jak bardzo się dla ciebie starają? Dlaczego znowu jesteś tak wielkim egoistą, Nate?

Nate? Ciekawe.

Nie, Hales — wtrąciła się Clara, która pociągnęła nosem. — To moja wina. Nie powinnam stawiać go przed faktem dokonanym. Powinnam zapytać.

Przybliżyłem papierosa do ust, znowu się zaciągając. Chyba pierwszy raz mogłem zgodzić się z Clarą.

— Nie! — Jej krzyk był tak głośny, że chyba obudziła każdego żywego trupa w okolicy. — Przestań brać na siebie winę! To on ma ze sobą jakiś problem! To jego nie było z nami półtorej roku, więc nie rób z niego ofiary! To on nas zostawił!

Ja, co? Bardzo ciekawy punkt widzenia, zwłaszcza że przez cholerne szesnaście miesięcy byłem cieniem samego siebie. Teraz nagle byłem wszystkiemu winny? To oni, do chuja, mnie zostawili. Nawet o mnie nie walczyli. Wyrzucili mnie do kosza, jak zwykłego śmiecia. Ale w sumie bardzo fajnie, że poznałem ich perspektywę, teraz nienawidzę ich jeszcze bardziej.

— Hales, przestań! — No i świetnie. Jeszcze same się zaraz pozabijają. Cóż, chętnie popatrzę. Mogę już obstawiać zakłady. — To było ciężkie dla nas wszystkich, dla niego pewnie też.

— Skoro tutaj jest, to mógł przyjechać wcześniej! Mógł dać jakikolwiek znak życia! Zachował się jak skurwiel i go nie usprawiedliwiaj — zwróciła się do dziewczyny, a następnie spojrzała na mnie. — A ty co? Powiesz coś może czy nadal będziesz po prostu stał, jak ostatnia pizda?

W odpowiedzi prychnąłem gorzkim śmiechem, a chwilę później wyrzuciłem peta na kostkę brukową i przydeptałem go butem.

— Co? Języka w gębie już nie masz? Nie masz odwagi powiedzieć czegokolwiek? — Nadal się piekliła, podczas gdy Clara w ciszy ścierała łzy ze swojej twarzy. — Śmiało, powiedz. Albo wiesz co? Masz rację, lepiej się w ogóle nie odzywaj, bo chyba nikt już nie chce słuchać twojego bezsensownego pierdolenia.

Do tej pory myślałem, że już nie ma słów, które mogłyby mnie załamać. Do tej pory. Mimo że na zewnątrz wyglądałem zupełnie tak jak przed chwilą, w środku mnie coś się nieprzyjemnie skręciło.

— Czy ja cię się pozwoliłam odezwać?! Pozwoliłam?! Już nigdy więcej nie odezwiesz się bez pozwolenia, ty jebany smieciu!

Wjeżdżanie na tak wrażliwy temat było dla mnie czystym skurwysyństwem. I to niby ja byłem potworem? Jej słowa utwierdziły mnie w tym, że gówno o mnie wiedzieli i zupełnie mnie nie rozumieli. Przecież tylko skończony debil nie dostrzegłby tego, że mam jakąś chorą awersję przed mówieniem. Może ona tak naprawdę nigdy mnie nie znała? Być może nigdy nie była moim spokojem? I czemu, gdyby padło to z ust innej osoby, nie miałabym z tym tak wielkiego problemu? Ta kretynka kolejny raz wymierzyła mi cios w twarz. To, jak cierpiałem bez niej u Bruce'a było niczym w porównaniu do tego, jak czułem się teraz.

— Hales! — Skarciła ją Clara. — Uspokój się!

— Nie uspokoję się! Nie zamierzam udawać, że wszystko jest w porządku, bo nic, kurwa, nie jest. — Założyła ręce na piersiach, a następnie spojrzała mi prosto w oczy z jawnym rozgoryczeniem. — Przestań się tak zachowywać i z nami pogadaj!

Mimo że w środku cały się rozpadałem, na zewnątrz nadal pozostałem niewzruszony. Z obojętną miną, kolejny raz ruszyłem przed siebie. Włożyłem dłonie do kieszeni swoich spodni i zamierzałem udać się gdzieś, gdzie mógłbym zostać zupełnie sam. Nie potrzebowałem nikogo. Ewentualnie szkockiej.

Nowa fala wspomnień wleciała do mojej głowy, gdy poczułem na swoich łokciu dotyk Clary. Nie był lekki i niewinny. Zacisnęła swoje palce na moim golfie na tyle mocno, że skóra pod ubraniem zaczęła mnie palić.

— Pieprzony frajer boi się dotyku? Wstawaj, Nathan! Wstawaj i nie rób z siebie ofiary!

Zapewne wiele osób mogłoby się zastanawiać nad tym, dlaczego się nie broniłem, gdy Noah mnie katowała. Na samym początku jakoś próbowałem, ale potem nie byłem już w stanie. Cały czas obwiniała mnie o śmierć Milesa, a ja podświadomie zacząłem pragnąć tego, aby mnie biła, ponieważ czułem się przez to odrobinę mniej winny. I dlatego przez długie miesiące jej na to pozwalałem. Dopiero po jakimś czasie zacząłem stawiać opór. I właśnie wtedy obiecałem sobie, że już nikt nie dotknie mnie więcej bez mojej zgody.

Dotyk Clary był bliźniaczo podobny do dotyku Noah, więc dlatego tak strasznie mnie bolał. Nie mogłem pozwolić sobie na to, aby weszła mi na głowę, dlatego szybko się odwróciłem i wymierzyłem w jej stronę mocny policzek. Zszokowana dziewczyna opadła na podjazd, a następnie szybko przyłożyła ręce do bolącego miejsca. Nie czułem się ani trochę winny.

— Dotknij mnie jeszcze raz, to cię zabiję — wysyczałem najzimniej jak tylko potrafiłem. — I zapamiętaj to, bo nie będę się powtarzać. Ktokolwiek z was chociaż położy mi rękę na ramieniu, to będzie mieć ją odjebaną aż po samej dupie.

Po tych słowach już naprawdę ruszyłem przed siebie. Usłyszałem krótką wymianę zdań pomiędzy dziewczynami. Blondyna chciała się upewnić, że Clara jest cała i zdrowa. Rudowłosa za to krzyknęła w moją stronę z oddali:

— Nate! Co się z tobą dzieje? Porozmawiaj z nami, proszę!

Cała Clara. Zawsze przejmuje się najpierw sobą, a dopiero potem innymi. Jednak to już nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Już nie jest moją Clarą.

*****
Clara

Na początku, gdy zobaczyłam go w salonie, pomyślałam, że śnię. To było przecież tak cholernie nierealnie. Niby jak mogłabym uwierzyć w to, że mój brat, który od kilku miesięcy był uznawany za zmarłego, po prostu żył? Ta informacja była dla mnie bardzo ciężka do przetrawienia, jednak jakoś musiałam się nauczyć z nią żyć.

Ja pierdolę, Nate żyje. Nadal w to nie wierzę.

I oczywiście zaczęłam się o wszystko obwiniać. Przecież wtedy w listopadzie moglam bardziej dociekać. Być może, gdybym weszła do hangaru, to udałoby mi się go spotkać? Ale cholera, przecież sam jasno dał mi do zrozumienia, że chce z nimi zostać. Ten list przekazany przez Bruce'a, jego wizyta... Do tej pory nie powiedziałam Audrey i Eugenowi o tym, że Nate przyszedł do mnie szesnastego czerwca wieczorem. Wiedzieli o tym wszyscy oprócz nich.

Na byłam w stanie uwierzyć w to, że tamtego czerwcowego wieczora mój brat stał po środku mojego pokoju. Zszokowana, wypuściłam z rąk szklankę z wodą i od razu go przytuliłam, jednak on nie odwzajemnił uścisku. Cały Nate.

Nate! — krzyknęłam radośnie, jednak on od razu mnie uciszył. Spojrzałam w jego oczy, które wydawały się okropnie puste. Nie wyglądał jak mój Nate. — Co tu robisz? Wróciłeś do nas?

Chłopak od razu przecząco pokręcił głową. Od razu zwróciłam uwagę na to, że wyglądał na okropnie zmęczonego. Miałam nawet wrażenie, że na jego skórze znajdowało się kilka zadrapań oraz siniaków.

— Nate, co ci się stało? Kto ci to zrobił?

Jeżeli jego siniaki były sprawką Bruce'a, miałam zamiar rozpocząć z nim wojnę. Ktokolwiek by tylko smog dotknął, musiałby się zmierzyć z moim gniewem. Naszych się nie tyka.

— Claro — zaczął ze spokojem. Na jego twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Czemu on był mi tak strasznie obcy? — Nie musisz się o mnie martwić. Niestety nie byłem zbyt uważny na treningach — przyznał po chwili. — Musimy porozmawiać.

Usiadł na moim łóżku i z uśmiechem poklepał miejsce obok siebie. Bez zastanowienia usiadłam obok niego.

— Przede wszystkim proszę cię o dyskrecję. Nie chcę, aby o tej rozmowie dowiedział się Eugene. I w szczególności nie mów o niej Audrey, dobrze? — spytał, od razu skinęłam głową. — U mnie wszystko w porządku. Bruce trochę mnie męczy, ale jest naprawdę okej.

Nie wierzyłam mu.

— Wrócisz do nas? Nate, ja — urwałam, ciężko wzdychając. Chwyciłam go za ramię, a następnie położyłam na nim swoją głowę. — Znaczy my.... Tak bardzo za tobą tęsknimy. Nawet Luke — prychnęłam rozbawiona.

— Luke? — Jego mina wyraża zdziwienie. Co z kolei zdziwiło mnie. Zmarszczyłam czoło, uważnie mu się przyglądając.

— No tak — odparłam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Luke Martin.

Przez chwilę wyglądał jakby coś w głowie analizował. Co jest grane? Ma jakieś dziury w mózgu? Znaczy zawsze miał, ale teraz zachowuje się, jakby raczej miał mózg na dziurach.

— To normalne, że się martwi. W końcu byliśmy przyjaciółmi, nie? — Uniósł do góry kącik ust.

Przyjaciółmi? Czy on ma gorączkę? Postanowiłam jednak całkowicie zmienić temat. Mieliśmy ważniejsze rzeczy do obgadania, niż jakieś pieprzenie o gorszym Martinie.

— Opowiadaj. Jak się tam czujesz? I czy wrócisz? Bo nadal mi na to nie odpowiedziałeś.

— Nie wrócę — odrzekł po chwili, łamiąc mi serce. — Tam jest mi lepiej. Nie zrozum mnie źle, Claro. U was było mi wspaniale, ale ja tu nie pasuję. Dlatego nie chcę, żebyście szukali ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Nie pasujecie tam. Musisz mnie zrozumieć.

— Ty też tam nie pasujesz. Przecież nigdy nie chciałeś być potworem — odparłam całkowicie poważnie.

— Potworem? — Rozbawiony pokręcił głową. — W końcu zrozumiałem, że powinienem iść tą drogą i naprawdę nic nie jest w stanie sprawić, że zmienię swoje zdanie.

— Ale nam ciebie brakuje, Nate — protestowałam, widząc, że chłopak chyba się poddał. — Co ze mną? Co z nami? Co z Hales? Nawet nie wiesz, w jakim ona jest teraz stanie. Przecież ona cię kocha, debilu.

A Nate kocha ją, doskonale o tym wiem. Czy naprawdę miał zamiar to wszystko zaprzepaścić? Była jedną z nielicznych osób, które dały mu szansę. Uwierzyła w niego i go zmieniła, a on chciał to odrzucić? Przecież to nie mogło się tak zakończyć.

— Mam teraz inne życie, Claro.

Ja ci, do cholery, dam Claro.

— Nate, nie możesz! — protestowałam. — Twoje życie jest tutaj, z nami, z Haley. Nie możesz tak po prostu odejść! Co oni z tobą zrobili? Czy oni cię jakoś, kurwa, zmanipulowali?

— Claro — odrzekł rozbawiony. — Ze mną jest wszystko w porządku. Odnalazłem swoje przeznaczenie. Jestem im potrzebny bardziej niż wam.

— Gówno prawda — fuknęła niezadowolona. Chłopak pozostawał niesamowicie spokojny. Nie byłam w stanie zrozumieć czemu na jego twarzy nadal malował się uśmiech.

— Wpadnijcie do mnie kiedyś. Ja sam zostanę na trochę dłużej, jeżeli będę mieć trochę czasu. Musisz zrozumieć, że mam teraz sporo na głowie. Bruce jest surowy, ale bardzo wyrozumiały.

— A Noah? Jak się dogadujecie? — dopytywałam.

Chciałam wyciągnąć z niego jak najwiecej szczegółów. Gdy zapytałam go o relację z Noah (której dalej szczerze nienawidziłam), uśmiech na jego twarzy powiększył się jeszcze bardziej. Czy on po tym wszystkim jej tak po prostu wybaczył?

— Jest dla mnie bardzo łaskawa.

— Ona zabiła Milesa! — warknęłam wściekle, wstając z łóżka. Podeszłam do okna, aby chociaż trochę się uspokoić. Nate w tym czasie nadal siedział na łóżku.

Łaskawa? Przecież ona pozbawiła życia jego najlepszego przyjaciela. Żadne z nas nadal nie mogło pogodzić się z jego śmiercią, a on to wszystko przyjmował tak spokojnie? Powaliło go?

— Gdybym się tak nie opierał, to do niczego by nie doszło. — Wzruszył ramionami. — Nie ma co rozpaczać. Stało się.

Aha?

— Stało się? O czym ty pieprzysz?! — W tamtej chwili nie mogłam kontrolować swojego uniesionego głosu. — Twój najlepszy przyjaciel umarł, ponieważ zamordowała go nasza powalona siostra. Jak możesz być tak spokojny?

— Muszę iść — odrzekł dopiero po chwili.

Zupełnie zignorował moje słowa i poprosił mnie to, abym zrobiła mu miejsce. Nie chciałam niepotrzebnych dram, więc posłusznie odsunęłam się od okna. Zanim zdążył przez nie przejść, ułożyłam ręce na jego ramieniu. I mogłabym przysiąc, że przez krótki moment zobaczyłam w jego oczach dziwny błysk. Przez chwilę wydawał mi się zupełnie obcy. Jakby wcale nie był sobą, jakby był kimś zupełnie innym.

Kim się stałeś Nathanie? Co oni z tobą zrobili?

— Nate, proszę, nie daj się tym skurwysynom. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić. Gdybyś tylko mnie potrzebował, to daj nam znać. — W odpowiedzi skinął głową. — Czy nie będziesz mieć żadnych problemów z Brucem przez to, że tutaj przyszedłeś?

— Claro, Bruce nie jest dyktatorem — parsknął. — Jestem zupełnie wolny i mogę chodzić gdzie tylko zechcę. Niebawem się spotkamy — zapewnił, a chwilę później zniknął na zewnątrz pod osłoną nocy.

Była to ostatnia rozmowa, jaką ze sobą odbyliśmy. A miesiąc później rzekomo zmarł. Coś mi się tutaj zupełnie nie składało. Przez chwilę przeszło mi przez myśl nawet to, że wcale nie był wtedy sobą. Owszem, fizycznie niby był, ale zachowywał się jak nie on. A poza tym to nigdy nie zwracał się do mnie Claro. Ta układanka nie miała żadnego sensu.

Załamana, ociężale opadłam na swoje miękkie łóżko. Mimo że byłam na niebo okropnie zła za to, że mnie spoliczkował i wyszedł ze swojej imprezy powitalnej, nie to martwiło mnie najbardziej. Nie trudno było mi zauważyć, że odkąd tylko wrócił do domu był inny. Kiedyś był dupkiem, to fakt, ale nie takim jak teraz. Zazwyczaj nie reagował tak agresywnie. Pomiędzy nami zawsze było inaczej. Jako że byliśmy wampirami, zupełnie inaczej traktowaliśmy nasze przepychanki. Może to chore, ale bardzo często się ze sobą biliśmy. Były to głupie, ale w pewien sposób każdy chciał znaczyć swoją dominację. Może faktycznie było w nas coś ze zwierząt? Na pewno z niego.

Nathan to jest po prostu zwierzę.

Jednak tamten policzek był zupełnie inny. Nic nie usprawiedliwiało tego, że mnie uderzył. Nie wiem przez co musiał przejść w Yakimie, ale nie mógł posuwać się do aktów bezsensownej przemocy, żeby mnie upokorzyć. Z jednej strony byłam na niego bardzo zła, ale z drugiej czułam, że coś było z nim bardzo nie tak. Nie trudno było zauważyć, że dotyk bardzo go denerwował. Tak samo nie rozumiałam tego, że był aż tak bardzo zamknięty w sobie. Po alkoholu na nowo się odpalił. I chyba wtedy przez moment był prawdziwym sobą.

Następnego dnia postanowiłam pojechać do Haley i z nią o tym pogadać. Po opuszczeniu imprezy przez Nathana (która była zorganizowana właśnie dla Nathana), wszyscy szybko opuścili dom. Nie miałam okazji z nią o tym porozmawiać. Wieczorem jedynie napomknęłam Theo o tej sytuacji. Nie wyglądał na zaskoczonego.

Niepewnie otworzyłam drzwi do jej pokoju i spostrzegłam, że leżała na swoim łóżku. Z jej laptopa leciała jakaś piosenka.

We were too close to the stars. I never knew somebody like you, somebody. Falling just as hard I'd rather lose somebody than use somebody. Maybe it's a blessing in disguise (I see myself in you). I see my reflection in your eyes.

Cudownie.

Kiedy tylko mnie zauważyła, wyłączyła muzykę i podniosła się do siadu. Po jej minie mogłam wywnioskować, że była wściekła. I załamana.

— Przesuń dupsko — rzuciłam, zbliżając się do łóżka. Dziewczyna wydawała z siebie westchnięcie, ale zrobiła mi miejsce. Teraz obie siedziałyśmy na niezbyt wygodnym materacu. — On ma jakiś problem, Hales.

— On zawsze miał jakiś problem — burknęła niepocieszona.

Plus za spostrzegawczość.

Tak, ale kiedyś był tylko dupkiem. Teraz jest ultra-dupkiem. — Chciałam, żeby słowa nieco ją rozbawiły, jednak nadal pozostawała niewzruszona. — Mówię serio. Coś jest nie tak. No wiesz, chodzi mi o to, że coś go chyba męczy.

— Też to widzę. — Skinęła głową, bawiąc się swoją bransoletką. — To jest dla mnie tak strasznie trudne. Nagle dowiedziałam się, że on jednak żyje i zapewne w innych okolicznościach płakałabym ze szczęścia, ale teraz nie mogę. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. On upozorował własną śmierć! A potem jak gdyby nigdy nic do nas wrócił. Pieprzony żywy trup.

Nie mogłam nie parsknąć na jej słowa. Objęłam ją w pasie, co od razu odwzajemniła. Odkąd odszedł Nathan, stałyśmy się dla siebie niemal jak siostry. Wspólnie po nim płakałyśmy, potem wspólnie podeszłyśmy do egzaminów końcowych (ponieważ przełożyłam je na kolejny rok), wspólnie znalazłyśmy pracę w antykwariacie, a teraz razem miałyśmy iść na studia.

— Ale to pomińmy. Przynajmniej teraz. Fakt, to było chujowe, ale mamy na głowie większe zmartwienia. Zauważyłaś, że on strasznie boi się dotyku? I że prawie nic nie mówi?

— Nie wiem. — Ciężko odetchnęła, kładąc swoją głowę na kolanach. — Skupiłam się raczej na tym, że nazwał mnie mściwą suką. Poza tym pocałował się z Valerie. Na moich oczach.

Zrobiłam szerokie oczy w niedowierzaniu.

— Z Valerie? Co za dupek bez gustu. — Dopiero po tych słowach na jej twarz wpłynął nikły uśmiech.

— Co nie? — parsknęła zrezygnowana. — Chciałabym mu jakoś pomóc, bo doskonale wiesz, że nie przestałam go kochać, ale nie zamierzam mu się pchać na łeb. Jeżeli nie chce ze mną porozmawiać jak dorosły siedemdziesięcioletni mężczyzna, to nie będę za nim latać. W ogóle to strasznie powalone, że zakochałam się w seniorze, co?

— Strasznie — przyznałam jej rację, cicho się śmiejąc. — Nie rozumiem tylko jednej rzeczy.

— No jakiej?

— Czemu on nas tak bardzo nienawidzi? Przecież nie daliśmy mu żadnego powodu. Nie widzieliśmy się od miesięcy. Myślisz, że coś zrobiliśmy? No nie patrz tak na mnie! Ja się tylko zastanawiam nad tym, o co mu chodzi. — Broniłam się, gdy zmierzyła mnie wzrokiem. — Bo chcę go jakoś wytłumaczyć, ale zupełnie tego nie ogarniam. Wyjechał jako potulny pieseczek, a wrócił jako nieślubne dziecko Lucyfera.

Dziewczyna wstała z łóżka i skierowała się w stronę szafy, z której wyciągnęła jakąś bluzę. Och, jego bluzę.

Oddaj mu to, proszę. Mi już nie będzie potrzebna. — Rzuciła w moją stronę ubranie, którego nie złapałam.

Dlaczego moja koordynacja ruchowa nie istnieje?

— No co ty. Nie zamierzam zbliżać się do tego pojeba przynajmniej na dziesięć metrów. Albo kilometrów. — Rozbawiona pokręciła głową. — Wiem, że jesteś na niego zła za to, że mnie uderzył, ale jestem pewna, że nigdy nie zrobiłby tego tobie.

— Ty się w ogóle słyszysz? Przemoc jest okropna i naprawdę nie jest istotne to, na kim jest stosowana. Nie istnieje żaden powód, który mógłby go wytłumaczyć.

Nie chciałam go tłumaczyć, chciałam tylko... eh, może faktycznie usilnie próbowałam go tłumaczyć?

— Mam pomysł.

Bardzo, bardzo zły pomysł. Okropny pomysł. Proszę, Hales, nie dopytuj o żadne szczegóły.

— Boję się — nieznacznie się skrzywiła.

Bój się, bo masz czego.

Jesteś naszą ostatnią nadzieją, skarbie. Musimy go gdzieś zamknąć i zobaczyć czy byłby w stanie cię skrzywdzić. Jeżeli nie, to jesteśmy w domu.

Haley Martin nigdy nie wyśmiewała moich pomysłów. Znaczy czasami. Ale teraz zaczęła się tak głośno śmiać, że miałam pewność, że usłyszą ją mieszkańcy drugiego stanu.

— Ty chcesz ryzykować moim życiem?! — Rzuciła mi przerażajace spojrzenie.

Fakt, mogło to zabrzmieć dość dziwnie, ale byłam pewna, że mój plan wypali. Albo nie do końca.

Jasne, że nie! — warknęłam oburzona. — Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? Przecież nie jestem potworem! — Po moich słowach lekko się uspokoiła. — Zostawię was samych w pokoju i stanę za drzwiami. W razie czego będziesz krzyczeć.

Nabrała nerwowy oddech i zaczęła zdenerwowana chodzić po pokoju. Ukryła twarz w dłoniach, aby zamaskować przede mną to, jak bardzo była zdenerwowana.

— Po pierwsze! — Zdenerwowana Haley Martin potrafiła wydawać z siebie bliżej niezidentyfikowane szatańskie odgłosy. — On mnie zabije! Boję się go, czego ty, idiotko, nie rozumiesz?! A po drugie, sama bym go zabiła. Pozabijalibyśmy się nawzajem! Dwa trupy! Dwa! — Gdy z impetem wystawiła w moją stronę dwa palce, uniosłam do góry kąciki swoich ust. — A właściwie to trzy! Nie myśl sobie, że uniknęłabyś gniewu Nathana D'Abernona. On by cię nawet pośmiertnie wykończył.

— Dobrze, sama to zrobię — odrzekłam pewnie. Haley przez dłuższy czas się nie odzywała, a jedynie wyciągnęła z kieszeni swój telefon i zaczęła coś sprawdzać. — Co robisz?

— Szukam ci trumny, kochana. Chyba, że wolisz urnę? Mogę ci nawet wybrać różową, jeżeli chcesz.

Kuszące.

Przecież mnie nie zabije! Jestem jego siostrą! Nigdy w życiu nie zabiłby swojej siostry!

— A ja bym się tam wcale nie zdziwiła — sarknęła, odkładając telefon na półkę.

Znam go na tyle, żeby wiedzieć, że nie zabiłby ani mnie, ani Noah, ani Theo. Może i był pieprznięty, ale na pewno nie aż tak. Haley czasami lubiła sobie podramatyzować. To jest mój brat, do cholery!

— Wchodzisz w to? — zapytałam z nadzieją. Haley jedynie pokręciła głową, przybierając współczującą minę.

— Nie — powiedziała z przekonaniem. Skierowała się w stronę schodów. Gdy otworzyła drzwi swojego pokoju, szybko dodała: — Jak wrócę to moja odpowiedź nadal będzie przecząca.

*****

Byłem chyba najdumniejszym właścicielem baru w całych Stanach.

Serio.

Nie sądziłem, że cokolwiek w życiu sprawi mi jeszcze tak ogromną radość. Właśnie z uśmiechem obserwowałem bar, który przed chwilą otworzyłem. Rosalyn stała obok mnie i szeroko się szczerzyła. Musiałem przyznać, że jej pomoc była nieoceniona, ponieważ moja introwertyczna dupa raczej nie przebrnęłaby sama przez te wszystkie formalności. Zakręciłem na palcu pękiem kluczy, a następnie wsadziłem jednego z nich do drzwi. Oboje weszliśmy do środka.

— A naszym kochanym sponsorem jest Bruce — rzuciłem rozbawiony. — Świeć tam panie nad jego duszą — odrzekłem, spoglądając w górę.

Rozbawiona dziewczyna pokręciła głową, a potem udała się na zaplecze. Stanąłem za barem, obserwując z zapałem wszystkie szklanki. Zakląłem pod nosem, gdy na jednej z nich dostrzegłem brud. O matko, chyba będę najgorszym szefem pod słońcem. Pewnym krokiem ruszyłem w stronę jednego ze stołów, aby poprawić stojące przy nim krzesło. Potem naprostowałem ramkę z jakimś zdjęciem, ponieważ odstawała aż o kilka milimetrów. Chyba mnie tu pojebie.

Jeszcze niecałe dwa tygodnie — odrzekłem z uśmiechem sam do siebie. Byłem pewny, że nie zostanę w tym cholernym Vancouver ani dnia dłużej.

Wszystko zapowiadało się idealnie. W zasadzie lepiej niż myślałem. Plan szedł idealnie po mojej myśli. Dwa tygodnie, powtórzyłem w myśli. Właśnie tyle dzieli mnie od powrotu do swojego kochanego mieszkania w Yakimie.

Nagle jednak wydałem z siebie przerażający krzyk. Spanikowany zacząłem skakać w miejscu, nie wiedząc gdzie mógłbym uciec. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe, a oddech stał się cholernie szybki. Prędko wskoczyłem na stół.

— Rosalyn! — krzyknąłem, niemal zdzierając sobie gardło. — Rosalyn, chodź tutaj!

— Czego tak krzyczysz? — fuknęła brunetka, która właśnie wyszła z zaplecza. Stanęła przede mną i zrobiła zszokowaną minę. — Nate, weź proszę leki. Co ty robisz na tym stole?

— Ja pierdolę, co to jest?! — wykrzyczałem przerażony. Dziewczyna zdziwiła się jeszcze bardziej. Wskazałem palcem na rzecz za nią. Od razu odwróciła swoją głowę. — Rosalyn! Weź go, kurwa! Rosalyn, pomóż mi! Co to jest?!

Brunetka parsknęła tak głośnym śmiechem, że nie zdziwiłbym się, gdyby się zaraz posrała. Dosłownie zgięła się w pół i zasłoniła swoje usta dłonią. W kąciku jej oczu dostrzegłem łzy rozbawienia.

— To jest szczur, Nate.

— Ja pierdolę! Jaki szczur?! — Byłem w tak ogromnym szoku, że poczułem jak mój mózg zupełnie się wyłącza.

— Oh! Tam jest drugi! — Jeszcze głośniej się roześmiała, a następnie wskazała palcem na drugi koniec pomieszczenia. — A tam trzeci!

Chyba mam wylew.

Szczur?! — ryknąłem niepocieszony, w dalszym ciągu stojąc na stole.

— Chyba to był ten haczyk. — Podczas gdy ja umierałem ze strachu, Rosalyn nadal nie mogła opanować napadu śmiechu.

Chyba umieram.

Ten kutas sprzedał nam bar ze stadem szczurów?! — Nie mogłem się zdecydować na to, czy w tamtej chwili byłem bardziej przerażony czy zdenerwowany. Mogę zdecydować się na strach w powiększony zestawie z wkurwieniem? — Boże Rosalyn! To są radioaktywne szczury!

— O matko, Nate. O czym ty mówisz?

— Tu obok jest radioaktywne śmietnisko! To na pewno są chemiczne skurwysyny! One mnie zjedzą, ja pierdole, Rosalyn! — Mój głos niemiłosiernie drżał. — Ratuj mnie, a potem siebie!

— Czy ty się boisz szczurów? — zapytała kpiąco. Oczywiście, że, kurwa, tak. — Dwa tygodnie, co nie? — Kolejny raz parsknęła śmiechem, w skupieniu obserwując pieprzoną szczurzą rodzinkę. — To może ja nam już wynajmę mieszkanie, co?

Może się, kurwa, zastrzelę, co?

*****

W drodze do domu prawie zabiłem starą babę, która właśnie przechodziła przez pasy. Byłem tak zdenerwowany, że nie mogłem się skupić. Po dwudziestu minutach szczęśliwie zaparkowałem przed domem. Od razu otrzepałem całe swoje ciało. Marzyłem jedynie o szklance szkockiej i wiecznym śnie.

Pierdolone szczury.

Zestresowany, wszedłem do rezydencji i zatrzymałem się w kuchni, zupełnie nie przejmując się tym, że na mojej kanapie właśnie przesiadywała pewna blondynka. Nalałem do szklanki ulubionej cieczy (zaraz po krwi dziewicy) i upiłem z niej zdrowego łyka. Czułem na sobie spojrzenie dziewczyny, jednak nie odwróciłem się w jej stronę. Byłem zbyt przerażony, żeby logicznie myśleć. Właściwie to, żeby jakkolwiek myśleć. Zapewne cały pobladłem, dlatego nawet nie chciałem na siebie patrzeć w lustrze.

Blondyna nieco się zbliżyła i również pochwyciła do ręki szklankę, do której nalała na sobie wodę. Dopiero wtedy posłałem w jej stronę jedno przerażone spojrzenie, na co od razu uniosła w górę jedną z brwi. Zacząłem nerwowo stukać palcami o szklankę, aby chociaż trochę się uspokoić. Gdy przeniosłem swój wzrok na podłogę, natychmiast upuściłem szklankę, która rozbiła się na drobne kawałki. Dziewczyna stojąca nieopodal od razu się wzdrygnęła.

— Ja pierdolę! Powiedz, że też to widziałaś! — krzyknąłem przestraszonym tonem, co jeszcze bardziej zszokowało blondynkę. — Weźcie ją, ale nie mnie!

Nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu, szukając w pobliżu radioaktywnych szczurów. Czy ja miałem już jakieś omamy?

Co ci się dzieje? — zapytała skołowana.

— Szczury, kurwa! — Uszło z moich ust. Gdy zorientowałem się, że w pobliżu nie ma moich wrogów, schowałem twarz w dłonie i ciężko odetchnąłem.

Nate, zdecydowanie przydadzą ci się jakieś wakacje.

Jakie szczury?

Myślałem, że w końcu wszystko wróciło do normy, ale życie znowu postanowiła zrobić mnie w chuja, kiedy usłyszałem jakiś szmer. Odruchowo złapałem ją za ramię, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, co właśnie robię.

— One tu są! Pomóż mi, ja pierdole! — krzyknąłem, kurczowo trzymając się jej ręki.

— Tutaj nie ma żadnych szczurów, Nathan — powiedziała z nutą rozbawienia w głosie. — Puść mnie, kretynie. — Westchnęła, gdy nadal się za nią chowałem. — Czy ty jesteś pijany?

Dopiero w tamtej chwili zorientowałem się, że właśnie dotykałem swojego największego wroga. Chociaż po dzisiejszym dniu mogłem śmiało przyznać, że spadła na drugie miejsce. Była zaraz za szczurami. Puściłem jej rękę i chwyciłem butelkę szkockiej, aby upić łyk prosto z niej.

— Popierdoli mnie zaraz — burknąłem, ruszając w stronę schodów. Zatrzymał mnie jednak jej głos.

— Nathan, poczekaj.

Przystanąłem w miejscu, spoglądając na rozbawioną dziewczynę. Byłem tak cholernie zestresowany, że zupełnie zapomniałem o tym, jak bardzo jej nienawidzę. Gdy kolejny raz głośno się roześmiała, przewróciłem oczami. Bez zastanowienia odwróciłem się na pięcie, aby zobaczyć przed sobą Clarę.

Clarę, która trzymała w ręce ciężką deskę. Clarę, która właśnie znokautowała mnie ową deską.

Co jest kurwa?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro