22. Bal 1/2
Jeśli przywiązanie zapanuje niepodzielnie nad życiem człowieka, ziarno zła zacznie kiełkować. Miłość, która została bogiem, stanie się demonem.
C.S Lewis, Cztery Miłości
Kiedyś babcia Martin budziła we mnie przerażanie. Gdy patrzyłem w jej oczy, nie widziałem człowieka, a raczej morderczą bestię, gotową na to, aby zjeść moją duszę. Każdy jej krok oraz każdy ruch wydawał się iście demoniczny. Kiedyś nie wierzyłem w to, że była zwykłą babcią. Miałem pewną teorie spiskową, z którą z nikim się nie podzieliłem. Przez pewien czas myślałem, że babcia Martin była tak naprawdę samym szatanem, który zszedł na ziemię i przybrał postać starszej kobiety. Kiedyś się jej po prostu bałem...
Ściślej ujmując — to kiedyś chyba było przed sekundą. W tamtej chwili stałem przed podstarzałą kawiarenką gdzieś na obrzeżach miasta i dosłownie srałem pod siebie. I nie chodziło tutaj nawet o to, co przeszedłem z jej wnuczką, a raczej o to, jaką aurę ta kobieta wokół siebie roztaczała. A ta aura wcale nie należała do najprzyjemniejszych.
Może oszalałem, to jest bardzo prawdopodobne. A może nie. Może faktycznie Emily Martin była bestią. Może zamiast kawy w swojej kawiarni serwowała krew noworodków. Może byłem po prostu pierdolnięty. Milion myśli przewijało mi się przez głowę, a ja zupełnie nie wiedziałem, co należy zrobić.
Nacisnąć klamkę, otworzyć drzwi, wejść do środka. Zacznijmy od tego, dobrze?
To nie jest takie proste...
Jak chcesz to mogę z ciebie wyjść i to załatwić. Przecież wiesz, że byłem jej ulubieńcem.
Drugi Nathan dobrze kombinował. Być może lepiej by się z nią dogadał. Ale uznałem, że poradzę sobie sam, w końcu byłem dorosłym mężczyzną, prawdopodobnie starszym od samej Emily. Poza tym — co mogło pójść nie tak? Przecież ta kobieta jadła mi z ręki.
Hahahah.
Albo nie. Albo to ja od zawsze jadłem z jej ręki. Stop! Musiałem się opanować. Przecież nie mogłem stać jak debil przed kawiarnią. Nie żebym tego nie robił już od piętnastu minut. Co się ze mną działo, Chryste? Czy ja się stresowałem? No może. Może po prostu nie chciałem skończyć jako karma dla jej kota.
Jezu... możemy przewinąć do momentu, w którym w końcu znajdziesz jaja między nogami i zaczniesz nimi ruszać?
— Chuj — warknąłem nerwowo, po czym nacisnąłem za klamkę i wszedłem do środka.
No przecież stara baba z nami nie wygra, nie?
Gdy przeciąłem się z nią spojrzeniem, miałem ochotę położyć się pod walcem. I potem zrobiłem najmądrzejszą rzecz, jaką mogłem zrobić. Grzecznie wycofałem się z pola bitwy.
Uciekłeś niczym ostatnia pizda, nazywaj rzeczy po imieniu.
— Zamknij się, frajerze, ty zawsze miałeś łatwiej — burknąłem niepocieszony.
Łatwiej? Nie rozśmieszaj mnie. Ja musiałem z tą kobietą jeść kolację i być jej królikiem doświadczalnym, kiedy testowała na mnie swoje ciasta.
— Ojoj, biedactwo — zironizowałem. — Pierdol się, zawsze miałeś łatwiej! I czemu ty mi w ogóle nie pomagasz? Czemu nie jesteś po mojej stronie, skurwysynie?
Bo jesteś niestabilny psychicznie.
— Ja? Niestabilny psychicznie? — rzuciłem gniewnie w powietrze. — Jestem bardzo stabilny psychicznie! To z tobą cały czas są problemy! Ja jestem normalny! Nie jestem niestabilny psychicznie!
Mój monolog przerwał odgłos otwieranych drzwi za mną.
— Nathanie? Z kim rozmawiasz? — spytała lekko zdziwiona kobieta, w międzyczasie rozglądając się wokół.
— A tak ze sobą tylko — rzuciłem, nerwowo się śmiejąc.
Kobieta zacisnęła usta w wąską linię i prawdopodobnie chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymała. Kilka chwil później nastała niczym niezmącona cisza. Niezręcznie.
— Może wejdziesz do środka? — spytała z uśmiechem, zupełnie ignorując moje zachowanie sprzed chwili.
W odpowiedzi skinąłem głową.
Mimo że przed laty byłem kilka razy w tym miejscu, zapamiętałem je nieco inaczej. Jedni mogliby stwierdzić, że położenie kawiarni było dla niej dużym plusem, a inni wprost przeciwnie. Emily na pewno nie mogła narzekać na brak porządku, ponieważ miejsce było nienagannie czyste. W środku — jak się spodziewałem — nie było zbyt wielu klientów. Nie wiedziałem, jak kawiarnia wyrabiała finansowo, ale podobno była na rynku już od kilkunastu lat, więc pewnie im się opłacała.
W środku oprócz Emily kręciła się jakaś młoda kelnerka, która była zapewne licealistką chcącą nieco dorobić. Prędko rozejrzałem się po wnętrzu, zanim jeszcze usiadłem przy stoliku. Było to dość ciemne miejsce z brązowymi ścianami i dużymi oknami. Na suficie rozciągało się kilka żyrandoli rzucających żółte światło. Podłogę zrobiła stara, ale zapewne zabytkowa podłoga. Niewątpliwą zaletą tego miejsca była fakt, że jedna ze ścian była całkowicie pokryta półkami z książkami. Po szybkim zeskanowaniu kilku tytułów, wiedziałem, że miałem do czynienia z samymi klasykami. Oprócz tego w budynku mieściło się kilka estetycznych okrągłych stolików, jasnych skórzanych kanap oraz zwykłych krzeseł. Gdzieś w tyle stał mały kominek, który właśnie się palił. Musiałem przyznać, że tworzył miłą, domową atmosferę. Kiedy spojrzałem w bok, dostrzegłem masę kwiatów w różnego rozmiaru doniczkach.
W centralnym miejscu kawiarni stała lada, za którą była kasa, gablotka z wyłożonymi ciastami oraz kilka automatów do kawy i herbaty. Nad ladą nadal wisiały świąteczne światełka, a w samej kawiarnii nadal można było poczuć ducha świąt.
— Usiądź, złociutki — wskazała ręką na stolik mieszczący się przy kominku.
Był na lekkim uboczu, a ja zupełnie nie widziałem, co miałem o tym myśleć. No bo z jednej strony fajnie, bo prywatność i te sprawy, ale z drugiej — gdyby kobiecie coś we mnie nie spasowało, zawsze mogła wsadzić mi łeb do ognia.
— Przyniosę ci ciasto, słońce — rzuciła z wielkim uśmiechem, który odwzajemniłem.
Chyba już się nie stresowałem.
— Nie trzeba, dziękuję — odrzekłem bez namysłu.
Kobiecie chyba nie spodobała się moja odpowiedź. Miałem wrażenie, że jej uśmiech stał się odrobinę bardziej psychopatyczny.
— Trzeba — powiedziała chłodno, skanując mnie wzrokiem. — Chyba, że nie lubisz moich ciast.
Chyba znowu się stresowałem.
— Dobrze, może jednak się skuszę.
Po moich słowach znowu się uśmiechnęła. Byłem uratowany. Przynajmniej na chwilę.
W końcu zniknęła gdzieś za ladą, zapewne wchodząc na zaplecze. Odetchnąłem z ulgą, w międzyczasie wygrywając na blacie nerwową melodię swoimi palcami.
Byłem pewny, że nie dam sobie rady. Po drodze zapewne wypadł mi gdzieś mózg i miałem wrażenie, że nie byłem w stanie sklecić nawet dwóch normalnych zdań. Musiałem się wziąć w garść i porozmawiać z kobietą. Nie byłem pewny, czy będzie zadowolona z tego powodu, że mam dzisiaj ochotę porwać jej wnuczkę.
Dobrze ci idzie. Po prostu bądź naturalny. Albo... nie, nie bądź naturalny, bo kobietę o zawał przyprawisz. Udawaj miłego, elokwentnego i oczytanego. To działa na babcie.
— Jestem elokwentny i oczytany — burknąłem smętnie pod nosem.
Jesteś zwykłym kretynem i przynosisz nam wstyd przy każdej interakcji z żywym człowiekiem.
Fakt, z martwymi jest trochę łatwiej.
Chwilę później krzesło przede mną się odsunęło, a miejsce przede mną zajęła Emily, która usiadła naprzeciwko. Przesunęła w moją stronę kawałek ciasta i ponownie się uśmiechnęła.
— Czemu zawdzięczam twoją wizytę, kochanie?
Co niby miałem jej powiedzieć? Prawdę? Być może. Nie no wykluczone. Musiałem wymyślić coś na szybko. Musiałem po prostu stamtąd uciec.
— Muszę skorzystać z toalety — odparłem na jednym wdechu, po czym niczym strzała wstałem od stołu i skierowałem się w stronę jednym drzwi.
Jesteś pizdą.
Zamknąłem za soba drzwi i odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem w lustro przed sobą, aby dostrzec zwykłego tchórza. Do czego to doszło, że prawie osiemdziesięcioletni wampir, który w latach swojej świetności był w stanie wyrżnąć pół miasta, teraz bał się jakiejś seniorki? Jestem żałosny, serio.
— Ej skurwysynie, zamieńmy się — powiedziałem po chwili zrezygnowanym tonem.
Po tym jak nazwałeś mnie skurwysynem? Wypraszam sobie, trzeba się trochę szanować. Nie pomogę ci, skurwielu.
— Nie denerwuj mnie i ze mnie wyjdź albo pożałujesz.
Nie miałem czasu na jego gierki, więc postanowiłem go zaszantażować. Problem polegał na tym, że nie miałem czym.
Nie pomogę ci.
— Nie? — prychnąłem złowieszczo. — Dobra! Sam sobie poradzę. W końcu znajdę sposób, żeby wypierdolić cię z mojej głowy i nawet przez chwilę się nie zawaham.
Oburzony ruszyłem w stronę drzwi, aby zmierzyć się z ostatecznym bossem.
A może pomogę.
W tamtej chwili żałowałem tego, że byłem zwykłym chujem, który nigdy nie szedł na ustępstwa. Moja druga osobowość zamierzała wykończyć mnie psychicznie.
A może nie pomogę. To zależy, mój drogi.
— Chyba się powieszę.
Nie, tego byśmy nie chcieli. No dobra, znaj moją łaskę. Załóżmy, że mogę ci pomóc. Co z tego będę mieć?
Miałem już dość tego gorszego Nathana, dlatego uznałem, że będę mieć go gdzieś i załatwię to po męsku. A gdy miałem wychodzić z łazienki, poczułem, że mnie odcina. Przez chwilę widziałem ciemność, ale potem znalazłem się wewnątrz idioty. Miałem tylko nadzieję na to, że nie zrobi niczego głupiego.
Chłopak się otrząsnął, po czym podszedł do lustra i z uśmiechem zaczął przyglądać się naszemu odbiciu.
— Serio jestem przystojniejszy — rzucił jak gdyby nigdy nic. — Dobra, idziemy. Dam sobie radę.
Czy on się stresował? Naprawdę? Nasze szanse spadały z każdą kolejną sekundą. A gdy myślałem, że mój plan już się nie powiedzie, zjeb w końcu postanowił wyjść z łazienki.
Z uśmiechem minął kilku klientów, aby usiąść przed Emily. Żadne z nich nie chciało odezwać się pierwsze, co robiło się odrobinę niezręczne. W końcu jednak chłopak odchrząknął i przeskanował kobietę spojrzeniem.
— To powiesz w końcu, co tutaj robisz?
— Haley ma dzisiaj urodziny, więc pomyślałem, że chciałbym ją gdzieś zabrać. — Gdy wzrok Emily stał się nieco bardziej oceniający, gorszy Nathan znowu rozszerzył usta w uśmiechu. — Ale pomyślałem również, że wypadałoby zapytać o zgodę jej babcię, która prawdopodobnie miała coś w planach.
— Owszem, miała.
Miałem gdzieś to, że w tamtej chwili nie powinienem śmiać się ze swojego sprzymierzeńca. Był kretynem, więc zasługiwał na wszystko, co najgorsze. Nie dość że na każdym kroku śmiał mnie kopiować, to jeszcze psychicznie się nade mną znęcał. Byłem jawną ofiarą przemocy domowej, a władze stanu Waszyngton miały to totalnie gdzieś. Ten mały skurwiel mógłby mnie publicznie spalić na stosie, a opinia publiczna nawet by się tym nie przejęła.
Chłopak wydał usta w konspiracyjnym uśmiechu, natomiast Emily łypnęła na niego groźnym okiem. Nie wiem, co zrodziło się w jego nie przywozicie małym mózgu, ale wiedziałem, że już niebawem miałem się o tym przekonać.
— Haley naprawdę jest dla mnie ważna. Wiem, że nie byłem idealny i popełniałem błędy, dlatego chcę jej to wynagrodzić. Każdy zasługuje na drugą szansę, prawda?
Często się z nim nie zgadzałem, często też uważałem jego potok słów za zwykłe pierdolenie. Ale tym razem, o dziwo, również się z nim nie zgadzałem. No dobra, może do ideału bardzo niewiele mi brakowało, więc w rezultacie ideałem nie byłem, natomiast nie byłem w stanie przyznać się do tego, że popełniałem błędy. Nie dlatego, że nie umiałem, raczej dlatego, że to było zwykłe pomówienie. Ja? Błędy? Skądże.
A w zasadzie to po cholerę ja tak bardzo się starałem. Dlaczego dla niej? Dlaczego dla kogokolwiek? Równie dobrze mógłbym teraz siedzieć za barem i po prostu pić szkocką. Albo wyjść z psem. W sumie to dobrze, że sobie o nim przypomniałem. Przecież ja mam psa.
— Dlaczego akurat teraz? Miałeś na to setki różnych okazji. Nie zrozum mnie źle, mój drogi — rzuciła z rezygnacją — lubię cię, ale zupełnie cię nie rozumiem. Moją wnuczkę lubię jednak trochę bardziej, więc chcę dla niej jak najlepiej. Nie uważam, że jesteś najlepszym, co ją spotkało.
Cios poniżej pasa.
Zamknij się, gówno wiesz o ciosie poniżej pasa. Jej słowa nawet mnie drasnęły. Nie zrobiły na mnie w ogóle żadnego wrażenia.
A tak poza tym ta cisza robi się odrobinę niezręczna, więc może zacznij coś robić. No daj głos, cokolwiek.
— Ale przynajmniej nie jestem też najgorszym — odparł ze śmiechem. Emily nawet nie drgnęła.
Koniec tego przestawienia. Zamieniamy się.
Co?
Dorosłem do tej męskiej decyzji. Poradzę sobie lepiej.
Ty sobie w ogóle nie poradzisz.
Po prostu wstań i wyjdź do kibla. To nie było pytanie.
Na szczęście nie wyrażał jakiegoś ogromnego sprzeciwu. Przeprosił Emily, po czym szybkim krokiem popędził do łazienki. Potem przez chwilę widziałem tylko ciemność i pustkę, ale jakiś czas później otworzyłem oczy i zauważyłem swoje odbicie w lustrze. Po każdej takiej przemianie nieznacznie kręciło mi się w głowie, ale na szczęście dyskomfort dość szybko przechodził. Tak też było tym razem, dlatego też już po kilku sekundach byłem gotowy na to, aby usiąść przy stole naprzeciwko Emily.
— Wiem, że Haley chodzi na wolontariat do domu starców. Raz nawet mnie tam zabrała. Ten pomysł jakoś wybitnie mi się nie podobał, ale spędziłem tam trochę czasu i uznałem, że to nawet w porządku miejsce. Chodzi mi o to, że jedna z seniorek zaproponowała mi organizację małego balu w jednej z sal. Być może nie jest to najbardziej porywające zajęcie, ale szczerze uważam, że Haley będzie zadowolona.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
Wzruszyłem ramionami. Już na pierwszy rzut oka dało się odczuć, że moje zachowanie jest inne. Nie chciałem podchodzić do sprawy jak Nathan, bo mimo że miał w sobie to coś, nie był zbyt rzeczowy. A sama Emily nie miała dzisiaj ochoty na milutkie pogawędki.
— Nie wiem, może po prostu się stresowałem — burknąłem, po czym na kilka chwil spuściłem swój wzrok. Ciężar spojrzenia kobiety mnie przygniatał. Niedługo potem jednak ciężko odetchnąłem i ponownie zmierzyłem się z nią spojrzeniem. — Wiem, że nie jestem święty i nigdy nie będę. Nie będę idealny i nie mogę zagwarantować tego, że ona już nigdy nie będzie cierpieć przez moje zachowanie.
— Może w takim razie powinieneś odpuścić? — zasugerowała ze spokojem w głosie. — Po prostu dać jej spokój. Nie wiem po co ty to wszystko robisz skoro nie myślisz o niej na poważnie. No powiedz mi, bo ja tego nie rozumiem.
Stary, ja też nie.
— Tu już nawet nie chodzi tylko o mnie. Moje rodzeństwo też się w to zaangażowało, a Pani doskonale wie, że gdy mnie tutaj nie było, oni wszyscy jakimś dziwnym sposobem się zaprzyjaźnili.
— To dlaczego wysłali tu ciebie?
— Nikt mnie tutaj nie wysłał — zaprzeczyłem. — Przyszedłem sam i nie wiem czemu to zrobiłem.
— Rób, co uważasz za słuszne. Możesz ją dzisiaj porwać, w porządku. — Na jej słowa skinąłem głową. Kobieta pochyliła się w moją stronę, w dalszym ciągu nie zmieniając wyrazu swojej twarzy. Był po prostu surowy. — Ale powiem ci to tylko raz w życiu, więc lepiej mnie posłuchaj.
Chyba szykuje się drama. Może to lepiej, że się wymieniliśmy.
— Nie powiem ci, że masz jej nie zranić, bo inaczej będziesz mieć ze mną do czynienia. Moja wnuczka jest już prawie dorosła i na dodatek jest mądra, więc doskonale wie co robi. Powiem ci coś, czego zapewne nikt ci nie powiedział. Nie obchodzi mnie czemu, być może uważali, że się na nich obrazisz, ale mnie to nie obchodzi. Nathanie D'Abernonie, jesteś paskudnym człowiekiem z paskudną duszą.
Tego nie było w moim bingo.
W moim też nie.
— Dla ciebie już nie ma żadnego ratunku. Źle cię odczytałam na samym początku. Nie byłeś sympatycznym chłopcem z lekko zwariowanymi pomysłami. Jesteś złym człowiekiem i już się nie zmienisz. Okropnie się wobec ciebie pomyliłam. Myślisz tylko i wyłącznie o sobie. Inni się dla ciebie nie liczą i możesz się teraz z tym kłócić i próbować udowadniać mi, że jest inaczej, ale ja wiem swoje. I wiesz co?
— Tak? — spytałem z zaciętym wyrazem twarzy. — Czego nowego jeszcze się o sobie dowiem?
— Jesteś najgorszym, co ją spotkało. I mam pewność, że ona już przez całe życie nie spotka kogoś takiego jak ty. Tak zepsutego, egoistycznego i najzwyczajniej w świecie obrzydliwego. Tak, Nathanie D'Abernonie, brzydzę się tobą. A ta rozmowa właśnie dobiegła do końca. — Po tych słowach wstała z miejsca, a potem zniknęła gdzieś na zapleczu kawiarni.
Poszło w sumie lepiej niż myślałem, prawda Nate?
Nate?
*****
Kiedy byłem mały, nie zastawiałem się za bardzo nad tym, jak potoczy się moje życie, skoro i tak wszystko od zawsze malowało się w ciemnych barwach. Od początku miałem ciężko. A potem wszystko zawsze się sypało. Jak więc mógłbym nawet pomyśleć o tym, że miałbym być dobry? Nawet jeżeli o tym myślałem, to chyba tak naprawdę tego nie chciałem. Pragnąłem tylko spokoju i samotności, jednak nawet to nie było mi dane. Miałem ochotę zaszyć się gdzieś daleko, gdzie nikt by mi nie przeszkadzał i mógłbym oczyścić swoje myśli. Ale nie chodziło o wolny weekend czy nawet miesiąc. Najchętniej uciekłbym od całego świata.
Sam nie miałem pojęcia, kim tak właściwie byłem i czego od siebie chciałem. Pewnie wiele osób mogłoby mi zazdrościć, bo przecież od zawsze byłem taki samodzielny. Miałem swoje interesy, miejsce na świecie i znajomych. Miałem wszystko to, czego normalny człowiek mógłby mi pozazdrościć. Czemu więc czułem się pusty?
Spojrzałem na bliznę na swojej szyi w odbiciu lustra i parsknąłem śmiechem. Tyle przeszedłem. Tylko poświęciłem. Po co to wszystko? Żeby na koniec usłyszeć, że jestem złym człowiekiem? Po pierwsze, kurwa, nawet nie jestem człowiekiem.
Zapewne moja terapeutka powiedziałaby teraz, że powinienem odrzucić od siebie destrukcyjne myśli. A niech spierdala. Sam w sobie jestem czystą destrukcją, a żadna kobieta, której płacę za to, żeby mnie wysłuchała, nie będzie mi mówić jak mam żyć. Nikt nie będzie mi niczego dyktować. Żadna stara baba nie będzie mnie analizować i stawiać mi diagnoz. Po co ja w ogóle to wszystko robię? Jaki jest w tym sens? Po co mam się starać?
Moja pięść przywarła do powierzchni lustra, chwilę później niszcząc je w drobny mak. Odłamki raniły moją skórę, a nieznośny hałas rozniósł się po moich uszach. Miałem dość. Najzwyczajniej w świecie chciałem zniknąć.
Uspokój się, Nathan. To jest tylko przejściowe. Przecież Emily nawet nie zna twojej historii. Nie wie przez co przeszedłeś. Starasz się. Codziennie się starasz i wszyscy to widzą. Będzie dobrze.
A może w życiu tak naprawdę chodziło właśnie o to? Może wcale nigdy nie miało być dobrze? Może ja nie miałem być dobry?
Wiedziałem, co powinienem zrobić. Miałem jeszcze kilka godzin do balu. Do balu, na który tak naprawdę wcale nie chciałem iść. Przetarłem swoje ręce, poprawiłem włosy i skierowałem się do baru. Po drodze nawet nie zarzuciłem na siebie płaszcza, dlatego chłód na zewnątrz od razu otulił moje ciało. A kiedy przeszedłem przez próg budynku, szybko przywitałem się z Collinsem. Miałem pewnego rodzaju plan, którego nikt nie był w stanie mi zrujnować. Jak na południe, było tu całkiem sporo osób, ale z drugiej strony była sobota, więc nie mogłem się dziwić.
Po szybkim przeanalizowaniu klientów, dostrzegłem gdzieś w rogu zapłakaną kobietę, która wpatrywała się w pustą szklankę. Siedziała sama, więc była idealnym celem. Postanowiłem jej potowarzyszyć. Na szczęście zgarnąłem zza baru butelkę szkockiej, dlatego bezpardonowo nalałem trunku do jej szklanki. Od razu na mnie spojrzała. Wyglądała jak siedem nieszczęść i jakby co najmniej jedna połowa jej rodziny zginęła w pożarze.
— Dlaczego taka piękna kobieta siedzi tutaj sama? I dlaczego płacze? — zagadałem z lekkim uśmiechem. — Naprawdę nie ma o co płakać.
— Połowa mojej rodziny zginęła w pożarze — burknęła zapłakanym głosem.
Cudownie. Jeszcze tylko niech mi powie, że nie chce jej się żyć, to skapituluję.
— Nie chce mi się żyć.
Zacisnąłem usta w wąską linię i skinąłem głową. Widocznie los miał wobec niej inne zamiary. Bez dodatkowych wyjaśnień zostawiłem ją zupełnie samą i skołowaną, zabierając przy tym butelkę. Ludzie od zawsze mnie zaskakiwali. Może i nie było nic dziwnego w tym, że opłakiwała śmierć swoich bliskich, ale nie potrafiłem wczuć się w jej nastrój. Nie umiałem jej pomóc. Zwykłe będzie dobrze nie oznaczało, że faktycznie będzie dobrze. Zazwyczaj było potem gównianie. Znałem to z autopsji.
Znowu przeskanowałem siedzących w barze klientów. Nie widziałem tam nikogo, kto by się nadał. Musiałem przyjrzeć się im dokładniej. Ludzie byli naprawdę ciekawym gatunkiem. Niektórzy siedzieli samotnie, niektórzy łączyli się w stada. Inni pewnie przychodzili tutaj na randki, a jeszcze inni spędzali całe dnie na opijaniu smutków. Niektórych już nawet kojarzyłem, a z innymi nawet się witałem. Przez chwilę przez moją głowę przeszła straszna myśl. W zasadzie była to myśl, według której żyłem przez ostatnie kilka miesięcy. A może wegetowałem.
Co ja robiłem? Przecież nie mogłem się złamać. Nie teraz. Nie w tym momencie. Powagi tej sytuacji ujmował fakt, że gdzieś w tle wybrzmiewała jedna z piosenek śpiewana przez George'a Michaela. Boże, jak ja kochałem tego mężczyznę. Nie widziałem żadnego heteroseksualnego wyjaśnienia mojej sympatii do tego artysty i trochę mnie to przerażało.
Do głowy znowu zaczęły wpadać mi dziwne myśli, których nie mogłem się pozbyć. Ale nie było już odwrotu. Nie mogłem pozwolić sobie na zwątpienie czy też zmianę planów. Ku mojemu zadowoleniu — gdzieś pośrodku baru siedziała inna kobieta. Tym razem wyglądała jedynie na przygnębioną, ale przynajmniej nie załamaną.
— Niech zgadnę — odparłem, kiedy zająłem wolne miejsce przed nią. — Twojego ojca właśnie zjadł krokodyl, prawda? No i po co była wam ta Floryda? Na zachodzie wcale nie jest tak źle. Może mamy wysokie podatki, ale przynajmniej nic nie chce nas zjeść. — Po moim chaotycznym monologu uniosłem w górę butelkę i z uśmiechem pochyliłem się w stronę kobiety. — Twoje zdrowie.
— O czym ty mówisz? Jaki krokodyl? — spytała zmieszana.
— Tym razem nawet nie chodzi mi o narkotyki, serio. Próbowałem już chyba wszystkiego, ale tego ci nie załatwię.
Dobrze mi szło, prawda?
A może ja już nawet nie potrafiłem normalnie rozmawiać z nieznajomymi? Może ja już w ogóle nie potrafiłem rozmawiać z kimkolwiek? A jebać.
— Czego chcesz? — Nie wydawała się zbyt zadowolona moją obecnością.
— Po prostu porozmawiać, napić się, a potem zobaczymy co z tego wyjdzie — odrzekłem, szeroko się przy tym szczerząc. — No, mów co tam się nieciekawego podziało.
— Ale dlaczego od razu coś musiało się stać? — spytała, łypiąc na mnie okiem. Nie wyglądała, jakby miała ochotę na rozmowę, ale wcale się tym nie przejmowałem. Musiałem działać.
— Bo wyglądasz fatalnie — rzuciłem, co zdawało się rozwścieczyć ją jeszcze bardziej. — Przynajmniej jestem szczery.
— Możesz się odwalić?
— Niby mogę, ale nie odbieraj mi tej przyjemności i po prostu się ze mną napij. Możemy razem ponarzekać na to chujowe życie.
Postawiłem przed dziewczyną butelkę, na co ta ciężko odetchnęła. Rybka złapała haczyk. Wszystko szło zgodnie z planem. A już niedługo miałem tak po prostu pójść na bal, jak gdyby nigdy nic.
Ale przed tym, zamierzałem zamordować dziewczynę siedzącą naprzeciwko. Tak po prostu. Dla zabawy.
*****
Nie poddajemy się kochani!!
Tak łatwo nie pozbędę się Nathana, oj nie. U mnie jest coraz lepiej. Jestem na super studiach i mam świetną pracę. Pamiętajcie, że niezależnie gdzie teraz nie jesteście, zawsze będzie lepiej.
Wrzucam połowę, bo chcę wam przypomnieć o moim istnieniu!!
A w czwartek idę robić tatuaż związany z Nathanem!!! Książkowy syn już na zawsze ze mną zostanie.
Druga połowa wpadnie w następnym tygodniu. Narazie trochę się rozkręcam, ale za niedługo będzie mocne pierdolniecie, obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro