Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20/07*



Tamtego dnia pani Hammond wyglądała na zmartwioną. Siedziałam przed nią i właśnie malowałam farbami po płótnie kwiaty, o których namalowanie mnie poprosiła. Zupełnie się na tym nie znałam i nie miałam zdolności artystycznych, więc nawet nie liczyłam na to, że wyjdą jakkolwiek przyzwoicie. Przez dłuższy czas staruszka siedziała cicho, jednak w końcu postanowiła zabrać głos.

— Powiedz mi skarbie — burknęła z uśmiechem w moją stronę. — Jak się czujesz? Wyglądasz na trochę przemęczoną. I jak z wynikami? Wiesz już, czy się dostałaś?

Nieznacznie się uśmiechnęłam, przez chwilę przecinając się z nią wzrokiem.

— Dostałam — skinęłam głową. Kiedy staruszka już otwierała usta, żeby zapewne mi pogratulować, postanowiłam szybko dodać: — Ale nie wiem, czy nie popełniłam błędu. Chyba powinnam wybrać inne miasto. Chociaż nie wiem, w końcu mam tutaj Lucasa, babcię i dziadka i chyba nie powinnam w ogóle myśleć o tym, żeby ich zostawić.

Wydałam z siebie westchnięcie, po czym odłużyłam na bok pędzel. Przetarłam wierzchniem dłoni swoje czoło, po którym zaczęły spływać kropelki potu. Nie wiem, co było w tym tak niezwykle zabawnego, że pani Hammond zaczęła śmiać się w niebogłosy.

Jasne, że wiem. Miałam na ręce farbę. Myśl, Haley, myśl czasami.

Natychmiast zmyłam jej resztki ze swojego czoła papierowym ręcznikiem.

— Dlaczego wcześniej się nie chwaliłaś? — spytała z wyczuwalną pretensją. — Staruszka chciałaby wiedzieć, co dzieje się w życiu jej ulubienicy.

Pani Hammond była dla mnie niczym druga babcia, mimo że znałyśmy się zaledwie kilka miesięcy. Obdarzyłam ją lekkim uśmiechem, wzruszając przy tym ramionami.

— Być może to nie jest dla mnie jakiś super ważne — skwitowałam, ponownie chwytając do ręki pędzel.

— A co do miasta — zaczęła po chwili. — Myślę, że powinnaś wyjechać. Nie zrozum mnie źle, kwiatuszku, uwielbiam cię. Chociaż czasami mam ochotę cię udusić, zwłaszcza wtedy, kiedy rekwirujesz mi butelkę z koniakiem — westchnęła, co zdołało mnie rozbawić. — Ale musisz robić to, na co masz ochotę. Jesteś jeszcze młoda i masz przed sobą całe życie. Nie powinnaś patrzeć na swoją rodzinę, przyjaciół czy kogokolwiek innego. Nie żeby oni nie byli ważni, ale chyba mnie rozumiesz, prawda?

Skinęłam głową, nic nie dodając.

W ostatnim czasie polubiłam się z ciszą, więc nie miałam nic przeciwko temu, że ona pomiędzy nami zapadła. Na całe szczęście nie była niezręczna. Po kilku minutach, które spędziłyśmy na wzajemnym posyłaniu sobie uśmiechów, w końcu postanowiłam ją o coś zapytać.

— Czy ja jestem dobra?

Kobieta po moim pytaniu parsknęła śmiechem, co zbiło mnie z tropu.

— Czy dobra? Przewspaniała, skarbie. Dlaczego w ogóle o to pytasz?

Ponownie odłożyłam pędzel na bok, jednak tym razem postanowiłam wstać od sztalugi i z założonymi rękami podejść do okna.

— Wszyscy wokół mi to powtarzają, ale ja to widzę trochę inaczej — westchnęłam. — Mam wrażenie, że ostatnio nie robię nic dobrego i zamieniam się w egoistkę. Wiem, co zaraz powiesz, ale się z tobą nie zgodzę. To, że przyjdę dwa razy w tygodniu na wolontariat wcale nie czyni mnie dobrą.

— Dwa razy na ten. — Kolejny raz szczerze się roześmiała. Postanowiłam w końcu zblokować z nią swoje spojrzenie. — Kolejne dwa spędzasz u pchlarzy, a w weekendy dajesz korki gówniarzom i nawet nie bierzesz za to pieniędzy. Co mogę ci powiedzieć, Haley? Jesteś bardzo dobra, ale przy tym też głupiutka. W ogóle o sobie nie myślisz. Kiedy ostatnio dobrze się wyspałaś? Kiedy zabrałaś samą siebie na randkę? Jesteś nastolatką, musisz więcej korzystać z życia!

— Nie mam na to czasu — stanowczo zaprzeczyłam. Spojrzałam w kierunku nieskończonego obrazu, a potem na wiszący na ścianie zegarek. Szybko usiadłam przy sztaludze i zaczęłam go kończyć. Nie zostało mi wiele czasu.

— Kiedy zmarł mój pierwszy mąż, postanowiłam uczcić jego pamięć organizując najbardziej huczne Święto Dziękczynienia w historii — prychnęła. — Zaprosiłam na nie wszystkich. Nawet moich dwóch kochanków.

Wcale mnie to nie zdziwiło. Pani Hammond bywała naprawdę dziką i nieokrzesaną kobietą. Na chwilę zatrzymałam na niej swoje spojrzenie. Miała siwe włosy, które wiązała w koka oraz przepiękne niebieskie oczy. Zazwyczaj chodziła w szalenie drogich sukienkach lub kombinezonach. Była bardzo zadbaną kobietą, która uwielbiała koniak, swoje obrzydliwe papierosy, a także opery mydlane. Miała dzieci oraz wnuków, jednak rzadko ją odwiedzali. Po śmierci czwartego męża została umieszczona w domu spokojnej starości. Niestety po drodze się rozchorowała, dlatego ostatnie lata jej życia zapowiadały się ciężko.

A ja zamierzałam jej pomóc. Chciałam być dla niej. Być może mogło to zabrzmieć dość dziwnie, ale pani Hammond była jedną z nielicznych osób, do których mogłam zadzwonić, kiedy coś nie dawało mi spokoju.

— Po śmierci drugiego wyjechałam na Hawaje i właśnie tam poznałam trzeciego. Piękne czasy, aż się łezka w oku kręci.

Cicho się zaśmiałam, co raczej nie uszło jej uwadze.

— Jednak nie wyobrażam sobie tego, przez co ty musisz przechodzić, skarbie. Tak bardzo mi przykro. Tragiczna sprawa.

Postanowiłam to przemilczeć. Nie dlatego, że byłam na nią zła, a dlatego, że od miesięcy sprawnie omijałam ten temat.

— Jeżeli masz go na dnie swojego serca, to nadal jest twoim domem, niezależnie od tego, czy jest obok ciebie czy tylko w pamięci i na zdjęciach. Może i miałam szalone życie, ale z ręką na sercu muszę przyznać, że nikt nigdy nie był moim domem. I chyba tego najbardziej żałuję w całym swoim życiu. Gdyby ktoś chociaż przez chwile był moim domem, to wszystko potoczyłoby się inaczej.

— Wszystko? — spytałam, unosząc przy tym brew.

Kobieta odwróciła wzrok w stronę okna, po czym uśmiechnęła się sama do siebie.

— Tak, Haley, całe życie. Nic nie byłoby takie samo. Uwierz, że miałaś szczęście — odparła, ponownie na mnie zerkając. — Z twoich opowieści zdążyłam wywnioskować, że był dobrym człowiekiem. A gdy pokazałaś mi wasze wspólne zdjęcia, nie mogłam uwierzyć, że człowiek może tak patrzeć na drugiego człowieka.

— Jak? — dopytywałam z zaciekawieniem.

— On nie wyglądał na zakochanego. On wyglądał, jakby jego skórę muskał najpiękniejszy podmuch wiosennego wiatru lub napawał się ostatnim dźwiękiem zabytkowej płyty. — Kiedy po jej słowach parsknęłam pod nosem, pani Hammond poszerzyła swój uśmiech. — Wybacz, skarbie, doskonale wiesz, że czytanie poezji mi nie służy. — Zostańmy przy tym, że wyglądał jakby był we właściwym miejscu. Jakby był w domu. — Na chwilę przerwała swój monolog. — Pokaż mi to arcydzieło.

Niechętnie wstałam z małego stołka, po czym odwróciłam sztalugę wraz z obrazem w stronę kobiety. Gdy tylko dostrzegła moje arcydzieło, uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy.

— Miałaś rację, kochana, jesteś beztalenciem.

*****

Myślałam, że się spóźnię. Biegłam w deszczu niczym zawodowy maratończyk. Po drodze z domu spokojnej starości wstąpiłam do domu po prezent zapakowany w różowe pudełko. Wychodząc z samochodu pod kliniką, zarzuciłam na swoją głowę swoją skórzaną kurtkę, jednak nawet ona nie była w stanie uchronić mnie przed opadami.

Bez zbędnego ociągania zbliżyłam się do recepcji, za którą siedziała ta sama wredna baba, która chyba była moim największym wrogiem. Znaczy ja byłam jej. Nie wiedząc czemu, przy każdym spotkaniu była dla mnie niemiła. Nie wiem czemu. Być może po prostu była wiedźmą, być może mąż ją zdradzał. No w skrócie — cholera wie.

Skinęła głową w moją stronę i dała mi do podpisania karty. Prędko ruszyłam w stronę windy, w której na szczęście byłam sama. Nadal się ich bałam, jednak już trochę mniej. Raczej mało prawdopodobne było to, abym przeżyła kolejną awarię windy. Cholera, ale to prawdopodobieństwo nigdy nie było zerowe!

Kiedy znalazłam się na doskonale znanym mi piętrze, uśmiechnęłam się pod nosem.

— Haley!

Odwróciłam się za siebie, aby dostrzec doktora Harry'ego, który zmierzał w moją stronę z ponurą miną. Moje serce natychmiast zabiło znacznie szybciej.

— Dzień dobry — rzuciłam ze zdenerwowaniem w głosie.

Mężczyzna smutno się do mnie uśmiechnął, po czym wydał z siebie westchnięcie.

— Chodź za mną, musimy porozmawiać.

Nie było za dobrze. Być może było nawet tragicznie. Czyli bez zmian.

Wchodząc do jego gabinetu, chciałam jak najszybciej z niego uciec. Postanowiłam jednak mieć to za sobą i usiąść przed jego biurkiem w niezbyt wygodnym fotelu. Mężczyzna zajął miejsce po jego drugiej stronie. Splótł ze sobą swoje dłonie i wbił we mnie przenikliwe spojrzenie.

— Miejmy to już z głowy — burknęłam. — Proszę mówić.

— Jej się pogarsza, słońce. Ostatnie badania wyszły źle, a rokowania z dnia na dzień wyglądają coraz gorzej.

Czułam, że jego słowa boleśnie zaciskają się na mojej szyi. Z pewnością w moich oczach pojawiły się łzy. Ale kto w takiej sytuacji byłby w stanie je powstrzymać?

— Ona ma dzisiaj urodziny — wtrąciłam z żalem. Jakby to niby miało cokolwiek zmienić. — Nowe leki naprawdę nie są w stanie nic zrobić? — Odpowiedziała mi wymowna cisza. — Dobrze. W takim razie chcę wiedzieć, ile zostało nam czasu.

— Bardzo ciężko mi to sprecyzować.

— A mniej więcej? Dziesięć lat? Pięć? — dopytywałam rozemocjonowanym tonem.

Znowu wymowna cisza.

Podejrzewam, że niecały rok. Bardzo mi przykro.

Mnie też jest przykro.

Pokiwałam głową, po czym bez słowa wyszłam z jego gabinetu. Nie zamierzałam się z nim wykłócać czy czegokolwiek mu zarzucać. Przecież nie był niczemu winny.

Kilka sekund później zapukałam do następnych drzwi, a gdy usłyszałam słabe proszę, od razu przez nie przeszłam.

Siedziała w wygodnym fotelu w swoich ciepłym szlafroku i z uśmiechem oglądała kolejny odcinek The Office. Nie mogłam zrozumieć tego, że nadal była tak silna i wciąż miała w sobie wolę walki. Była moją bohaterką, to z pewnością.

Przybliżyłam się do niej i zamknęłam w lekkim uścisku. Potem rozsiadłam się na fotelu obok, odkładając przy tym torbę z prezentem na ziemię.

— Jak się czujesz, mamo?

Tamtej nocy znowu płakałam.
Nic niezwykłego.
Prawie każdej nocy płakałam.
Noc jak noc. Od 488 dni wszystkie wyglądały tak samo, więc nie robiło mi to żadnej różnicy.

*****
Przepraszam, Hales;(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro