Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Niechęć


NALEY MOMENT!!!

Chyba nigdy nie miałem szczęścia do Sylwesterów. Chociaż nie, zacznijmy może od tego, że nie miałem szczęścia do niczego. Ewentualnie do rujnowania sobie życia. Nic nowego.

Nie wiem, który Sylwester był najgorszy. Czy może ten, podczas którego jakiś Meksykanin chciał opchnąć mi dziecko po zaniżonej cenie? Swoją drogą, to bardzo ciekawe, po ile chodzi po rynkowej cenie. Czy może gorszy był jednak ten, podczas którego Philip przemienił się w jednego z nas? A może ten, który odbył się prawie dwa tygodnie temu? Prawdopodobnie powinienem zrobić jakiś ranking.

Po zabiciu Veronici posiedziałem w swoim starym pokoju gdzieś do w pół do drugiej. O dziwo nie byłem sam, ponieważ Martin nie odstępowała mnie na krok. I chociaż nie chciałem się do tego przyznać — ten mały śmiertelnik serio mi pomógł. Na szczęście siedziała cicho, więc nie musiałem się przejmować tym, czy przypadkiem znowu się nie pożremy. Przez kolejne dwa tygodnie tylko gniłem w mieszkaniu i w zasadzie to nie robiłem nic niezwykłego. Ciągle tylko pracowałem, zajmowałem się Poppy lub wgapiałem się w padający za oknem śnieg. Nie miałem ochoty zupełnie na nic. Bardzo pomagała mi obecność Rosalyn, która pilnowała tego, abym przypadkiem nie przekręcił się z głodu.

— Nie chcę cię martwić — rzuciła brunetka, która właśnie przeszła przez drzwi mojej sypialni — ale w twoim starym liceum był pożar. Nie znam szczegółów, ale podejrzewam, że jakiś gówniarz bawił się ogniem — dodała z prychnięciem.

Martwić? Dlaczego to miałoby mnie zmartwić? Sam wielokrotnie chciałam puścić z dymem tę budę.

Czy chemiczka też poszła z dymem? — spytałem z powagą. Widząc tęgą minę Rosalyn, dramatycznie westchnąłem. — Jasne, jasne, co za tragedia.

Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, po czym założyła ręce na klatkę piersiową i oparła się o jedną z jasnych ścian.

— Nie wiem, nie martwi cię to?

— A czemu by miało? — spytałem, odkładając na szafkę swojego laptopa. — Kiedy już zostanę burmistrzem, wiedźma spłonie na stosie.

— Nate, mówię poważnie — prychnęła, zajmując miejsce na łóżku obok mnie. — Mam wrażenie, że w całym Vancouver ostatnio odpieprza się coś dziwnego. Może to jakaś sekta? Albo obca grupa wampirów?

— Albo nic się nie dzieje, a ty po prostu coś sobie wmawiasz — burknąłem z westchnięciem. Jej chore i bezpodstawne teorie zaczynały mnie męczyć. — Rosalyn, ty już któryś raz próbujesz mi wmówić, że coś się dzieje. A wiesz co się serio dzieje? Gówno się dzieje, serio. Jakiś zjeb pewnie chciał zajarać szluga w szkole i coś podpalił, a ty robisz z tego niewiadomo jak wielkie wydarzenie. Zluzuj po prostu.

Nie byłem pewna, czy ją tym uspokoiłem, jednak dziewczyna skinęła głową. Oboje zwróciliśmy wzrok w kierunku chrapiącej Poppy, która spała na swoim posłaniu pod drzwiami balkonowymi. Na szczęście jakoś się zaakceptowały, więc nie musiałem martwić się tym, czy Rosalyn nie postanowi pewnego dnia zrobić zupę z mojego psa. Owszem, nadal nie darzyła ją jakąś ogromną sympatią, jednak nie miała nic przeciwko temu, żeby z nami mieszkała. Czasami nawet wyprowadzała ją na spacer. Chociaż to raczej Poppy wyprowadzała Rosalyn.

— Jak się czujesz, Nate? — wtrąciła po chwili. — Jest odrobinę lepiej? Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać.

Powiedzmy.

— Wiem — skinąłem głową. — Ale naprawdę jest okej, nie musisz się martwić. Ze wszystkim sobie poradzę.

Chwilę później wstałem z łóżka, pozostawiając na nim skołowaną dziewczynę. Kilka chwil wcześniej napisała do mnie Martin i poprosiła o spotkanie. Niespecjalnie mi się widziało ruszanie dupy z mieszkania, ale uznałem, że w końcu muszę coś ze sobą zrobić.

Narzuciłem na siebie czarny płaszcz oraz buty, a potem sprawnie wyszedłem, zostawiając Rosalyn pod opieką Poppy. Sprawnie wsiadłem do samochodu, który należał do Rosalyn, ponieważ mój był w naprawie. Niestety mordercze drzewo okropnie go poturbowało, więc nie byłem w stanie nim jeździć. Nienawidziłem prowadzić obcych samochodów, ponieważ zawsze wtedy czułem jakiegoś dziwnego rodzaju spięcie. Nie miałem jednak żadnego wyboru, dlatego musiałem jechać tym czymś. Zapewne za to określenie dostałbym w twarz od rozwścieczonej dziewczyny, ale wcale się tym nie przejmowałem.

Zatrzymałem się przed samym antykwariatem, szybko orientując się, że tamtego sobotniego popołudnia jeszcze nikt przed nim nie stał. Prędko poprawiłem swoje włosy, które tamtego dnia pozostawały w nieładzie, po czym przekręciłem zegarek mieszczący się na mojej ręce. Wyglądałem dość dobrze, ale to wcale nie było zaskakujące. Dodatkowo nadal miałem lekki zarost oraz wąsa, ponieważ uznałem, że wyglądam w nim poważniej. Jak typowy stary, który wyszedł z domu kilka lat temu i do tej pory jeszcze nie wrócił.

Kiedy nad drzwiami rozbrzmiał dzwonek, dziewczyna stojąca przy jednej z półek zwróciła na mnie uwagę. Nieznacznie się uśmiechnęła, podczas gdy ja pozostawałem niewzruszony. Na chwilę zawiesiłem wzrok na jej jasnym swetrze, ale szybko powróciłem do skanowania jej twarzy. Miała potworne wory pod oczami, na co aż się skrzywiłem.

— Wyglądasz tragicznie — skwitowałem, zbliżając się w jej stronę.

Uśmiech na jej twarzy szybko zniknął i został zastąpiony morderczym wyrazem twarzy.

Ona mi przyjebie, ja to wiem. Ale czym?

— Uroczy jak zawsze — burknęła, przewracając przy tym oczami.

— Czego chciałaś? — spytałem, szybko zmieniając temat. Tamtego dnia planowałem spędzić cały dzień na pracy lub maratonie Władcy Pierścieni, a użeranie się z moim śmiertelnym wrogiem wcale nie było na liście moich priorytetów. — Stęskniłaś się? Wcale mnie to nie dziwi, ale nie myśl sobie, że...

— Chciałabym, żebyś gdzieś ze mną dzisiaj pojechał — wtrąciła, przerywając mi w połowie zdania. Nerwowo zacisnęła swoje usta, po czym lekko odetchnęła. — Oczywiście nie musisz, ale byłoby mi miło i mam wrażenie, że przyda ci się trochę towarzystwa. Ostatnio nigdzie nie wychodziłeś, więc... nie to, że się o ciebie martwię — uśmiechnęła się nerwowo. — Bo wcale się nie martwię, ale... mógłbyś w sumie w końcu ruszyć swoją dupę i się zintegrować, wiesz?

Po jej słowach kpiąco prychnąłem. Wykonałem kilka szybkich kroków i już chwilę później usiadłem za ladą. Dziewczyna nadal przekładała jakieś bibeloty na półkach. Na chwilę spuściła wzrok.

— Skąd myśl, że chciałbym się integrować akurat z tobą? — spytałem, chwytając do ręki stertę papierów. Haley widząc to, szybko do mnie podeszła, a potem wyrwała z rąk kartki. — No chyba, że masz ofertę nie do odrzucenia, to wtedy się zastanowię.

Poruszyłem sugestywnie brwiami, co chyba nie spodobało się dziewczynie, ponieważ uderzyła mnie kartkami w głowę. Jej oczy zapłonęły nienawiścią, a żyła na szyi zaczęła niebezpiecznie drgać.

— Czy ty naprawdę zawsze musisz robić jakieś dziwne aluzje?

— Naprawdę — burknąłem z uśmiechem.

Dziewczyna kolejny raz przewróciła oczami, po czym bez słowa zniknęła na zapleczu, pozostawiając mnie samego we wnętrzu antykwariatu. Postanowiłem trochę się nad nią poznęcać, więc ruszyłem za nią, nie przejmując się tym, czy na zapleczu nie trzymać przypadkiem jakiegoś kija. Przeszedłem przez otwarte drzwi, orientując się, że pomieszczenie, w którym przebywaliśmy było dość małe.

W powietrzu unosił się zapach starych książek oraz róż. Podłoga była wyłożona tymi samymi panelami, co wnętrze samego antykwariatu, a ściany zostały pomalowane ciemną farbą. Na podłodze walały się kartony, a półki oraz szafki były przepełnione różnymi gratami. W rogu pomieszczenia stało biurko ze starym krzesłem, a w drugim kącie mieścił się skórzany i odrobinę zdezelowany fotel. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający panoramę hrabstwa Vancouver, a tuż obok niego stała zabytkowa lampa. Kiedy poczułem, że do moich nozdrzy dostały się drobinki kurzu, głośno kichnąłem, czym chyba rozbawiłem dziewczynę, bo na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech.

— Tak, śmiej się — warknąłem. — Jak tu zdechnę, to do końca życia będę cię nawiedzać.

— Nie przesadzaj — rzuciła. — Przyniosę ci na grób ładne kwiaty.

Niezapominajki?

— Skoro już tu jesteś, bo wszedłeś jak do siebie, to może mi pomożesz? — spytała, kiwając głową w kierunku kartonu mieszczącego się na jednej z półek.

Ściągnąłem z siebie swój płaszcz, który odrzuciłem na fotel, a już chwilę później stanąłem obok blondynki.

— Co ty byś beze mnie zrobiła, Martin? — prychnąłem, chwytając do rąk owy karton. Już chwilę później odłożyłem go na ziemię.

— No nie wiem. Może skorzystałabym z drabiny? — spytała z kpiną.

Zapewne kilka chwil później zostałaby znokautowana przez morderczą drabinę.

To gdzie chcesz mnie zabrać? — zapytałem, siadając na fotelu.

Dziewczyna klęknęła przed kartonem, a kilka sekund później zaczęła wyciągać z niego stare książki. Wydała z siebie zrezygnowane westchnięcie, kiedy kopa książek obok niej zaczęła niebezpiecznie rosnąć. Nie skupiałem się jakoś szczególnie na dziełach, które przeglądała, jednak zdążyłem dostrzec kilka ciekawych tytułów, które obracała w dłoniach. Gdy zauważyłem, że odkłada na bok egzemplarz jednej z książek Jamesa Lane'a Allena, moje oczy niemal zabłyszczały. Natychmiast klęknąłem przy dziewczynie, która uniosła w zdziwieniu jedną z brwi. Prędko zacząłem kartkować książkę, wpatrując się z tchnięte ręką czasu litery. Gdzieniegdzie były rozmazane, a kilka stron wyglądało naprawdę tragicznie, ale w jakimś sensie miało to swój urok.

Lubiłem stare książki i kultowych pisarzy. Nie gardziłem bardziej znaną literaturą, jednak byłem koneserem tych mniej spopularyzowanych autorów, takich jak Bellamy czy Wharton. Chociaż każdy doskonale wiedział, że moją największą miłością był Tolkien i to raczej nie podlegało dyskusji.

— Myślałam nad domem samotnej starości — rzuciła po chwili.

W reakcji na to głośno się roześmiałem.

— W porządku, witajcie dziadki. A tak serio? Bar? Golf? Tenis?

— Dziadki — burknęła, mierząc mnie wzrokiem. Lekko się uśmiechnęła, a potem dodała: — Spokojnie, na pewno znajdziecie wspólny język.

— Czemu chcesz mnie tam zabrać?

Czasami nie mogłem jej zrozumieć. W zasadzie to miałem wrażenie, że jej nie znałem. Wychodziłem z założenia, że nie dało się poznać człowieka w ciągu kilku tygodni czy miesięcy. Na pewno nie dogłębnie.

Czas, który spędziliśmy z dala od siebie dodatkowo działał na naszą niekorzyść. Trochę się pozmieniało. Ja trochę spoważniałem i się uspokoiłem, a ona także ruszyła dalej. Teraz wydawała się nieco bardziej stanowcza i rozemocjonowana. Odnosiłem wrażenie, że poznawałem ją na nowo i z każdym kolejnym dniem spędzonym w jej towarzystwie odkrywałem jej kolejne cechy oraz charakterystyczne zachowania. Nie wiem, co uważała o mnie, jednak osobiście miałem świadomość tego, że byłem dość specyficzny i ciężko przychodziło rozgryzienie mnie. A co zabawne — często sam nie mogłem siebie zrozumieć.

— A czemu nie? — spytała z uśmiechem. — Od jakiegoś czasu jeżdżę tam na wolontariat i poznałam bardzo dużo cudownych osób.

— Dziadków?

— Tak, dziadków — rzuciła z pretensją. — Przypominam ci, że też jesteś dziadkiem.

— Myślę, że po prostu chcesz mnie zabić i zakopać gdzieś na odludziu, a dziadki to tylko taka przykrywka.

Haley parsknęła śmiechem i z niedowierzaniem pokręciła głową.

— Wiem, że tylko o tym marzysz, ale nie tym razem.

*****

Nawigacja wyprowadziła nas poza granice Vancouver. Zupełnie nie spodziewałem się tego, że Martin postanowi zaangażować się w ten wolontariat aż do takiego stopnia, żeby jeździć kilkadziesiąt kilometrów poza miasto. Fakt, nie jechaliśmy jakoś bardzo daleko, jednak nadal zastanawiałem się nad tym, czemu nie wybrała jednego z domów w centrum lub na obrzeżach.

A jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że dom mieścił się w lesie. Od razu do mojej głowy wpadły wspomnienia związane z sierocińcem. Ale z pewnością wyglądał o niebo lepiej, niż dziura, w której spędziłem swoją młodość. Podczas drogi w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Haley czytała jakąś książkę i co chwilę uśmiechała się pod nosem.

Na bank jakiś erotyk. A może nawet Kamasutra?

Kiedy w końcu zaparkowałem, wydałem z siebie westchnięcie. Mimo że uwielbiałem śnieg, wiedziałem, że gdy już wyjdziemy od dziadków, to będzie czekało mnie odśnieżanie auta, którego szczerze nienawidziłem. Cóż, najwyżej posłużę się swoim ludzkim niewolnikiem.

Budynek był ogromny i sprawiał wrażenie luksusowego. Miał białe czy też kremowe ściany, gdzieniegdzie pokryte roślinnością. Wierzch budynku zrobiła ciemna dachówka, a wysokie kolumny przy drzwiach nadawały posiadłości powagi. Pod wielkimi zaokrąglonymi oknami rosły kwiaty, które przebijały się przez pokrywę śniegu. Szybko rzuciłem wzrokiem w bok, aby dostrzec przed sobą sporych rozmiarów zamarznięte jezioro, a także kilka huśtawek, ławek czy innych pomniejszych budynków, zapewne pełniących funkcję magazynów czy garażów. Nie miałem pojęcia, jak wielki był budynek, ale jego wielkość serio robiła wrażenie. Przypominał nowoczesny uniwersytet, który usilnie starał się nawiązywać do stylu klasycznego.

Parsknąłem śmiechem, gdy nagle poczułem na swoim łokciu mocny uścisk. Haley poślizgnęła się, a potem zachwiała na nogach. Nadal nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób przetrwała na tym świecie tyle lat i nadal żyła.

— Martin, ja mam ci zrobić przyśpieszony kurs nauki chodzenia?

— A chcesz wpaść w zaspę? — zagroziła, puszczając mój łokieć.

— To raczej twoja specjalność — burknąłem, a następnie ruszyłem w stronę głównym drzwi. Dziewczyna również skierowała się do przodu. — A tak w ogóle, to zastanawiam się, co czytałaś.

— Erotyk.

Wiedziałem. Kurwa, wiedziałem.

— Nie wolisz czegoś bardziej ambitnego? — rzuciłem z kpiną. — Totalnie was nie rozumiem. Po co czytać o pieprzeniu, skoro można się po prostu pieprzyć?

— Ale czemu ty do tego podchodzisz tak bezrefleksyjnie? — spytała, wdrapując się po schodach. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami i zmierzyliśmy spojrzeniami. — Dobry erotyk to nie jest tylko sam seks. Nie zapominaj o uczuciach i emocjach.

— Dla mnie to jest tylko teoria. Zdecydowanie bardziej wolę praktykę — odparłem, unosząc w górę kąciki swoich ust. — Jeżeli chcesz, to mogę ci zrobić korepetycje, ale pamiętaj, że zacznę od praktyki.

Gdy myślałem, że dziewczyna przewróci oczami lub mnie zwyzywa, ta nieznacznie się uśmiechnęła.

— Niestety nie mamy wolnych dwóch minut — burknęła, po czym z triumfalnym uśmiechem chwyciła za klamkę i otworzyła masywne drzwi.

Zabolało.

Postanowiłem udawać, że nie usłyszałem jej kąśliwej uwagi i skierowałem się tuż za nią. Do moich nozdrzy od razu dotarł przyjemny słodki zapach. No i krew, ale to logiczne. Wnętrze budynku prezentowało się naprawdę dobrze, prawdopodobnie jeszcze lepiej niż zewnątrz. Ściany były pokryte jasną farbą, a podłogi ciemnym marmurem. Ja pierdolę, jakie bogactwo.

Gdzieś w rogu mieściła się recepcja, a obok skórzane kanapy, które były zapewne droższe od mojego samochodu. Właściciele domu samotnej starości właśnie powiedzieli mi, że jestem biedny w stu językach. A najlepsze było chyba to, że wcale nie byłem biedna. Natomiast przy nich mój cały majątek był chuja warty.

Zwróciłem również uwagę na bogatą roślinność, a także obrazy przedstawiające ważne wydarzenia historyczne wiszące na ścianach. Dlaczego wszystko opływało tutaj w luksusie? Dziadki nieźle się ustawiły, nie ma co.

— Poczekaj tutaj — burknęła Haley, mierząc mnie wzrokiem. — Muszę porozmawiać z René.

Nie miałem pojęcia, kim była owa kobieta i nie byłem pewny, czy w ogóle chciałem wiedzieć. Wyłożyłem się na jednej z kanap, po czym wyciągnąłem przed siebie nogi. Gdy Haley kierowała się w stronę recepcji, mimowolnie zawiesiłem wzrok na jej tyłku. Ale serio nie chciałem. To po prostu było silniejsze ode mnie. Szybko się jednak otrząsnąłem i odwróciłem wzrok. Nie mogłem zostać wykryty, bo w przeciwnym razie zostałbym uznany ze pierwszego lepszego zboczeńca. Nie to, żebym już nim nie był.

Haley wróciła dopiero po jakichś pięciu minutach. Wstałem z miejsca i zerknąłem na jej dłoń, w której trzymała dwa identyfikatory. Stanęła przede mną i z nieznacznym uśmiechem przewiesiła mi przez szyję smycz. Zerknąłem w dół, chwytając identyfikator między palce.

Nathan:)

Nie wierzę, że serio dałem się w to zamieszać. A mogłem zostać w mieszkaniu z psem i Rosalyn. No mogłem.

Dziewczyna bez słowa ruszyła przed siebie, więc uznałem, że pójdę za nią. Podczas drogi, która nie wiem gdzie prowadziła, rozglądałem się wokół, aby wyłapać wszystkie szczegóły miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Było coraz gorzej. Znaczy lepiej, bo wnętrze wzbudzało we mnie coraz większy zachwyt, ale z drugiej strony — uważałem je za zbyt przesadzone. W końcu dotarliśmy do jednych drzwi, które pchnęła Haley. Nie miałem pojęcia, gdzie byliśmy, ale przypuszczałem, że w jakiejś wielki sali spotkań. W pokoju było dość głośno, bo roiło się w nim od dziadków. Niektórzy grali w jakieś gry, inni czytali książki, a jeszcze inni zaciekle o czymś dyskutowali. Dobrze się zapowiada.

Chwyciłem dziewczynę za łokieć i przyciągnąłem do siebie. Zaskoczona, zwróciła głowę w moją stronę.

— No co ci znowu nie pasuje?

— Boję się ich.

— Boisz? O co ci chodzi, Nathan? — prychnęła, wyrywając się z mojego uścisku. — Nie pogryzą cię, ale ty już ich możesz, więc się hamuj.

— Oni są zbyt pełni życia. Znaczy część z nich jedną nogą już jest w grobie, ale...

Chciałem dokończyć swoją błyskotliwą myśl, ale Haley zmierzyła mnie karcącym wzrokiem. Chwilę później ściągnęła z siebie kurtkę oraz szalik, po czym odwiesiła je na pobliskim wieszaku. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić, dlatego uznałem, że zrobię to samo ze swoim płaszczem.

— Co ja mam niby z nimi robić? — fuknąłem, czym znowu naraziłem się dziewczynie. — Nie zrozum mnie źle, ale naprawdę nie mam ochoty na wysłuchiwanie ich litanii na temat tego, jak drogie są leki i jakim skurwysynem nie jest obecny prezydent. — Gdy kolejny raz obdarzyła mnie twardym spojrzeniem, westchnąłem. — Znaczy fakt, jest, ale nie wiem, czy powinienem wchodzić na tematy polityczne. Swoją drogą naprawdę planuję zostać burmistrzem, więc mam nadzieję, że poprzesz moją kandydaturę. A kiedy już nim zostanę, to zmienię to miejsce w luksusowy klub nocny. Uważasz, że to dobry pomysł?

— Nathan, ja...

— Tak, masz rację, to świetny pomysł — burknąłem, po czym uniosłem wzrok w górę i przeniosłem go na grupę staruszek siedzących na kanapie. — A one będą tańczyć na rurach. No co? Przecież to jest genialne. A im przyda się trochę ruchu, bo wiesz, te kości to już nie są najmłodsze.

Po moim chaotycznym monologu pokręciła głową z niedowierzaniem. Być może zaczynała żałować tego, że mnie tu zabrała. Ja natomiast zaczynałem bawić się wybornie. Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie butelki szkockiej. Haley wykonała kilka kroków w przód, pozostawiając mnie z tyłu. Czułem się osaczony przez staruchów, ale musiałem zachować dobrą minę do złej gry. Przecież nie mogli być aż tak okropnie przerażający, prawda?

Haley zatrzymała się przy jednej z kobiet i natychmiast ją przytuliła. Jeżeli owa baba miała być jak jej babcia, to byłem zgubiony. Postanowiłem jednak tego nie przedłużać i również do niej podejść.

— Ty musisz być tym słynnym Nathanem — odparła z uśmiechem.

Haley stojąca obok zmierzyła ją szybkim spojrzeniem, ale nijak tego nie skomentowała. Przybrałem na swoją twarz sztuczny uśmiech, po czym wyciągnąłem przed siebie dłoń. Kobieta natychmiast ją uścisnęła.

— Prawdopodobnie tak — odparłem ciepłym głosem.

Kobieta przeniosła swój wzrok ze mnie na Haley. Uśmiech malujący na jej twarzy jeszcze bardziej się powiększył.

— Fajny jest — rzuciła radośnie.

Po jej słowach lekko parsknąłem. A gdy zauważyłem, że Martin nerwowo się czerwieni, miałem ochotę głośno się roześmiać.

Kobieta stojąca przede mną była dość niska i bardzo elegancka. Nie wiedziałem, ile mogła mieć lat, jednak nie wyglądała, jakby chciała już umierać. Biła od niej jakaś dziwna aura, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest tutaj kimś na kształt autorytetu. Czy może też przywódczynią krwiożerczego gangu staruszek. Sam lubiłem pewne siebie osoby, więc szybko zrozumiałem, że raczej się ze sobą dogadamy.

— Gdzie też się podziały moje maniery? — wtrąciła, znowu zerkając w moją stronę. — Mów mi Florence, dobrze? Naprawdę dużo o tobie słyszałam. Haley cały czas o tobie nawija. Ta piękna buźka w ogóle jej się nie zamyka. Ciągle tylko Nathan to, Nathan tamto. No oszaleć można! Ale bardzo się cieszę, że w końcu cię poznałam.

Podczas gdy Martin mordowała ją wzrokiem, uśmiech na mojej twarzy ciągle się powiększał. Chyba powinienem założyć z nią jakiś pakt mający na celu ostateczne zniszczenie psychiki Haley.

— Mam ochotę na spacer, może się przejdziemy? — spytała w moją stronę. Natychmiast skinąłem głową. — Ty, skarbie, idź się zająć Lindsey. To babsko mnie wykończy. Mam jej dość. Podmienię jej kiedyś tabletki.

— Florence, nie wiem czy powinniśmy...

— Powinniśmy — przerwała jej. — No już, słońce, śmigaj do tej zołzy. Ja zajmę się Nathanem.

Haley nie wyglądała na zadowoloną, ale posłusznie ruszyła w stronę innej staruszki. Przez chwilę ją obserwowałem, ale szybko powróciłem do patrzenia na Florence. Kobieta postanowiła się nie pierzyć i niemal natychmiast ruszyła przed siebie, nawet na mnie nie czekając. Prędko zrównałem z nią kroku, a gdy już mieliśmy wychodzić z pomieszczenia, otworzyłem przed nią drzwi. Przecież musiałem sprawować pozory wychowanego. Gdyby tylko wiedziała o tym, czym byłem, to prawdopodobnie ściągnęła by z najbliższej ściany krzyż i przebiłaby mi nim szyję. No bo czemu nie.

Kobieta chwyciła mnie za łokieć, a ja od razu złapałem aluzję i wziąłem ją pod rękę. W ciszy przemierzaliśmy pusty korytarz, aż w końcu kobieta cicho odchrząknęła.

— Mam plan i jesteś mi do niego potrzebny.

Oho. Będzie ciekawie.

Jak pewnie wiesz, nasze słońce będzie mieć za niedługo urodziny. Nie wiem, czy coś planowałeś, ale mam świetny pomysł. — Jej jasne tęczówki niemal błyszczały.

Nie byłem pewny, co dokładnie opowiedziała jej o mnie Haley, ale obawiałem się, że Florence mogła coś źle zinterpretować. Nie wiedziałem również, czy powinienem wyprowadzić ją z błędu i powiedzieć, że nic nas nie łączyło. Zupełnie nic.

Zatrzymaliśmy się przed ogromnym oknem, które sięgało od ziemi aż po sufit. Zajęliśmy miejsca na skórzanej kanapie i w spokoju obserwowaliśmy śnieg sypiący z nieba.

— Jesteśmy raczej przyjaciółmi — burknąłem po chwili. — Tak całą paczką. Pewnie coś zorganizujemy, ale chyba jeszcze nad tym nie myśleliśmy.

Pomimo że kobieta skinęła głową, odnosiłem wrażenie, że nie była przekonana co do mojej wersji wydarzeń. Ale przecież taka była prawda. Nie byliśmy sobie bliscy. Prawdopodobnie byliśmy jedynie znajomymi, którzy po prostu się tolerowali. Nie wiedziałem nawet, czy mogłem określić ją przyjaciółką. To było chyba za poważne słowo.

— Przyjaciółmi powiadasz? — Radośnie się roześmiała, czym wprawiła mnie w lekkie zakłopotanie. — No dobrze, w takim razie nadal uważam, że powinieneś mi pomóc. Oczywiście do niczego cię nie zmuszam, ale byłoby mi naprawdę miło.

Świetnie.

A na czym miałaby polegać moja pomoc? — spytałem zachowawczo.

— Cóż, Haley ma teraz dość ciężko i ciągle chodzi zestresowana, więc mała imprezka by jej nie zaszkodziła. Mamy wolną salę baletową. Chciałabym urządzić bal — dodała z zadowoleniem. — Opiekunowie mnie uwielbiają, więc raczej nie będzie z tym żadnego problemu. Oczywiście najistotniejszą kwestią jest alkohol, ale raczej uda mi się go jakoś przemycić.

— Co oznacza, że Haley ma teraz dość ciężko? — zapytałem, unosząc w górę brew.

Nie chciałem zignorować reszty jej wypowiedzi, ale ten jeden fragment lekko mnie zaniepokoił. Nie dostrzegłem różnicy w jej zachowaniu, ponieważ nie mogłem. Dla mnie zachowywała się tak samo, jak wcześniej. Ale to mnie nie było tutaj przez prawie dwa lata. Dosłownie wszystko mogło się zmienić.

I trochę mnie to przerażało.

Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, z czym musieli się mierzyć, bo byłem zbyt zajęty narzekaniem na swój los. I niby nadal na niego narzekałem, ale musiałem brać życie takim, jakie było. Musiałem w końcu ruszyć do przodu. I chyba właśnie zmierzałem w dobrą stronę. A więc co działo się z nimi?

— No wiesz — kurwa, nie wiem — cała ta sprawa związana z jej mamą okropnie ją meczy i wcale się nie dziwię. Potworna sprawa.

Kobieto, ja o niczym nie wiem. Jaka mama? Jaka sprawa?

Przykro mi, ale o niczym nie wiem — burknąłem, zakładając ręce na klatkę piersiową. — Haley nic mi o niej nie wspominała.

— Matko Przenajświętsza! — Wzniosła oczu ku górze. — To o czym wy w ogóle kochani rozmawiacie, kiedy się ze sobą spotykacie? No mniejsza — burknęła, nagle przenosząc na mnie wzrok. — Powiedzmy sobie szczerze, że ta kobieta nigdy nie była najlepszą matką, ale nie zasłużyła sobie na to wszystko. Jakiś czas temu wykryto u niej raka. Niestety padło na trzustkę.

Że co?

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Doskonale wiedziałem, jakie były rokowania przy nowotworze trzustki. Zaledwie kilka procent chorych przeżywało rok. Nigdy nie przypuszczałbym tego, że w grę wchodził taki scenariusz. To było po prostu chore. Popaprane. Czy to właśnie dlatego zależało jej na pracy? I dlatego była na mnie zła, gdy wystawiłem jej tę jebaną ocenę?

Czyli Nate znowu coś spierdolił? Klasy—kurwa—cznie.

— Teraz siedzi w jakiejś klinice, która śpi z nich wszystkich niezłe pieniądze — wyjaśniała dalej. — Wielokrotnie chciałam jej pomóc, ale zawsze gdy tylko wspominałam o pomocy finansowej to okropnie się na mnie złościła. Kilka razy wykonałam nawet anonimowy przelew, ale Haley szybko się zorientowała, kim był darczyńca. Nawet nie chcesz wiedzieć, jak okropnie się wtedy na mnie zdenerwowała.

— Dlaczego o niczym mi nie powiedziała? — spytałem bardziej siebie niż ją. Wbiłem swój pusty wzrok w śnieg sypiący za oknem i obserwowałem go tak, jakby miał mi dać jakąkolwiek odpowiedź. Chuja dał.

Jeżeli chcesz jej jakkolwiek pomóc, to po prostu musisz ją wspierać. Nie ma żadnej innej opcji, kochany — odrzekła z wyczuwalnym smutkiem w głosie. — I chyba właśnie dlatego chciałam zorganizować dla niej mały bal. — Po jej słowach ponownie na nią spojrzałem. Tym razem utrzymaliśmy kontakt wzrokowy. — Wiesz, człowiekowi w życiu są potrzebne takie chwile. Życie już z samego założenia jest bardzo ciężkie. Ale nie możemy stać w miejscu, musimy działać.

Nie mogłem w pełni skupić się na sensie jej słów, bo byłem, kurwa, w ogromnym szoku.

— Haley zaczęła przychodzić na ten wolontariat gdzieś w sierpniu w tamtym roku — kontynuowała. — Na samym początku nie mogłyśmy się pogadać, a ona sama chyba niezbyt za mną nie przepadała. Z resztą z wzajemnością. Och, jaka ona była okropna. Ciągle by tylko chciała ustawiać mnie po kątach! Była nieznośna! Dopiero po kilku tygodniach jakoś udało nam się dogadać. Potem było dobrze, aż do czerwca tego roku, kiedy to u jej matki wykryto to dziadostwo.

Mama Haley miała raka. O ja cię pierdolę.

A najgorsze w tym wszystkim było to, że zostało jej pewnie kilka miesięcy. Nie wiedziałem, jak mógłbym jej pomóc, ale czułem wewnętrzną potrzebę, żeby coś zrobić. No, kurwa, cokolwiek.

— Mój czwarty mąż też miał raka trzustki. Paskudztwo. — Machnęła ręką.

Czwarty mąż? Niezła zawodniczka.

Haley jest wyjątkowa wiesz? — spytała z uśmiechem. Nie wiedziałem, co mógłbym na to odpowiedzieć, więc postanowiłem poczekać na kolejne słowa, które padną z ust kobiety. Ta ze spokojem wypisanym na twarzy obserwowała spadające śnieżynki. — Zupełnie inna od nas wszystkich. Bardzo wrażliwa, czuła i po prostu dobra. Ale Haley kiedyś będzie przez to bardzo cierpieć. Wiem, że już i tak się wycierpiała, ale czasami się o nią boję. Ona jest zbyt ulotna i chyba się ze mną zgodzisz.

Miała rację. Haley zdecydowanie nie zasługiwała na wszystko to, co ją spotkało. Zarówno przez jej rodzinę, Ryle'a, ale i też przeze mnie. Bo prawda była taka, że miałem świadomość tego, że ją zniszczyłem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że z jednej strony tego żałowałem, ale z drugiej nie byłem pewny, czy chciałem cokolwiek pomiędzy nami zmieniać.

Nasze relacje były dziwne i sam nie mogłem ich rozgryźć. Ale w pewnym stopniu była dla mnie ważna.

*****

Florence była szatanem. Serio.

Odbyła szybką rozmowę z opiekunami, którzy niemal od ręki zgodzili się na zorganizowanie balu, który miał odbyć się dokładnie w urodziny Martin. I wypadały akurat w następną sobotę, więc nie mogliśmy trafić lepiej. Na samym początku nie byłem pewny, czy chciałem brać w tym udział, ale chwilę później przypomniałem sobie o tym, co zrobiła dla mnie w Sylwestra. Musiałem schować swoje uprzedzenia do kieszeni i się jej odwdzięczyć. Bo przecież na to zasługiwała.

Musieliśmy jednak zachować wszystko w tajemnicy i wcisnąć jej jakąś bajeczkę, bo inaczej cały plan by chuj strzelił. Florence chciała czegoś wystawnego z garniturami i długimi sukniami. Nie chciałem się z nią wykłócać, więc na to przystanąłem. W pewnym momencie zaczepiło mnie jakieś babsko, prawdopobnie była tutaj opiekunką. Kazała mi znaleźć salę i w niej posprzątać.

Całe szczęście nie musiałem długo słuchać, bo wraz z niewtajemniczoną Martin prędko ją odnaleźliśmy.

— Na pewno nie wiesz, po co mamy tutaj posprzątać? — spytała Haley, kiedy wkładała klucz do olbrzymich drewnianych drzwi.

— Staruchy po prostu zrobiły sobie z nas tanią siłę roboczą — odrzekłem, wzruszając ramionami. Moja odpowiedź chyba się jej nie spodobała, ponieważ spojrzała na mnie z pobłażaniem.

Chwilę później w końcu udało jej się przekręcić klucze i nawet ich nie złamać w zamku. Naszym oczom ukazała się ogromna sala na piętrze, do której natychmiast weszliśmy.

Do moich nozdrzy dotarł zapach starych książek, na co w zdziwieniu uniosłem w górę jedną z brwi. Chwilę później dostrzegłem wszechobecne książki walające się po podłodze oraz kanapach. Ale jak się później okazało — książki nie były jedyną przeszkodą, z jaką musiliśmy sobie poradzić. Niemal nie zszedłem z tego świata, gdy dostrzegłem burdel panujący w sali. Przypuszczam, że gdybym zesrał sie na środku, to nie zrobiłoby to tutaj żadnej różnicy.

Sala faktycznie była ogromna. Jedna ze ścian była wyłożona ogromnymi oknami, które dawały widok na zamarznięte jezioro. Prezentowało się to dość dostojnie, ponieważ okna były zaokrąglone na górze, a przez ich długość i szerokość były pociągnięte złote wąskie belki. Na suficie wisiał natomiast sporych rozmiarów pozłacany żyrandol, którego długie ramiona rozchodziły się w kilka stron. Ściany do połowy były obite jasnymi deskami, a reszta pomalowana kremową farbą. Podłoga została wyłożona zapewne obrzydliwie bogatymi panelami, które niesamowicie się błyszczały.

Kiedy w jednym rogu pomieszczenia dostrzegłem bogacie przyozdobiony kominek, lekko się uśmiechnąłem. Uwielbiałem kominki, dlatego marzyłem o tym, aby w przyszłości zamieszkać gdzieś na odludziu, wypasać owce czy inne barany, a potem ogrzewać się przy płomieniach. Zwróciłem również uwagę na podwyższenie pełniące funkcję sceny, na której stał mikrofon ze stojakiem oraz małe pianino. Wszędzie również walały się doniczki, stare fotele, krzesła czy małe stoliki. W powietrzu unosił się kurz, który doprowadzał mnie do szaleństwa. Balem się, że długo tu nie wytrzymam i skończy się na tym, że wyskoczę przez okno prosto do jeziora.

— Kurwa, co za burdel — skwitowałem, gdy w końcu objąłem wzrokiem wszystkie przedmioty w pomieszczeniu. Odpowiedziało mi ciche parsknięcie dziewczyny.

Odwróciłem się w jej stronę, aby dostrzec, że włącza jeden ze stojących głośników. W ciszy jej się przyglądałem, kiedy łączyła z nim swój telefon.

Błagam tylko nie Lana...

Odetchnąłem z ulgą, ponieważ po chwili usłyszałem dźwięki Tek It od Cafuné.

Zajmę się układaniem książek, a ty w tym czasie poprzesuwaj meble — poleciła.

Postanowiłem spełnić jej rozkaz, a w zasadzie to polecenie. Ruszyłem w stronę foteli, które zacząłem zsuwać z różnych końców sali, a także krzeseł. Wiedziałem, że czekało mnie w kurwę dużo roboty, ale uznałem, że zacisnę zęby i po prostu się tym zajmę. Haley w tym czasie walczyła z książkami, które leżały w dosłownie każdym zakamarku sali. Ten, kto je tutaj porozrzucał musiał być zwykłym chujem.

Spojrzałem na dziewczynę, która z uśmiechem wypisanym na ustach śpiewałam pod nosem refren piosenki. Nie byłem w stanie zrozumieć tego, jak mogła być nadal tak bardzo pogodna i pomocna. To było po prostu pojebane. Przecież życie dosłownie waliło się na jej łeb. Może i jej matka nie zasługiwała na miano starej roku, ale płynęła w nich ta sama krew.

Zastanawiałem się nad tym, czy zacząć z nią ten temat. Nie miałem żalu, że mi o tym nie powiedziała, ale nie mogłem tego zrozumieć. Gdybym wiedział, to nigdy nie napisałbym tej opinii. Czemu mi o tym po prostu nie powiedziała?

Po kilkunastu minutach spędzonych na sprzątaniu oraz słuchaniu jej ulubionych piosenek, byliśmy w totalnej dupie. Sala nadal wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado. Gdzieś w kościach czułem, że Florence zmusi mnie do tego, żebym przyjechał do niej sam i ogarnął cały ten syf. I niby mógłbym się nie zgodzić i stwierdzić, że to pierdolę, jak miałem w zwyczaju, ale nie chciałem tego robić. Jakaś część mnie pragnęła tego, żeby Martin dobrze spędziła swoje urodziny. Być może i byłem powalony, bo z jednej strony nic do niej nie czułem i nie uważałem jej za swoją przyjaciółkę, ale z drugiej — chciałem jej szczęścia. Niezależnie pod jaką postacią. A skoro pieprzony bał ze staruchami mógłbym sprawić, że chociaż na chwilę by się uśmiechnęła, byłem gotowy ubrać się w garnitur i przetańczyć z babciami całą noc.

— Co powiesz na to? — Z rozmyślań wyrwał mnie jej głos.

Uśmiech na jej twarzy powiększył się jeszcze bardziej, gdy z głośników uleciało Maniac od Michaela Sambello.

— Powiem, że w końcu zaczynam cię tolerować — rzuciłem z kpiną.

— Tolerować? — prychnęła, po czym oparła się o głośnik. — Przecież mnie uwielbiasz.

Oj, nie zapędzaj się.

Uwielbiam? — spytałem, lekko się przy tym uśmiechając. — To raczej niemożliwe. Jeśli już, to ty uwielbiasz mnie.

Założyłem ręce na klatkę piersiową i wykonałem kilka kroków w jej stronę. W rezultacie już chwilę później stanąłem metr przed nią. Dziewczyna zadarła głowę w górę i z uśmiechem wpatrywała się w moje oczy.

— No a nie uwielbiasz?

— Raczej nie cierpię — burknąłem, unosząc w górę kącik swoich ust.

Haley zacisnęła usta w wąską linię i przez kilka sekund nijak tego nie skomentowała, ale w końcu odchrząknęła.

— Czyli chcesz powiedzieć, że mnie nienawidzisz?

— Tak, Martin. Nienawidzę cię.

— Jak uroczo — prychnęła. — Mam z tobą zupełnie tak samo.

Czy ona właśnie ze mną flirtowała? Co powinienem zrobić dalej? Nigdzie nie miałem zapisanej takiej opcji dialogowej.

Tak? — Uniosłem w górę brew. — To dlatego tak często opowiadasz o mnie Florence? — Od razu po moim pytaniu strzeliła buraka, co niesamowicie mnie rozbawiło, przez co ciężko mi było powstrzymać się od głośnego parsknięcia. — Wiesz, nie mam z tym żadnego problemu, ale na przyszłość nie próbuj mnie oszukiwać. Wiem, że mnie uwielbiasz.

— Wcale nie — próbowała się bronić. W międzyczasie zaczęła uciekać wzrokiem.

— Wcale tak. — Dałem jej pstryczka w nos, co musiało ją wkurwić, ponieważ w odpowiedzi uderzyła mnie dłonią w tors.

Po brutalnym ataku odwróciła się do mnie plecami i już miała ruszyć w stronę kolejnego kartonu, ale skutecznie jej to uniemożliwiłem. Oplotłem ją swoimi ramionami za brzuch, po czym uniosłem w górę. W akompaniamencie piosenki zacząłem kręcić nami w kółko.

— Puść mnie, kretynie! Mam złamaną nogę!

W ogóle nie przejmowałem się jej nędznymi krzykami i nadal nie przestałem nami kręcić. Przyspieszyłem swoje ruchy, na co zareagowała głośnym piskiem.

— Zerzygam się! — jęknęła przejętym tonem. — Nathan, przestań!

— To posprzątasz — prychnąłem, ale chyba jej nie przekonałem, bo chwilę później mnie, kurwa, ugryzła.

Wydałem z siebie ciche jęknięcie i prędko odstawiłem ją na podłogę. Nieznacznie się zatoczyła, po czym chwyciła mnie za ramię, żeby się nie wywalić.

— Musiałaś mnie ujebać, serio? — rzuciłem z pretensją.

Rozbawiona kiwnęła głową.

Nie miałem pojęcia, czy powinienem zaczynać temat jej matki, bo nie chciałem znowu się z nią o coś pożreć. W tamtej chwili wolałem chyba to przemilczeć i poczekać na inny moment. Wtedy wydawała się szczęśliwa, a ja nie zamierzałem psuć jej humoru. Wygladała tak spokojnie, jakby cały świat przestał dla niej istnieć, gdy tylko przekroczyła mury tego budynku. Nawet w momencie, kiedy chwyciła do ręki miotłę i zaczęła zamiatać podłogę, płynął z niej czysty spokój.

Lubiłem się jej przyglądać. Mogłem się zapierać rękami i nogami i mówić, że jej spokój w ogóle na mnie nie wpływał, ale prawda była taka, że sam czułem się przy niej lepiej. Nie umiałem tego logicznie wyjaśnić.

Mimo że była zupełnie inną osobą niż wcześniej, to właśnie w takich chwilach jak ta czułem, że jest taka sama, jak kiedyś. Od zawsze cieszyła się z byle gówna. Radość potrafiło jej sprawić wszystko. Koty, pieprzone czekoladowe ciasteczka czy głupie komedie romantyczne. Ostatnio odnosiłem wrażenie, że coś się zmieniło. Że jakaś jej cząstka umarła. Wcześniej myślałem, że chodziło o mnie, jednak teraz zmieniłem zdanie. Być może od samego początku rozchodziło się o jej matkę? Jak w ogóle mógłbym jej pomóc?

*****

— Nie wierzę, że się na to zgodziłeś. — Rosalyn wydała z siebie westchnięcie, gdy zapukałem do jasnych drzwi.

— Moim zdaniem to nawet urocze — wtrącił z uśmiechem Theo.

Urocze?

Zamknij mordę — fuknąłem gniewnie.

Kiedy tylko wróciłem z domu staruchów, długo rozmyślałem nad tym, co powinienem zrobić. Mogłem to olać lub wybrać swój najlepszy garnitur i dolać wódki do ponczu na balu z zrzędliwymi dziadkami. Padło na napierdolenie seniorów. Może zagramy sobie w alko ruletkę lub rozbieranego pokera?

Rosalyn uznała to za mój głupi wymysł, ale zaraz potem dała mi do zrozumienia, że mi pomoże. Obiecała zająć się sukienką dla Martin. Nie byłem pewny, co do koloru, bo niespecjalnie chciałem dobierać różowe dodatki, więc padło na jasny niebieski. Cały czas zasypywała mnie pytaniami dotyczącymi konkretnych sukienek, a ja nie byłem w stanie na nie odpowiedzieć. Nawet nie znałem jej rozmiaru. Poza tym skąd miałem wiedzieć, jaki miała rozmiar biustu? No niby mogłem się dowiedzieć i dokładnie go obejrzeć, ale nie byłem pewny, czy by się to jej spodobało. A jako, że byłem facetem, który lubił sobie popatrzeć na ładne kobiety, stwierdziłem, że sukienka musi być jak najbardziej odkryta. Miała za ładne ciało na to, żeby ubierać się w worki po ziemniakach.

Kiedy zobaczyłem tę, którą wybrała Rosalyn, uśmiechnąłem się pod nosem. Była zarazem zdzirowata, ale i klasyczna. Czyli idealna dla ludzkiej mściwej zdziry. Poza tym byłem pewny, że będzie w niej wyglądać pięknie.

I że będę chciał się z nią przespać, kiedy będzie ją na sobie mieć.

Drzwi przed nami w końcu ustąpiły, a w progu ukazała się sama Florence. Klasycznie miała na sobie eleganckie ubrania, a jej fryzura była nienagannie ułożona. Szeroko się uśmiechnęła, po czym gestem ręki zaprosiła nas do środka. Trochę przypominała mi Lindę, chociaż odnosiłem wrażenie, że Montroce przy Florence była aniołem.

— Wchodźcie kochani — rzuciła radośnie.

— To jest Rosalyn — wskazałem na brunetkę, która oparła się o jedną ze ścian. Potem przeniosłem spojrzenie na Theo. — A to Theodor, mój brat.

— Nie jesteście zbyt podobni — odparła po chwili. — Na pewno jesteście z jednej matki?

Wraz z Theo parsknęliśmy śmiechem. Chwilę później rzuciłem wzrokiem po pomieszczeniu. Od razu dostrzegłem w nim sztalugę. Wykonałem kilka kroków w przód, aby zatrzymać się centralnie przed nią. Gdy dostrzegłem obraz, nieznacznie się skrzywiłem. Był obrzydliwy. W zasadzie to wyglądał, jakby został namalowany przez upośledzone dziecko.

— Haley go namalowała — powiedziała Florence.

To wiele wyjaśnia.

Przeniosłem swój wzrok na puste płótno, które leżało obok i podmieniłem je z paskudnym obrazem.

— Teraz zachciało ci się malować? — wtrąciła Rosalyn.

Nie wyglądała na zadowoloną i w sumie nie mogłem jej się dziwić. Podobnie jak ja, nie przepadała za dziadkami. W zasadzie to w tej kwestii byliśmy identyczni. Oboje nienawidziliśmy całego świata.

— Potrafisz malować? — spytała Florence, przerzucając na mnie swoje spojrzenie.

— Nie do końca...

— Czy potrafi? — parsknął Theo. — Robi to nawet lepiej ode mnie. Świetnie maluje krajobrazy, ale portrety jeszcze lepiej. Ale nigdy tego nie robi, bo uważa, że nie potrafi.

— Nie umiem — stanowczo zaprzeczyłem.

— Umie — ponowił Theo, w międzyczasie uśmiechając się do Florence.

Kobieta również uniosła w górę kąciki swoich ust. Nie podobało mi się to.

Mam propozycję nie do odrzucenia — zaczęła staruszka. Wykonała kilka kroków do przodu, po czym ułożyła ręce na plecach Rosalyn oraz Theo i lekko pchnęła ich do przodu. Potem posłała mi szybkie spojrzenie. — Poczekaj tutaj, skarbeńku. Zaraz wrócę.

Kilka sekund później drzwi się zamknęły, a ja zostałem w pokoju zupełnie sam. Nie byłem pewny, czy oznaczało to coś dobrego i chyba nie chciałem wiedzieć. W zasadzie to najchętniej zamknąłbym się w swoim mieszkaniu z psem i butelką szkockiej. Nie lubiłem malować na zawołanie, więc przypuszczałem, że propozycja Florence niezbyt mi się spodoba.

Wróciła po kilku minutach i od razu oznajmiła mi, że zagoniła Theo oraz Rosalyn do roboty. Nie miałem pewności, czy gdy wrócimy do mieszkania, Rose nie wyrwie mi za to jaj. I ciekawiło mnie to, jak poradzi sobie z Theo. Nigdy jakoś bardzo się ze sobą nie przyjaźnili i czasami nawet miałem wrażenie, że byli gotowi poderżnąć sobie nawzajem gardła. Ale w sumie to chuj z nimi, przecież poradzą sobie z ozdabianiem sali, nie?

Florence rozsiadła się na łóżku, a ja w duszy modliłem się o to, żeby nie zrobiła mi sceny z Titanica. Nie miałem nic przeciwko aktom, ale to byłoby w cholerę dziwne. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Po prostu przez chwilę w ciszy mi się przyglądała.

— Namaluj ją.

Od razu zrozumiałem przekaz. Posłałem jej tylko jedno niezrozumiałe spojrzenie, na które zareagowała parsknięciem.

— Nigdy tego nie robiłeś?

— Nie lubię malować.

— Dlaczego nie? Wybacz, ale jako artystka w ogóle cię nie rozumiem — prychnęła pod nosem. — Ona nie musi być idealna. Powinna wyglądać dokładnie tak, jak ty ją widzisz.

Skinąłem głową, a następnie chwyciłem do ręki pędzel. Raz kozie śmierć czy jakoś tak. Biedna koza.

Miałem dobrą pamięć do twarzy, więc doskonale pamiętałem każdy jej szczegół. Jej lekkie piegi, gęste brwi, pełne usta i mały dołeczek na policzku, który powstawał przy każdym jej uśmiechu. Na samym początku zająłem się zarysem. Malowałem różne portrety wiele razy, więc doskonale znałem się na rzeczy. Początkowo nie byłem pewny, jakie powinienem dobrać tło, ale uznałem, że tym zajmę się później.

Po około czterdziestu minutach główny zarys był gotowy. Florence w międzyczasie opowiedziała mi chyba z milion historii ze swojego życia. Naprawdę nigdy bym nie przypuszczał, że ta niepozorna staruszka mogła wykończyć aż szczęściu mężczyzn. Z pewnością miała ciężkie, ale intensywne życie. Dowiedziałem się, że jej rodzina w sumie miała na nią wyjebane i w ogóle jej nie odpowiedziała. Zapewne byli zwykłymi skurwielami, którzy jedynie polowali na jej pieniądze. W jakimś stopniu zrobiło mi się jej szkoda.

Sam nie odzywałem się za często, bo nie wiedziałem, co mógłbym jej o sobie powiedzieć. I co przede wszystkim już wiedziała. Byłem cholernie ciekawy co też Martin jej o mnie nagadała. I jak przedstawiła jej nas.

Po dwóch godzinach portret był już skończony. Nie podobał mi się. Był chujowy.

— Jest przepiękny — odparła Florence z szerokim uśmiechem. — Ona jest przepiękna.

Może jednak nie był chujowy?

— Czyli dokładnie tak ją widzisz?

No a jak miałem? Jako owcę?

Była na czarnym tle, a w okół było pełno różowych gipsówek. Miała rozwiane włosy, które opadały na jej ramiona. Lekko się uśmiechała, dokładnie tak jak zawsze. Miała na sobie jasny sweter, a na szyi dziewczyny wisiał srebrny naszyjnik. Miała lekko rozwarte usta i delikatnie piegi zdobiące jej zadarty nos.

Właśnie tak wyglądała Haley Martin.

*****

Kiedy w poniedziałek wieczorem w barze rozjebała się jakaś rura, miałem ochotę spuścić Rosalyn wpierdol. Już od kilku tygodni cały czas mówiłem jej o tym, że trzeba się tym zająć, ale ona miała to w dupie. Ciągle tylko pieprzyła, że nic się nie stanie i nie trzeba nam jeszcze żadnego hydraulika.

A tu taki chuj, bo jednak by się przydał.

Nie zdziwiło mnie też to, kiedy rura pękła mi praktycznie na twarz. Musiałem przeprosić klientów i jakoś kulturalnie ich wyjebać. Nie byłem w tym dobry, więc całą odpowiedzialność zrzuciłem na Collinsa. Na całe szczęście poradził sobie z tym znacznie lepiej niż ja.

Awaria nie była na tyle poważna, że musiałbym zamknąć bar na cały tydzień. Już w środę wieczorem ponownie go otworzyłem i sam stanąłem za barem. Collins miał mnie zmienić dopiero po po pierwszej w nocy, więc miałem wystarczająco dużo czasu na to, żeby sobie ponarzekać na życie i udawać miłego dla klientów.

Co ciekawe — w środku tygodnia również miałem spory ruch. Na pewno mniejszy niż w weekend, ale z pewnością nie mogłem narzekać na braki w kasie.

Wszyscy ludzie, którzy do niego przychodzili wyglądali dokładnie tak samo. Jakby byli okropnie zmęczeni życiem. I pewnie tak było. Czasami naprawdę im nie zazdrościłem. Człowiek się rodzi, uczy, potem znajduje chujową pracę i chujową drugą połówkę. Potem robi sobie bachory, wychowuje je przez następne lata, niesamowicie się przy tym wkurwiając. Kilka lat później się rozwodzi, kłóci o majątek, choruje, a na końcu umiera. Podobnie było z tymi wszystkimi kretynami, którzy siedzieli przy stołach i zapijali swoje smutki tanim alkoholem. Jezeli komuś się trochę bardziej poszczęściło, to mógł zapijać je tym droższym.

Spojrzałem na zegarek mieszczący się na ręce i wydałem z siebie dramatycznie westchnięcie. Była dopiero, co oznaczało mniej więcej tyle, że czekały mnie jeszcze długie godziny, podczas których będę zmuszony wysłuchiwać narzekań starych bab, które przyszły się schlać z równie denerwującymi przyjaciółeczkami. Tamten wieczór był jednak odrobinę inny. W pewnej chwili wyczułem w powietrzu zapach dobrze znanej mi osoby. Od razu uniosłem swój wzrok, aby zmierzyć się z nią spojrzeniem. Uniosła w górę kąciki swoich ust i od razu ruszyła w moim kierunku.

Usiadła na krześle barowym centralnie przede mną i od razu ściągnęła z siebie swój płaszcz, który odłożyła na bok. Kiedy tylko dostrzegłem, że miała na sobie obrzydliwy sweter z kotem, parsknąłem śmiechem.

— A chcesz w łeb? — rzuciła z rezygnacją. — No z czego się tak śmiejesz, kretynie?

— Możesz stąd wyjść i wrócić dopiero, gdy się przebierzesz? Odstraszasz mi klientów, słońce.

Dziewczyna przewróciła oczami.

— Możesz chociaż na chwilę udawać miłego?

Po jej pytaniu nachyliłem się nad nią i spojrzałem spode łba.

— Ewentualnie sam mogę ci go ściągnąć, ale to dopiero po swojej zmianie.

Chyba mój pomysł niespecjalnie przypadł jej do gustu, ponieważ znowu dostałem w tors. Co ona, do cholery, miała z tym biciem? Była zwykłym przemocowcem i zaczynałem się jej bać.

— Przyszłam ci tylko podziękować za sobotę, ale wiesz co? — rzuciła, posyłając mi wymuszony uśmiech. — Chyba jednak zmieniłam zdanie. Nie podziękuję ci.

— Nie? A szkoda. W ramach rozejmu chciałem ci zrobić drinka. — Gdy po moich słowach się uśmiechnęła, sam nieznacznie uniosłem w górę kąciki swoich ust. — Ale niestety straciłaś swoją okazję.

Haley przeniosła swój wzrok ze mnie na półki znajdujące się za mną. Znajdowały się na niej różnego rodzaju alkohole z każdego zakątka na świecie. Jej oczy niemal zabłyszczały, gdy dostrzegła mieszczący się na jednej z desek likier.

— Jeżeli mi go nalejesz, to do końca miesiąca będę dla ciebie miła.

Kurwa, niewiarygodne.

Odwróciłem się i pochwyciłem do rąk butelkę z truskawkowym likierem. Wyciągnąłem spod lady małą szklankę, a potem nalałem do niej alkoholu. Kiedy przysunąłem go w stronę blondynki, ta radośnie się do mnie uśmiechnęła. Od razu wypiła całą jej zawartość, niczym rasowy zawodnik. Niewiele myśląc, nalałem jej kolejną.

W takim tempie skończy pod stołem.

I tak wiem, że nie będziesz, ale upicie ciebie może mi się opłacić — zwróciłem uwagę.

— Błagam, tylko bez żadnych aluzji.

Parsknąłem śmiechem.

— A już chciałem powiedzieć, że jeżeli dalej tak pójdzie, to skończysz w moim łóżku — burknąłem z ironią. — W takim razie tego nie powiem.

— Bardzo dziękuję, że tego nie powiedziałeś.

Kolejny raz nalałem jej likieru, nie zastanawiając się nad tym, co zrobię, kiedy mi się tu schleje. Najwyżej wywiozę do lasu, bo czemu nie?

— Co robisz w sobotę? — zmieniłem temat.

Musiałem w końcu wprowadzić w życie swój plan. Miałem szczerą nadzieję na to, że jeszcze nic nie zaplanowała. Clara o niczym mi nie wspominała, więc raczej się tym jakoś mocno nie przejmowałem, ale z tyłu głowy miałem obawę, że cały plan chuj strzeli.

Dziewczyna zacisnęła rękę na szklance, po czym zaczęła intensywnie nad czymś myśleć. Po chwili wzruszyła ramionami.

— Maraton Zmierzchu.

Nie wytrzymam.

Chciałbym cię gdzieś zabrać, bo musisz mi w czymś pomóc — odparłem, nachylając się w jej stronę. Ułożyłem swoje łokcie na barze, utrzymując z nią kontakt wzrokowy.

Do moich nozdrzy ponownie dotarł przyjemny zapach jej perfum. Pachniała niczym pomarańcze, wanilia i goździki. Czyli jak pieprzona zimowa herbata.

Chcesz zrobić sobie ze mnie tanią siłę roboczą? Nie zrozum mnie źle, ale nie chcę bawić się w twojego niewolnika. Chyba, że dasz mi ciasteczka. Wtedy może to przemyślę.

Pazerna.

— Dobrze, w takim razie zamówię ci ciężarówkę ciasteczek. Będziesz ich miała tyle, że któregoś dnia się od nich przekręcisz.

Uśmiech na jej twarzy świadczył o tym, że chyba się zgodziła. Zaskakujące było to, że argument o śmierci przez przedawkowanie ciasteczek w ogóle do niej nie trafiał.

— W takim razie zgodzę się na wszystko — zapewniła, biorąc do ust resztkę alkoholu. Gdy poruszyłem sugestywnie brwiami, dziewczyną przewróciła oczami. — Nie, Nathan, na to nie. Dobra muszę lecieć, nauka czeka — dodała, wstając z miejsca. Prędko zarzuciła na siebie płaszcz.

— Jak wrócisz?

Popatrzyła na mnie jak na ostatniego kretyna.

— No na piechotę. A czym powinnam? Samolotem?

— Zamówię ci ubera — odrzekłem, wyciągając telefon z kieszeni swoich spodni.

Zanim zdążyłem wejść w aplikację, zatrzymała mnie jej ręka. Od razu spojrzałem na nią z niezrozumieniem.

— Nie, poradzę sobie. Przecież nic mi się nie stanie.

Z jej szczęściem? Nie byłbym tego taki pewny.

Haley posiadała nieprawdopodobny dar do pakowania się w wszelkiego rodzaju gówno. Potrafiła złamać sobie kostkę na pieprzonym liściu. Naprawdę bym się nie zdziwił, gdyby skręciła sobie kark na pierwszym lepszym kamieniu. Ona była po prostu nieokiełznana.

Nie wyglądała na przekonaną. Prawdopobnie nadal chciała protestować, ale ja wcale nie zamierzałem ustępować. Byłem typem, który raczej nie chodził na ustępstwa.

— Nie wypuszczę cię stąd, Martin — rzuciłem oschle. — Poczekaj chwilę, zaraz przyjedzie.

Nie wiedząc czemu, w jej oczach dostrzegłem złowieszcze ogniki. Chyba zaraz rozpęta się piekło czy tam inna burza.

— Nie musisz za mnie decydować. Doceniam to, że chcesz mi pomóc, ale nie jestem małą dziewczynką i naprawdę sobie poradzę — burknęła przez zaciśniętą szczękę.

Pochwyciła do ręki szalik, który wcześniej z siebie ściągnęła i bez zbędnych słów skierowała się w stronę drzwi.

— Martin, wracaj tutaj. Nie bądź idiotką. Po prostu wsiądź do tego pieprzonego ubera.

Gdy nic mi nie odpowiedziała, parsknąłem pod nosem. Byłem z siebie zadowolony. Właśnie padł rekord czasu spędzonego bez kłótni. Nie wiem ile dokładnie wynosił, ale przypuszczałem, że kilka dobrych dni. No ale, do kurwy, o co jej znowu chodziło? Dlaczego ona zawsze musiała robić problem o najmniejsze gówno? Chciałem jej po prostu pomóc i co dostałem w zamian? Chuja do dupy. I to takiego ogromnego.

I zapewne rozstalibyśmy się w niezgodzie, gdyby nie jeden mały szczegół. Przed jej wyjściem otworzyły się drzwi i przeszedł przez nie jakiś mężczyzna. Haley natychmiast stanęła niczym wryta. Nieznajomy szeroko się uśmiechnął, kiedy tylko ją dostrzegł. Coś mi w nim nie pasowało. Dopiero po dłuższej chwili coś sobie przypomniałem.

— Haley Martin — burknął niskim tonem — ciebie się tutaj nie spodziewałem. Nie miałem pojęcia, że dziewczynki z dobrych domów chodzą do takich miejsc.

Och, daruj sobie, kurwa.

Ryle?

Gdy tylko usłyszałem jej przerażony głos, bez zastanowienia wyszedłem zza baru i szybko zmniejszyłem dzielącą nas odległość. Oplotłem dziewczynę w pasie i złożyłem szybki pocałunek na jej skroni. Była na tyle zszokowana spotkaniem tego dupka, że mnie nie odtrąciła.

Natomiast czarnowłosy stojący przed nami wydawał się skołowany moim odważnym ruchem.

— Coś nie tak? — Zwróciłem głowę w jej stronę.

Jej twarz momentalnie pobladła, co dało mi do zrozumienia, że stresowała się jego obecnością. Ja za to miałem ochotę mu przyjebać. Tak po prostu.

Wyglądał jak ćpun albo nawet gorzej. Miał kruczoczarne włosy, których kosmyki niesfornie opadały mu na czoło. Do tego dochodziły szare oczy, rozcięcie nad brwią, kolczyk w nosie i tatuaż na szyi, którego część wystawała mu spod bluzy. Nie miałem pojęcia, skąd go wytrzasnęła, ale z pewnością nie z osiedlowego klubu przyjaciół ziemii czy szczeniaczków. Swoją drogą to jego twarz wyglądała, jakby była żywcem wyjęta z kartoteki.

Haley nie miała gustu. Znaczy miała, ale dopiero w momencie, kiedy mnie spotkała.

A ten frajer wyglądał, jakby był na jednego strzała.

— Ja...

— Tak, skarbie?

Dziwnie było mi się zwracać do niej w taki sposób, bo prawda była taka, że wolałbym chodzić z pierwszym lepszym szczurem niż z nią. Nie była najtragiczniejszym wyborem, ale prędzej czy później by mnie wpędziła do grobu. Przecież nie wytrzymałbym z nią nawet kilku dni.

Haley w końcu na mnie spojrzała i posłała mi nikły uśmiech.

— Tak, wszystko w porządku — burknęła, po czym niepewnie zerknęła na tego kutasa.

— Chciałbym pogadać z twoim szefem — odrzekł z wyczuwalna w głosie nienawiścią.

Będzie zabawnie.

Posłałem mu swój firmowy uśmiech, po czym wystawiłem dłoń w jego stronę.

— Nathan Bloodworth. Potrzebujesz czegoś?

Czarnowłosy niepewnie uścisnął moją dłoń. Mimo że posyłał mi uśmiech, doskonale wiedziałem, że miał ochotę mi przyjebać. I vice, kurwa, versa.

Nienawidzę go. Przegryzę mu tętnicę i wykąpię się w jego krwi.

Idealnie sprawdzę się za barem. — Włożył rękę do kieszeni swoich spodni, po czym wyciągnął z nich jakiś świstek papieru. Rozprostował go, a potem wcisnął mi go do rąk.

Była pomięta jak cholera. Co za niewychowane zwierzę.

Idealnie sprawdzisz się jako mój podnóżek, wieśniaku.

Udawałem, że zerkam w kartkę, i że jakkolwiek interesuje mnie to, co jest na niej napisane. Przez chwilę w ciszy ją skanowałem, zastanawiając się nad tym, która ze średniowiecznych metod tortur najbardziej przypadłaby mu do gustu. Może po prostu powinienem nabić go na pal?

I jak? — dopytywał.

A może rzucę go na pożarcie szopom? Podobno straszna śmierć.

Nadam się?

Zawsze mogę go też pierdolnąć na pasach.

Widzę, że znasz hiszpański — zwróciłem uwagę, patrząc na kartkę. Chłopak skinął głową. — A włoski?

Zmarszczył czoło w zdziwieniu.

— Włoski nie, ale z hiszpańskim idzie mi świetnie. Znam nawet...

— Oj, bardzo mi przykro — przerwałem mu, bezczelnie się wtrącając. — Niestety poszukujemy osoby, która zna zaawansowany włoski.

Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że po prostu kpiąco prychnie i jak gdyby nigdy nic wyjdzie z baru. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, że jego przybycie do mojego baru za niedługo sporo namiesza.

Od razu odkleiłem się od zszokowanej dziewczyny i skierowałem w stronę lady, przy której stał jakiś mężczyzna.

— Nathan, ja...

— Następnym razem weź ubera — przerwałem jej. — Myślałem, że to ja jestem twoim popierdolonym byłym, ale jednak nie jestem taki zły. Powiedzmy, że jestem na drugim miejscu.

*****

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro