12. Powrót
Ze skupieniem wpatrywałem się w szklankę, w której znajdowała się szkarłatna ciecz. Zastanawiałem się nad tym, czy powrót do Vancouver był dobrym pomysłem. Jednak nie było już odwrotu. Podjąłem ostateczną decyzję.
Obracałem szklanką w ręce, sunąc wzrokiem po kroplach osiągających się na ściankach. Czułem się nieco przyćmiony, zupełnie tak, jakby ktoś przywalił mi czymś ciężkim. Być może było to spowodowane tym, że kolejną noc spędziłem na spijaniu burbonu z mojego baru.
— Nate, słuchasz mnie?
Uniosłem wzrok, aby spojrzeć na zmartwionego Eugene'a, który bacznie skanował moją niewzruszoną twarz.
Gdy w niedzielę rano wróciłem do swojego mieszkania, uznałem, że potrzebuję małej przerwy. Ostatnio w moim życiu działo się za dużo. Nie chciałem, aby ktokolwiek dowiedział się o tym, co stało się w Yakimie. Czułem się z tym tak okropnie brudny. Nigdy nie powinni poznać tej mojej strony. Chciałem im tego oszczędzić. Dlatego też od razu zamknąłem się w swoim mieszkaniu i zakopałem pod kocem z jakąś przypadkową książką.
Po południu trochę popracowałem i skontaktowałem się z menadżerem baru, aby dać mu kolejne zalecenia dotyczącego tego, jak miejsce powinno prosperować w najbliższym okresie. W końcu zbliżały się święta, które były najgorętszym okresem w roku. Czekał mnie srogi zapierdol, na który w ogóle nie byłem przygotowany. Oczywiście Philip, Rosalyn oraz Alfie zaoferowali mi swoją pomoc, ale doskonale wiedziałem, że większość obowiązków przypadnie mi. Ewentualnie drugiemu Nathanowi, jeżeli zdecyduje się w ogóle kiedykolwiek pojawić.
Oby nie.
Eugene wraz z Audrey przyszli do mnie wieczorem, ponieważ chcieli o czymś porozmawiać, ale byłem na tyle przybity tym wszystkich, że średnio ich słuchałem.
W sumie to w ogóle nie wiedziałem o czym oni mi pierdolili.
— Nate?
Przeniosłem wzrok na Audrey stojącą przy oknie. Założyła ręce na klatce piersiowej i obdarzyła mnie przenikliwym spojrzeniem.
— Nathan!
Dopiero tubalny głos mężczyzny zdołał wyrwać mnie z zamyślenia.
— Co?
— Jesteś z nami? — dopytywała Audrey. — Coś nie tak? Źle się czujesz, kochanie?
— Ta — burknąłem. — Znaczy nie. Jest okej. Po prostu jestem zmęczony.
I mam kaca jak stąd do pieprzonej Jamajki.
— Wiemy o dzienniku, skarbie — odrzekła Audrey. Od razu zgromiłem ją spojrzeniem. Oj za cholerę nie chciałem poruszać tego tematu, ale kiedyś trzeba było. — Nie mogę sobie nawet wyobrazić tego, przez co musiałeś przejść. I wiem, że jest to nasza wina. Zawiedliśmy cię, skarbie.
Nie miała racji. Być może na początku uważałem, że są temu pośrednio winni, ale przecież to nie oni skazali mnie na cierpienie. Winna była jedyna Noah oraz Bruce. Nikt więcej.
— To nie tak — odparłem z westchnięciem. Ułożyłem się wygodniej na kanapie, a następnie wbiłem swój pusty wzrok w ścianę naprzeciwko mnie. Kurwa, widzę pajęczynę. — Na początku miałem do was żal, to prawda, ale przecież nic nie zrobiliście. Boję się jedynie o to, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Wiecie, kiedyś to wszystko było po prostu łatwiejsze. Dalej nie rozumiem wielu rzeczy i szczerze mówiąc lekko mnie to rozpieprza, ale chyba i tak jest ze mną lepiej. Po prostu mam wrażenie, że...
Cholera, zapomniałem o czym mówiłem.
Czułem się tak okropnie obco. Jakby zupełnie nic nie mogło do mnie dotrzeć. I chyba nic nie docierało.
— Powinieneś o czymś wiedzieć — wtrącił Eugene.
Oho.
Mężczyzna stanął przy sporych rozmiarów oknie mieszczącym się obok kanapy i omiótł wzrokiem budynki mieszczące się nieopodal mojej kamienicy. Audrey nerwowo zacisnęła szczękę, chowając się przed moim spojrzeniem. Czułem, że mają mi do przekazania kolejną zajebiście świetną rewelację. Tylko czy byłem w stanie ją przyjąć.
— Jesteś już na tyle dorosły i jak mniemam odpowiedzialny, że powinieneś poznać prawdę — odrzekł po krótkiej chwili mężczyzna. — Nie trafiłeś do nas przypadkowo, Nate. Ale zanim cokolwiek powiesz, proszę wysłuchaj nas do końca.
Ja jebię. Coraz lepiej.
— Znaliśmy się z Josephine — wtrąciła Audrey.
Nie mogłem uwierzyć w słowa, które właśnie uszły z jej ust. Jak to, kurwa, znali się z Josephine? Przecież ona była moją ludzką babcią.
— Szukała pary wampirów, która byłaby w stanie zaopiekować się małym chłopcem — stwierdził Eugene. Przeczesał swoje włosy ręką, a potem usiadł na kanapie obok mnie. Ja w dalszym ciągu wgapiałem się w szklankę. — Padło na nas. To właśnie dlatego jesteś jednym z was, Nate. Doskonale wiem, że nie powinniśmy tego przed tobą ukrywać, ale nie wiedzieliśmy, jak moglibyśmy ci to powiedzieć. W końcu to właśnie pośrednio przez nas stałeś się z wampirem.
Mam już tego wszystkiego dość.
Nerwowo wstałem z miejsca, zupełnie nie przejmując się tym, że w rezultacie mały stolik kawowy przewrócił się na dywan. Nie mogłem tego słuchać, nie potrafiłem. Chciałem stamtąd uciec i po prostu nie wrócić. Czułem się cholernie obco i zupełnie nic z tego nie rozumiałem.
— Zdecydowaliście za mnie? — spytałem z niedowierzaniem.
Czego mógłbym się spodziewać? Moje całe życie było zbiorem dziwnych i przypadkowych wydarzeń. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej?
— Tak.
— Wybornie — skwitowałem, po czym podszedłem do wieszaka i ściągnąłem z niego swój płaszcz.
— Nate, proszę, poczekaj — wtrąciła Audrey. — Przepraszam, kochanie.
Dostrzegłem łzy zbierające się w jej oczach. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jej również musiało być z tym ciężko. Ale do cholery — to ja byłem okłamywani przez długie lata. Znowu ja.
Gniewnie ubrałem na siebie odzienie, a następnie wyszedłem z domu. Wiedziałem, że nie dowiedziałem się całej prawdy, ale w tamtej chwili nie chciałem jej znać. Wtedy pragnąłem jedynie jednego.
Świetego spokoju.
I szkockiej.
Miałem wrażenie, że sprzedawca w pobliskim sklepie monopolowym znał mnie na wylot. W końcu te kilka miesięcy temu byłem jego stałym klientem. I wiem, że mógłbym pójść do swojego baru i uwalić się za darmo, ale w tamtej chwili nie przeszło mi to przez myśl. Wtedy stwierdziłem, że dobrym pomysłem będzie upicie się pod samotnym drzewem rosnącym kilkaset metrów od mojej kamienicy. A gdy już chciałem na nie wejść i rozkręcić swoją prywatną imprezę, stwierdziłem, że się opanuje. Przynajmniej na chwilę.
*****
— Szefie!
Lekko się uśmiechnąłem, kiedy zauważyłem przed sobą Philipa. Obawiałem się tego, jak będą wyglądać nasze relacje po moim powrocie, bo nie byłem pewny, czego tak właściwie dowiedział się o moim ostatnim ataku furii. Po jakimś czasie doszedłem jednak do wniosku, że najprawdopodniej nie znał całej prawdy, ponieważ nadal u mnie pracował.
W niedzielę wieczorem w barze nie przesiadywało wiele osób, jednak nie mogłem powiedzieć, że świecił on również pustkami.
— Musisz mi opowiedzieć jak...
— Potrzebuje kokainy — wtrąciłem z uśmiechem, przerywając wypowiedź Collinsa.
Brunet szeroko rozwarł swoje usta i chyba chciał coś powiedzieć, ale prawdopodobnie nie był w stanie. Kurde, chyba go zaskoczyłem.
— William — odrzekłem po chwili z radością w głosie. — Ta mała tablica Mendelejewa na pewno będzie coś mieć przy sobie.
— Nate, ja naprawdę nie wiem czy ty powinieneś...
— Jako twój pracodawca, nakazuje ci sprowadzić tutaj Williama — powiedziałem pewnie, a chwilę później wstałem z miejsca. — Natychmiast, Philipie.
Chłopak skinął głową, za co byłem mu wdzięczny. Tamtego dnia zdecydowanie potrzebowałem czegoś mocniejszego.
Udałem się na zaplecze, aby poczekać tam na Williama. Z radością uświadomiłem sobie, że ani trochę się nie zmieniło. Oczywiście pomijając kwestię kurzu, który unosił się po całym pomieszczeniu. Gdzieniegdzie leżało kilka książek, zeszytów czy notatek, które z pewnością były pozostałością po moim menadżerze. Mimowolnie przeniosłem swój wzrok na skórzaną kanapę.
Cholera.
Szybko odwróciłem głowę, aby spojrzeć na regał z książkami. Gdy miałem wyciągać jedną z nich, usłyszałem otwieranie drzwi. Zaciekawiony, od razu spojrzałem w stronę osoby, która właśnie przeszła przez próg.
— Nathan, jak dobrze cię widzieć!
— William — odrzekłem, siląc się na lekko uśmiech. Sztuczny uśmiech.
Nadal za nim nie przepadałem.
— Dobra, skoro mamy już z głowy powitania, to możemy się urżnąć. Przyjechało pogotowie narkotykowe! — odparł z entuzjazmem.
Może jednak nie powinienem nic od niego brać? A dobra, wezmę.
Chłopak wyciągnął z kieszeni swojej kurtki kilka woreczków z różnymi substancjami.
— Pokaż mi swoje towary.
Brunet głośno się roześmiał, a następnie wyciągnął w moją stronę dłoń, na której mieściły się plastikowe woreczki. Do wyboru, do koloru.
— Co to jest? — spytałem, wskazując na jeden woreczek. Chłopak wzruszył ramionami, co nieco mnie zdziwiło. Miałem nadzieję, że jednak wiedział, co miał w swoim asortymencie, bo nie chciałem skończyć po drugiej stornie mapy.
— To cię zamuli — odparł, na co skinąłem głową. Wskazał drugim palcem na kolejny woreczek. — Po tym będziesz agresywny, to raczej nie. Po tym wzrośnie ci libido, a po tym cię popierdoli. To które bierzesz?
Wybór nie wydawał się prosty, ale z pewnością był kluczowy. Chwyciłem jeden z woreczków, a potem przyjrzałem się białym tabletkom. Nie byłem pewny, czy ucieczka w narkotyki była dobrym pomysłem, ale mogłem spróbować. Dzisiaj tego potrzebowałem.
Coraz częściej tak to sobie tłumaczysz.
Podczas gdy otwierałem plastikową torebkę, chłopak przyglądał mi się z zaciekawieniem.
— Tylko weź jedną, bo to jest naprawdę mocne — ostrzegł mnie. W odpowiedzi pokiwałem głową. Chłopak spojrzał za siebie, ponieważ usłyszał jakiś szmer. Postanowiłem skorzystać z okazji i połknąć na raz wszystkie sześć tabletek. William niemal nie dostał wylewu, gdy spostrzegł, że w jednej chwili spożyłem dawkę dla słonia. — Jezusie przenajświętszy.
— Kiedy zacznie działać? — spytałem z uśmiechem, zupełnie nie przejmując się tym, że przed kilkoma sekundami zrobiłem najgłupszą rzecz na jaką mogłem się zdobyć.
— Oni mnie zamordują — warknął nerwowo chłopak. Ułożył swoją dłoń na czole, po czym ciężko odetchnął. — No zabiją.
— Nie dowiedzą się. — Machnąłem ręką.
— No nie wiem, stary, bo Philip powiedział mi, że właśnie są w drodze.
Chuju złoty.
W sumie to mogłem się tego spodziewać. Pieprzony Collins nie dostanie awansu aż do końca swojego życia. W ramach swojego niezadowolenia rozkażę mu również umyć dziesięć razy wszystkie szklanki znajdujące się za ladą.
Nie przejmując się tym, że William zaczął mówić coś o jakichś środkach ubocznych, wyszedłem zza zaplecza, a potem usiadłem przed ladą barową. Powoli zaczynałem czuć skutki wziętych tabletek, ponieważ głośno parsknąłem zupełnie bez żadnego powodu. Philip nalał mi do szklanki wody, a potem pode mnie podsunął. Zacząłem bawić się szklanką, a także wybijać na niej rytm piosenki, która aktualnie leciała z głośników. Jako że ruch przy barze tamtego wieczora był dość mały, ułożyłem głowę na ladzie, a potem zamknąłem powieki.
Z pewnością nie będę nic z tego pamiętać.
******
Clara
— Nie powinnaś mnie tutaj ciągnąć i doskonale o tym wiesz.
Przecięłam się spojrzeniem w lusterku z Haley, po czym cicho westchnęłam. Doskonale wiedziałam, że jej pierwsze spotkanie z Nathanem po kolejnych trzech miesiącach rozłąki może być dość niezręczne. Dziewczyna opowiedziała mi o przebiegu ich ostatniej nocy. Jednak kiedy tylko dostałam telefon od zaniepokojonego Philipa, musiałam jak najszybciej przyjechać. Właśnie dlatego zamiast do kina, właśnie jechałam z Haley oraz Theo do baru Nathana. Blondynka wydawała się okropnie niepocieszona z takiego przebiegu sytuacji, jednak wcale nie mogłam jej się dziwić.
Oficjalnie zrezygnowałam z mojego małego konspiracyjnego planu o wdzięcznej nazwie Naley. To już nie miało żadnego sensu. Oni po prostu musieli pójść do przodu. Chociaż i tak gdzieś w głębi serca uważałam, że to właśnie oni powinni ze sobą być. Niestety życie pisze różne scenariusze. Ich był wyjątkowo okropny.
— Tylko przetransportujemy go do mieszkania, potem wrócimy do kina — odparłam z powagą. Dziewczyna nerwowo zacisnęła szczękę, ale skinęła głową. — Naprawdę się o niego martwię.
— Na spokojnie — wtrącił Theo. — Znając życie to pewnie zaszył się gdzieś na zapleczu. Skoro Philip jeszcze do nas nie zadzwonił, to pewnie wcale nie jest tak źle.
— Zabiję Williama! — fuknęłam wściekle. — On ma wodę zamiast mózgu!
— A Nathan jest już dużym chłopem — odrzekła beznamiętnie Haley. — Powinien brać odpowiedzialność za swoje czyny.
Poczułam w jej tonie masę rozżalenia. Wiedziałam, że nawiązywała do ich ostatniego spotkania. W tamtej chwili nie chciałam stać po żadnej ze stron, ponieważ oboje byli skrzywdzeni. Haley jak zwykle przez Nathana, a Nate przez życie. Miałam jedynie nadzieję na to, że ich spotkanie przebiegnie w dość pokojowych okolicznościach.
Niedługo potem zaparkowałam przed barem Nate'a. Szybko pochwyciłam do swoich rąk torebkę, a kilkanaście sekund później już przekraczałam próg lokalu. Tamtego wieczora na szczęście nie było wielkiego ruchu, dlatego też nie musiałam się przejmować tym, czy zupełnie niekontaktujący Nathan nie przyniesie nam międzynarodowego wstydu.
— Co ty mu dałeś, idioto? — fuknęłam wściekle w stronę Williama, który stał przy ladzie. Chłopak od razu uniósł ręce w geście obronnym.
— Coś, po czym miało go popierdolić, ale biedaka jednak zamuliło.
Spojrzałam na truchło leżące przy ladzie. Nathan zupełnie nie kontaktował. Potem obdarzyłam szybkim spojrzeniem Rosalyn, która nonszalancko siedziała obok chłopaka.
— Właśnie tak to wyglądało? — spytałam ciemnowłosej.
— Zazwyczaj był nieco bardziej — urwała, aby unieść do góry rękę chłopaka. Gdy tylko ją puściła, ręka bezwiednie opadła na blat — żywy.
— Ile tego wziął? — spytał Theo.
Gdy William usłyszał to pytanie, nerwowo się uśmiechnął. To chyba nie zwiastowało niczego dobrego. Założyłam ręce na klatce piersiowej i w oczekiwaniu na jego odpowiedź nerwowo odetchnęłam. Matko, jaki ten Nate bywał głupi.
— Sześciokrotną dawkę.
Na samym początku myślałam, że się przesłyszałam. Potem pomyślałam, że doznałam po prostu jakiegoś zaćmienia umysłowego. Ale na samym końcu zorientowałam się, że nic takiego nie miało miejsca, a ten skończony debil faktycznie wziął zwiększoną dawkę.
Wtem Nate głośno się roześmiał, czym zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych. Powoli wstał z krzesła barowego i się wyprostował. Na jego twarzy błąkał się wesoły uśmiech. Wyglądał całkiem znośnie, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że coś wziął. Chwilę później oparł się o ladę i zaczął się głośno śmiać.
— William — zwróciłam się do bruneta — co ty sobie, do cholery, myślałeś? Czemu ty musisz być taki nieodpowiedzialny?
— Kto? — oburzył się chłopak. — Zejdź ze mnie, kurwa! Weź wrzuć na luz, laska, bo jesteś tak spięta, jakbyś się miała posrać.
Nigdy nie przepadałam za Williamem. Owszem, akceptowałam go, jednak byłam bardzo daleka od tego, aby stwierdzić, że go lubię. A w tamtej chwili chciałam go po prostu zamordować.
— Ty gówniarzu zasrany! — warknęła Rosalyn. Gniewnie wyrzuciła ręce do góry, a potem obdarzyła Willa najzimniejszym spojrzeniem, na jakie mogła się zdobyć. — To wszystko to jest twoja wina! Po cholerę wściubiasz tutaj swój ćpuński nos? Zejdź mi z oczu albo cię zamorduję!
— Słuchaj, niunia — wtrącił William. Zbliżył się do Rosalyn i lekko nad nią nachylił. — Możesz mi naskoczyć.
William nie zdawał sobie sprawy z tego, że nigdy nie powinien prowokować Rose. Brunetka boleśnie wykręciła mu rękę, przez co młody wampir wydał z siebie zbolały jęk. Theo chwycił się za głowę i wydał z siebie ciche jęknięcie. A kiedy obdarzył Philipa gniewnym spojrzeniem, już wiedziałam, że wybuchnie tutaj kolejna wojna światowa.
Haley spojrzała na mnie z pewną rezerwą, zapewne zastanawiając się nad tym, jakim cudem tutaj w ogóle trafiła. A Nate nadal opierał się rękami o ladę i śmiał się pod nosem.
Dom wariatów.
— A ty na cholerę do niego dzwoniłeś? — rzucił gniewnie Theo w stronę Philipa. — Przecież wiesz, jak wygląda sytuacja! Doskonale o tym wiesz!
— Ogarnij się, D'Abernon, przecież to nie moja wina, że ten idiota postanowił sobie odfrunąć! Co ja jego starym jestem? Mam z nim za rączkę chodzić?
Istna patologia.
Nawet nie zdziwiło mnie to, że dziewczyna podchodząca do baru, usłyszawszy nasze krzyki, szybko wróciła do stolika. Jak tak dalej pójdzie, to pozbędziemy się całej klienteli.
— Ty też jesteś inteligentny inaczej! — burknęła Rosalyn, kierując swoje słowa do Philipa. — Mogłeś najpierw dać nam znać albo naściemniać, że nie masz numeru do tego przychlasta!
— Kogo nazywasz przychlastem? — oburzył się William. — Jedynym przychlastem jest on — wskazał na Nathan. — Ten zjeb wciągnął sześciokrotną dawkę! Cieszcie się w ogóle z tego, że zasnął.
— Wszyscy jesteście pojebani! — Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy zrezygnowana Haley schowała swoją twarz w dłonie.
Po jej słowach pomiędzy nami nastała niezręczna cisza. Nikt nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Lub też nikt nie chciał nic powiedzieć. Theo mordował wzrokiem Philipa, podczas gdy ja gniewnie łypałam okiem na Williama, który z kolei piorunował spojrzeniem Rosalyn. Haley kolejny raz ciężko westchnęła, a Philip wbił swój wzrok w szklankę, którą ponownie zaczął polerować.
— Samba!
Wszyscy w tej samej chwili odwróciliśmy wzrok w stronę Nathana, który radośnie oderwał się od lady i z uśmiechem wymalowanym na twarzy podszedł do laptopa mieszczącego się z tyłu baru. Zszokowana, spojrzałam na Willa, który jedynie wzruszył ramionami.
— Theo, samba! — krzyknął Nate w stronę zaskoczonego bruneta.
— Nate, co ty...
Nie zdążył dokończyć, ponieważ Nathan chwycił go za ramię i niemal siłą zaciągnął na scenę. W tle zaczęła pogrywać Samba de Janeiro, co totalnie wybiło mnie z rytmu. Zupełnie nie miałam pojęcia, co tak właściwie miało tutaj miejsce. Nim zdążyłam zamrugać, pobudzony Nate oraz skołowany Theo znaleźli się na scenie.
— Co oni robią? — spytała Haley, zakładając ręce na klatkę piersiową.
Nie mam zielonego pojęcia.
Dostrzegłam, że wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, a potem zaczęli tańczyć do rytmu piosenki. A najgorsze w tym wszystkim było to, że szło im świetnie. Dosłownie wyglądali jakby właśnie zostali wyciągnięci z karnawału w Rio.
— Co do chuja? — Uszło z moich ust.
Właśnie przyglądałam się swoim braciom, którzy tańczyli Sambę na środku sceny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wyglądali jakby mieli ten układ dopracowany do perfekcji. A najzabawniejsze w tym wszystkim było chyba to, że jeden z nich wyglądał niczym uliczny osiłek, a drugi jak podpity pięćdziesięcioletni milioner po rozwodzie.
— Skąd oni znają Sambę? — zapytała zszokowana Rosalyn, wbijając we mnie swoje spojrzenie.
— Dobra, faktycznie go popierdoliło — skwitował William.
Nie mogłam nadziwić się temu, z jak wielką lekkością wykonywali swój performance. Ich ruchy były identyczne, a układ taneczny był perfekcyjny niemal w każdym calu.
— W osiemdziesiątym czwartym polecieli do Brazylii — odrzekłam po chwili. — Już wiem dlaczego nie było ich całe dwa miesiące.
— Żartujesz? — zapytał rozbawiony Philip. — Oni naprawdę pojechali na karnawał?
Nic więcej nie odpowiedziałam, tylko obserwowałam jak mój okropnie naćpany brat wykonywał płynne ruchy na scenie. Sama naprawdę nie wiedziałam, co tutaj tak właściwie miało miejsce. Kątem oka dostrzegłam cień uśmiechu na twarzy Haley, jednak zniknął on równie szybko, co się pojawił. Założyła ręce na piersiach i z zacięciem obserwowała szalone wybryki Nathana oraz Theo.
Po kilku minutach, podczas których nadal nie mogliśmy wyjść spod wrażenia umiejętności tanecznych naszych braci, Nate wraz z Theo w końcu zeszli ze sceny. Theo wyglądał na zadowolonego, a Nate cały czas śmiał się pod nosem. W dalszym ciągu byłam na niego okropnie zła i zaraz zamierzałam się z nim skonfrontować, jednak jego uśmiech zdołał zakuć mnie w serce.
Jego uśmiech bolał, ponieważ wydawał się szczery. Jego uśmiech bolał, bo mógł być szczery, jedynie po alkoholu lub innych substancjach. Nathan zawsze się w sobie zamykał i nigdy nie mówił otwarcie o swoich uczuciach. Owszem, czasami zwierzał mi się ze swoich problemów, ale nigdy nie mówił o ranach, które były głęboko osadzone w jego sercu. Nie chciał o nich wspominać. Nie zamierzałam przyglądać się temu, jak mój brat spada na dno. Musiałam mu pomóc i doskonale o tym wiedziałam, bo przecież był moim bratem.
Podeszłam do Nate'a i złapałam go za łokieć. Dopiero po chwili obdarzył mnie jakimkolwiek spojrzeniem. Szeroko się uśmiechnął, a jeden z kosmyków jego włosów nonszalancko opadł mu na czoło. Wyglądał wtedy tak okropnie niewinnie.
— Nate, mogę cię odprowadzić do mieszkania? — spytałam łagodnie. Czułam na dobie wzrok reszty naszej paczki. Zapewne pokładali we mnie nadzieje na to, że uda mi się przekonać Nate'a do powrotu do jego mieszkania. Chłopak skinął głową, a potem jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę sceny. Skołowana, chwyciłam go za łokieć kolejny raz. — Nate? Gdzie ty idziesz?
— Samba!
Ja pierdolę.
Nie wiem jak udało mi się zmusić mój mózg do logicznego myślenia. Ciężko westchnęłam, kojąc przy tym swoje skołatane nerwy, a potem pociągnęłam chłopaka za materiał jego golfu. Szeroko się do mnie uśmiechnął, aby chwilę później objąć mnie swoim ramieniem. Było to bardzo miłe, ponieważ uwielbiałam czułości, jednak mój Nate nigdy się tak nie zachowywał. Mój Nate był zbyt zamknięty w sobie, aby tak po prostu do mnie podejść i mnie przytulić.
W tamtej chwili cieszyłam się z tego, że miałam przy sobie Theo oraz Rose, ponieważ to właśnie oni pomogli mi wnieść Nate'a do jego mieszkania. Haley stwierdziła, że poczeka na nas w samochodzie, co było chyba najrozsądniejszą opcją. Ledwo kontaktujący Nathan nie posłał jej tamtego wieczora żadnego spojrzenia.
Misja, którą sobie obraliśmy, okazała się nieco bardziej skomplikowana, niż mogliśmy przypuszczać. Mimo naszej nadludzkiej siły, było nam okropnie ciężko zapanować nad Natem, który ciągle wierzgał. W pewnej chwili próbował uciec, wrócić do baru i wskoczyć na scenę, aby kolejny raz zatańczyć Sambę. Finalnie jednak dotarliśmy do mieszkania, które mieściło się po drugiej stornie ulicy.
Po dwudziestu minutach, ale to szczegół.
Nie zamierzałam się z nim patyczkować. Brutalnie pochwyciłam go za fraki, a potem wepchnęłam te chodzące zwłoki pod prysznic. Nie trudziłam się tym, aby zdjąć jego ubrania. Właśnie pochwyciłam słuchawkę, którą miałam włączyć, kiedy zatrzymał mnie głos Theo.
— Nie zrobisz tego — prychnął. Oparł się o framugę drzwi od łazienki i pokręcił głową w niedowierzaniu. Na jego twarzy malowało się rozbawienie. — No jasne, że to zrobisz.
Jasne jak słońce.
Kilka sekund później w mieszkaniu Nate'a oraz Rose dało się słyszeć głośny krzyk bruneta. Sama zwijałam się ze śmiechu, kiedy zszokowany brunet próbował zrozumieć, co tak właściwie miało tutaj miejsce.
Dopiero po dłuższej chwili zdołał powrócić do rzeczywistości. Pomogłam mu ściągnąć przemoczony ubrania, dlatego takim o to sposobem chłopak został w samej bieliźnie. W międzyczasie Rose podała mu ręcznik oraz ubrania do spania. Zostawiliśmy go w łazience, aby dać mu przestrzeń. Oparłam się o ścianę obok drzwi i cicho się roześmiałam. Theo od razu spojrzał na mnie pytająco.
— Musisz przyznać, że to było zabawne — odparłam radośnie.
Uśmiech malujący się na twarzy Theo utwierdził mnie w przekonaniu, że w istocie było to po prostu komiczne.
— Dobra obstawiajmy — zaczął po chwili. W międzyczasie zdołał wygodnie rozłożyć się na kanapie. — Obstawiam, że wyjdzie stamtąd totalnie wkurwiony.
— To nie mamy czego obstawiać, bo też tak sądzę. Przecież on mnie zamorduje — przyznałam z uśmiechem. — Rose? Jak obstawiasz?
Brunetka na chwilę się zamyśliła. Kilka chwil później szeroko się do mnie uśmiechnęła.
— Podwójne siostrzane morderstwo. — Padło z jej ust.
Kiedy drzwi od łazienki się otworzyły, a w progu nich stanął Nathan, nerwowo przełknęłam ślinę. A gdy groźnie łypnął na mnie okiem, wiedziałam, że to nie skończy się zbyt dobrze.
— Flądro... — zaczął zdenerwował tonem.
Myślałam, że wyrzuci mnie przez okno lub wsadzi mi głowę do piekarnika, jednak nigdy nie spodziewałabym się tego, że pochwyci mnie w pasie, przełoży przez swój bark, a następnie wtrąci pod prysznic i dokona swojej zemsty w ten jakże brutalny sposób.
Przez dobre pięć minut przepychaliśmy się niczym dzieci, podczas gdy woda oblewała nasze ciała. I w tamtej chwili mogłabym przysiąc, że zobaczyłam coś, na co czekałam przez długie miesiące.
Nate się uśmiechał. Tak po prostu. On był szczęśliwy.
Po naszych przepychankach położyłam go do łóżka. Szczelnie okryłam go kocem, zgasiłam światło pałace się w jego sypialni, a potem wyszłam z pomieszczenia. Spojrzałam na swój telefon, aby dostrzec na nim pięć kolejnych wiadomości od Haley, która ciągle dopytywała kiedy do niej wrócimy. Bez pytania ukradłam ubrania swojego brata, a następnie od razu się w nie przebrałam. Moje były zupełnie przemoczone, dlatego rozwiesiłam je na grzejniku w kuchni.
Theo przyglądał się obrazom wiszącym na ścianach, a Rose stała obok mnie z założonymi rękami.
— Wiesz co — zaczęła po chwili, czym zwróciła moją uwagę — to jest strasznie dziwne.
— Co takiego?
— On się tak nie zachowuje, wiesz? — rzuciła. Kątem oka spostrzegłam, że Theo również zaczął przyglądać się brunetce. — Mam wrażenie, że uśmiechnął się teraz pierwszy raz od kilku miesięcy. I nie mówię tutaj o jego pijackich ekscesach, bo to się nie liczy. Być może nie był zupełnie czysty, ale był na tyle świadomy, że na pewno panował nad tym uśmiechem. I wiem — ciężko westchnęła — to brzmi dziwnie, bo przecież to jeden głupi uśmiech, ale kurde, jakoś tak cieplej mi na sercu.
— To chyba dobrze, prawda? — wtrącił Theo. — Chyba w końcu zaczyna się przed nami otwierać. Nate zawsze był zamkniętym w sobie dupkiem, który w ogóle się nie odsłaniał, ale muszę przyznać, że w lipcu to już było z tym dramatycznie.
— Zastanawia mnie tylko jedno — dodała po chwili, zapewne chcąc lekko zmienić temat. — Co sprawiło, że się uśmiechnął? Bo okej, możemy mówić, że po prostu ma spoko humor lub że wasze gówniarskie przepychanki były dla niego śmieszne, ale coś mi tu nie pasuje. On po prostu jest teraz szczęśliwy. Nie wiem jak bardzo i ile będzie, ale od dawna nie widziałam go takiego. — Brunetka usiadła na fotelu i zaczęła bawić się swoją bransoletką. — W sumie to odkąd stał się jednym z nich, to nigdy nie chodził zadowolony.
— No a w Seattle? Przecież jest z nim o wiele lepiej, niż te trzy miesiące temu — zauważyłam.
Rose wzruszyła ramionami. Byłam pewna, że właśnie coś sobie analizowała w głowie. Niestety, odkąd Nate odszedł, to właśnie Rose stała mu się najbliższa. Żywiłam nadzieję, że kiedyś uda mi się obudować z nim relację, ale wiedziałam, że nie będzie to łatwe. Chociaż tak strasznie tego chciałam.
— To na pewno — ponuro się roześmiała. — Ale w Seattle też się nie uśmiechał. Nie w takim sposób. Żył z dnia na dzień. Ciągle tylko ta praca, imprezy, terapia, leki. — Wampirzyca zagryzła jedną ze swoich warg. — Myślę, że powrót tutaj był naprawdę dobrą decyzją. Może ten jebaniec w końcu wyjdzie na ludzi.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć po jej ostatnich słowach. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie ważną rzecz. Rose była w porządku. Faktycznie było widać, że zależy jej na Nathanie, jako na przyjacielu.
— Myślisz, że uśmiechnął się przeze mnie? — spytałam. — Myślisz, że mu pomo...
— Nie — stanowczo mi przerwała, co mnie zdziwiło. — Sory, stara, ale będę z tobą szczera. Jest tylko jedna osoba, przez która mógł się uśmiechnąć i niestety nie byłaś to ty.
Zdziwiona, zmarszczyłam czoło. Postanowiłam zająć miejsce na kanapie obok dziewczyny i Theo. Teraz wspólnie wpatrywaliśmy się obrzydliwy obraz, który wisiał na jednej ze ścian.
— O kim mówisz? — spytał Theo.
Rose od razu się roześmiała.
— Serio? Nie jesteście w stanie się domyślić? Słabo z wami — odrzekła rozbawiona. — No pomyślcie, kurwa.
— Przecież on do niej nic nie czuje — odrzekł Theo po krótkiej chwili.
Wiedziałam o tym, że miał rację. Niestety Nathan już dawno wyrzucił Haley ze swojej pamięci. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
— Myślcie sobie co chcecie — prychnęła niepocieszona. — Gdzieś pod koniec października strasznie się schlał, nie? Zajęłam się jego zapitą dupą i położyłam go do łóżka. Tamtej nocy wydawał się strasznie przybity, więc postanowiłam spać z nim w jednym łóżku. Na początku było okej, jakoś tam spał. Ale w środku nocy przebudził się z ogromnym krzykiem i wpadł w jakąś chorą panikę. Wiedziałam o tym, że często ma koszmary, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo go rozpieprzają.
— I co było dalej? — dopytywałam.
Rose nerwowo się uśmiechnęła, wracając do zabawy swoją bransoletką. Mogłam wywnioskować z tego, że czymś się stresowała czy też denerwowała.
— Zaczęłam go uspokajać, tak jak zawsze. Cały dygotał, dlatego na początku pomyślałam, że po prostu coś wziął. Ale potem szybko ogarnęłam, że on był po prostu przerażony.
— Przerażony? Niby czym? Co mu się śniło? — wtrącił Theo.
— Jego oddech był cholernie szybki, nie mógł nabrać głębszego oddechu. Chwycił się za szyję i panicznie zaczął oddychać. Był w takim amoku, że zupełnie nie rozumiał tego, co działo się wokół niego. Szybko zaczęłam pytać go o to, co mu się śniło.
— Nie wiem czy chce wiedzieć — odrzekłam zgodnie z prawdą. — Boję się.
Wiedziałam, że Nathan miał na głowie wiele problemów, i że przeżył zbyt wiele. Nie mogłabym znieść myśli, że kolejna rzecz zajmuje jego głowę.
Rosalyn kolejny raz się uśmiechnęła.
— Był w tak wielkim szoku czy chuj wie czym, że spojrzał na mnie ze strachem, potem znowu zaczął ciężko oddychać. Powiedział coś w stylu, że ona umarła. No i wtedy to już zupełnie byłam rozbita, no bo co to, kurwa, miało niby znaczyć? Więc go zapytałam o kogo chodzi, a on, że o nią. No i wtedy to już w ogóle nic z tego nie zrozumiałam. Ale po chwili zaczęła do niego powracać świadomość — oznajmiła na jednym wdechu. — Spojrzał na mnie z zakłopotaniem, potem odwrócił się na drugi bok i poszedł spać dalej. Dopiero potem zrozumiałam, że chodziło o nią.
— Nie mamy takiej pewności — wtrąciłam niepewnie. Sama nie wiedziałam, co mogłabym o tym myśleć.
— Nie pierdol. O kogo niby chodziło? — oburzyła się.
O Lindę, Veronicę, Noah, Peggy?
— Na pewno nie chodziło o Haley — powiedział brunet siedzący obok mnie. Rose wydawała się rozbawiona jego odpowiedzią.
— To bardzo ciekawe, zważywszy na to, że kilka minut w jej obecności sprawiło, że pierwszy raz od kilku miesięcy zdołał się uśmiechnąć — przyznała. — Myślcie sobie co chcecie, ale ja wiem swoje. Przekąska go uratuje, mówię wam.
Uważałam, że to jest strasznie naciągane. Przecież w barze nie obdarzył jej nawet żadnym spojrzeniem. Nie byłam pewna czy nawet wiedział o tym, że znajdowała się w lokalu. Przecież był tak cholernie porobiony. Rose na pewno nie miała racji. Owszem, Haley kiedyś była dla niego ważna, ale teraz nie był tym samym Nathanem, co kilkanaście miesięcy temu.
Teraz miałam wrażenie, że naprawdę nikt ani nic było w stanie go uratować.
*****
Głośno zakląłem, gdy pierwsze promienie słońca właśnie otuliły moją twarz. Przetarłem swoje zmęczone powieki, już czując, że ten dzień będzie ciężki. Lekko podniosłem się na duchu, kiedy cyfrowy zegarek wskazał dopiero siódmą. Zazwyczaj o tej godzinie byłem już na nogach, ale tamtego dnia zdecydowanie musiałem odespać. Zwlekałem się z wygodnego łóżka, zrzuciłem z siebie koszulkę, a potem z ciężkim westchnięciem wkroczyłem do kłótni. Czułem cholerny głód, ponieważ nic nie piłem już od kilku dobrych dni.
Oczywiście szkocka się w to nie wlicza.
Wyciągnąłem z lodówki torebkę z krwią i szybko ją opróżniłem. Tym razem padło na ludzką. No i git.
Nie pamiętałem przebiegu tej nocy, ponieważ trochę mnie popierdoliło i zamiast wziąć jedną tabletkę, stwierdziłem, że połknięcie sześciu będzie zajebistym pomysłem. Nie wiem czemu, ale po mojej głowie cały czas chodziło Samba de Janeiro, dlatego postanowiłem włączyć właśnie tę piosenkę.
Nie chwaląc się, byłem zajebistym tancerzem. Oczywiście ukrywałem przed wszystkimi ten wielki sekret, bo nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Jak dobrze, że nikt nigdy nie widział, jak tańczę Sambę. Byłem pewny, że znajomi wypominaliby mi to przez wieczność.
Usiadłem przy wyspie kuchennej i zająłem się nudnymi cyferkami, które tak naprawdę nic nikogo nie obchodziły, ale byłem szefem, więc przynajmniej musiałem udawać, że coś robię.
Nagle do kuchni wpadła roztrzęsiona Rosalyn. Miała na sobie bordowy szlafrok, więc wywnioskowałem, że również właśnie musiała wstać. Z mordem w oczach podeszła do telewizora i od razu wyłączyła piosenkę. Zmarszczyłem czoło w niezrozumieniu.
— Ty pojebie! — fuknęła rozgniewana. — Jeszcze raz to usłyszę, to przysięgam, że wyrwę ci serce! Po swoim występie w barze już nic mnie nie zaskoczy. O chuj ci chodzi z tą Sambą, Nate?
Występie? Słodki Jezu.
Gdy Rosalyn opowiedziała mi ze szczegółami przebieg feralnej nocy, zrozumiałem jedną ważną rzecz. Mianowicie — miałem strasznie nasrane w głowie. Ale spoko. Zawsze mogłem pobawić się w striptizera, nie? W ciągu swojego życia poznałem tyle powalonych układów tanecznych, że naprawdę cieszyłem się z tego, iż padło akurat na tę jebaną Sambę.
Nie chciałem wracać myślami do swojej rozmowy z Audrey i Eugene, ale wiedziałem, że będę musiał w końcu zmierzyć się z niewygodną prawdą. Zupełnie nie miałem pojęcia skąd znali moją babcię, ale nie byłem nawet pewny, czy chciałem to wiedzieć. Cieszyło mnie jedynie to, że część zagadki w końcu się rozwiązała. Już wiedziałem, czemu było mi pisane bycie wampirem. Ponieważ los postanowił sobie ze mnie zakpić i zrobić mnie w chuja. Już kolejny raz.
Mimowolnie zacząłem rozmyślać nad tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie został przemieniony. Być może byłbym szczęśliwy? Może normalny? Chociaż znając mnie — pewnie zginąłbym w wieku trzydziestu lat w jakiś zupełnie losowy sposób. Być może zostałbym w Luizjanie i wpierdoliłby mnie krokodyl. No może.
Cały dzień spędziłem na pracy, dlatego też po południu po prostu wyłożyłem się na kanapie i zacząłem napieprzać na playstation. Rose gdzieś zniknęła, dlatego na szczęście nikt nade mną nie stał. Może w końcu ruszyła swoje wampirze dupsko do jakiejś pracy. Ciężko odetchnąłem, gdy przegrałem z botem. Byłem beznadziejny.
Postanowiłem zrobić małe porządki w swojej posprzątanej szafie. Wyciągnąłem z niej jeden karton, w którym mieściły się jakieś stare książki. Postanowiłem nieco się im przyjrzeć i je posegregować. Sam nawet nie wiem jakim cudem pośród nich znalazłem pierwszą część Zmierzchu. Zmarszczyłem czoło, a potem odłożyłem książkę na osobny stos.
Co ja, do chuja, mam z nią zrobić?
Nie mogłem skupić się na innych książkach, bo cały czas myślałem o nieszczęsnym Edwardzie. W końcu ciężko odetchnąłem. Wyciągnąłem z kieszeni swój telefon i już miałem wybrać numer, jednak zawiesiłem wzrok na swojej tapecie.
Mój Miles.
Z lekkim uśmiechem wykręciłem numer do pewnej zdziry, a potem wstałem z miejsca i zbliżyłem się do okna.
— No co tam? — Usłyszałem głos po drugiej stronie.
— Martin jest dzisiaj w antykwariacie? — spytałem bez namysłu. Nie zamierzałem pierdolić się w tańcu.
— A coś się stało? — Doskonale wyczułem w jej głosie zawahanie. Zacisnąłem usta w wąską linię i wbiłem wzrok w tętniącą życiem ulicę.
— Nie. Jest czy jej nie ma?
Wiedziałem, że Clara nadal tworzyła w swoim pustym łbie jakieś chore insynuacje, dlatego nie chciałem wdawać się w szczegóły.
— Jest, ale zamyka za ponad godzinę, więc jeżeli chcesz ją złapać, to musisz się pospieszyć. A tak poza tym to musisz mi powiedzieć czemu akurat...
— Dzięki — odrzekłem, po czym bezczelnie się rozłączyłem, przez co nie mogła dokończyć swojego pieprzenia (znaczy monologu).
Jako że nie wyglądałem dość dobrze, postanowiłem się przebrać. Tamtego dnia to w sumie wyglądałem jakby ktoś mnie zjadł, a potem zwrócił. Wyciągnąłem z szafy białą koszulę, na którą narzuciłem granatowy sweter. Wyglądałem jak typowy nauczyciel lub pierdolony urzędnik. Czyli wyglądałem dobrze.
Odsunąłem kołnierz koszuli na wierzch, a potem zgarnąłem z szafki okulary w czarnych okrągłych oprawkach. Jako wampir miałem naprawdę dobry wzrok, ale czasami musiałem chodzić w swoich okularach, ponieważ godziny spędzone przed laptopem cholernie męczyły moje oczy. Kolejny raz westchnąłem. Teraz z kolei przypominałem studenta zarządzania.
Pośpiesznie wsiadłem do swojego samochodu, a potem udałem się w stronę antykwariatu. Nie miałem pojęcia, jak będzie wyglądała nasza rozmowa, bo podczas naszego ostatniego spotkania prawie zabiłem siostrę na jej oczach. A podczas przedostatniego spotkania pieprzyliśmy się na zapleczu mojego baru.
Zawsze możemy się pieprzyć na zapleczu antykwariatu, nie?
Po kilkunastu minutach w końcu zaparkowałem pod budynkiem. Chwyciłem do ręki książkę, a potem wysiadłem z samochodu. Cieszyłem się z tego, że narzuciłem na siebie swój czarny płaszcz, bo zaczynało robić się coraz zimniej. Pewnym krokiem przekroczyłem próg antykwariatu Clarka. W pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek oznajmiający, że ktoś właśnie wszedł do środka. Rozglądnąłem się po wnętrzu, jednak nie dostrzegłem nigdzie dziewczyny.
Czyli jednak zaplecze?
Zatrzymałem się przed ladą i powiodłem wzrokiem po książkach leżących na drewnianej płycie. Właśnie w tamtej chwili poczułem jej obecność. Uniosłem wzrok, aby zmierzyć się z ciężarem jej brązowych oczu.
— Cześć — odparłem po chwili.
— Hej.
Kurwa, niezręcznie.
— Ładna pogoda, co nie?
Dziewczyna stała niewzruszona i pewnie nie wierzyła w to, że właśnie zapytałem ją o pogodę. Po chwili jednak sam zaśmiałem się ze swojej jebanej głupoty. Zauważyłem, że na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.
Nie jest źle.
Potem znowu zapadła pomiędzy nami niezręczna cisza. Chyba żadne z nas nie chciało odezwać się jako pierwsze. A najgorsze w tym wszystkim było to, że przez cały ten czas patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
Jest tragicznie.
— Co tu robisz? — spytała w końcu. Od razu wystawiłem w jej stronę książkę. Spojrzała na nią zdziwiona, ale od razu ją przyjęła. — Zupełnie o niej zapomniałam.
— Znalazłem ją dzisiaj w jakimś kartonie — rzuciłem po chwili. Dziewczyna skinęła głową. Znowu cisza.
— Chciałabym z tobą pogadać, ale za chwilę muszę zamknąć i muszę jeszcze to wszystko poukładać — burknęła z lekkim uśmiechem, a następnie wskazała ręką na sporych rozmiarów karton.
No i pewnie powinien był po prostu się z nią pożegnać i stamtąd wyjść, ale postanowiłem złożyć jej pewną propozycję.
— Pomóc ci? Mam trochę czasu.
Ale, kurwa, mózgu to już niekoniecznie.
— Nie, poradzę sobie. Ale dzięki — powiedziała niemal od razu.
— To nie będzie żaden problem — zaoponowałem.
Blondynka wydawała się nieco skołowana, ale w końcu kiwnęła głową. Na moją niekorzyść działał fakt, że w antykwariacie rozbrzmiał dźwięk pewnej piosenki, która nie powinna była wtedy wybrzmieć. Dziewczyna podeszła do laptopa mieszczącego się na ladzie i zmieniła piosenkę. Gdy do moich uszu dotarło Livin La Vida Loca, parsknąłem śmiechem.
— Samba — odchrząknęła dziewczyna. Nie mogła opanować uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy, przez co również mój nieznacznie się powiększył.
— Co mam zrobić? — spytałem, zmieniając temat.
Dziewczyna wyszła zza lady, a potem usiadła pod jedną z półek ja podłodze, tuż przy kartonie. Usiadłem naprzeciw niej i czekałem na polecenie. Zaczęła wyciągać z kartonu książki, a ja sam chciałem jej pomóc, ale nie byłem pewny czy powinienem, więc postanowiłem zaczekać. Po chwili uniosła wzrok, przez co przecięliśmy się spojrzeniami.
— Masz okulary — stwierdziła po chwili.
— No nie pierdol — rzuciłem z uśmiechem. Chwilę później zacisnąłem usta w wąską linię i nerwowo odkaszlnąłem. — Znaczy tak. Mam.
Myślałem, że dziewczyna spojrzy na mnie z obrzydzeniem, ale ta — o dziwo — cicho się zaśmiała. Miałem wrażenie, że atmosfera panująca między nami powoli zaczęła robić się coraz lepsza. Przynajmniej jeszcze się nie pozabijaliśmy.
Poleciła mi, żebym poukładał książki według autorów, co też zacząłem wykonywać. Sama w ciszy porządkowała półki, aby potem postawić na nich owe książki. Kiedy stała odwrócona, miałem chwilę na to, aby jej się przyglądnąć. Zauważyłem, że miała nieco pełniejsze kształty niż ostatnio, co było dobre, ponieważ podczas naszych ostatnich spotkań wyglądała na zbyt chudą. Ogólnie wyglądała lepiej. Miałem wrażenie, że była zdrowsza. W sumie mnie to cieszyło.
— Jak na studiach? — zapytałem po chwili.
— Dobrze — rzuciła szybko.
Ta? To zajebiście.
— Mógłbyś sięgnąć po tę książkę?
Od razu odwróciłem wzrok w stronę dziewczyny. Wstałem z miejsca i stanąłem za nią. Ta od razu odsunęła się bok, aby dać mi lepszy dostęp. Chwyciłem do rąk wskazaną przez dziewczynę książkę i jej ją podałem. Gdy chciałem chwycić książkę mieszcząca się obok, przypadkowo straciłem jakąś szkatułkę. Szkatułkę, która właśnie spadła mi na łeb.
Wydałem z siebie ciche syknięcie. Przyłożyłem dłoń do czoła, od razu czując pod palcami rozcięcie. Poczułem na swoim łokciu dłoń Haley. Obdarzyła mnie zszokowanym spojrzeniem.
— Żyjesz? — spytała z poważna miną. Mógłbym jednak przysiąc, że czułem w jej głosie nutę rozbawienia.
Spojrzałem na nią zblazowanym wzrokiem. W tamtej chwili byłem lekko przymroczony. Uderzenie nie było jakoś wielce bolesne, ale zupełnie się go nie spodziewałem.
— Skoczę na zaplecze po apteczkę — oznajmiła, po czym ruszyła z miejsca.
Chciałem ją zatrzymać, ale kolejny raz wydałem z siebie syknięcie, bo pieczenie wydawało się coraz mocniejsze. Prędko ściągnąłem z siebie okulary i odłożyłem je na półkę.
Ja to naprawdę jestem potwornie błyskotliwy.
Kilka chwil później Haley wróciła z zaplecza. Trzymała w dłoniach czerwoną małą torebkę z białym krzyżem. Oparłem się o półkę z książkami, a potem wydałem z siebie westchnięcie. Blondynka wyciągnęła gazę z apteczki, a następnie polała ją płynem do odkażania ran.
— Może trochę boleć — oznajmiła, unosząc swoją dłoń. Gdy wydałem z siebie głośne parsknięcie, nieco się zdziwiła. — Co?
— Naprawdę myślisz, że mnie to zaboli? — spytałem z kpiną. — Jestem nieśmiertelnym wampirem, więc nie ma opcji, że poczuje przy tym jakikolwiek ból.
Haley zacisnęła usta w wąską linię, kiwając przy tym głową. Jej ręka poszybowała w kierunku mojego rozcięcia. Gdy przyłożyła gazę do mojej rany, natychmiast się skrzywiłem.
— Boli.
Moja reakcja wywołała uśmiech na twarzy dziewczyny. Musiałem przyznać, że obchodziła się ze mną jak z jajkiem. Podejrzewałem, że nie chciała zrobić mi krzywdy, więc właśnie dlatego każdy jej ruch był delikatny, niemal aksamitny. W końcu udało jej się nakleić mi ja czoło plaster z pieprzonym Kubusiem Puchatkiem. No ale nie mogłem narzekać, nie?
Po dwudziestym zapewnieniu dziewczyny, że wszystko jest okej i wcale nie popierdoliło mnie bardziej niż dotychczas, w końcu wzięliśmy się za porządki. W ciszy, w końcu udało nam się wszystko pozałatwiać. Dostrzegłem, że na zewnątrz padał śnieg, a dziewczyna właśnie miała zamiar iść na autobus, dlatego uznałem, że kolejny raz jej pomogę. Taki dzień dobroci dla zwierząt.
— Odwiozę cię — rzuciłem bez namysłu. Dziewczyna, która właśnie zakładała na siebie swój jasny płaszcz, uniosła jedną ze swoich brwi.
— Nie trzeba. Nie chcę ci robić problemu, naprawdę sobie poradzę.
Jezu, jak ona pierdoli.
— Chodź, Martin — wtrąciłem, po czym samemu założyłem na siebie płaszcz. — Nie chcę, żeby cię coś zeżarło w drodze powrotnej.
Dziewczyna skinęła, bo zapewne w duchu dziękowała światu za to, że na jej drodze znalazł się jakiś kretyn, który najpierw znokautował się skrzynką, a potem uparł się, żeby ją odwieźć. Po zamknięciu antykwariatu, usiadła obok mnie w samochodzie. Kiedy dostrzegła, że miałem zapięty pas, trochę się zdziwiła, ale nijak tego nie skomentowała.
Ruszyliśmy w kierunku jej domu, mijając przy tym bary oraz sklepy, które właśnie się zamykały. Dostrzegłem, że gdzieniegdzie powoli zaczynały pojawiać się świąteczne dekoracje. Do Świąt pozostał już niecały miesiąc, dlatego gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że za kilka dni całe miasto rozświetli się światełkami oraz innymi dekoracjami. Nigdy nie przykładałem do nich większej wagi, ale musiałem przyznać, że niektóre z ozdób robiły wrażenie.
Haley postanowiła włączyć radio. Miałem ochotę zatrzymać samochód, wyjść z niego, a potem położyć się na asfalcie, kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki Merry Christmas Everyone. Postanowiłem jednak zachować spokój i nie dać wygrać ze mną głupiej piosence.
— Myślałeś nad tym, żeby zrobić u siebie jakieś świąteczne karaoke?
Obdarzyłem dziewczynę przelotnym spojrzeniem, ale chwilę później wróciłem wzrokiem do drogi. Kątem oka mogłem dostrzec, że wybijała na swoim kolanie rytm piosenki.
— O nie — prychnąłem — nawet nie chcę o tym słyszeć. Wiesz, że Clara też próbowała mnie na to namówić?
— Nie próbuje cię namówić — odparła z lekkim uśmiechem. — Ale uważam, że to całkiem w porządku pomysł. Musisz to przemyśleć.
Nie ma nawet takiej opcji.
Przez resztę drogi dziewczyna opowiadała mi o swoich studiach, podczas gdy ja jedynie siedziałem cicho i po prostu jej słuchałem. Kilka razy się wyłączyłem i przestałem jej słuchać, ale szybko karciłem się za to w myślach. Nie chodziło o to, że mnie przynudzała, a raczej o to, że moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Byłem zbyt nieobecny.
W końcu udało nam się dojechać pod jej dom. Dziewczyna spojrzała na mnie z pewnym zacięciem w oczach, a potem odparła:
— Chcesz wejść na herbatę?
Jej pytanie trochę wybiło mnie z rytmu. Ale w sumie to czemu miałbym nie wejść? Przecież byliśmy zwykłymi znajomymi. Znajomymi, którzy kiedyś ze sobą byli i znajomymi, którzy zupełnie przypadkowo przespali się ze sobą trzy miesiące temu.
W sumie to już nie może być dziwniej.
Wraz z blondynką wysiedliśmy z samochodu i od razu skierowaliśmy swoje kroki w stronę domu Martinów.
— Jest babcia? — spytałem po chwili. Dziewczyna od razu się roześmiała.
— Nie ma, spokojnie.
Musiałem przyznać, że cholernie nie chciałem nadziać się na jej babcie, ponieważ ta kobieta okropnie mnie przerażała. Była niczym ratlerek. Niby mała i niepozorna, ale jak zaatakuje, to o ja pierdolę.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu, poczułem przyjemne ciepło, które otuliło moje ciało. Jednak szybko zdębiałem, kiedy do moich nozdrzy dotarł zapach ciasta. Zszokowany, spojrzałem na blondynkę. Wyglądała na jeszcze bardziej zestresowaną niż ja. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zza rogu wyszła starsza kobieta, która właśnie kierowała się z kuchni do salonu. Pochwyciła do rąk talerzyk, który leżał na kawowym stoliku, a potem z uśmiechem przeniosła swój wzrok w naszą stronę.
Najpierw wyglądała jakby zobaczyła ducha, ale chwilę później na jej twarzy pojawił się uśmiech. Chyba jestem uratowany.
— Kogo moje oczy widzą? — Na szczęście jej głos wydawał się miły, dlatego chyba nie musiałem martwić się o swoje życie. Przynajmniej nie wtedy. — Nathanie, jak miło cię widzieć.
— Dobry wieczór — skinąłem w jej stronę z uśmiechem.
Sztukę udawania miałem opanowaną do perfekcji. Podczas gdy spoglądałem na kobietę z radością, wewnątrz mnie byłem przerażony. Nadal nie wiem dlaczego ta śmiertelna babcia wzbudzała we mnie tyle strachu. Ale cholera, ona naprawdę była straszna!
— Babciu, miałaś być...
— Szybko się uwinęłyśmy z tymi stroikami, więc mogłam od razu zamknąć kwiaciarnię — oznajmiła. — Nathanie, napijesz się herbatki.
Nawet nie próbowałem protestować, ponieważ żadna dyskusja z tą kobietą nie wchodziła w grę. Właśnie dlatego skończyłem w salonie, na skórzanej kanapie wraz z kubkiem malinowej herbaty w ręce. Kobieta postawiła przede mną ciasto, a ja nie miałem serca, aby jej odmówić.
Albo jaj.
Myślałem, że nie może już być dziwniej, ale jednak mogło, ponieważ drzwi do domu właśnie się otworzyły, a w progu domu stanął Lucas wraz z Mią Howards, z którą trzymał się za rękę. Mia ciepło się do mnie uśmiechnęła, co od razu odwzajemniłem. Lucasowi chyba nie podobało się to, że chłopak, który spał z jego obecną dziewczyną oraz siostrą, właśnie zajmował jego kanapę. Nerwowo zacisnął szczękę, ale zaraz potem przyjął maskę obojętności.
— Nate! Jak miło cię widzieć.
Mhm.
*****
Gdy wychodziłem z domu Haley, było już zupełnie ciemno. Dziewczyna przystanęła na stopniu schodów i przypatrywała mi się z uśmiechem, który od razu odwzajemniłem.
— Dziękuję za wszystko — odparła po chwili. — No wiesz, za pomoc w antykwariacie i ogólnie za wszystko. Jeżeli chcesz to mogę ci kiedyś pomóc w barze, ale ostrzegam, że jestem fatalnym pracownikiem.
— Może kiedyś — odrzekłem z uśmiechem. — Muszę lecieć, mam jeszcze trochę pracy.
— Pracy? — Jedna z jej brwi poszybowała w górę. — Powinieneś odpocząć, Nathan.
Och, znowu odpalił jej się tryb Matki Teresy.
Temperatura na zewnątrz jasno dała mi do zrozumienia, że powinienem się zbierać, bo inaczej skończę jako sopel lodu. Włożyłem ręce do kieszeni płaszcza, aby chociaż trochę je rozgrzać.
Dziewczyna przede mną nadal lekko się uśmiechała. Zapewne nie spodziewała się tego, że będziemy w stanie spędzić ze sobą normalny wieczór. Sam się tego nie spodziewałem. Musiałem przyznać, że jej towarzystwo było dość miłe.
— Odpocznę — powiedziałem po chwili. Potem ciężko westchnąłem i rzuciłem okiem na swoje auto. — Siema, Martin.
Zacząłem schodzić po jej schodach, ale zatrzymał mnie jej głos.
— Przemyśl ten konkurs. — Po jej słowach spojrzałem na nią przez ramię. — Jeżeli się zgodzisz, to nawet ci przy nim pomogę.
Z uśmiechem przewróciłem oczami.
— Nie ma mowy, Martin. Nie będzie żadnego konkursu.
Potem szybko wsiadłem do swojego samochodu, chcą jak najszybciej się ogrzać. Ostrożnie wyruszyłem sprzed jej domu i skierowałem się w stronę swojego mieszkania.
Jeżeli się zgodzisz, to nawet ci przy nim pomogę.
Nie ma nawet takiej opcji. Nigdy się na to nie zgodzę.
Z westchnięciem nieco zredukowała prędkość, aby wyciągnąć z kieszeni telefon.
Ja: Stary
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Mam wrażenie, że on w ogóle nie śpi.
Alfie: Co tam, szefie?
Ja: Ogarnij czy da się u nas zorganizować świąteczny konkurs karaoke.
Alfie: co?
*****
Stłumione dźwięki muzyki zdawały się docierać do mnie ze spowolnieniem. Leniwie przeniosłem swój wzrok na biały proszek rozsypany na jeden z umywalek. Przez fioletowe światło w toalecie wydawał się jeszcze bardziej widoczny. Odbiłem się od ściany i oparłem o umywalkę. Chwilę później spojrzałem w swoje odbicie w lustrze. Wyglądałem okropnie. Jakbym właśnie wstał z grobu.
Drzwi od jednej z kabin właśnie się otworzyły. Przeszła przez nie ciemnowłosa dziewczyna, która właśnie zapinali swoją sukienkę. Odwróciłem się w jej stronę i zaczepnie uśmiechnąłem. Natychmiast zmniejszyła dzielącą nas odległość, po czym brutalnie wpiła się w moje usta. Pocałunek nie trwał długo, ponieważ szybko go przerwała. Złożyła ostatni na mojej szyi, a potem wyszła z toalety.
Gdy wychodziłem z domu Martin, nie podejrzewałem, że dzisiejszy wieczór zakończy się w taki sposób. Uznałem, że muszę jakoś odreagować i skoczyć do jednego z klubów.
Co odreagować?
Musiałem. Naprawdę musiałem. Poza tym nie stało się nic złego. To nie był pierwszy raz, gdy skończyłem w kabinie z nowo poznaną dziewczyną. To nie był również pierwszy raz, kiedy zażywałem narkotyki. Wszystko jest dla ludzi, prawda?
Nie.
Moje życie było dobre. Może miałem trochę stresu i dużo pracy, ale wcale nie było takie złe. Bo przecież było lepiej, prawda? Miałem całkowitą kontrolę nad wszystkimi aspektami swojego życia.
Nie nad wszystkimi.
Nerwowo zacisnąłem pieści na umywalce, zagryzając przy tym zęby. Przecież wszystko było dobrze. Wszystko było na swoim miejscu.
Kolejny raz nie mogłem się opanować. Kolejny raz wziąłem jakieś gówno, którego nawet nie chciałem brać. Kolejny raz skończyłem nie z tą dziewczyną, z którą chciałbym skończyć.
Jest dobrze. Naprawdę dobrze. Mam wszystko pod kontrolą.
Znowu się rozpadam.
Ciężko westchnąłem, po czym nachyliłem się nad białym proszkiem.
Nie muszę tego robić. To nie jest mi potrzebne.
Szybko pozbyłem się białego proszku, a chwilę później odkaszlnąłem. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia, zastanawiając się, kim był mężczyzna stojący przede mną. Wyglądał zupełnie jak ja, ale z pewnością nie był mną.
Ale przecież wszystko jest dobrze, prawda? Mam wszystko pod kontrolą.
Jestem szczęśliwy.
*****
Następnego dnia obudziłem się w łóżku, które z pewnością nie należało do mnie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że znajdowałem się w swoim starym pokoju. Zdziwiony, postanowiłem wstać i zejść na dół. Przed wyjściem z pokoju ubrałem na siebie jakieś dresy. Potem w rezydencji dało się słyszeć głos moich kroków uderzających o schody. W salonie siedziała Clara wraz Theo. Nie patrzyli na mnie zbyt przychylnie.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak się poczułam, gdy w środku nocy zapukałeś do naszego domu i zacząłeś mówić o tym, że Nathan potrzebuje pomocy — prychnęła. — Ale szybko zorientowałam się, że to nie byłeś ty, tylko twój dziwny klon, który pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach.
Nate? A co on niby tutaj robił? Jak się ze mnie wydostał?
— Nate, ja już mam tego dość — dodała. — Dosłownie dzień wcześniej uwaliłeś się dziwnymi tabletkami od Willa, a tej nocy znowu coś wciągałeś. Gdy po ciebie przyjechaliśmy, zupełnie nie kontaktowałeś. — Dziewczyna wplotła swoje palce w skołtunione włosy. — Jak ty to sobie wyobrażasz, Nate? Czy ty naprawdę nie widzisz problemu?
Postanowiłem nic nie dodawać, ponieważ doskonale wiedziałem, że niezależnie od mojej odpowiedzi dostanę wpierdol. Usiadłem na fotelu naprzeciwko kanapy i zacisnąłem usta w wąską linię.
Może faktycznie trochę przesadziłem. Znowu.
— Może coś powiesz? — wtrącił Theo. — Stary, my naprawdę chcemy ci pomóc, ale musisz chcieć naszej pomocy. Narazie nie wygląda to za dobrze, jeżeli mam być szczery.
Po jego słowach nastała cisza. Przez kolejne sekundy nikt nie chciał zabrać głosu. Być może potrzebowaliśmy takiej chwili ciszy. W końcu wstałem z kanapy i ruszyłem w stronę kuchni. Oparłem się o jeden z blatów i ciężko westchnąłem. Potem spojrzałem przez ramię na swoje rodzeństwo, które nadal siedziało niewzruszone.
A kiedy już naprawdę chciałem coś powiedzieć, los znowu sobie ze mnie zakpił. Drzwi do naszego domu otworzyły się z impetem. Od razu wyczułem zapach wampira, jednak nie byłem w stanie dopasować go do nikogo z nas. Nie był to ani Philip, ani William, ani nikt z hangaru.
Od razu posłałem zdziwione spojrzenie w stronę swojego równie skołowanego rodzeństwa. Kroki były coraz głośniejsze, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że tajemniczy krwiopijca właśnie zmierza w naszą stronę. Nieprzyjemna aura, która rozchodziła się wokół niego była aż namacalna.
W końcu w trójkę stanęliśmy w rzędzie. Niemal w tym samym momencie wszyscy założyliśmy ręce na naszych klatach piersiowych. Posłałem jedynie przelotne spojrzenie Theo. Chłopak wydawał się przejęty.
Chodź tu, skurwielu, chcemy powitać cię w naszej okolicy i życzyć miłego pobytu.
Mężczyzna przyodziany w czarny płaszcz zatrzymał się kilka metrów przed nami. Przybrał wesoły uśmiech, podczas gdy my wszyscy umieraliśmy w środku. Czułem jak uchodzi ze mnie życie. Dosłownie.
Delikwent kolejny raz poszerzył swój uśmiech.
— D'Abernonowie! — wykrzyczał z uśmiechem.
Ostatni raz przeniosłem spojrzenie na skołowanego Theo, a potem zmierzyłem się z ciężarem jest ciemnych tęczówek.
— Erick? — jęknęła Clara.
— Cooper? — dodał Theo.
— Jebnięty sąsiad morderca? — rzuciłem bez namysłu.
*****
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro