Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Seattle



Gdy wychodziłem z jednego z biurowców przy Alaskan Way, szczelniej owinąłem się płaszczem. Z uśmiechem przyglądałem się statkom płynącym po Elliott Bay. Sam nie przepadałem za statkami, jednak z chęcią skusiłbym się kiedyś na jakiś kurs. Oparłem się o jedną z metalowych barierek na nadbrzeżu, a z kieszeni wyciągnąłem paczkę papierosów. Ostatnio paliłem zdecydowanie mniej, jednak tym razem po prostu poczułem taką potrzebę.

Mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, gdy poczułem na skórze delikatnie muśnięcie. Uniosłem wzrok ku górze, aby do mojego oka wpadła drobna śnieżynka. Skrzywiłem się nieznacznie, ale nie zdołało to zniszczyć mojego humoru. Listopad w Seattle nie zachwycał temperaturami, dlatego byłem zmuszony do tego, aby w końcu się ruszyć, bo w innym wypadku skończyłbym jako sopel lodu. Pewnie odbiłem się od barierki, a potem ruszyłem w stronę metra. Szybko odpaliłem papierosa i w końcu znalazłem się w nieco cieplejszym miejscu.

— Tak? — odparłem, przykładając do ucha swój telefon, który chwilę wcześniej zaczął dzwonić.

Co z tym przetargiem, Nate? — spytał Alfie. Chwilę później się zreflektował i dodał: — Chcesz, żebym się tym zajął?

Nie, Alfie.

Wsiadłem do kolejki, która właśnie przyjechała na tor. Znalazłem wolne miejsce, więc bez zastanowienia usadziłem na nim swój tyłek.

Nate — odparł cieplejszym tonem — doskonale wiesz, że to nie będzie dla mnie żaden problem. Pozwól mi sobie pomóc. — Usłyszałem jego westchnięcie. — Nie możesz tyle pracować. Serio mogę to zrobić za ciebie. Kiedy ty ostatnio gdzieś wyszedłeś? Zrób sobie wolne, szefie.

Na moją twarz mimowolnie wpłynął uśmiech. W ciągu kilku ostatnich tygodni znacznie zacieśniliśmy swoje więzi z Alfiem. Bardzo mi pomógł przy wyprowadzce z Yakimy do Seattle. Wampir znalazł idealne mieszkanie, które pomieściło całą naszą trójkę.

— Dam radę — powiedziałem pewnie.

No bo kto, jak nie ja?

— Nate, naprawdę nie musisz brać wszystkiego na siebie. Przecież jesteśmy wspólnikami, nie?

To dlaczego nadal nazywasz mnie swoim szefem? — Roześmiałem się.

Z przyzwyczajenia, szefie. Ale tak serio, to prześlij mi to wszystko ja maila, bo inaczej sam się dorwę do twojego kompa.

Rozejrzałem się wokół. Zobaczywszy starszą kobietę, wstałem, aby ustąpić jej miejsca. Kobieta posłała mi szeroki uśmiech i skinęła w moją stronę głową. Nonszalancko oparłem się bokiem o jedną ze ścian metra.

— Błagam, nie wchodź do mojego pokoju z Alfiem juniorem, bo następnym razem, gdy go zobaczę, ugotuję z niego zupę.

Kiedy pewnego dnia Alfie przyniósł do naszego mieszkania klatkę z małym białym szczurem, myślałem, że zejdę na zawał. Ten to miał dopiero tupet. W miarę upływu czasu zacząłem przyzwyczajać się do obecności Roberta De Niro.

Jezu, co oni mieli z imionami tych aktorów.

No dobra, ja nadałem mu takie imię.

— O cholera! — jęknął do słuchawki niepocieszony Alfie. — Przecież miałeś się dzisiaj spotkać z Emmą.

Na dźwięk jej imienia przewróciłem oczami.

— Może to przełożymy? — Dramatycznie westchnąłem. — Chciałabym się po prostu położyć.

Nie ma mowy — stanowczo zaprotestował Alfie. — Już do niej piszę.

Już jadę do mieszkania — próbowałem oponować.

Nate, nie pamiętasz naszej złotej zasady?

Problem w tym, że pamietam. Gdy drzwi metra się otworzyły, szybko przez nie przeszedłem, po drodze trącając kogoś swoją aktówka. Od razu rzuciłem głośne przepraszam, jednak owa osoba zwyzywała mnie od jebanych kurew.

Miło.

Dobra, Alfie. Pójdę — ugiąłem się w końcu. — Ale wiesz co wieczorem widzę w swojej sypialni.

Rozmawialiśmy o tym, Nate, nie możesz...

Ale chcę — przerwałem mu. — Do potem.

Włożyłem telefon do kieszeni swojego płaszcza. A potem prędko wsiadłem do kolejnej kolejki, która miała wywieźć mnie na drugi koniec miasta.

*****

— I na chuj ja to sobie robię? — spytałem samego siebie, gdy wszedłem do jednej ze starszych kamienic mieszczących się na biedniejszych obrzeżach Seattle.

Zapukałem do jednych z drzwi, a w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcje, rozglądnąłem się po klatce schodowej. Gdzieniegdzie ze ścian odpadał tynk, a wewnątrz unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny i papierosów. Ubolewałem nad tym, że mój ukochany czarny płaszcz przesiąknie tym zapachem.

W końcu drzwi przede mną się otworzyły. Uśmiechnąłem się do kobiety, która na oko mogła mieć z czterdzieści lat. Jej długie czarne włosy kaskadami opadały na jej wątłe ramiona, a niebieskie oczy świdrowały mnie z góry na dół. Była ode mnie trochę niższa, więc dość wysoka jak na kobietę.

Emma była jedną z tutejszych Adiłgąshii. Poznałem ją przez Alfiego, który z kolei poznał ją jeszcze przez kogoś innego. Spotykaliśmy się regularnie od prawie trzech miesięcy i naprawdę zdążyłem ją polubić. Nie za bardzo przepadałem za naszymi spotkaniami, ale obiecałem Rosalyn oraz Alfiemu, że chociaż spróbuje.

Kobieta gestem ręki zaprosiła mnie do swojego mieszkania. Wnętrze było już w nieco lepszym stanie niż klatka schodowa. Od razu usiadłem na jednym z foteli w salonie, który mieścił się tuż obok okna. Wlepiłem swój wzrok w widok za oknem. Kobieta zostawiła mnie na chwilę samego, ale chwilę później wróciła do salonu z kawą oraz zieloną herbatą. Postawiła przede mną kubek. Kąciki moich ust lekko drgnęły w górę. Złapałem kubek za ucho i przyłożyłem do ust. Dopiero potem zreflektowałem się, że nadal byłem w płaszczu, więc pospiesznie go ściągnąłem.

— Jak minął ci ten tydzień, Nate? — spytała zaciekawiona kobieta.

— O dziwo dobrze — odrzekłem z lekkim uśmiechem.

— Zrobiłeś dla siebie coś dobrego?

Po jej pytaniu lekko się spiąłem. Cicho odchrząknąłem, myśląc nad tym, jaką powinienem jej dać odpowiedź.

Bądź szczery.

Nie miałem czasu — odrzekłem, łapiąc do rąk białą filiżankę. Zielona herbata skutecznie zdołała mnie rozbudzić. — W następnym tygodniu pójdę na pierdolony rodzinny festyn. To będzie coś dobrego?

— Nate — skarciła mnie poważnym tonem. — Słownictwo, to po pierwsze. A po drugie, uważam, że powinieneś skupić się na czymś innym, niż tylko pracy, imprezach i kokainie.

Po jej ostatnich słowach o mało się nie zakrztusiłem. Zacisnąłem usta w wąską linię, czując, że szykuje się burza.

— Wszystko jest dla ludzi, Emmo — oburzyłem się. Jej surowa mina od razu sprowadziła mnie na ziemię. — Nie? — Krzywo się uśmiechnąłem. — Nie! Posypuję głowę popiołem i obiecuję rychłą poprawę.

— To cię śmieszy? — spytała, unosząc do góry jedną z brwi.

— Trochę — przyznałem szczerze.

— Nate, nastawiam dla ciebie karku, a ty nic nie robisz w tym kierunku, aby coś się zmieniło. Nie możesz łykać antydepresantów, zapijać ich szkocką, a potem doprawiać kokainą.

Starała się zachować spokój, jednak zapewne w środku cała aż drżała ze złości. Ja byłem za to całkowicie rozluźniony. Wiedziałem, że któregoś dnia Emma dowie się o moich wybrykach. Było to nawet bardziej niż pewne.

— Nie mogę też chodzić na terapię do wiedźmy, a zobacz gdzie trafiłem. W życiu nie mogę robić wielu rzeczy, ale nadal przekraczam granicę, Emmo.

— Jesteś tutaj po to, aby nauczyć się tego, jak nie przekraczać tej granicy, Nathanie — zwróciła uwagę kobieta. Przybliżyła do ust swoją filiżankę i upiła łyk kawy. — Skupmy się na furii, Nate. Czy od ostatniego razu coś się zmieniło?

— Pytasz o to, czy nadal piję swoje ziółka? — prychnąłem. — Tak, Emmo, nadal je piję. I nie, Emmo, ostatni atak furii miałem trzy miesiące temu.

Jakiś czas temu Alfie wraz z Rosalyn wpadli na pomysł, abym zagłębił się w lekturę indiańskich mitów i spróbował wynaleźć coś, co mogłoby mi pomóc. Takim o to sposobem wpadłem na pomysł, aby złączyć wywar z Krwawnika z wywarem z Dziewanny. O dziwo — obrzydliwa mikstura, którą pobiłem codziennie po przebudzeniu, przynosiła jakieś tam efekty. Dziwne głosy w mojej głowie zdawały się całkowicie zamilknąć, a mój strach przed mówieniem niemal odszedł w zapomnienie. W dalszym ciągu miałem problem z dotykiem, ale nie spodziewałem się, że od razu się z tym uporam.

— Co zamierzasz dzisiaj robić, Nathanie? W końcu mamy piątek. Jeżeli jesteś w stanie, to może spróbuj spędzić jakoś miło swój wieczór — odparła z uśmiechem Emma.

— Spróbuję, Emmo. Ale nie wiem, co z tego wyjdzie. Najchętniej poszedłbym po prostu spać — odparłem zgodnie z prawdą.

— To też jakieś rozwiązanie. Po prostu dzisiaj nie pracuj, dobrze?

— Dobrze.

Po spotkaniu z Emmą czekała mnie godzina drogi metrem do mieszkania. Wsadziłem do uszu słuchawki i puściłem jedną z piosenek. Czułem się trochę przytłoczonym tym, co ostatnio działo się wokół mnie. Ciągle brałem jakieś pigułki, które prawdopodobnie mi pomagały, ale nie mogłem tego jednoznacznie stwierdzić. Emma musiała się porządnie nagimnastykować, żeby ja dla mnie zdobyć.

Gdy wszedłem do ogromnego mieszkania, spostrzegłem, że byłem w nim sam. Rosalyn wcześniej napisała do mnie, że coś jej wypadło, a Alfie miał mi załatwić kokainę, jednak nigdzie jej nie dostrzegłem. Chyba musiałem zadziałać na własną rękę. Wziąłem szybki prysznic, aby oczyścić siebie i swoje myśli, a potem przebrałem się w jakiś kremowy golf i jasne spodnie. Zerknąłem na swoje odbicie w lustrze i zrobiłem zniesmaczoną minę.

Miałem wrażenie, że z dnia na dzień wyglądałem coraz gorzej. Sińce spowodowane zmęczeniem i niewyspaniem okropnie dawały mi się we znaki. Moja cera zrobiła się szorstka i nieprzyjemna w dotyku, a usta spierzchnięte. Ułożyłem włosy, które zdążyły już przyzwoicie mi odrosnąć. Przybrałem na twarz jeden ze swoich sztucznych uśmiechów, a potem opuściłem pomieszczenie. Narzuciłem na swoje plecy czarny płaszcz oraz dobrałem do tego czarne eleganckie buty.

Zadzwoniłem po taksówkę, która wywiozła mnie na obrzeża miasta po drugiej stronie nabrzeża. Wysiadłem z auta, a potem przeniosłem swoje spojrzenie na wysoki budynek, w którym mieścił się jeden z klubów. Wsadziłem dłonie do kieszeni swojego płaszcza i pognałem do przodu. W drzwiach powitał mnie barczysty ochroniarz, który skinął głową na mój widok. Od razu mnie przepuścił, dlatego też bez zbędnych ceregieli, ruszyłem do windy. Wybrałem trzydzieste piętro.

Gdy tylko drzwi się rozsunęły, przed sobą zobaczyłem masę pijanych ludzi. Wyszedłem na dach budynku i oparłem się o jedną z barierek.

— Już myślałem, że nie przyjdziesz.

Odwróciłem się na pięcie, aby zobaczyć przed sobą uśmiechniętego rudowłosego mężczyznę. Był mniej więcej mojego wzrostu, dlatego też bez problemu zmierzyliśmy się spojrzeniami.

Rudowłosy zbliżył się do mnie, w międzyczasie wyciągając ze swojej kurtki plastikową torebkę. Bez słowa ją przyjąłem. Mężczyzna jeszcze raz na mnie spojrzał, a potem zniknął gdzieś w tłumie. Prędko znalazłem się w toalecie, w której zrobiłem to, co trzeba. Pozostałość proszku mieszczącego się w woreczku schowałem do kieszeni. Usiadłem przy barze i poprosiłem o szkocką bez lodu.

Zobaczyłem, że miałem kilka nieodebranych połączeń od Rosalyn, ale w tamtej chwili nie chciałem się tym przejmować. Zatrzymałem wzrok na swojej tapecie. Mimowolnie jednej z kącików moich ust drgnął ku górze. Szybko jednak się zreflektowałem i schowałem urządzenie do kieszeni. Powoli zaczynałem odczuwać działanie pewnych niezbyt legalnych substancji, dlatego ruszyłem w stronę parkietu. Od razu przykleiła się do mnie jakaś napalona laska, którą powinienem był zbyć, ale dziwnym trafem jakoś tego nie zrobiłem.

Zaczęła poruszać się do jednej z piosnek. Sam przymknąłem swoje powieki i chwyciłem ją w pasie. Słyszałem jej głośny śmiech i przytłumione dźwięki piosenki. W jednej chwili poczułem na swoich ustach usta czarnowłosej. W ogóle niezaskoczony, oddałem pocałunek.

— Chcesz pójść w jakieś ustronne miejsce? — spytałem, przez co dziewczyna radośnie zachichotała.

— Zawsze — odparła pewnie.

*****

Właśnie patrzyłem na wściekłą jak sam skurwysyn Rosalyn, która nerwowo kręciła się po salonie. Alfie z ciężkim westchnięciem oparł się o ścianę i karcił mnie wzrokiem. Natomiast ja nie byłem pewny czy wszystko już ze mnie zeszło, dlatego śmiałem się niczym rasowy idiota.

— Nate — zaczęła po dłuższej chwili ciszy Rosalyn.

— Czym tym razem zawiniłem? — spytałem nonszalancko. Założyłem ręce na klatce piersiowej i wlepiłem swój wzrok w pobrudzone buty.

— Czym?! Czym zawiniłeś?! Ty się jeszcze pytasz?! — Wściekle wyrzuciła ręce do góry.

Już dawno nie widziałem jej tak poirytowanej. Gdyby ktoś w tamtej chwili podałby jej kij baseballowy, to z pewnością moją głową stałaby się jej piłką.

— Rose, na spokojnie — wtrącił Alfie.

— Na spokojnie?! — fuknęła brunetka. — Ten pierdolony imbecyl włamał się do muzeum figur woskowych z jakąś randomową laską i ukradł podobiznę Ryana Goslinga!

No gdy wtedy tak o tym mówiła, to może faktycznie miała rację. Trochę przesadziłem.

— Chciałem Reynoldsa, ale go nie było.

Dziewczyna kolejny raz zgromiła mnie spojrzeniem. Chyba miałem przekichane. Ale, kurwa, to nie moja wina, że pijanej lasce nagle zachciało się obejrzeć film z Goslingiem. Postanowiłem wyjść na przeciw jej oczekiwaniom i zrobić coś twórczego. Dlatego włamałem się do muzeum figur woskowych i szybko pochwyciłem Ryana, urywając mu przy tym przez przypadek nos. Kiedy mieliśmy już zadzwonić po taksówkę i odjechać z miejsca zbrodni, zaalarmowana policja już na nas czekała. Funkcjonariusz spojrzał na mnie jak na debila, a potem założył mi na ręce kajdanki. Podobnie postąpił z dziewczyną.

Gdy znaleźliśmy się w areszcie, skorzystałem z prawa do telefonu i wybrałem numer Rosalyn. Nie była zachwycona, gdy o trzeciej nad ranem musiała tłuc się samochodem na drugi koniec Seattle. Wpłaciła za mnie kaucję, przez co mogłem odejść wolno. Przez drogę powrotną do domu nie odezwała się nawet jednym słowem. Zastanawiało mnie to, co stało się z tamtą dziewczyną, ale machnąłem na to ręką. Chuj z nią.

Potem nie obeszło się bez wielkiej kłótni, podczas której Rose zarzuciła mi, że jestem okropnie nieodpowiedzialny. W rzeczy samej miała rację. Ale czy zrobiłem coś złego? Czy kogoś skrzywdziłem? No może trochę Ryana, ale to szczegół.

— Nate, czy mógłbyś chociaż przez chwilę zachowywać się poważnie? Byłeś w areszcie. Gdyby nie ja, to nadal byś tam gnił, więc okaż mi trochę szacunku.

— Przepraszam — odparłem z westchnięciem.

— Musisz się ogarnąć, Nathan. To nie jest normalne. Rozumiem, że masz problemy, ale musisz zacząć nad sobą panować, bo to wszystko do niczego nie prowadzi — powiedziała Rosalyn.

— Ona ma rację, Nate. Musimy sobie jakoś z tym poradzić.

Jeszcze powinien się tutaj pojawić Nathan i nawrzucać mi, że jestem skończonym debilem.

Nie, żartowałem, nie pojawiaj się tutaj, stary.

Idę się położyć — stwierdziłem i wstałem z kanapy.

Na szczęście nikt mnie nie zatrzymał. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie luźną czarną koszulkę, w której położyłem się do łóżka. Być może tamtego dnia znowu odwaliłem, ale nie czułem się z tym źle. Lubiłem te krótkie chwile, w których byłem spontaniczny i po prostu wolny. Zasnąłem zadowolony.

W końcu wszystko będzie dobrze.

*****
Rose

Tamtej nocy kolejny raz obudził mnie przeraźliwy krzyk Nathana. Od razu zerwałam się ze swojego łóżka i pognałam do jego pokoju. Zapaliłam światło w jego sypialni, a potem prędko usiadłam na jego łóżku. Zaczęłam nim potrząsać, jednak chłopak nie mógł wybudzić się z transu.

— Nate! — Wydałam z siebie krzyk. — Nate, to ja! Nate, obudź się!

Kilka sekund później brunet gwałtownie się zerwał. Gdy zobaczyłam jego przerażone
spojrzenie, miałam ochotę się rozpłakać. Ten gnojek całkowicie zawładnął moim sercem.

Przez dłuższy czas miałam ochotę się z nim związać, ale potem zrozumiałam, że nie miałoby to żadnego sensu. Nate nie bawił się z związki. Już nie.

Właśnie dlatego wraz z nim oraz Alfiem staliśmy się paczką. Dość mocno się ze sobą zżyliśmy, chociaż Nathan nigdy by się do tego nie przyznał.

— Rosalyn? — spytał stłumionym głosem. W tamtej chwili wydawał się tak okropnie bezbronny.

Szybko uwolnił się z mojego uścisku i zerwał na proste nogi. Podszedł do jednej komody i wyciągnął z niej woreczek z białym proszkiem. Również wstałam z miejsca i już miałam wyrwać mu plastikową torebkę, jednak był szybszy.

— Nate! Odwaliło ci?! Co ty odpieprzasz?

— Daję w nos, kochanie.

Zdziwiona, rozdziawiłam swoje usta. Było z nim gorzej, niż mogłabym przypuszczać.

— Nate, do chuja! — fuknęłam wściekle. — Ty pojebany, zjebańcu! Przed chwilą miałeś kolejny atak! Nie możesz cały czas ćpać tego gówna.

Chłopak wydawał się zupełnie niewzruszony moimi krzykami. Zacisnął torebkę w pieści i ruszył do toalety. Natychmiast pobiegłam za nim, jednak był szybszy. Zamknął drzwi centralnie przed moim nosem. Niby mogłabym je wyważyć, ale nie widziałam w tym sensu. Ten pieprzony ćpun i tak znalazłby jakiś sposób na to, aby się naćpać. Zamiast dobijania się do drzwi, postanowiłam pójść do pokoju Alfiego, w którym właśnie paliło się światło. Zamknęłam za sobą drzwi, a następnie usiadłam na skraju łóżka obok chłopaka, który również się przebudził.

— Musimy coś z tym zrobić. On za niedługo nam tutaj ocipieje.

— Doskonale wiesz, co powinnismy zrobić — stwierdził blondyn.

Tak, wiedziałam.

— To mu się nie spodoba — odrzekłam niepewnie.

— Mam w dupie to, czy mu się to spodoba, Rose. Jeżeli zamierzasz tu siedzieć i czekać na to, jak on rozpieprzy się jeszcze bardziej, to proszę bardzo, ale ja nie — warknął poirytowany. Niestety miał rację. — Jutro jadę do Vancouver i mam gdzieś twoje uwagi. Jeżeli chcesz, to z nim zostań.

Był to najgłupszy, ale zarazem najmądrzejszy pomysł, na jaki mogliśmy wpaść. Od pamiętnego wypadku z udziałem Clary, wiele się zmieniło. Nathan całkowicie się załamał i nie chciał nawet słyszeć o rozmowie ze swoimi bliskimi. Zamknął się w sobie, zaczął imprezować i brać narkotyki. Siłą zmusiliśmy go do tego, aby poszedł na terapię. Leki, które zażywał, pod żadnym wypadkiem nie powinny być łączone z używkami, a Nate zdawał sobie z tego sprawę.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że Nate tylko udawał, że walczy. Bo prawda była taka, że poddał się już na samym początku. Niby chciał coś zmienić i niby było z nim lepiej, bo zaczął się uśmiechać, a ataki furii ustały, jednak w rzeczywistości był tym samym zdołowanym wampirem co wcześniej.

Ale już dłużej nie zamierzałam patrzeć na to, jak spada na dno. Musieliśmy w końcu podjąć za niego jakąś decyzję.

— Pojadę z tobą — oznajmiłam po chili. Chłopak posłał mi ponury uśmiech.

— Powinnaś o czymś wiedzieć — odrzekł, aby po chwili wstać z łóżka i skierować się do swojej szafy.

Wyciągnął z niej karton z jakimiś pierdołami. Zaczął go przekopywać, robiąc przy tym okropny bałagan. W końcu chwycił do rąk strasznie zniszczony dziennik. Wystawił go w moją stronę, a ja — nieco zmieszana — wzięłam go do rąk. Miał ciemny kolor, był obdarty, a gdzieniegdzie widniały na nim ślady krwi, kurzu i innych dziwnych wydzielin czy brudu. Wyglądał po prostu odrażająco.

— Co to jest? — zapytałam speszona.

Nie miałam pojęcia czym był owy dziennik, ale wiedziałam, że musiał należeć do Nathana.

— To jest jedyna pamiątka po jego pobycie w hangarze — westchnął, a następnie usiadł obok mnie. Otworzył dziennik mieszczący się na moich kolanach, aby przewertować kilka kartek. — Znalazłem go gdzieś na początku lipca. Nate wtedy był już po wyprowadzce do swojego mieszkania. Bruce wiedział o jego istnieniu, ale jakimś cudem postanowił go nie niszczyć — wytłumaczył mi. Potem przekręcił kilka kolejnych stron. — Wiesz, to właśnie w nim zapisywał wszystkie swoje przeżycia. Powinnaś go przeczytać.

Wiedziałam, że Nate nie miał łatwo w Yakimie, jednak myślałam, że były to standardowe procedury. Nie miałam zielonego pojęcia o tym, że prowadził jakiś dziennik.

— Czemu nie powiedziałeś mi o nim wcześniej? — spytałam skołowana.

— Czekałem na odpowiedni moment — oznajmił, wzruszając swoimi rękami.

— Ten jest odpowiedni?

— Lepszego nie będzie. Teraz idź do siebie. Musimy wcisnąć mu rano jakiś kit, a po południu ruszymy do Vancouver. Jeżeli nadal nie jesteś przekonana, to ten dziennik cię przekona.

Skinęłam głową i nie dodałam już nic więcej. Zajrzałam jeszcze do pokoju Nathana, aby zorientować się, że z wielkim bananem na mordzie grał w simsy. Pieprzony ćpun. Nijak tego nie skomentowałam, a po prostu lekko się uśmiechnęłam. Potem zamknęłam się w swoim pokoju. Rozłożyłam się wygodnie na łóżku i zapaliłam lampkę nocną.

— Co my tu mamy? — spytałam samą siebie, rozkładając obrzydliwy dziennik na moich kolanach.

Przewertowałam kilka kartek, aby trafić na losową stronę.

Piąty miesiąc

W sierpniu powoli zaczynałem obojętnieć. Doskonale wiedziałem, że nie czeka mnie nic ponad przemoc fizyczną i psychiczną. Godzinami siedziałem zamknięty w pokoju i wgapiałem się w ścianę. Wtedy nie myślałem o niczym, ponieważ wspomnienia bywały boleśniejsze niż ciosy Noah. Na początku moją nadzieją była Haley, ale po pięciu miesiącach męki również o niej zacząłem myśleć coraz rzadziej.

W połowie sierpnia do mojego pokoju wpadła zirytowana Noah. Bez zawahania wstałem z miejsca i skierowałem się z nią do piwnicy ogromnego hangaru. Usiadłem na krześle i czekałem na kolejne ciosy. Jednak tamtego dnia wiele się zmieniło. Bo tamtego dnia Noah pierwszy raz oblała moją twarz wywarem z Krwawnika. Ból, który zawładnął moim ciałem, był nie do zniesienia. Przez kilka godzin trząsłem się z bólu oraz krzyczałem w niebogłosy. W końcu zemdlałem

Obudziłem się dopiero trzy dni później. Osiemnastego sierpnia złamałem się kolejny raz.

— Wypij to — odparła Noah. Jej głos był beznamiętny, jakby zupełnie wyprany z emocji. Podała mi do rąk torebkę z krwią. Niestety ludzką. W drugiej dłoni trzymała kubek z wywarem z Krwawnika. — Jeżeli tego nie wypijesz, to wypijesz to. — Rozciągnęła twarz w szatańskim uśmiechu i uniosła ku gorze kubek w wywarem z morderczej rośliny.

Przymknął powieki. Z trudem przyłożyłem do siebie torebkę, a następnie ją przechyliłem. Wypiłem całą zawartość za jednym haustem. Miałem ochotę wypluć krew, jednak wiedziałem, że ten ruch skończyłby się dla mnie tragicznie. Z trudem przełknąłem krew, nawilżając przy tym swoje wyschnięte gardło.

— Co do chuja?

Dziewiąty miesiąc

Gdy pierwszy raz próbowałem sobie odebrać życie pewnego grudniowego wieczoru, wściekła Noah znowu pobiła mnie do nieprzytomności. Następnego dnia obudziłem się w zupełnie innym miejscu.

— Ja pierdolę — odparłam skruszonym tonem pod nosem.

Kolejne kartki czytało mi się coraz ciężej. W pewnym momencie łzy po prostu zaczęły spływać po mojej twarzy. Musiałam odłożyć dziennik, aby ukryć twarz w dłoniach. Co to wszystko miało znaczyć? Dlaczego Noah to robiła? Czemu przez długie miesiące katowała swojego brata?

Dopiero po chwili zdobyłam się na to, aby przeczytać wszystkie wpisy.

Tamtej nocy już nie zasnęłam.

Następnego dnia przed południem szybko pożegnaliśmy się z Nathanem i powiedzieliśmy mu, że jedziemy do Yakimy, ponieważ zostały tam jakieś moje rzeczy, o których totalnie zapomniałam. Chciał nawet jechać z nami, jednak mu zabroniłam i powiedziałam, żeby siedział na swojej głupiej dupie i zajął się pracą. Przyjął to z radością, ponieważ nie lubił odrywać się od pracy. Po południu wraz z Alfiem wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Vancouver. Przez pierwsze godziny drogi nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Po przeczytaniu jego dziennika byłam w tak okropnym stanie psychicznym, że nie mogłam zdobyć się na żadne słowa. Opierałam się o szybę samochodu i tępym wzrokiem zerkałam na mijany krajobraz.

— Wiedziałeś o tym? — zapytałam w końcu. Odwróciłam głowę w jego stronę, aby dostrzec jego posępne spojrzenie. — Kurwa wiedziałeś — odparłam z wyrzutem. — Dlaczego nic nie zrobiłeś? Czemu go stamtąd nie wyrwałeś? Alfie, ja pierdolę.

Chłopak przez chwilę milczał. Nie wiem, czy powinnam zwalać całą odpowiedzialność akurat na niego, ale może bylibyśmy w stanie uniknąć tego, co stało się z Nathanem.

— Nie wiem, Rose. Naprawdę nie wiem. Już zawsze będę się o to obwiniać. Kurwa, mogłem jakkolwiek zareagować. Ale też nie wiedziałem o wszystkim — dodał na swoją obronę.

Przez kolejne godziny drogi siedzieliśmy cicho. Żadne z nas nie chciało się odezwać. W końcu podjechaliśmy pod rezydencję D'Abernonów. Eugene wydawał się okropnie zezłoszczony moją obecnością, jednak w końcu wpuścił mnie do środka. Nie chciał nam powiedzieć o tym, gdzie przebywała Clara wraz z Theo, dlatego bez pytania o zgodę Alfiego podałam mu dziennik. Po dwudziestu minutach, oszołomiony mężczyzna na trzęsących się nogach wskazał nam adres, pod którym mogli się znajdować. Nic więcej nie dodał.

Spoko staruchu, zareagowałam tak samo.

Szybko udaliśmy się w wyznaczone miejsce, aby zaparkować pod uczelniany kampusem. Razem przedostaliśmy się do jednego z akademików, w którym aż roiło się od pijanych ludzi. Minęliśmy ich wszystkich, aby w końcu znaleźć się pod jednymi drzwiami, które były otwarte. Ze środka cały czas wychodziły jakieś naprute osoby. Głośna muzyka niemal zagłuszała moje myśli.

— Może zadzwonimy na psy? — zaproponowałam z uśmiechem, ale Alfie jedynie pokręcił głową. — Boże, żartowałam. Niech się dzieciaki trochę zdemoralizują.

W tłumie ludzi dostrzegłam Theodora, który z uśmiechem na twarzy rozmawiał o czymś z jakimiś dziewczynami. Stanęłam centralnie za nim, co chłopak od razu wyczuł, ponieważ chwilę później się obrócił. Na jego twarzy od razu wymalowało się przerażenie.

Ciebie też miło widzieć.

Pociągnęłam go za kaptur bluzy i wyprowadziłam na korytarz. Nawet nie próbował się opierać. Zapewne był w zbyt głębokim szoku.

— Gdzie jest Clara? — spytałam, nie patyczkując się.

— Co ty tu, kurwa, robisz? — fuknął rozzłoszczony.

— Musimy pogadać. — Założyłam ręce na klatce piersiowej.

— Nie — roześmiał się sarkastycznie. — Nie mamy o czym.

— Theo, proszę — zaczęłam łagodnie. — Z Nathanem jest bardzo źle. Strasznie się o niego boimy. Grozi mu niebezpieczeństwo, rozumiesz?

— To już nie jest moja sprawa.

Chyba mu przypierdolę. Znaczy, nie dziwie mu się, ale i tak mu przyjebie. Tak dla zasady.

Alfie stał za mną i z nadzieją spoglądał na bruneta, który okropnie męczył się rozmową z nami.

— Theo, błagam cię — jęknęłam rozpaczliwie. — Wy niczego nie rozumiecie. Nie wiecie zupełnie nic. Proszę, porozmawiajcie z nami. Tylko jedna rozmowa, Theo. Potem zrobicie z tym faktem, co będziecie chcieć.

Brunet przez dłuższą chwilę się wahał, jednak ostatecznie zacisnął szczękę i skinął głową. Kazał nam za sobą pójść, co od razu uczyniliśmy. Wyszliśmy na tyły domu studenckiego, gdzie większość obecnych po prostu paliła. W końcu, w tłumie na samym końcu, dostrzegłam Clarę stojąca obok Haley oraz jakiejś innej dziewczyny.

Wybornie.

Rudowłosa od razu wyczuła moją obecność. Zaczęła rozglądać się na każdą stronę, chwytając przy tym dłoń Haley. Powiedziała coś do drugiej dziewczyny, na co tamta pokiwała głową i od nich odeszła. Po chwili skrzyżowałyśmy ze sobą spojrzenia. W jej oczach malowała się złość, a w oczach przekąski — przerażenie. Wraz z Alfiem oraz Theo zatrzymaliśmy się z trzy metry przed dziewczynami.

— Popierdoliło cię? — syknęła Clara w stronę Theo.

Chłopak natomiast obdarzył mnie ponaglającym spojrzeniem.

— Mów.

— Co ona tutaj robi?! — Clara nie kryła się ze swoim oburzeniem. — I gdzie jest on? — zwróciła się do mnie.

— Nie ma go w mieście — odparłam od razu. — Jest daleko stąd, możecie być spokojni.

— Spokojni? — Prychnęła pod nosem. — Co ty tu, szmato, robisz?

Milutko.

Postanowiłam puścić jej słodkie przezwisko koło uszu. Nie przyjechałam tutaj po to, żeby się kłócić. Chociaż najchętniej wyrwałabym jej te wszystkie kudły. Chwilę później byłam świadkiem czegoś dziwnego. Przekąska głęboko odetchnęła, a potem ruszyła w moim kierunku. Zatrzymała się dopiero metr przede mną.

— Odejdź stąd — burknęła ze spokojem. W jej oczach aż paliła się nienawiść.

— Odejdziemy, jeżeli nas wysłuchajcie — wtrącił się Alfie.

Blondynka przede mną parsknęła głośnym śmiechem.

— Kolejny posłaniec? — zwróciła się w stronę Alfiego. — To w takim razie przekaż mu, że życzymy mu serdecznego chuja w dupę.

Nieźle sobie wyszkolili tego małego człowieczka.

Rudowłosa z tyłu pociągnęła w swoją stronę dziewczynę, sama robiąc przy tym krok do przodu. Teraz odległość między nami wszystkimi znowu się zmniejszyła.

— Tylko nas posłuchajcie — odparłam pewnie. — Chcemy wam o czymś powiedzieć. To jest naprawdę ważne.

— W takim razie słuchamy — prychnął z ironią Theo. — Tylko potem nie zapomnijcie założyć wygodnych butów, bo będziecie wypierdalać stąd w podskokach.

Nie mogło być za łatwo, prawda?

Spojrzałam na Alfiego proszącym wzrokiem, chłopak natychmiast zrozumiał aluzję. Skinął głową.

— Nathan ma teraz bardzo ciężko — odparł, jednak Clara nie pozwoliła mu dokończyć.

— Kim ty, kurwa, jesteś?

— Jestem Alfie — przedstawił się ze spokojem. — Przyjaźnię się z Rose i Natem. Jestem jego wspólnikiem biznesowym. Poznaliśmy się...

— Mam to w chuju — fuknęła Clara. — Po co tutaj przyjechaliście?

Blondyn mocniej zacisnął rękę na poplamionym dzienniku. W końcu głośno westchnął i wystawił rękę w stronę Clary. Ta spojrzała na niego jak na skończonego debila. Nie przyjęła go, jednak Alfie nadal niestrudzenie trzymał go w ręce. Pogoda na zewnątrz nas nie rozpieszczała, dlatego chciałam to załatwić jak najszybciej i wrócić do Seattle. Oni jednak wydawali się zbyt uparci.

I nadal — wcale nie mogłam im się dziwić.

— Weź to — nalegał Alfie. Clara od razu pokręciła głową.

— Po co przyjechaliście? — ponowiła pytanie.

— Przeczytaj chociaż kilka stron, bo ta rozmowa nie ma żadnego sensu — odrzekł ze spokojem w głosie. Clara w końcu wzięła do ręki dziennik. — Przeczytaj cokolwiek.

Clara złowrogo zacisnęła szczękę, ale otworzyła notes. Zaczęła przeglądać strony i je wertować, aż w końcu zatrzymała się na jednej z nich

— Nie protestowałem również wtedy, gdy Noah zgoliła mi głowę na łyso — przeczytała, po czym zrobiła zdziwioną minę. — Co to jest?

— Pamiętnik Nathana, który pisał podczas pobytu w hangarze — odpowiedziałam za Alfiego.

— Noah miała już serdecznie dość tego, że cały czas się opierałem. Minęło osiem miesięcy, a ja nadal ich broniłem. W szale chwyciła mnie za koszulkę i przyszpiliła do ściany. — Kolejne słowa czytała już nieco ciszej. Tak jakby w ogóle nie wierzyła w ich sens. — Czy ja cię się pozwoliłam odezwać? Pozwoliłam? Jej furia rosła z sekundy na sekundę. Już nigdy więcej nie odezwiesz się bez pozwolenia, ty jebany smieciu! Tamtego dnia na moim ciele pojawiła się kolejna blizna. Tym razem na szyi.

Po przeczytaniu tego fragmentu jej mina od razu zrzedła. Kątem oka przeglądnęłam się Theo, który otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak żadne słowo nie mogło z nich ujść. Haley wyglądała na nieprzejętą, ale w głębi serca wiedziałam, że właśnie się złamała. Ale kto by się nie złamał po przeczytaniu czegoś takiego?

— Masz zabić ich wszystkich! Gdy tylko ich spotkasz masz ich zabić, rozumiesz? Chwyciła mnie za fraki i mocno potrząsnęła. Zabijesz ich? Odpowiedz mi, smieciu! Jedynie skinąłem głową, przez co kolejny raz dostałem w twarz. — Przerwała na chwilę, aby pociągnąć nosem. W jej oczach zaczęły zbierać się łzy. — I masz się nie odzywać do końca miesiąca. Czwartego stycznia Noah znowu zgoliła mi głowę. Nie byłem już w stanie patrzeć na siebie w lustro — przeczytałam na kolejnej ze stron. Potem przekręciła kilka kartek do przodu. — Kilka dni temu byłem w Vancouver, powiedział Bruce. Być może oczekiwał po mnie jakiejś reakcji, jednak pozostałem niewzruszony. Widziałem Haley. Szła za rękę z jakimś chłopakiem. Wyglądali na bardzo zakochanych. Ta dziwka tak bardzo cię zraniła.

— Co kurwa?! — wtrąciła wściekle blondynka. — Z jakim chłopakiem?

— Bruce'a chciał przekonać się, czy jego rewelacje zrobią na mnie jakiekolwiek wrażenie, jednak srogo się przeliczył. Nadal robiłem pompki. Ku jego uciesze, nie myślałem już o niej od dobrych kilku miesięcy. Nienawidziłem jej tak samo, jak całej reszty — jęknęła na jednym wdechu. — Powoli zaczęło do mnie docierać to, jak bardzo ich wszystkich nienawidziłem. Czułem się okropnie zraniony. Gdyby jeszcze pół roku temu by przede mną stanęli, to rzuciłbym się im do stóp i rozpłakał. Jednak teraz rany były na tyle duże, że nie byłem w stanie myśleć o nich bez obrzydzenia. Pewne było jednie to, że nigdy nie wybaczę im tego, że tak po prostu mnie zostawili. Wtedy znowu miałem największy żal do Haley. Tak łatwo o mnie zapomniała. Poprzysiągłem sobie, że jeżeli jeszcze kiedyś ją zobaczę, to od razu ją zabije. A tej obietnicy akurat zamierzałem się trzymać.

Rudowłosa zamknęła dziennik i podała go Theo, który od razu go przyjął. Wyglądała na zdruzgotaną. W zasadzie to oni wszyscy tak wyglądali. W końcu zaczynało do nich docierać to, że dziwne zachowanie Nathana skądś się wzięło. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odezwał. Byli zbyt przygnieceni nowymi informacjami.

— To dlatego ją zabił? — spytała Haley, a ja w odpowiedzi pokiwałam głową. — Ona robiła to przez długie miesiące? Czemu? Przecież był jej bratem.

Sama tego nie rozumiałam.

— Była zazdrosna o to, że Bruce woli ją od niej — odparł po chwili Alfie. — Nie wiem czy chcecie czytać to do końca, ale możecie zatrzymać ten dziennik. Byłem świadkiem niektórych tych rzeczy i było naprawdę ostro. Nate strasznie przeżywał śmierć Milesa, dlatego w ogóle się nie bronił. Czuł się winny, więc uznał, że to będzie jego karą.

— Przecież nie był winny — wtrąciła Clara załamanym głosem.

W ogóle nie kryła się ze swoim płaczem. Oczy Haley również się zaszkliły. Dla Theo również było to ogólnym ciosem, ale nie dał tego po sobie poznać.

— Przyjechaliśmy do was po to, żeby wyjaśnić parę kwestii. Chcecie o coś zapytać?

— O wszystko — odrzekł Theo.

Alfie uśmiechnął się ponuro. Nie wiedzieliśmy do końca jak powinniśmy im przekazać informację na temat tego, co obecnie dzieje się z Nathanem. Było to strasznie ciężkie. No bo jak powiedzieć komuś, że twój bliski właśnie leży na samym dnie?

— Gdzie on teraz jest? — zapytała Clara. — Możemy się z nim spotkać? Musimy o tym porozmawiać i wszystko powyjaśniać — załkała.

— Pewnie wciąga kokainę z brzucha jakiejś dziwki — odparłam bez namysłu. Alfie zgromił mnie spojrzeniem, przez co zagotowałam się jeszcze bardziej. — No co? — Wyrzuciłam ręce w górę. — Mam im mydlić oczy i udawać, że jest dobrze? No, kurwa, nie zamierzam.

— Jaką kokainę? — spytał Theo.

— Jakiej dziwki? — Przeniosłam swoje spojrzenie na zszokowaną Haley.

Naley.

Szczelniej otuliłam się swoją skórzaną kurtką. Że też nie pomyślałam o tym, żeby zabrać jakiś ciepły płaszcz Nathana. Dziewczyny przede mną były w samych bluzach, więc pewnie też przemieniały się w sople lodu.

Clara wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów i podała go w naszą stronę. Bez zastanowienia chwyciłam jednego z nich.

— Nate nigdy nie mógł zapanować nad atakami furii. Nie myślcie, że to jest takie proste — zaczął kolejny temat Alfie. — Słyszałem o tym, co ci zrobił, Claro. — Spostrzegłam, że na te słowa zacisnęła wargi w cienką linię. — Kiedy wpada w furię, nic nie jest w stanie go powstrzymać. Najgorsze jest to, że żyją w nim tak jakby dwie osobowości.

— Czyli ten drugi był zły? — spytała rudowłosa.

— Jaki drugi? — wtrącił Theo.

Zapewne nie miał pojęcia o tym, że fikcyjny brat bliźniak Nathana czasami lubił go nawiedzać.

— Potem sobie to wyjaśnicie — Alfie stanowczo uciął temat. — Zaraz po ataku, Nate się strasznie załamał. Wiecie, on przez półtorej roku był wrakiem. Ale gdy przyjechał do Vancouver, zaczął wracać do dawnej formy. W końcu odzywał się coraz częściej i był w stanie nawet się uśmiechać. Może w to nie uwierzycie, ale te kilka tygodni w sierpniu, było dla niego zbawieniem. Naprawdę bardzo mu pomogliście.

— Przecież nie zrobiliśmy nic — odrzekła Haley.

Alfie pokręcił głową. Żadne z nich nie wiedziało o tym, że ich obecność bardzo mu pomogła.

— Przez was znowu zaczął czuć. Zrobiliście dla niego bardzo dużo samą obecnością. — Mówił to z ogromnym przekonaniem, ponieważ każde jego słowo było prawdziwe. — Po ataku totalnie zaświrował. Przez tydzień nie wychodził z łóżka. W końcu razem z Rose stwierdziliśmy, że musimy wyjechać. Przeprowadziliśmy się do Seattle. Nate zaczął pić wywar z roślin, aby powstrzymać ataki. Od trzech miesięcy nie miał żadnego.

— Czyli od wtedy? — Zadała pytanie Clara.

— Dokładnie. Nathan zaczął chodzić na terapię do mojej znajomej wiedźmy. Wiem, że brzmi to chujowo, ale naprawdę mu pomogła — zapewniał. — Bierze antydepresanty, ale łączy je z alkoholem i kokainą. Zatracił się w pracy i udaje, że wszystko jest w porządku.

— Teoretycznie niby jest — wcięłam się w rozmowę. — W końcu zaczął się uśmiechać i normalnie z nami rozmawia — odrzekłam. Twarz Clary wydawała się nieco rozluźnić. W końcu sama zdobyła się na nikły uśmiech. Zaciągnęłam się resztką papierosa, a następnie wyrzuciłam go na kamienie obok i przydeptałam. — Niestety strasznie dużo imprezuje i co kilka dni chodzi naćpany. Na początku uważaliśmy, że taka rozrywka nawet mu się przyda, ale w końcu ogarnęliśmy, że to już zaszło za daleko. On potrafił przebudzić się w nocy z krzykiem, a potem sobie zajebać w nos.

— Dlaczego odszedł? — zapytała Haley.

Jak na człowieka, miała naprawdę stalowe nerwy. Ja po tych rewelacjach pewnie przekręciłabym się już dwadzieścia razy.

— Bo wiedział, że nie poradzi sobie z atakami. Chciał was chronić. Niestety mu się nie udało — powiedziałam, spoglądając na Clarę. — Dlatego skoro jego ataki nie miały miejsca od trzech miesięcy, chce was prosić o jedną rzecz.

— Jaką? — zapytał Theo.

— Sprowadźcie tego sukinsyna do domu.

*****

— Nate — zwróciłem się do bruneta, który z ponurą miną siedział na kanapie w salonie.

Ja sam siedziałem na podłodze i opierałem się o ścianę, a w ręku miałem jakiś jogurt. Zazwyczaj nic nie jadłem, ale po narkotykach mój żołądek domagał się czegokolwiek. Roześmiałem się głośno, a chłopak posłał mi karcące spojrzenie.

— Co, Nathan? — spytał z westchnięciem.

— Czy wiedziałeś o tym, że żaba może podskoczyć wyżej niż wieża Eiffla?

— Co kurwa?

— A to dla tego, że wieża Eiffla nie może podskoczyć — odparłem z powagą, ale chwile później zaniosłem się głośnym śmiechem.

Brunet nic nie odpowiedział, tylko wstał z miejsca i przeszedł do kuchni, zostawiając mnie samego w pomieszczeniu. Kolejny raz roześmiałem się sam do siebie, a następnie pokręciłem głową w rozbawieniu. W końcu wstałem z miejsca i skierowałem się do pokoju Alfiego. Podszedłem do klatki, w której smacznie spał szczur.

— Robert, kurwa, wstawaj, nie udawaj — zwróciłem się do szczura.

W progu pokoju nagle stanął Nathan. Popatrzył na mnie jak na skończonego debila, zapewne oczekując jakichś wyjaśnień.

Stary, ja sam tego nie rozumiem. Dlaczego wszystko wokół jest fioletowe?

Brunet wyszedł z pokoju, a ja podążyłem za nim. Dostrzegłem, że zaczął przeczesywać moje szafki. Byłem w zbyt dobrym humorze, aby zaprotestować, gdy wyrzucał wszystkie woreczki przez okno.

Naćpałem całą dzielnicę. Całe San Francisco.

A nie czekaj. Jesteśmy w Seattle.

Naćpałem całe Seattle!

Włączyłem telewizor w salonie i zacząłem wpisywać nazwę jednej z piosnek. Zamierzałem włączyć jeden z utworów Three Days Grace, ale jakimś cudem włączyłem Selenę Gomez.

Sam nawet nie wiem, w którym momencie udało mi się usnąć. Obudziłem się dopiero pięć godzin później i na szczęście powróciłem do rzeczywistości. Od razu ruszyłem do toalety i opróżniłem zawartość swojego żołądka. Chyba trochę przesadziłem.

Włączyłem Lose Control od Becky Hill i wygodnie rozsiadłem się na fotelu, przykładając sobie do ust szklankę wody.

— Jeżeli zastanawiasz się, gdzie są twoje dragi, to muszę cię zmartwić. Wszystkie wyrzuciłem — odrzekł Nathan, który rozłożył się na kanapie obok mnie.

— Stary, ja już nie chcę ich widzieć na oczy — odparłem zgodnie z prawdą. Chyba.

— Możesz mi powiedzieć, kiedy w końcu się ogarniesz i zaczniesz zachowywać się jak cywilizowany człowiek?

Jego pytanie wcale nie zbiło mnie z rytmu. Nathan zadawał mi je średnio co kilka dni.

— Wiem, że przesadziłem — powiedziałem z pokorą. Brunet głośno się zaśmiał. — Dobra, wiem, że jestem kretynem. Ale naprawdę...

— Nate, skończ. Po prostu się zamknij. Mam już tego dość. Nie mogę przez całe życie prowadzić cię za rękę.

Oczywiście, że miał rację. Teraz miałem wyrzuty sumienia spowodowane tym, co zrobiłem. Mam nadzieję, że nie zrobiłem krzywdy Robertowi De Niro.

Wstałem z miejsca i ponownie ruszyłem do łazienki. W tamtej chwili nie miałem ochoty na to, żeby się wykąpać, co było do mnie niepodobne, gdyż zazwyczaj brzydziłem się brudem. Przetarłem swoją poszarzałą twarz wodą, a potem spojrzałem w swoje odbicie. Rozszerzone źrenice świadczyły o tym, że nadal byłem pod wpływem. Dobrze, że nie było tutaj ani Rosalyn, ani Alfiego, bo zabiliby mnie na miejscu.

— Wybaczysz mi? — zapytałem z uśmiechem, spoglądając na naburmuszonego bruneta, który nadal siedział na kanapie.

— Nie.

— To pies cię jebał.

Nathan cicho się zaśmiał, przez co również kąciki moich ust drgnęły ku górze. Tamtego dnia ubrałem na siebie bluzę oraz dresy, co zupełnie nie było w moim stylu, jednak i tak nigdzie nie wychodziłem, więc nie widziałem powodu do tego, aby ubierać się jakoś inaczej.

Przez kolejne minuty siedzieliśmy w ciszy, ale przerwało ją otwieranie drzwi. W tamtej chwili miałem gdzieś to jak wyglądałem ja i jak wyglądały moje źrenice. Wyczułem w powietrzu zapach, przez który moje serce niemiłosiernie przyspieszyło. Od razu zerwałem się z miejsca, podobnie jak drugi Nathan.

— Powodzenia, stary — odrzekł, a potem dotknął mojego ramienia, przez co zniknął z salonu.

Zdrajca.

Stałem jak wryty, gdy usłyszałem stukot czterech par butów.

Pierwsza wyłoniła się Rosalyn. Od razu gniewnie łypnęła na mnie okiem.

— Oczywiście! Znowu ćpałeś!

Przewróciłem oczami na jej uwagę. Spojrzałem na Alfiego, który również nie wyglądał na zadokowanego. Potem przeniosłem swoje spojrzenie na Theo oraz Clarę.

Rudowłosa ze łzami w oczach od razu ruszyła w moją stronę. Rzuciła się na mnie i zamknęła w szczelnym uścisku.

Dalej jestem naćpany czy jak?

— Ja o wszystkim wiem, Nate. Tak strasznie cię przepraszam. Gdybym wiedziała, to sama bym ją zabiła — załkała, szczelniej dociskając się do mojego ciała.

Przeniosłem spojrzenie na Alfiego, który trzymał coś w ręce.

Mój dziennik. Chuj.

— Ja już wszystko rozumiem, Nate.

— To niczego nie tłumaczy — odparłem ostrzej, niż powinienem.

— Przestań, Nate. Po prostu przestań. — Kolejny raz załkała. — Wybaczam ci, Nate. Wybaczam ci to wszystko. Tylko do nas wróć.

— Co? — Zmarszczyłem czoło, niezbyt rozumiejąc o co jej chodziło.

— Wróć do domu, Nathan.

Po jej słowach odważyłem się na dość dziwny ruch. Ułożyłem ręce na jej plecach i również ją objąłem. Czułem się z tym okropnie dziwnie, bo nigdy nie przepadałem za takimi gestami, ale w tamtej chwili tego potrzebowałem.

— Nie mogę — odparłem łagodniej. — Przecież mogę was skrzywdzić.

— Kurwa, Nate — wtrącił się Theo. — Zdajemy sobie z tego sprawę. Przestań robić z siebie większego potwora, niż jesteś nim w rzeczywistości. Myślisz, że krzywdzisz nas swoją furią? O wiele bardziej cierpimy, gdy ciebie z nami nie ma! Zrozum to w końcu, ty zidiociały debilu. — Chwilę później nerwowo zacisnął szczękę. — Straciliśmy już jedno z nas. Ale nie myśl, że wtedy kiedy ją zabiłeś. Ona przestała być jedną z nas w chwili, gdy tylko podniosła na ciebie rękę.

W końcu odsunąłem się od dziewczyny, ponieważ poczułem się zbyt przytłoczony czyjąś bliskością. Ciężko westchnąłem, a potem przegryzłem wnętrze swojego policzka.

— Nate, my wszyscy na ciebie czekamy. Twój bar, my, Audrey, Eugene. Wróć do nas, do kurwy. — Podniosła głos Clara. — Wróć do domu.

W tamtej chwili czułem się strasznie dziwnie. Nierealnie i zupełnie obco.

Bo dom wrócił do mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro